Ulubione strony

niedziela, 18 października 2015

Masz (leniwa) babo placek... drożdżowy :) a chleb przy okazji

   Dziś znowu post kulinarny z plackiem w głównej roli (obiecanym kiedyś tam), bo pora roku wypiekom sprzyja.

 Tu placek jeszcze w wielkanocnej odsłonie:

   Dla tych, którzy jeszcze nie do końca w to wierzą, powtórzę: jestem niezwykle leniwa, umiejętność pichcenia mam opanowaną w stopniu dostatecznym, w obżarstwie osiągnęłam poziom mistrzowski. Z tego wszystkiego rodzą się kompromisy, w których kluczową rolę odgrywa smak, wsparty łatwością i krótkim czasem przygotowania smakowitości.

  No to lecimy - ciasto drożdżowe.



Moje ulubione, choć nigdy do niego smykałki nie miałam. Ani cierpliwości. Długie lata produkowałam więc jakieś niestrawne zakalce, aż trafiłam na genialny w swej prostocie przepis, ze wspaniałej książki "W kuchni babci i wnuczki". Wydanie było jedno bodaj, przepisy są doskonałe, więc jak traficie gdzieś na straganie ze starymi książkami czy w antykwariacie, chwytajcie szybko i nie dajcie sobie wyrwać z rąk. A książka wygląda tak:



 Na stronach 162 i 163 są dwa świetne przepisy na Ciasto drożdżowe dla leniuchów i Babkę bez roboty.
Dzisiaj ten drugi przepis, bo w pierwszym jest 10 minut zagniatania, a w drugim nawet tego nie ma i opanowałam go do perfekcji :)

Z góry uprzedzam - bierzemy się do tego późnym wieczorem lub bladym świtem.

1/2 kg mąki krupczatki (jak nie miałam, dawałam zwykłą poznańską lub wrocławską i też było ok)
kostka masła lub margaryny (wówczas także łyżka oleju)
szklanka ciepłego mleka
5 dkg drożdży (żywych lub ekwiwalent w suchych)
3 całe jaja i jedno żółtko (jak duże jaja, a z białkiem nie miałam co zrobić, poprzestawałam na całych jajach)
szklanka cukru
szczypta soli
olejek zapachowy wedle uznania lub cukier waniliowy
jakie kto ma bakalie - u mnie zawsze rodzynki
(raz na wierzchu poukładałam kawałki jabłek, posypałam grubym cukrem po wierzchu i było pyszne :)

Rozpuszczamy tłuszcz w rondlu, zestawiamy z ognia dolewamy mleko z lodówki i tym sposobem mamy wszystko we właściwej temperaturze jednocześnie. W misce rozcieramy drożdże z cukrem - jeśli żywe, suche mieszamy z mąką i nie zawracamy sobie głowy rozcieraniem. Dodajemy mąkę, jajka, żółtko, tłuszcz, mleko, szczyptę soli, zapachy, bakalie i wszystko mieszamy łyżką.

To był najcięższy kawałek roboty. Ocieramy pot z czoła.

Blaszkę, formę, keksówkę, tortownicę - co tam mamy - natłuścić trzeba i wysypać bułką tartą. Tak się drzewiej robiło. Obecnie wprawnym ruchem odcinamy stosowny arkusz papieru do pieczenia, wyściełamy blaszkę.

No to drugi etap odwaliłyśmy po mistrzowsku.

Wlewamy ciasto do formy, blaszki, tortownicy... przy wyborze naczynia trzeba uwzględnić, że ciasto podwoi swoją objętość; przykrywamy deską do krojenia, ściereczką, pergaminem, alufolią lub czym tam mamy pod ręką. Chodzi tylko o to, żeby owo przykrycie nie weszło w kleisty kontakt z rosnącym ciastem.
Teraz mamy 10 - 12 godzin wolnego, więc udajemy się na zasłużony odpoczynek lub na szychtę do fabryki.

Po tym czasie wstawiamy wyrośnięty specjał do nagrzanego piekarnika (oczywiście po ściągnięciu nakrycia). Wdzięcznym ruchem zgrabnej nóżki zamykamy drzwiczki i znowu mamy pół godzinki dla siebie. Potem należy pomacać ciasto patyczkiem, czy aby już i stosownie do wyniku testu wyjąć lub dopiec.

Jak uda Wam się uchronić ciasto przed rodziną odpowiednio długo, możecie polukrować. Według mnie zbędny kłopot.
Smacznego!

Lubicie włoskie panettone? Ja też!
A wiecie, że piecze się tak samo jak Babkę bez roboty? Ja też nie wiedziałam.
Do czasu aż wpadła mi w ręce ta książka:




 A w niej ten przepis:
na Mediolańskie ciasto kawowe
(wybaczcie, ale nie chciało mi się tego przepisywać)







 No i żeby pójść za ciosem. Wiecie, że tym samym systemem piecze się doskonały chleb?
Ano się piecze. Potrzeba do tego:
3 filiżanki mąki (ja używam mąki chlebowej - tak się nazywa)
1/2 łyżeczki suchych drożdży
łyżeczkę soli i odrobinę można dać octu winnego
filiżankę wody

Kluczowym jest użycie żeliwnego garnka z pokrywką, który w stosownym momencie trzeba rozgrzać do temperatury 250 stopni.

Wychodzi z tego zgrabny bocheneczek :)







 A tu przepisy w wersji filmowej, z których korzystałam:








 Sami przyznajcie - dziecko potrafi :)

Ale Kochani moi,
żeby nikt nie myślał, że ja tylko przy garach stoję. Otóż nie!
Się dzieje! Ostatnio takie zadziwiające rzeczy, że aż z krzesła spadłam. Rozcieram obitą kość ogonową. I jak wreszcie się pozbieram po pierwszym wstrząsie, to obiecuję, że wszystko opiszę i Wy też z krzeseł pospadacie. Powiem tylko tyle - nie należy lekceważyć ZNAKÓW, bo nie znacie dnia ni godziny, ha! ;)))))

4 komentarze:

  1. Nie mam piekarnika!!!!
    BUUUUUUUUuuuuuu.........
    Ale jak będę miała- to sie wezmę, O!
    :)
    Smakowicie wyglądają te wypieki, chlebek zwłaszcza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za smak gwarantuję :) Ale że jak bez piekarnika??? To się da?! Łomatko! Nie wyobrażam sobie, bo dużo z piekarnika korzystam. Po prostu jakoś tak wszystko się w nim samo robi. Bardzo praktyczny wynalazek :)

      Usuń
  2. Piekę od jakiegoś czasu chleb na zakwasie. Ostatnio nawet da się go zjeść! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Gratuluję wytrwałości w przejściu etapu, gdy chleb był niejadalny ;)
      Ja piekę za rzadko, żeby zakwas hodować, więc idę po najmniejszej linii oporu. Suche drożdże mam w domu zawsze, a czasem, gdy okazało się, że pieczywa jest za mało, a następnego dnia święto i sklepy zamknięte, to ten przepis ratował nas przed śmiercią głodową.

      Usuń