Jojo dalej jojczy.
Z wypróżnianiem lepiej, ale nie na tyle żeby całkiem przestać beczeć.
Poza tym Jojek cierpi również na zapalenie pęcherza. Późno się zorientowaliśmy. Biedna zaczęła podsikiwać krwią.
Jesteśmy, na zmianę z Mężczyzną, u NNNŚ Weta z Jojo niemal codziennie.
Ostatnio Wet spytał Jojo z troską w głosie - Kotku, no powiedz, co ci dolega?
- Miauuuu! - odpowiedziała Jojo bez wahania i zalała mu fartuch strugą ciepłego moczu, niestety podbarwionego krwią.
Na szczęście Jojcik bardzo dobrze reaguje na leczenie. Szybko się dziewucha oswaja. Ładnie wciąga syropki w śmietanie i tabletki w kurczaku. Przestała się bać nas wszystkich panicznie i nawet czasem pozwala się brać na kolana. Coraz głośniej mruczy drapana za uszkami. Lubi głaskanie po całym ciałku. A w nocy nawet bez obaw wskakuje na łóżko, chodzi obok psów, przychodzi na pieszczoty, wskakuje na biurko, gdzie ma chrupki i ogląda świat przez okno.
Tylko dlaczego na litość Boską to wszystko w nocy i przy akompaniamencie głośnych śpiewów?
Za dnia za to, zaszywa się pod stołem lub pod fotelem i nie ma integracji.
Do zdjęć trzeba ją było niemal wywlekać. Wczoraj wieczorem dała się ułożyć na tapczanie i z lubością drzemała zawinięta w kocyk ze słonikami. Ale dzisiaj o leżeniu na tapczanie mowy nie ma!
A teraz obiecane fotki. Niezbyt doskonałe, bo modelka kapryśna i pozować nie chce.
Zeszłam na psy, obrosłam kotami, mam szafy pełne ulubionych swetrów hmmm... zobaczymy, co będzie dalej :)
Ulubione strony
▼
niedziela, 24 stycznia 2016
piątek, 22 stycznia 2016
Uspokajacze i poprawiacze nastroju
Jojo już prawie nie śpiewa po nocach. Syropek skutecznie ją uspokaja, a od wczoraj obroża chyba też.
Ale prawie robi tu jednak wielką różnicę.
Przynajmniej godzinę każdej nocy Jojo popłakuje, jęczy, chlipie i ogólnie ma dyskomfort.
Dyskomfort jest związany z korzystaniem z kuwety, a właściwie z samym aktem wypróżnienia.
Bowiem to, co Jojo produkuje drugim końcem ma postać kostki brukowej. I to nie jakichś tam nowomodnych, byle jakich polbruków ósemeczek, tylko uczciwego granitu - jak za Niemca na rynku w Breslau.
Ale prawie robi tu jednak wielką różnicę.
Przynajmniej godzinę każdej nocy Jojo popłakuje, jęczy, chlipie i ogólnie ma dyskomfort.
Dyskomfort jest związany z korzystaniem z kuwety, a właściwie z samym aktem wypróżnienia.
Bowiem to, co Jojo produkuje drugim końcem ma postać kostki brukowej. I to nie jakichś tam nowomodnych, byle jakich polbruków ósemeczek, tylko uczciwego granitu - jak za Niemca na rynku w Breslau.
środa, 20 stycznia 2016
Nieprawdopodobne przypadki Jojo vel Kasi - czyli o tym, że na trzech łapach też można kawał świata przejść :)
Pojechałam dzisiaj do schroniska oddać klatkę-łapkę i wyjaśnić tajemnicę jojowego czipa.
Historia, która rozwinęła się na oczach pracowników schroniska i moich oraz uszach opiekuna Jojo, jest tak nieprawdopodobna, że nas zatkało! Gdyby ktoś mi ją opowiedział, zapewne bym w nią nie uwierzyła.
Historia, która rozwinęła się na oczach pracowników schroniska i moich oraz uszach opiekuna Jojo, jest tak nieprawdopodobna, że nas zatkało! Gdyby ktoś mi ją opowiedział, zapewne bym w nią nie uwierzyła.
niedziela, 17 stycznia 2016
Ono czyli przypadki Jojo
czwartek, 14 stycznia 2016
Dzikie życie i Bura w bonusie
W ramach kolejnego kociego patrolu, podreptałam wczoraj wieczorem do parku z psami.
Ciemno było umiarkowanie, park znam jak własną kieszeń i w dodatku mam obok siebie (no powiedzmy, że obok) dwa brytany, więc uprzedzam pytanie, czy się nie boję chodzić po ciemku po parku.
Nie, nie boję się. Kasy przy sobie nie noszę, bo jej zwykle nie mam, więc obłowić się na mnie nie sposób. A w wieku jestem takim, że o amatorów trudno, nawet po ciemku. No a gdyby się takowy trafił - hipotetycznie - i nie przeszkadzałoby mu ujadanie dwóch straaaaasznie obronnych suk, to biorąc pod uwagę ile warstw mam na sobie w tych temperaturach (skromność niewieścia nie pozwala mi uściślić ilości), wymiękłby po pół godzinie szamotania się z odzieżą bez klucza do konserw, choć ja bym się może nawet i rozgrzała ;)
To idę sobie. Krecha drepce koło mnie. Pyzę jak zwykle gdzieś wcięło.
Co kilkadziesiąt metrów staję i wołam zwierzaka, żeby sucz jednak przyszła. Sucza mi mignęła tu i ówdzie, ale nadal w dzikim pędzie. Doszłam tak do 1/3 okrążenia. Znowu stanęłam i się wydzieram. A Pyzy nie ma.
Kresia trzymała się coraz bliżej i nie miała ochoty się oddalać, zdradzała nawet pewien niepokój.
Niepokój Kreski jest chroniczny od sylwestrowej kanonady, więc specjalnie się nie przejęłam.
- Choć Krecha - mówię - idziemy dalej, Pyza nas dogoni.
No to poszłyśmy. Znowu przeszłam kilkanaście metrów i znowu stanęłam i wołam rozbrykanego kundla. Raz ją widzę, raz znika w krzakach, no to wołam dalej. W duchu oczywiście sobie postanowiłam, że już nigdy więcej sierściucha nie spuszczę, a najpierw oskóruję, jak tylko wróci.
No to nadal stoję i wołam, wabię i się przymilam.
Nagle Pyza w uśmiechach wypadła w krzaczorów po prawej stronie ścieżki i radośnie wskoczyła w krzaczory po lewej stronie ścieżki, skąd przegoniła stadko 8 pasących się na żołędziach dzików.
To, że dziki przychodzą do parku na żołędzie, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. To, że Pyza bez szczekania za nimi goni i gryzie w pęciny (GŁUPIA) - też nie, choć jest to źródłem mojej histerii i lęku o psa. Ale to, że przez kilka minut stałam jakieś 10 metrów od stadka dzików i się wydzierałam, wołając rozbrykanego Pyzulca - to już jest ekstraordynaryjne.
Wyobrażam sobie, co te zwierzaki musiały sobie myśleć i jak się na mnie gapić. Ot stoi sobie babsztyl na środku ścieżki, tyłem do nich i się drze na psa. Widać ma taką fantazję kobieta...
Wyskoczyłam jeszcze na ostatni koci patrol o północy i brajlem popełzłam do łóżka.
W związku z akcją kot-królik mam takie deficyty snu, że powieki mam na zapałki.
Szczęśliwa, że dzisiaj nie muszę się zrywać świtem, planowałam odespać.
Ot, jak codzień, dostanę od Pani Uli esemesa o 5.00, że klatka pełna nieobecności kota, przewrócę się na drugi bok i SIĘ WYŚPIĘ!
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
O 5.20 dostałam nie sesemesa, a telefon, że klatka jest pełna czegoś, ale raczej nie jest to nasz kot.
Ubrałam się szybko i ciepło, choć dość chaotycznie i wielce oryginalnie i potruchtałam ocenić zawartość klatki.
W klatce miotał się wielki i wściekły substytut tygrysa. Tak wielki, że nawet nie mógł się w klatce swobodnie obrócić, choć była to największa klatka, jaką ma schronisko! Miałam lekkiego pietra, chwytając za rączkę u góry klatki, gdy potwór na mnie syczał i skakał na siatkę. Wywlekłam klatkę z zakamarka, gdzie jest zakamuflowana i szybko uwolniłam drapieżnika, modląc się, żeby nie chciał wziąć odwetu za dyshonor, który go spotkał.
Nie, nie wiem czy to kocur, czy kotka i czy ten piekielny potwór jest wysterylizowany. I ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna.
Jedno można zaliczyć in plus tej przygody. Mianowicie, wiemy, że klatka działa!
Dzisiaj zapakowałyśmy do klatki chrupki i boczek wędzony. Spada temperatura i zbliża się weekend czyli okoliczności dotychczasowych spotkań z naszym królikiem. Mamy nadzieję, że w ten weekend też przylezie i da się złapać, co pozwoli mi się wreszcie WYSPAĆ!
Ponieważ zbliża się godzina kolejnego kociego patrolu, to na szybko jeszcze Bura :)
Już wiem, czemu Buraz z Mambulcem z takim samozaparciem bębnią w klawiaturę mojego laptopa:
P.S.
Większość zdjęć Burej jest poruszonych, albowiem ponieważ Bura jest stacjonarna tylko, kiedy śpi.
Pozdrawiam wszystkich Szczęśliwców, którzy mogą się wyspać i wyruszam na koci patrol.
Ciemno było umiarkowanie, park znam jak własną kieszeń i w dodatku mam obok siebie (no powiedzmy, że obok) dwa brytany, więc uprzedzam pytanie, czy się nie boję chodzić po ciemku po parku.
Nie, nie boję się. Kasy przy sobie nie noszę, bo jej zwykle nie mam, więc obłowić się na mnie nie sposób. A w wieku jestem takim, że o amatorów trudno, nawet po ciemku. No a gdyby się takowy trafił - hipotetycznie - i nie przeszkadzałoby mu ujadanie dwóch straaaaasznie obronnych suk, to biorąc pod uwagę ile warstw mam na sobie w tych temperaturach (skromność niewieścia nie pozwala mi uściślić ilości), wymiękłby po pół godzinie szamotania się z odzieżą bez klucza do konserw, choć ja bym się może nawet i rozgrzała ;)
To idę sobie. Krecha drepce koło mnie. Pyzę jak zwykle gdzieś wcięło.
Co kilkadziesiąt metrów staję i wołam zwierzaka, żeby sucz jednak przyszła. Sucza mi mignęła tu i ówdzie, ale nadal w dzikim pędzie. Doszłam tak do 1/3 okrążenia. Znowu stanęłam i się wydzieram. A Pyzy nie ma.
Kresia trzymała się coraz bliżej i nie miała ochoty się oddalać, zdradzała nawet pewien niepokój.
Niepokój Kreski jest chroniczny od sylwestrowej kanonady, więc specjalnie się nie przejęłam.
- Choć Krecha - mówię - idziemy dalej, Pyza nas dogoni.
No to poszłyśmy. Znowu przeszłam kilkanaście metrów i znowu stanęłam i wołam rozbrykanego kundla. Raz ją widzę, raz znika w krzakach, no to wołam dalej. W duchu oczywiście sobie postanowiłam, że już nigdy więcej sierściucha nie spuszczę, a najpierw oskóruję, jak tylko wróci.
No to nadal stoję i wołam, wabię i się przymilam.
Nagle Pyza w uśmiechach wypadła w krzaczorów po prawej stronie ścieżki i radośnie wskoczyła w krzaczory po lewej stronie ścieżki, skąd przegoniła stadko 8 pasących się na żołędziach dzików.
To, że dziki przychodzą do parku na żołędzie, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. To, że Pyza bez szczekania za nimi goni i gryzie w pęciny (GŁUPIA) - też nie, choć jest to źródłem mojej histerii i lęku o psa. Ale to, że przez kilka minut stałam jakieś 10 metrów od stadka dzików i się wydzierałam, wołając rozbrykanego Pyzulca - to już jest ekstraordynaryjne.
Wyobrażam sobie, co te zwierzaki musiały sobie myśleć i jak się na mnie gapić. Ot stoi sobie babsztyl na środku ścieżki, tyłem do nich i się drze na psa. Widać ma taką fantazję kobieta...
Wyskoczyłam jeszcze na ostatni koci patrol o północy i brajlem popełzłam do łóżka.
W związku z akcją kot-królik mam takie deficyty snu, że powieki mam na zapałki.
Szczęśliwa, że dzisiaj nie muszę się zrywać świtem, planowałam odespać.
Ot, jak codzień, dostanę od Pani Uli esemesa o 5.00, że klatka pełna nieobecności kota, przewrócę się na drugi bok i SIĘ WYŚPIĘ!
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
O 5.20 dostałam nie sesemesa, a telefon, że klatka jest pełna czegoś, ale raczej nie jest to nasz kot.
Ubrałam się szybko i ciepło, choć dość chaotycznie i wielce oryginalnie i potruchtałam ocenić zawartość klatki.
W klatce miotał się wielki i wściekły substytut tygrysa. Tak wielki, że nawet nie mógł się w klatce swobodnie obrócić, choć była to największa klatka, jaką ma schronisko! Miałam lekkiego pietra, chwytając za rączkę u góry klatki, gdy potwór na mnie syczał i skakał na siatkę. Wywlekłam klatkę z zakamarka, gdzie jest zakamuflowana i szybko uwolniłam drapieżnika, modląc się, żeby nie chciał wziąć odwetu za dyshonor, który go spotkał.
Nie, nie wiem czy to kocur, czy kotka i czy ten piekielny potwór jest wysterylizowany. I ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna.
Jedno można zaliczyć in plus tej przygody. Mianowicie, wiemy, że klatka działa!
Dzisiaj zapakowałyśmy do klatki chrupki i boczek wędzony. Spada temperatura i zbliża się weekend czyli okoliczności dotychczasowych spotkań z naszym królikiem. Mamy nadzieję, że w ten weekend też przylezie i da się złapać, co pozwoli mi się wreszcie WYSPAĆ!
Ponieważ zbliża się godzina kolejnego kociego patrolu, to na szybko jeszcze Bura :)
Bura i Kreski ogon.
Ogon, ogon merda!
Bura bierze się do kucharzenia:
Ustawia piecyk:
- No otwórz lodówkę! Nie bądź świnia!
Nie otworzyła...
-Krecha, współpracuj!
Nie, pies też nie chce otworzyć lodówki.
- Krecha, głupolu! Tam jest BOCZEK WĘDZONY! Czaisz bazę?
Złapię te śmieszne kolorowe myszy, co przesuwają się na dole!
No i się wyśpię.
Już wiem, czemu Buraz z Mambulcem z takim samozaparciem bębnią w klawiaturę mojego laptopa:
P.S.
Większość zdjęć Burej jest poruszonych, albowiem ponieważ Bura jest stacjonarna tylko, kiedy śpi.
Pozdrawiam wszystkich Szczęśliwców, którzy mogą się wyspać i wyruszam na koci patrol.
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Bitwę wygrał kot, ale wojna jeszcze trwa!
Kot-królik wygrał już trzecią bitwę z rzędu!
A wczoraj to mnie normalnie tak wkurzył, że sprawa jego pochwycenia stała się sprawą bardzo osobistą i podchodzę do niej ambicjonalnie.
Karmimy. Oswajamy bydle. Kiciusiamy. I nic.
Wczoraj idąc na poranny spacer z psami, widziałam, jak Kicia kica po terenie PKP Energetyka, ale daleko na podwórzu. Za to jak z psami wracałam, to jej nie widziałam, a ta bestia mnie zawołała. Tak ZAWOŁAŁA MNIE niemal po imieniu!
Idę chodnikiem, a ta do mnie spod swojej zielonej kryjówki drze się na cały regulator MIAU!
Patrzę - siedzi.
No to ja znowu szamańskie tańce odstawiałam z jedzonkiem i przysmakami. Proszę, mówię, tłumaczę (ludziska się gapią). Ja do kota przemawiam czule - no przecież się znamy, to jak mam mówić? - kiciusiam. A ta bestia do mnie Miau! i siedzi pół metra ode mnie za płotem!
No jasny kiciuś!
A ta do mnie znowu: Miau i zostaw żarcie przy okazji, jak już jesteś!
A takiego!
Żarcia nie dostała, albowiem ponieważ kot głodny będzie miał dzisiaj większą motywację do poszukiwania żarcia. A dzisiaj świtem, na terenie PKP Energetyka ustawiliśmy z Panią Ulą i Panem Brygadzistą klatkę żywołowną. A w klatce same przysmaki i krople walerianowe również.
No i mam nadzieję, że skończy się kota śpiewanie. O!
Oczywiście istnieje ryzyko, że do klatki wlezie tuzin kotów osiedlowych, otumanionych walerianą, a nie ta jedna cwaniara, ale bądźmy dobrej myśli.
Jeśli zaś i na to kot się nie złapie, to jeszcze zostaje mi broń ostateczna, proponowana przez Kalinę, czyli położenie zdjęcia naszego łóżka jako przynęty. Tylko nie wiem, czy się odważę, bo wtedy te stada kotów mogą nas zadeptać. ;)
A wczoraj to mnie normalnie tak wkurzył, że sprawa jego pochwycenia stała się sprawą bardzo osobistą i podchodzę do niej ambicjonalnie.
Karmimy. Oswajamy bydle. Kiciusiamy. I nic.
Wczoraj idąc na poranny spacer z psami, widziałam, jak Kicia kica po terenie PKP Energetyka, ale daleko na podwórzu. Za to jak z psami wracałam, to jej nie widziałam, a ta bestia mnie zawołała. Tak ZAWOŁAŁA MNIE niemal po imieniu!
Idę chodnikiem, a ta do mnie spod swojej zielonej kryjówki drze się na cały regulator MIAU!
Patrzę - siedzi.
No to ja znowu szamańskie tańce odstawiałam z jedzonkiem i przysmakami. Proszę, mówię, tłumaczę (ludziska się gapią). Ja do kota przemawiam czule - no przecież się znamy, to jak mam mówić? - kiciusiam. A ta bestia do mnie Miau! i siedzi pół metra ode mnie za płotem!
No jasny kiciuś!
A ta do mnie znowu: Miau i zostaw żarcie przy okazji, jak już jesteś!
A takiego!
Żarcia nie dostała, albowiem ponieważ kot głodny będzie miał dzisiaj większą motywację do poszukiwania żarcia. A dzisiaj świtem, na terenie PKP Energetyka ustawiliśmy z Panią Ulą i Panem Brygadzistą klatkę żywołowną. A w klatce same przysmaki i krople walerianowe również.
No i mam nadzieję, że skończy się kota śpiewanie. O!
Oczywiście istnieje ryzyko, że do klatki wlezie tuzin kotów osiedlowych, otumanionych walerianą, a nie ta jedna cwaniara, ale bądźmy dobrej myśli.
Jeśli zaś i na to kot się nie złapie, to jeszcze zostaje mi broń ostateczna, proponowana przez Kalinę, czyli położenie zdjęcia naszego łóżka jako przynęty. Tylko nie wiem, czy się odważę, bo wtedy te stada kotów mogą nas zadeptać. ;)
piątek, 8 stycznia 2016
Królik i coś na dokładkę :)
Dzisiaj szybki post o pewnym królisiu.
Nie, niestety nie tym, co Państwo wiecie, a ja rozumiem. Trójłapy kot podszywający się pod królika nadal kica na wolności. Ale mam nadzieję, że już niedługo. W poniedziałek jesteśmy umówieni z panem z PKP Energetyka i zostanie na terenie kota umieszczona klatka-łapka.
Mam nadzieję, że kot będzie tak uprzejmy...
Ale dzisiaj ja nie o tym.
Tuż przed Świętami, w trybie pilnym szyłam Królisia, a w zasadzie Królisię, dla półrocznej Panienki.
No i wyszło tak:
Nie, niestety nie tym, co Państwo wiecie, a ja rozumiem. Trójłapy kot podszywający się pod królika nadal kica na wolności. Ale mam nadzieję, że już niedługo. W poniedziałek jesteśmy umówieni z panem z PKP Energetyka i zostanie na terenie kota umieszczona klatka-łapka.
Mam nadzieję, że kot będzie tak uprzejmy...
Ale dzisiaj ja nie o tym.
Tuż przed Świętami, w trybie pilnym szyłam Królisia, a w zasadzie Królisię, dla półrocznej Panienki.
No i wyszło tak:
niedziela, 3 stycznia 2016
Nie o to chodzi by gonić króliczka, ale by złowić go!
Jest kot.
Chyba kotka.
Widziałam ją dwa razy wieczorem i wzięłam ją w pierwszej chwili za królika - bo kica i nie ma ogona.
Po naradzie z Wetem i zaprzyjaźnionymi paniami od kotów na osiedlu, rozpoczęłam poszukiwania kici w celu odłowienia. Jednocześnie "list gończy z rysopisem" został przedstawiony znajomym psiarzom, żeby mieli oczy dookoła głowy.
Chyba kotka.
Widziałam ją dwa razy wieczorem i wzięłam ją w pierwszej chwili za królika - bo kica i nie ma ogona.
Po naradzie z Wetem i zaprzyjaźnionymi paniami od kotów na osiedlu, rozpoczęłam poszukiwania kici w celu odłowienia. Jednocześnie "list gończy z rysopisem" został przedstawiony znajomym psiarzom, żeby mieli oczy dookoła głowy.