Nie wiem kto i kiedy wymyślił balkon, ale to bardzo praktyczne zjawisko jest.
I nie mam tu na myśli "balkonów" - jak rodowici wiochmeni z Krainy Kwitnącego Ziemniaka określają mieszczuchów sprowadzających się na wieś, czemu zwykle towarzyszy postawienie chawiry z dowolnie dużą liczbą balkonów.
Nie. Balkon jako zjawisko społeczne jest niezwykle ciekawym.
Niby jeszcze część mieszkania, przestrzeń prywatna, jeśli z sypialni to wręcz intymna, a jednak wystawiona na widok publiczny. A nawet publiczniejszy, bo wysoko nad ziemią.
Przeważa jednak kontekst prywatny.
I nikogo nie dziwi, że sąsiadka po balkonie pląsa w bieliźnie i wałkach, a sąsiad bywa, że bez bielizny (choć wiek chearleederek i chippendalesów bezpowrotnie przeminął w ubiegłym stuleciu), wystawiając swe ciała na widok, choć w życiu by się tak po ulicach nie lansowali.
A im cieplej, tym balkonowego ciała więcej.
Nie tyko ludzkiego. Kociego również.
Od kiedy pocieplało kocie dzieci przesiadują na balkonie calutkie dnie i noce. Zwłaszcza gdy pada! Kochają deszcz i wodę jako taką.
I tu znowu tajemnicza sprawa. Wlezie jedna z drugą na drzwi lub kredens i boją się zeskoczyć, choć do podłogi góra 2 metry. Wylezie taka na balkon, zobaczy ptaka lub muchę i już łapy do lotu z 10. piętra rozkłada!
Nawet Jojo uskutecznia plażowanie na balkonie.
Z początku nie bardzo, bo wiadomo, że dom to dom, a zewnętrze to chłód, głód i jeszcze nie wpuszczą na zad do środka.
Ale przyjrzała się smarkulom, że tak sobie cyrkulują, to i Jojcik się odważył. I wcale nie zraził ją jedyny przypadek, gdy przez nieuwagę została na tym balkonie zamknięta. Wcześniej na balkonie kiblowała Mamba i dała wyraz swemu niezadowoleniu demonstrując ciężki wkurw i jawną obrazę w równych proporcjach.
Balkon został osiatkowany, to i młodzież może się bezpiecznie po balkonie bujać.
Ale nie od razu Kraków zbudowano - tfu! - balkon osiatkowano.
To znaczy nam się wydawało, że osiatkowany jest skutecznie. Na szczęście odwiedziła nas moja koleżanka, bardziej w tym temacie biegła i palcem pokazała nam wszystkie miejsca, gdzie jednak kot mógłby, gdyby chciał. Pod samiutkim dachem. Drobna niedoskonałość, jakieś 7 cm siatki, przylegające ciasno, ale nie przyczepione niczym do daszku, bo nie ma jak. Na tej wysokości, już trochę poza balkonem, dojście megatrudne. Z drabiny nie sięgniesz, trzeba by z dachu, na uprzęży i linie...
A jak się okazało kot chciał i to bardzo chciał!