Ulubione strony

niedziela, 12 listopada 2017

Źwierzontka na nowych włościach - koty. Ciąg dalszy.

Ano tak.
W kocim temacie ostatnie słowo nie zostało powiedziane.
Sądzę, że nawet nie przedostatnie.
Akcja się rozwija i nabiera rumieńców.
A było tak:

Poprzedni właściciel posiadał kilkunastoletnią czarną kotkę o imieniu Tosia, którą rzecz jasna zabrał ze sobą. Pytałam się, czy tu przychodzą inne koty, ale nie otrzymałam jakiejś wyczerpującej odpowiedzi. Ot czarno-biały kot sąsiadów (Jest takowy - trzyma sztamę ze swoimi: bokserem i wilczurem).
Dla Tośki była klapka na czip i właściciel innymi kotami ani się nie interesował, ani sobie nie życzył z nimi bliższych kontaktów.

Kilka dni po przeprowadzce, kiedy jeszcze moje zwierza siedziały w kocim pokoju, zobaczyłam Groszkę przemykającą przez podwórko i znikającą za garażem.
Oczywiście puściłam się pędem, żeby złapać uciekiniera! Wołam, wabię, a kot popatrzył się na mnie i czmychnął przez szparę w płocie. Z obłędem w oczach sadziłam po trzy stopnie na piętro, żeby się dowiedzieć JAK i KTÓRĘDY udało się tej małpie zwiać?!
A małpa siedziała spokojnie na krokwi i robiła za sowę :)

Tak poznałam Łazankę.

Widywaliśmy też -ale z daleka, najczęściej z okna - czarno-białego kota na naszym pomoście i w krzakach przy oczku wodnym. Czasami myliłam go z Jupą lub Jojką, bo z daleka maską na pysiu przypominał tę pierwszą, a ciemnym grzbietem tę drugą.

I tak poznałam Białego.

Miałam też podejrzenia, że tych burych pręgusków jest więcej. Ale ten drugi jest płochy i raz widziałam ogon, czasem kawałek ucha, albo mignęła mi gdzieś na deskach czarna pięta.

I tak poznałam... a zresztą, potem się dowiecie, kogo poznałam :D

Koty jak koty. Są to ok.
Lampka alarmowa zapaliła mi się gdy rozmawiałam z sąsiadką. Zagaiłam, że ich burasek nas odwiedza.
- Pani, to nie nasz. My nie mamy zwierząt. Sąsiadka wiochmenka rodowita wymówiła słowo zwierzęta z obrzydzeniem zawierającym w sobie sugestię brudu, sierści, pasożytów i chorób.

Zaczęłam więc wypatrywać kocich przybyszy.
Szybko się okazało, że Groszkowy sobowtór nie jest w najlepszej kondycji. Sierść rzadka, zmierzwiona, posklejana brudem, za to niepokojąco rosnący brzuszek.
Ale jak obuchem dostałam między oczy widokiem czarno-białego kota, który z pustym wzrokiem lazł przez nasze podwórko obojętny nawet na psy (Pyza niestety goni obce koty i jest agresywna do innych zwierząt). Kot wyglądał tragicznie!
Skóra i kości, futro zrudziałe. Nawet Pyza miała głupią minę i zignorowała to zwierze, które wyraźnie uznała za zombi :(

Ja tak nie umiem. Nie potrafię patrzeć spokojnie na moje pięć odkarionych, puchatych, błyszczących lal i na wynędzniałe kocie szkielety obok, za progiem.

Stwierdziłam, a co mi tam, wystawię żarcie na deski. Może się zorientują. Wyczują, przyjdą i się posilą.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pojawił się biało-czarny kocurek i ciężarna drobniutka buraseczka. Michy pustoszały w oczach. Czasami udawało mi się zobaczyć to jeszcze jedno bure, ale tylko wieczorami z okna. No i niech to! Też brzuszek po pięty - czyli koteczka w ciąży! Mać!
Nie było na co czekać. Owszem ja mogę dokarmiać tak ze 30 wioskowych kotów. ale nie 300... Trzeba łapać i sterylizować.

Ugadałam się na pożyczenie klatki łapki od Gosianki, ale zanim to nastąpiło pofarciło mi się przy miskach. Buraska była tak głodna i taka proludzka, że zanim się obie zorientowałyśmy wzięłam toto na ręce, zapakowałam w kontener i hajda do schroniska na sterylkę aborcyjną.
Koteczka dostała ode mnie słodkie imię Łazanka i z przerwą na focha poschroniskowego przyjaźnimy się od dwóch miesięcy.
Łazanka okazała się być trzynastoletnią kotką w dość dobrej kondycji jak na swój wiek. Ząbków ma już niewiele ale dokarmiana sobie radzi. Zamieszkała w naszym garażu w pudle z ciepłym kocem i korzysta z jadłodajni zorganizowanej w przyczepce, bo na deskach króluje teraz Biały.
Łazanka rozczuliła panią opiekunkę z kociarni w schronisku. Okazało się, że kocica uznała niewolę za okropieństwo jednak z zaletami. A tymi zaletami były pełne michy. Łazanka postanowiła się odjeść za wszystkie czasy :D
Pochłaniała dziennie 4 saszetki po 100g karmy mokrej i dojadała suchą!
Gdzie się to w tym maciupkim koteczku mieściło?
Po tygodniu, jak ją odbierałam, kocica była ze dwa razy cięższa niż jak w wysokiej ciąży wiozłam ją do schroniska.

Łazanka:

Zdjęcia już po sterylizacji, czyli Łazanki wstępnie odpasionej









Tak, to już jest futerko kota po miesiącu odkarmiania. Wcześniejszych zdjęć nie mam i chyba dobrze.



Łazanka z Jojo - pakt o nieagresji :)


Łazanka obecnie. Przy apetycie jak widać :)




 A to Łazanka dzisiejsza - świeża jeszcze ciepła, bo słoneczko grzało :)
Obecnie jest ślicznym, puchatym, złotym rysiem. Pieszczochem :) Dzisiaj mruczącą Łazankę trzymałam sobie na rękach! I co Wy na to?





Z Jupi. Jupi czuje wyraźny respekt przed Łazanką.


Przyjemnie papuśna :)



Już nie rzucamy się na żarcie, bo ono dla Łazaneczki zawsze JEST :D


Oczywiście zniknięcie Łazanki na tydzień zaniepokoiło inne koty. Biały przychodził ale był ostrożniejszy. To na jego oczach porwałam Łazankę na ręce i zabrałam do domu w celu zapakowania do kontenerka.
Z daleka widywałam nadal to coś burego i to coś raz miało brzuszek do pięt, a raz wydawało mi się, że nie.
Nastawiłam pożyczoną klatkę na dechach i pyk! Złapało się coś niewielkiego, burego i straaaaaasznie dzikiego! Klatka na dechach stoi na wysokości moich oczu i to coś usiłowało mnie ich pozbawić. W tej niedogodnej pozycji startowej usiłowałam ściągnąć klatkę z dech, ograniczając straty w ludziach.
Zatargałam klatkę do domu i zamknęłam się z tym piorunem kulistym w łazience.
W łazience udało mi się to cudeńko przegonić do kontenerka i pędem pognałam do schroniska z kłębkiem burości miotającej się w transporterze.
Płeć nie była mi znana, więc trafiłam do pani weterynarz, która miała akurat dyżur.
Uprzedzałam, że to dziki dzik, ale pani doktor wiedziała lepiej...

Otworzyła kontenerek i uzbrojona w ręcznik zaświergotała pieszczotliwie.
- No cio ta twoja pańcia mówi, zie ty taki niedobly kotek jesteś, jak ty jesteś taki śłodki kotek.
No ok. Udało jej się, bo bydle miało ręcznik na łbie.
Okazało się, że bydle jest 100% kocurem i w związku z tym schronisko go nie będzie sterylizowało. Ale poprosiłam jeszcze o odrobaczenie, a trudno to zrobić, gdy kot ma ręcznik na łbie.
Pani doktor uskrzydlona śłodkim sukcesem ustalania płci, postanowiła podać kotu tabletkę....
Nie pastę. Tabletkę.
Kot postanowił ogryźć jej rękę przy łokciu.
Trzymając kota za kark ta dobra kobieta próbowała sięgnąć po pęsetę. Kot postanowił wierzgać. Pani doktor uniosła lekko kota i znowu próbowała sięgnąć po pęsetę - nawet jej się to udało. Kot postanowił wydrapać jej oczy.
Mała, bura, wściekła kula odbijała się od ścian, okien i sprzętów demolując gabinet, w końcu smyrgnęła pod szafkę w rogu przy dygestorium. Stamtąd udało się go wywlec dopiero pani opiekunce kociarni, która najpierw przytomnie poleciła wetce uprzątnięcie wszystkich buteleczek i fiolek z lekami, które były rozstawione na blacie.
Tak oto psze Państwa poznaliście Kapsla ;)

Na tych zdjęciach prawdopodobnie jest Kapsel...





Kapsel z Białym. Kto nie widzi musi uwierzyć na słowo. Ja zwykle też nie widzę i jego obecność przyjmuję na wiarę...






Rozanielona przyjechałam ze schroniska, wypuściłam kota i właśnie obdzwaniałam Kasię (kocią wolontariuszkę z mojego dawnego osiedla, która mi niesamowicie pomagała i pomaga głownie radą, pomocą i wsparciem duchowym; Dzięki Kasia!) i Gosiankę by odtrąbić sukces połowów i ulgę, że to jednak nie kotka w ciąży, gdy Mężczyzna przeżuwając spokojnie późny obiad szturchnął mnie w bok.
- O, patrz. Kotek idzie do misek.

Jaki kurwa znowu kotek???? Biały i Łazanka już nażarte, Kapsel po wycieczce do schroniska zwiał i czort wie, czy go jeszcze zobaczę, to co to za BURE bydle lezie mi między samochodami prosto na dechy?????!!!!!!!
Środkiem podwórza maszerowała sobie drobna, bura koteczka z BRZUCHEM DO ZIEMI MAĆ!

Buro mi się przed oczami zrobiło....

Następnego dnia znowu wtargałam klatkę na dechy.
Pyk! Złapało się.
Znowu dziki dzik.
Tym razem w akcji przekładania kocicy z klatki do kontenerka asystował Mężczyzna.
Oko w oko z przygodą.
Oczywiście zwiała. Oczywiście odbijając się od ścian i okien tak do wysokości ok 2 metrów zdemolowała nam łazienkę. Nie udało nam się jej pochwycić, gdy siedziała na osłonie brodzika. Dopiero wspólnymi siłami udało nam się ją strącić/wrzucić/upchnąć do kontenerka, gdy zawisła wczepiona pazurami w gumową rączkę mopa do mycia okien.
Mężczyzna trzymał kontener pod kotem i asekurował grubym ręcznikiem, a ja w skórzanych rękawicach dla budowlańców odczepiałam pazury od mopa. 
Podobnie jak Kapsel, Sprzączka - bo ona to właśnie - potrafiła mnie podrapać przez rękawice!
Zawiozłam tę babę z kociego piekła rodem do schroniska na sterylkę.
Wiem, że po wypuszczeniu gdzieś tu sobie jest.
 A skąd wiem?
Ano jak widzę bure, które ma przycięte ucho, a moje Groszka (bura) i Bura (też bura) są w domu, a to bure ucieka, a Łazanka nie ucieka, to mogę przypuszczać, że właśnie objawiła się Sprzączka...

Sprzączka:
Zdjęcia przezornie robiłam w kontenerku, bo innej szansy bym nie miała.












I tak oto Ci, którzy dotrwali aż dotąd dostąpią zaszczytu poznania Białego.
Biały to kocur, który wlekł się przez moje podwórko jak wyrzut sumienia i na tle moich wypasionych kotów wyglądał niczym więzień Obozu Zagłady.
Początkowo myślałam, że to baaaaaardzo stare zwierzę. Ma połamane dolne kły, miał łyse uszy i palce stóp, przełysienia na futrze, a pod tym nędznym, brudnym futrem NIC tylko kości. Obrazu dopełniały wiszące grona kleszczy.
Najpierw zaczęliśmy się odkarmiać.
Ale nie myślcie, że Biały jest łatwy!
Potrafił znikać bez słowa na kilka dni i chyba w nocy przychodził do miski.
Potem, gdy kot był zajęty pochłanianiem jedzenia, spróbowałam go kilka razy dotknąć delikatnie, pogłaskać. Nawet udało mi się kilka kleszczy usunąć.
Gdy to się udało, przetrzymałam go z jedzeniem o godzinę dłużej i gdy pochłaniał zawartość miski, rozmazałam mu na karku Fypryst.
Następnym etapem było przemycenie tabletki na robaki w żarciu. Udało się :)
Ciągle był to etap, gdy najedzony kot zwijał się z łapami pod brzuchem i oparty na nosku zapadał w stupor/letarg na kocu na dechach.
Aż nadszedł ten piękny dzień i Biały po jedzeniu zaczął myć futro :D
O bogowie! Co za radość!
Biały coś nie polubił się z Mężczyzną, bo nie lubi, gdy mój chłop hałasuje w weekendy w garażu i na podwórku.
Nawet na początku syczeli na siebie.
Nie sądzę jednak, żeby wykastrowanie któregoś z nich poprawiło relacje ;)
Obecnie mają pakt o nieagresji. Czyli Biały znika, gdy Mężczyzna hałasuje i się kręci w obejściu.
Niestety uszy białego toczy świerzb (chyba), a w kącikach oczu są ranki, strupy i krwawe wybroczyny.
Raz mi się udało wysmarować mu kark Advocatem Bayera i uszy się poprawiły. Oczy nie.
Teraz ma gęste, grube futro i z Advokatem może mi się nie udać.
Poza tym ból uszu sprawia, że jest bardzo rozdrażniony.
Chodzi za mną po ogrodzie, woła z desek. Podchodzę, drapię po główce, karku, pieścimy się, ale jeden nieostrożny ruch i chwyta mnie zębami - najczęściej ostrzegawczo za mankiet kurtki, lub zahaczy pazurem. No więc skończyły się żarty. Spróbuję go zwabić do kontenerka i zawieźć do schroniska na leczenie, z nadzieją, że mu tam pomogą...
Biały bardzo chce być członkiem stada, ale nie do końca wie jak to zrobić. Próbuje trochę przebojem i goni moje kocice. Burą toleruje nawet jak podchodzi do miski. A Jojo daje mu odpór, bo ona jedna ma doświadczenie dzikiego życia i bez pardonu wywaliła go z piwnicy, gdy próbował kocią drogą wejść do domu.
Rozdrażnienie Białego z powodu bolących, swędzących i rozdrapanych uszu na pewno nie ułatwia.

Ciekawie jest obserwować jak zwierzaki między sobą się dogadują.
Prawda jest taka, że między mną i Białym iskrzy i zobaczymy jak sytuacja się rozwinie.
Na razie mam dziką satysfakcję, bo patrząc na Białego i Łazaneczkę, gdybym nie wiedziała, że pierwsze jest pełnojajecznym kocurem, a drugie jest wysterylizowane, łapałabym te kluchy na sterylkę aborcyjną :))))

Biały:
Początki znajomości, ale już mogłam podejść







Tak zwykle wyglądało "jedzenie". Micha opróżniana w kilka sekund









Dla porównania Jojo:



Obecnie Biały wygląda tak:

Jest bardziej czarny niż zrudziały i tylko jeszcze ogon pozostawia do życzenia :)




Nabrał ciała :)



Futro jest zdecydowanie lepsze, a policzki pełniejsze.



Nadal jednak je całym sobą.



 Łapki :( Niestety paluszki wciąż mają łysinki i brudne futro.


Balsam na moje serce - toaleta :)



 KAWAŁ KOTA!



Raz Biały przyprowadził eleganckiego kumpla


Innym razem odwiedziła nas duża, zadbana trikolorka, której zdjęcia nie mam.
Nie wiem ile kotów tak naprawdę dokarmiam. Wychodzi mi, że oprócz moich pięciu na pewno dwa: Białego i Łazankę i może +/- 3 inne
No nie powiem, żeby był to taniec po płatkach róż.

Czasami mam ochotę przejrzeć komentarze pod starymi postami i wyłuskać tych wszystkich Blogoczytaczy miłych, którzy na wieść o planowanej przeprowadzce ŻYCZYLI mi więcej zwierzaków lub roztaczali sielskie wizje rozrostu zwierzyńca!
Wyrazy skruchy zawsze chętnie przyjmiemy w puszkach Smilla lub suchej karmie Josera ;)






42 komentarze:

  1. Elegancki kumpel jest piękny!Tego warto przyhołubić ze względu na urok osobisty! A o puszkach pomyślę (mea culpa).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, przecudny, to fakt!
      A Jojo na tym zdjeciu ma wyraz twarzy twardego, bezwzglednego killera :)))

      Usuń
    2. Frajda, nie używaj tak brzydkich słów jak przyhołubić!

      Jak która z Was chce, to Wam Eleganta wyłapię i bierzta go sobie!
      Jestem wysycona kotostwem po kokardy.

      Jojo nie tylko ma taki wyraz pyska, ona ma taki wyraz jojowatości. Jojo jest killerem :)

      Usuń
    3. Taki slodki kluseczek killerem?! :)))

      Usuń
    4. He, he, kamuflaż najważniejszy :)

      Usuń
  2. o rany, no to się nie nudzisz! Biały faktycznie już dużo lepiej, ale uszy bez wątpienia do remontu :( ciekawe, czy się na Ciebie nie obrazi za weta, to będzie przeżycie! powodzenia życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że szybko wybaczy. -10 stopni na dworze kontra pełna micha i znowu będziemy kumplami ;)

      Usuń
  3. Łazanka do gotowa do zalężenie od zaraz, widać że się zwierz błyskawicznie socjalizuje, chyba miała kiedyś do czynienia z ludźmi. Sprzączka i Kapsel to po mojemu są w fazie zaprzeczenia ( koty są dzikie i swobodne a to co mieszka w tym domu nie jest kotem tylko grubym kotopodobnym ) do fazy akceptacji doprowadzi większa znacznie liczba posiłków. Biały przypomina Lalka i cóś mi się zdaje że właśnie pozyskaliście szefa podwórka, bo nawet kolegów zaczął na swoje włości przyprowadzać.;-) Mimo rozgrywek terytorialnych kocio - ludzkich nie kastruj ludzkiego samca tylko pilnuj żeby nie znaczył terenu.;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łazanka się nie pcha do domu. Daje się pogłaskać ale nie zabiega o to. Ale szybko by się zaaklimatyzowała. Tylko u mnie jest wysycenie. Ja naprawdę nie chcę więcej kotów w domu. Gdyby się jednak znalazł domek dla burej starszej pani wielkości półrocznego kociaka, to byłoby super.
      Z powodu szefowania przez Białego waham się czy go kastrować. Jak długo rządzi na podwórku tak długo obce koty są tylko przelotnie, a nie na stałe.
      Mój ex mąż doszedł do liczby 11-14 kotów tą drogą, aż zostawił jednego niewykastrowanego kocura, który jest terytorialny i skończył się napływ imigrantów. Także oszczędzę zarówno Mężczyznę jak i Białego, chociaż obaj znaczą teren ;) Ten pierwszy anektując coraz większe przestrzenie pod utensylia budowlano-mechaniczne, ten drugi wiadomo jak ;)
      (wypraszam sobie w imieniu Jojki nazwanie jej grubym kotopodobnym :) Jest to najbardziejszy z moich domowych kotów i jako jedyna potrafi naprać Białego po pysku tylko wąsy fruwają!)

      Usuń
  4. Boże najsłodszy, jakie to szczęcie, że nie mieszkanie gdzieś w Kenii... Aż strach pomyśleć, jakie zwierzęta łapałabyś wtedy do swoich klatek i jak dużym samochodem musiałabyś je odwozić do weterynarza ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrrrrrrr....
      Wiem jedno - wielonożne, kosmate bezkręgowce oddawałabym pod Twoją opiekę ;)

      Usuń
    2. Pod moją opieką byłyby krótko... żywe ;-)

      Usuń
  5. Oj, Psie w Swetrze, toż Ty mnie od razu do pionu stawiasz, gdzież mi do Ciebie z ledwie dwójką psa, z moim nędznym jojczeniem, że tyle roboty przy bliźniakach! No, ja to chyba sumienia nie mam! Toż to moja robota, to właściwie leniuchowanie w porównaniu z Twoją pracą u podstaw. PODZIWIAM i chylę czoła !!!!Chociaż wiedziałam, że jak się nosa za miasto wychyli, to zaraz jakieś wiejskie biedy człeka obsiądą. Ty to będziesz miała asystę w Niebie :D Szkoda stworzenia, zwłaszcza Białego, pewnie nigdy tak się dobrze nie odżywiał :(

    Na kotach nie znam się ani trochę, ale dziwię się Pani wet ze schrona, że taka optymistka;-)

    Uścisków MOC ślę na Włości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady. Ja mam dużo tego tałatajstwa ale niższy poziom emocji. Mnie najbardziej wykańczają nerwy: zdrowe/chore, lek zadziała/nie zadziała, karma zaszkodzi/nie zaszkodzi. Czyli to, co Ty teraz masz.
      Ja mam do ogarnięcia dwie michy psie dwa razy dziennie i ileśtam misek kocich, gdzie dokładam i dosypuję na bieżąco. A reszta to luzik ;)

      Usuń
  6. Piesu, Ty książkę napisz o tym wszystkim. Obiecuję, że kupię, ale musi być dużo zdjęć! :-)
    A pamiętam Twój pierwszy post o wycieraczce z kotkiem, znaczy o Mambie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buba doceniam chęć inwestowania w mój wątpliwy talent :) ale tu masz relacje darmowe i w dodatku w czasie rzeczywistym :)
      Tak od Mamby wszystko się zaczęło :D a potem zadziałała klątwa mrówek faraona... ;)

      Usuń
    2. 1) Korzystam z darmowych relacji, korzystam.
      Ale na wakacje wyjeżdżam tam, gdzie nie mam internetów,
      w dodatku nie muszę gotować, sprzątać itp., więc mogę czytać, ale tylko papierowe ;-)
      2) Kobieto! Nie wątp NIGDY sama w siebie!
      Gdyby inni wątpili, to przecież by Cię nie czytali (i nie komentowali).
      3) Mrówki wypadły mi z pamięci ;-p

      Usuń
    3. ad 2. Wiesz, może Ty masz rację.... pomyślę o tym.

      Usuń
  7. Skad ja to znam... Odkad prowadze "kocia jadlodajnie" juz wiele razy widzialam, ze koty potrafia sprytnie rozwiazac problem obroncy rewiru, zmieniajac godziny "obchodu" tak, aby sie na niego nie natknac. Nie chce Cie straszyc, ale jak tak dalej pójdzie, WSZYSTKIE koty, ze wsi i okolic, beda sie u Ciebie stolowac :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Leciwa, no skąd! Wcale mnie nie nastraszyłaś!
      Tylko czemu mi włosy na karku dęba stanęły...? Tym bardziej, że przed chwilką widziałam kolejne biało-czarne coś maszerujące przez nasz trawnik :(
      Dlatego napisałam, że tak po prawdzie nie wiem co i w jakiej ilości dokarmiam. Np. czasem karma w miskach zostaje, a czasem znika wszystko - nawet ta porozsypywana dookoła - do ostatniego chrupka.
      Ile kotów dokarmiasz? Wiejskie czy miejskie?

      Usuń
    2. Miejskie, w tej chwili 8-10, ale juz bywalo wiecej :).

      Usuń
    3. Niby miejskie łatwiejsze do opanowania jak jest kilka osób, które tego pilnują na osiedlu - ale wszystko zależy od miasta/osiedla i sił przerobowych. Natomiast gorzej z ludźmi. Jak karmię na swoim podwórku to mogą mi skoczyć. Jak będę miała fantazję to i słonia mogę sobie karmić za swoim płotem. W mieście zawsze się znajdzie taki co mu przeszkadza.
      Ukłony Leciwa za tę orkę na ugorze :)

      Usuń
  8. Od przybytku głowa nie boli:-) przynajmniej tak mówią. Mogę z Tobą zamieszkać?Sprowadziłabym więcej psów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjeżdżaj. Możesz z psami, pod warunkiem jednak, że sponsorujesz dla nich karmę :)
      Pomału przestaję ogarniać...

      Usuń
  9. Ja tam się boję Sprzączki! A biały nie jest cały biały, zdziwionam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprzączka bardziej się boi Ciebie i wszystkich innych ludzi :)
      A Biały jest biały na twarzy. Najbielszy ze wszystkich moich kotów.

      Usuń
  10. Witam. Wreszcie znalazłam zwierzolubny blog. Mamy podobne znajomości, tylko ja bardziej w kierunku psim. Na wiosnę czeka mnie też łapanie dzikusków, niestety ręczne, klatkę pułapkę mi ukradli.
    Pozdrawiam z Przytul Psa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Ej, nie jest tak źle ze zwierzolubnymi blogami, że trzeba ich ze świecą szukać ;)
      zajrzyj do Gosianki "Za moimi drzwiami" to tam będziesz miała zwierzolubstwa na tony :D
      Jak to ukradli Ci klatkę łapkę? Noż ludziska naprawdę to debile bez cienia przyzwoitości!

      Usuń
  11. Psie w swetrze - jesteś moja idolką, robisz to, do czego ja się tylko zbierałam i niestety zbierałam się za długo.
    Sprzączka jest prześliczna.
    Było tak - często bywam w miejscu, gdzie jest dużo domków letniskowych. Koty były tam od zawsze, ale jakoś zaczęło ich przybywać, co wiosna to więcej. A ludzie są debilami, dokładnie jak napisałaś powyżej. dokarmiali koty przez całe lato, a jesienią dupę w troki brali, zamykali swoje domki i znikali na parę miesięcy - tylko, że kurna kotów zapominali zabrać! Nie karmiłam tych kotów nigdy latem, ale pewnej jesieni pojawiła się biała kotka z maluchami. zostawiłam jej na zimę otwartą szopkę, żeby z tymi małymi mogła się schować. Wiele razy chciałam ją złapać na sterylkę, ale kompletnie nie wiedziałam jak mam się za to zabrać. Raz już prawie mi się udało, ale prawie... Nagle musiałam wyjechać i nie wróciłam już do wiosny. Okazało się, że sąsiedzi, jedni z niewielu, którzy tam zimują natomiast jedyni, którzy te koty dokarmiali zimą pozbyli się kotów. W tradycyjny sposób, po prostu wywieźli je do innej wsi. Trudno mieć do ludzi pretensje, nikt im nie pomógł, ja też nie. Jedyne, co mam na swoją obronę to to, że wzięłam dwa koty do domu. Jeden pewnego dnia nie wrócił, drugi jest z nami już 4 lata. Dzwoniłam tez do gminy, żeby się dowiedzieć czy jest możliwość sterylizacji bezdomnych kotów, ale wszędzie mnie zlewali. A biała kotka, którą totalnie zawiodłam śni mi się do tej pory.
    Ale ktoś tu dobrze napisał, jeśli raz zaczniesz dokarmiać, kotów będzie przybywać, pojawiają się znikąd i nagle jest ich kilkanaście bądź więcej. Ludzie na wsiach kotów nie karmią w ogóle i po prostu latem sobie radzą a zimą jest im ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bez przesady! Mogę Ci na poczekaniu znaleźć na pęczki godniejszych idolek. Co to za bohaterstwo złapać dwie kotki, zawieźć do schroniska a potem odebrać, że się tak wyrażę, zrobione na gotowo? Idolką to może być Kwiaciarenka, Ola z Pręgowane i skrzydlate, Gosianka a przede wszystkim cała rzesza wolontariuszek z różnych miejscowości, pracujących na osiedlach i we wsiach. One łapią tego setkami, sterylizują i leczą za własną kasę, przetrzymują w domach, w klatkach, komórkach i gdzie która może, do czasu wypuszczenia. Przygotowują setki ogłoszeń, beznadziejnie czekając na adopcję i pomoc. To są idolki, a nie ja.
      Dla mnie taką idolką i bohaterką jest Kasia - wolontariuszka z mojego osiedla we Wrocławiu.
      Mieszkanie 37 metrów, dwójka małych dzieci, kredyt, choroby, dwa stare schorowane psy z interwencji i tylko mąż pracuje. Ponieważ Kasia ma astmę, gdy trafia do niej kot, czasami musi spać na balkonie. Kasia, nie kot. Bo się dusi. Kasia ma olbrzymi dar - każdego, nawet najmniejszego i najbardziej chorego kota potrafi grabarzowi spod łopaty wyszarpać. Po nocach odławia z piwnic chore maluchy, szuka im domów, sterylizuje młode i te nowe, które przyjdą, które ktoś podrzuci, przywlecze z działek. Niewiele osób wie, że Śliwka z piątką szczeniąt, zanim trafiła do Gosianki, była właśnie u Kasi. No to powtórzmy: mieszkanie 37 metrów, Kasia, dwoje małych dzieciaków, mąż Kasi, dwa małe shih-tzu Kasi i suka z piątką szczeniąt. No i to jest bohaterstwo.
      Ktoś by pomyślał, że Kasia to jedna z tych świrniętych, emocjonalnie stroboskopowych, co to zbiera wszystko i bez umiaru. Ale tak nie jest. To osoba bardzo konkretna, zasadnicza i niesamowicie zorganizowana. W tym ogromie potrzeb też musi odpuszczać, bo nie da rady. A potem się gryzie.
      I tak to jest, jak to kiedyś właśnie Kasia podsumowała: i masz dość, i ryczysz z bezsilności, beznadziei, ze zmęczenia i już nie chcesz, nie możesz, próbujesz się bronić. Ale nie potrafisz nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć. I znowu się zbierasz, idziesz, zarywasz noce, prosisz o pomoc, kombinujesz skąd wziąć pieniądze na leczenie, sterylizację, gdzie zwierzaka umieścić. Klniesz, ryczysz i brniesz w to dalej.
      Tak to wygląda.
      A ja? Ja sobie "zrobiłam dobrze" sterylizując poniekąd dla własnej wygody, a teraz to tylko zostaje mi podreptać rano w szlafroku i kaloszkach, wieczorem w polarku i kaloszkach na własne podwórko i w dwóch miejscach michy postawić. A za to dostaję buziaczki-misiaczki, baranki, głaski i murmurando.
      Temat koci jest jak rzeka. Wszystkim kotom pomóc się nie da i każdy kto raz wejdzie w koci temat ma na swoim sumieniu wrzód różnej maści - Ty masz biały, ja białobury (matka Groszki i Jupi) i czarny (dziki kot spod warsztatu samochodowego). Ale ręce ma się tylko dwie, a czas nie jest z gumy.
      Najważniejsza jest sterylizacja. Zwykle odpytanie z ustawy o ochronie zwierząt - część dotycząca zapobieganiu bezdomności - i postraszenie mediami skutkuje jakimś ożywieniem w gminie. Spróbuj. Sterylizacja jest NAJWAŻNIEJSZA i to kotek, nie kocurów. Kocur z brzuchem nie przyjdzie, brzydko mówiąc, a do kotki w rui zawsze się chętny zapylacz znajdzie.
      Myślę, że do wiosny coś wymyślisz i następny sezon spędzisz bardzo pracowicie :) Ja zaczęłabym od ludzi - prośbą, groźbą, kapaniem na mózg. Bo koty w to miejsce wrócą.

      Usuń
    2. Psie drogi - ja wiem, że krzywda zwierząt to temat rzeka. G woli ścisłości: jestem psiarą nie kociarą, ale lubię wszystkie zwierzęta, które nie mają więcej niż 6 nóg. ;) A pozostałe, te 6-nóg+ toleruję.
      Wiem jak wygląda walka z, mówiąc nieładnie, kocimi i psimi nadwyżkami. To walka z wiatrakami, ale na szczęście są ludzie, którzy się tych wiatraków nie boją.
      Mój kaszubski kot leśny (bo to taka rasa jest) był kastrowany przez fundację, pieniądze nie szły do weterynarza tylko na tę fundację.
      Dobry pomysł z tym postraszeniem mediami, spróbuję. Kotów jest już znacznie mniej, ale wiadomo wystarczą dwie kotki w okolicy i na wiosnę będzie o kilka więcej. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale powiem ci, że w kocim temacie ludzie coraz bardziej kumaci są, wiadomo zmiana mentalności trwa, ale widać postępy. Ludzie zaczynają rozumieć, że nie dokarmianie jest najważniejsze a sterylizacja. Tylko ta polska wieś... Polska wieś to jest ciężka sprawa... Edukacja, edukacja, edukacja - toteż chodzę z moją psiną do szkół i edukuję.

      Usuń
    3. 100% racji - wieś to ciągle stan umysłu choć i tu na szczęście zmiany docierają :) Tylko ważne jest wsparcie instytucjonalne - czyli nawet niewielka kwota w gminie przeznaczona na sterylizację we wskazanym przez gminę gabinecie.
      He, he, he jesteś psiarą, tak? Uśmiałam się :D
      Ja też byłam. Do października 2014.
      Przylazła Mamba i się skończyło babci śpiewanie ;)
      Nie chcę Cię martwić - jesteś na dobrej drodze :D

      Usuń
    4. Jeśli masz na myśli, że psy zamienię na koty - nie, Psie, to jest niemożliwe. Ja lubię towarzystwo psów, lubię jak są koło mnie, lubię z nimi rozmawiać,lubię chodzić na długie i dalekie spacery, uwielbiam właściwie, lubię uczyć się z psem sztuczek, pokazuję je potem dzieciom jak jestem z nią w szkole. Jest sporo bardzo ciekawych psich sportów, żadnej z tych rzeczy nie można robić z kotem. Lubię naszego kota, ale z psem to innego rodzaju związek, to jest moja partnerka do pracy, moja przyjaciółka, moja towarzyszka. Psy są ze mną od dziecka. Mam taki plan, że jak będę już stara i licha - będę brała ze schroniska psie staruszki i będziemy sobie dreptać na niemęczące spacerki. A jak mi psinki poumierają, to zakopię w ogródku, działka duża - mogę przygarnąć sporo staruszków. ;)

      Usuń
    5. Ależ ja wcale a wcale nie odmawiam Ci miłości do psów!
      Mój Fox, wyżlisko moje kochane, wielkie, czekoladowe, wychował mi syna, robił za przytulankę w przedszkolu i grał w ence-pence w której ręce. A mądrzejszego cwaniaka i większego gaduły niż Bazyl świat nie widział :)
      Obecnie przecież mam dwa babsztyle - Kreskę i Pyzę.
      Ale widzisz, pies wchodzi z Tobą w dialog, a kot w polemikę.
      Pies stara się współpracować i spełniać Twoje oczekiwania, kot łaskawym barankiem da Ci znać czy wystarczająco spełniasz JEGO oczekiwania.
      Pies to prostolinijny brat-łata, a kot to uroczy, słodko bezczelny celebryta.
      Urok kota jest niesamowity.
      Zaintrygowało mnie, że Twoja psica jest również partnerką w pracy.

      Usuń
    6. Powiem ci, że nasz kot spsiał przy psie. On jest taki bardziej psi niż koci, jest miły, nie pokazuje pazurów, można go wszędzie głaskać, nie ucieka - tak właściwie to często wyskakuje na szybkie siku i za 2 minuty jest z powrotem. Czasem podąża z nami (mną i psem) na spacer, nie za daleko oczywiście, bo to w końcu kot, nie chce mu się. Ja z psem chodzę do szkół i prowadzę pogadanki "Z psem, o psie". Mam kilka tematów, chciałam to rozwinąć, ale niestety aktualnie często wyjeżdżam i zdecydowanie rzadziej to robię, ale staram się jak tylko mam czas.

      Usuń
    7. Koty psieją, a jakże :)
      Mamba nawet szczeka razem z psami. Dwa posty temu nazad pisałam o wspólnych spacerach - udokumentowane zdjęciami - 2 psy + 4 koty. Co absolutnie nie zmienia kota w kocie ;)
      A to co piszesz, to najlepszy dowód, że jesteś psiarą, która już wciągnęła się w koty ;)
      Jeśli chcesz rozwinąć tematy Z psem o psie, to na pewno Ci się uda! :)

      Usuń
  12. Mam znajdę, koteczkę Malinkę od 5 miesięcy i udomowiła mnie zupełnie.

    Imię - Łazanka - rozczuliło mnie do łez:)
    Podziwiam Twoje starania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imię Łazanka podsłuchałam w schronisku i też mnie rozczuliło :) Dlatego bezczelnie wzięłam jak swoje ;)
      Co do moich starań, są one raczej znikome na tle.
      Pozwól, że odeślę Cię do komentarza powyżej w odpowiedzi na komentarz Venus :)

      Usuń
  13. Śliczne koty. Uwielbiam ludzi, którzy pomagają zwierzętom. Przyjemny blog. Zostaję z Tobą. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Serdeczności przesyłam i dziękuję za miłe słowa :)
      Rozgość się i czuj jak u siebie :)

      Usuń