Ulubione strony

środa, 6 stycznia 2021

Wieczorynki

     Paskudny rok nam się skończył, a nowy jakoś mnie nie napawa optymizmem. Mimo wszystko, życzę Wam Wszystkiego Najlepszego na ten Nowy Rok kochani. Teraz chyba bardziej niż kiedykolwiek przedtem, jeśli chcemy, żeby Nowy Rok przyniósł nam coś dobrego, musimy się sami o to zatroszczyć.

Tak mi się porobiło w tym wszystkim, że upodabniam się do niejakiego Piżmowca z Doliny Muminków - leżałabym tylko pod kocem i czytała traktaty "O niepotrzebności wszystkiego". Ale się nie da, niestety.

No to postanowiłam zebrać się w sobie i wrócić.

Nie wiem na jak długo. Zapewne na trochę, bo mam PLAN. Plan zwłaszcza dla tych wszystkich kochanych Blogoczytaczy, którzy o mnie nie zapomnieli i nie usunęli mojego blogaska z listy czytelniczej.


    Ech, na początek przywalę hiobową wieścią, że nie ma już z nami Jojo. Podjęłam tę najokropniejszą dla mnie decyzję 12. października i do dzisiaj nie mogę się otrzepać. Uprzedzając pytania, których mam nadzieję mi oszczędzicie, Jojo mogłaby pewnie żyć do dnia dzisiejszego, ale wymagałoby to uwięzienia jej w domu na stałe. Oznaczałoby to zamknięcie jej w kocim pokoju, bo mój dom jest specjalnie dla kotów rozszczelniony i stado sobie cyrkuluje dowolnie. Utrzymywanie Jojo przy życiu wymagałoby również ciągłego podawania leków przeciwbólowych i uspokajających psychotropów. W mojej ocenie takich rzeczy nie robi się ukochanemu kotu i muszę udźwignąć ciężar tej decyzji.

No i tak, że tak.

Oczywiście luki w naszym stadzie zawsze wypełniają się samoistnie i o tym też trochę będzie, a na razie przechodzę do realizacji mojego sprytnego planu.

    Pamiętacie wieczorynki? Fajne były. No to teraz postanowiłam zafundować Wam kochani właśnie takie wieczorynki. Mam nadzieję, że dostarczę Wam godziwej rozrywki w tych ponurych okolicznościach przyrody. Mam w tym oczywiście też swój cel ;) Codziennie będę publikowała tutaj krótkie odcinki dłuższej historii. Historia jakich wiele, a jednocześnie opisująca ostatnie wydarzenia w naszym kocim świecie. Ta jednak różni się od innych tym, że koniec historii dopisze się sam – oczywiście z Waszą pomocą mam nadzieję. Gdyby ktoś był fejsbukowy i uznał historię za wartą udostępniania może, a nawet powinien to zrobić. Dla ułatwienia powiem, że równolegle odcinki opowiadania będą publikowane u Gosianki na Za Moimi Drzwiami na FB właśnie. Jak nam się ten post zapcha, przeniesiemy się do następnego. Mam nadzieję, że pomysł chwyci. 

No to jedziemy! 

    Posłuchajcie: była raz pewna zielonooka kotka o arystokratycznym, powłóczystym spojrzeniu. Kotka żyła sobie wolno, gdzieś na wsi. Nikt jej tu nie krzywdził, ale i nikt jej nie rozpieszczał. Jej życie upływało na wychowywaniu kolejnych kociąt, choć nie wszystkie udało jej się odchować. Podejrzewała, że miało to coś wspólnego z ludźmi. Ludzie nie wydawali się groźni. Ludzie mieli stodoły pełne wygodnej słomy i strychy z miękkim sianem. Mieli duże zwierzęta, które dawały mleko. Mleko ludzie wlewali jeszcze ciepłe do miseczek i kotka z kilkorgiem znajomych kotów chętnie z posiłku korzystała. Ludzie wystawiali też ludzkie jedzenie. Może niezbyt smaczne i pożywne, ale dobre i to. O resztę kotka musiała zatroszczyć się sama. 

    Kotka znowu była w ciąży, a instynkt podpowiadał jej, że nowonarodzone dzieci należy dobrze przed ludźmi schować. Niby nie byli źli, ale czasami jej dzieci gdzieś znikały i choć chodziła i je nawoływała, nie mogła ich znaleźć. Coś jej mówiło, że to ludzie chowają jej gdzieś kocięta i nie chcą oddać. Dlatego tym razem kotka naprawdę się postarała i całą nowonarodzoną czwórkę porządnie zakopała w norze zrobionej gdzieś w słomie, a jak były zbyt głośne i dokazywały, uciszała je łapą. 

    Odchowanie czwórki żarłocznego potomstwa jest nie lada wyzwaniem. Rozpychała się przy misce z ciepłym mlekiem, ale tak naprawdę siły czerpała z pożywnego kociego jedzenia, którego tym razem miała w bród! 

Dobrze się zaczyna? No to więcej nic nie powiem! Wieczorynki były krótkie więc ciąg dalszy będzie jutro ;) Cdn.


Jakiś czas przed rozwiązaniem, włócząc się po okolicy, zaszła do pewnego ogrodu, w którym stał duży biały dom. Ogród był zarośnięty, nieco dziki, po ogrodzie biegały psy – głośne, ale jak się okazało niegroźne. Na koty nie zwracały uwagi. Główną rozrywką psów było obrzucanie się obelgami przez płot z psami z sąsiedniego ogrodu i siusianie na teren adwersarzy (cóż, to w końcu tylko psy, pff!). W ogrodzie spotkała też inne koty, dość uprzejme i zajęte własnymi sprawami. Koty były inne niż ona - większe, o zdrowej, grubej sierści. Ale co było najbardziej zaskakujące, nie były chyba nigdy głodne, nie bolały ich brzuszki i nie miały pcheł! Najważniejsze jednak znajdowało się na końcu ogrodu. Stała tam otwarta altana, pełna kostek słomy tak ułożonych, że tworzyły zaciszne legowiska. Dookoła altany były wielkie sterty desek, przykryte blachą. W jednej z takich stert, osłonięte przed wiatrem i deszczem, umieszczone wysoko, żeby psy nie miały do nich dostępu, stały duże miski z kocimi chrupkami. Miski w cudowny sposób napełniały się dwa razy dziennie i kotka z przyjaciółmi korzystała chętnie z regularnych posiłków. 
    Ludzi z dużego białego domu kotka unikała – bo to w końcu ludzie, no nie? Ale zauważyła, że napełnianie się miseczek ma związek z pewną śmieszną kobietą w futrze. Futro nie było sierścią kobiety i zmieniało kolory. Rano było długie do ziemi, beżowe lub niebieskie, wieczorem krótkie szare. Codziennie rano kobieta taszczyła zielone wiaderko pełne kocich chrupek oraz kocią puszkę i sapiąc oraz złorzecząc komuś, kto jej zdaniem jest niespełna rozumu i desek nie umie ułożyć, przeciskała się między stertami drewna, by dotrzeć do miejsca, gdzie stały miski. Kotom nie złorzeczyła nigdy, mruczącym głosem zapraszała je do jedzenia i starała się szybko oddalić, żeby koty się nie bały. Czasami było śmiesznie, gdy futro zaplątało jej się w kalosze lub zaczepiło o wystające deski, wtedy klęła jak szewc! Pff! Nic dziwnego, jak się chodzi w cudzym futrze, bo nie ma się własnego, myślała kotka. Cdn


    Ogród z altaną, stertą desek i pełnymi jedzenia miseczkami był miejscem przyjaznym i bezpiecznym. Za ogrodem był następny ogród z szopą na drewno – duży, zarośnięty i opuszczony, opuszczone budynki gospodarcze, a dalej rozciągały się pola. Był to idealny teren dla dzieci kotki, dlatego postanowiła przyprowadzić tam swoje potomstwo, jak tylko trochę odrosło od ziemi. Niby miejsce bezpieczne, ale wiadomo, że przezorności nigdy dość! Kotka uparcie tłukła dzieciom w łebki, że ludzi należy unikać i obchodzić szerokim łukiem. Wszelkie „kici kici” to nic innego jak syreni śpiew i basta! Dzieciakom ogród się podobał i otoczenie również. Dlatego kiedy przyszedł czas rozluźnienia więzów z matką, kocie podrostki chętnie zostały na nowym terenie. Oczywiście, że ciągle spotykały się z kocią mamą przy miskach, ale mama dała im jasno do zrozumienia, że muszą pójść na swoje i nie życzy sobie włóczenia się za jej ogonem. Z resztą, naturalna kolej rzeczy, kocia mama chyba znowu spodziewała się potomstwa i na dodatek nie czuła się najlepiej. 

    Jestem co prawda niewielką burobiałą kotką ale jestem już duża! Prawie dorosła! Urodziłam się baaaaaardzo dawno temu, kiedy była wiosna i było cieplutko i zielono, a teraz zrobiło się szaro, zimno, mokro i świat chyba umarł. Mama kiedyś przyprowadziła mnie i moich braci do tego ogrodu, w którym są cudowne miseczki, które napełniają się kocim jedzeniem i spędziliśmy w ogrodzie całe lato. Fajnie było! Bawiliśmy się wszyscy razem, poznaliśmy nowe koty (dorosłe i mające swoje sprawy), spaliśmy razem zakopani w słomie i wtuleni w mamę. A teraz mama kazała nam tu zostać. Przegoniła nas ze stodoły, w której mieszka mama i kilka kocich cioć i wujków i kazała radzić sobie samemu. Biegałam za moimi braćmi, ale oni wyrośli na wielkie kocury i w ogóle się mną nie interesują. Mówią, że jestem za mała, dziewczyna, a w ogóle to cykor. Smutno mi. Mama do nas przychodzi ale ostatnio nie ma apetytu i widać, że źle się czuje. Cdn.


    W ogrodzie koło altany kobieta w futrze postawiła klatkę z siatki, a do środka włożyła pięknie pachnące jedzenie! Nie jestem głupia! Nie weszłam do klatki. Ani ja, ani mama. Głupie chłopaki wleźli, a potem beczeli. Kobieta ich gdzieś zabrała i tyle. Wrócili co prawda kilka dni później z minami, że niby nic się nie stało. Nosa zadzierali, że kawałek wielkiego świata zobaczyli, ale opowiedzieć nic nie chcieli. Jedno jest pewne – nie bolą ich już brzuchy jak wcześniej i nie mają pcheł. W ogóle nie mają pcheł! Ani jednej! No dobra, ale to jeszcze nie powód, żebym ja się do tej klatki pchała. Mowy nie ma! Mama czuje się coraz gorzej… 

    Z mamą naprawdę kiepsko. Dzisiaj rano, kiedy zaspana kobieta w futrze przyniosła jedzenie, mama siedziała osowiała koło miseczek. Zupełnie straciła refleks, bo kobieta podeszła, zakiciała tym swoim fałszywie słodkim głosikiem i cap mamę za kark! Porwała mamę na ręce i tuląc ją w objęciach pobiegła do dużego białego domu. Patrzyliśmy na to przerażeni. Chłopaki mnie pocieszają, że za kilka dni kobieta mamę puści, tak jak ich i mama wróci. Na domiar nieszczęść przepadł gdzieś nasz najmniejszy bury brat. Zawsze był autsajderem i chodził własnymi ścieżkami, ludzi unikał jak ognia i do misek przychodził po kryjomu, jak nikogo już w ogrodzie nie było. Ale teraz przepadł jak kamień w wodę, ech. Moi dwaj duzi bracia pocieszają mnie jak potrafią. Nawet pyszczek i uszka mi wylizują. 
Cdn. 
(Od jutra naprawdę się zacznie! Historia nabierze takiego tempa, że z zydli pospadacie ;))


    Przeminął już cały księżyc i drugiego połowa, a mamy nie ma. Wróciłam do naszej starej stodoły, ale tam mamy też nikt nie widział. Zrobiło się jeszcze ciemniej i jeszcze zimniej na świecie. Tak rzadkie są dni, kiedy nie pada. Był niedawno ładny słoneczny dzień. Leżeliśmy z braćmi na kostkach słomy w altanie i wydawało nam się, że widzimy naszą mamę. Siedziała na trawniku przed dużym białym domem i nam się przyglądała, ale do nas nie podeszła. My z kolei boimy się podchodzić tak blisko do białego domu i do ludzi. Teraz już nie jestem pewna, czy to była mama, choć widziałam ją jeszcze kilka razy, a w ogrodzie czasem czuć jej zapach. Pewnie ma już nowe kocięta, a my jesteśmy dorośli i musimy sobie radzić sami, ech. 
    Nie wiem, jak to się stało. W sumie nie wiem, po co tam poszłam. Coś mnie chyba przestraszyło, przed czymś uciekałam może, ale nic nie pamiętam. No może niezupełnie nic. Pamiętam, że nagle straciłam grunt pod łapkami i spadałam. Uderzyłam mocno pyszczkiem w coś twardego i coś mocno uderzyło mnie w bok, chyba coś gorącego. Bolał mnie tak strasznie pyszczek i prawy bok. Spadłam na ziemię, gdzie było mokro i brudno i dalej nic nie pamiętam.
    Nie wiem, jak długo tam leżałam. Nie pamiętam, czy gdzieś się schowałam czy nie. Kiedy się pozbierałam, pyszczek okropnie mnie bolał. Buzia nie chciała mnie słuchać, nie mogłam nią poruszyć, nie mogłam zamknąć. Język nie dawał się schować w pyszczku, ciągle mi z niego wypadał, był suchy i obrzęknięty. Bardzo chciało mi się pić. I jeść też. O ile jeszcze udawało mi się czegoś napić, choć bardzo mnie bolało, to jeść nie mogłam nic. Instynkt i głód kazały mi jednak powlec się do misek w ogrodzie i do bezpiecznej altany, gdzie mogłam leżeć między kostkami słomy. Byłam brudna i brzydko pachniałam, ale nie mogłam się umyć. Chciałam tylko leżeć w ciepłym, bezpiecznym miejscu i żeby przestało boleć.


    To musiało się stać. Przyszła ta okropna kobieta w futrze, zobaczyła mnie i zaczęła swoje kicianie. Podchodziła blisko, przymilnie do mnie mówiła i próbowała mnie złapać, tak jak złapała wcześniej mamę. Raz o mały włos a by jej się udało. Jestem słaba, ale nie aż tak! Nie dam się złapać! W końcu sobie poszła, ale zaraz przybiegła znowu z inną miską, w której był pięknie pachnący mięciutki pasztecik. Ach jaka byłam głodna! Ale nie mogłam ruszyć buzią i językiem i pasztecik zjedli moi bracia. A co zrobiła ta wstrętna baba? Znowu wystawiła drucianą klatkę i dała do środka pachnące przysmaki. Jestem coraz słabsza, ale nie zgłupiałam do reszty! Czy ta wstrętna kobieta nie da mi umrzeć w spokoju? Teraz już nie mam wątpliwości, że długo tak nie dam rady. Mogłaby się wreszcie odczepić i to uszanować.
    Babsztyl jest bez serca, bez cienia empatii i elementarnej ogłady! Cztery dni! CZTERY! Polowała na mnie, ale zawsze udawało mi się uciec. Aż do dzisiaj. Zupełnie opadłam z sił i położyłam się na ulubionej kostce słomy. Tym razem było mi wygodniej, bo ktoś ułożył na niej jakąś szmatkę. Kobieta jak zwykle przyszła kiedy było jeszcze ciemno, ale nie kiciała. Nawet do mnie nie podchodziła. Chwyciła tylko za kij, który stał oparty o słomę i nagle szmatka, na której leżałam, poszybowała do góry, a ja znalazłam się w pułapce! Byłam w worku! Ta okropna kobieta coś do mnie mówiła i nie było to miłe. Może dlatego, że ostro walczyłyśmy i udało mi się jej przyłożyć kilka razy dość solidnie. Ale mimo to biegła ze mną szybko do białego domu, wyzywając mnie od idiotek i głupich sierściuchów. Wywinęłam się jej i zwiałam, ale domu nie znałam, więc wbiegłam do pierwszego ciemnego pomieszczenia, które wydawało mi się bezpieczne, a za mną z trzaskiem zamknęły się drzwi. Schowałam się w kącie, żeby zebrać myśli i resztki sił, ale nagle zapaliło się jasne światło, do pomieszczenia weszła ta okropna baba z jakimś plastikowym pudłem, bezceremonialnie zarzuciła na mnie miękki koc (nie mogłam już syczeć i celnie walić pazurami!) i wsadziła mnie do pudła. Nie macie pojęcia, jak ta okrutna kobieta się cieszyła z możliwości torturowania mnie! Cdn.


    W pudle było ciepło i ciemno, bo ktoś przykrył pudło kocem i nic nie mogłam zobaczyć przez kraty po bokach pudła. Ale przynajmniej teraz nikt nic ode mnie nie chciał. Zaczynałam znowu odpływać w jakąś mgłę, gdy nagle pudłem zakołysało i ktoś mnie gdzieś niósł. Potem poczułam ostry zapach samochodu i nagle warkot otaczał mnie ze wszystkich stron, a przez pudło przechodziły drgania. Jechałam samochodem! Potem samochód stanął, pudło ktoś wyciągnął i znowu czułam, że gdzieś mnie niosą. Ściągnięto koc – byłam w dużym jasnym pomieszczeniu, gdzie byli jacyś inni ludzie, ubrani w jednakowe jakby piżamy. Jeden nawet z futrem na pyszczku! Ten człowiek próbował mnie wyjąć z pudła! No naprawdę! Mnie! Niepoważny jakiś. No to mu pomogłam! Wyskoczyłam jak z procy i spróbowałam przypuścić atak – uchylił się! Biegałam i skakałam po całym pomieszczeniu. Skakałam do światła, żeby uciec, ale tam były szyby i tylko się odbijałam. Ludzie się mnie wystraszyli, ha! Nawet nie próbowali mnie łapać. Niestety była tam też ta straszna baba – nie doceniłam tej zołzy! Znowu zapędziła mnie do narożnika i odwaliła numer z kocykiem. Tym razem się ze mną nie certoliła. Przez kocyk wzięła mnie za kark, położyła na zimnym metalowym blacie, poczułam ukłucie i znowu trafiłam do pudła. Nagle świat zawirował i zaczął znikać we mgle… 
    Obudziłam się. Byłam jeszcze oszołomiona i nie mogłam się ruszyć, ale było mi ciepło. Leżałam na ciepłej macie i rozmyślałam. To dziwne, ale nie chciało mi się już pić i czułam, jakby w moich żyłach krew szybciej krążyła i życie do mnie wracało. Buzia bolała mnie ale inaczej niż dotychczas. Nie było całkiem tak jak kiedyś, ale wyglądało na to, że pyszczek się naprostował i mniej więcej wrócił na swoje właściwe miejsce. Tak! Faktycznie tak było! Język już nie wisiał mi smętnie z buzi. Był jeszcze trochę obrzęknięty, ale był wilgotny i mieścił się w pyszczku! Nie byłam już taka brudna. Stop. Wróć. Byłam brudna, ale inaczej. Ludzie umyli mnie po swojemu z błota i kurzu i… siuśków (No ja wiem jak to brzmi, ale nic na to nie poradzę). Umyli mnie jak umieli. Lepiej widać nie potrafią, dlatego zawsze ich zapach czuć. Mogliby się nauczyć higieny od nas kotów, to by im na dobre wyszło. Grunt, że się starali, a to miłe. No fajnie, fajnie ale muszę się zbierać i zwiewać, a potem sobie porozmyślam. Próbowałam się podnieść raz i drugi i już, już mi się prawie udało, gdy jakaś młoda zamaskowana kobieta weszła do pomieszczenia i narobiła rabanu. Skaranie boskie z tymi babsztylami! Do pomieszczenia wpadła druga taka i razem, troskliwie i ostrożnie, umieściły mnie znowu w pudle i okryły ciepłymi ręcznikami. Po czym wzięły pudło i oddały tej strasznej babie w futrze (tzn. teraz była bez futra, ale wiecie, o kim mówię). Przepadłam! Cdn.



– Jak ona ma na imię? – spytała jedna z zamaskowanych, stukając zawzięcie w jakieś klawisze.
- Nie ma jeszcze imienia, więc pani doktor może ją sobie nazwać jak zechce – odparła baba w futrze (teraz bez futra)
- To może Zębuszka?
Wiecie co, to było o mnie! Od dzisiaj mam własne imię. Zębuszka. Jak to ładnie miękko, puszyście i smacznie brzmi, jak kłębuszka, poduszka i puszka (z kocim pasztecikiem, mniam!)
- Ale teraz będzie pani miała święta! Z tym pokiereszowanym dzikusem na głowie!
- Nic nie szkodzi. Teraz mogę się spokojnie zająć przygotowaniami do świąt, wiedząc, że mam tę futrzastą furię w klatce pod kontrolą i nic już jej nie grozi. Nie muszę już się martwić i nie będą śniły mi się koszmary po nocach, jak to kona gdzieś w męczarniach lub pożera ją lis albo kuna. Z resztą, jakoś sobie z nią poradzę.
Niedoczekanie twoje! Akurat! Bezpieczna! W rękach tej strasznej kobiety! Niech tylko trochę się pozbieram do kupy to jej pokażę! Nie pójdzie jej tak łatwo, o nie! 
Babsztyl znowu zapakował pudło ze mną w środku do samochodu i pojechałyśmy z powrotem do dużego białego domu. 
    Zaniosła mnie do jakiegoś pokoju na piętrze. Znowu do mnie przemawiała tym swoim spokojnym, łagodnym głosem, że niby nic się nie stało. Pokój pachniał kotami, całą masą kotów, znajomych i obcych. Pachniał wypranymi kocami i środkami do dezynfekcji. W rogu pokoju stała wielka klatka, a w niej kocia toaleta, miska z czystą wodą i głębokie tekturowe pudełko wysłane miękkimi kocami. Kobieta otwarła pudło, w którym przyjechałam, tak sprytnie, że choć ledwo trzymałam się na łapach, przelazłam sprawnie w miękkie koce, gdzie padłam z wyczerpania. Kobieta zamknęła klatkę, zakryła ją tkaniną, przez którą przesączało się łagodne światło i wyszła z pokoju. Zostałam sama. W nowym miejscu, w mieszaninie obcych, ostrych zapachów, ale w ciszy i cieple. Starałam się pozbierać myśli, zebrać się w sobie do jakiegoś działania, koniecznie spróbować ucieczki ale… było ciepło, miękko i cicho… Zasnęłam jak kłoda. Cdn.



    Spałam cały dzień. Wieczorem znowu przyszła ta baba, ale nic ode mnie nie chciała. Schowałam się przed nią w pudle tak głęboko, że tylko uszy mi wystawały i patrzyłam na nią nienawistnym wzrokiem, żeby nie miała wątpliwości, jakimi uczuciami ją darzę. Trochę do mnie pokiciusiała, zostawiła mi jeszcze miseczkę z rozwodnionym na zupkę pasztecikiem (Jeżu kolczasty! Jak to jedzonko bosko pachniało!), zgasiła światło i znowu zostawiła mnie samą. Nie było na co czekać. Wylazłam z pudła i ostrożnie zaczęłam chłeptać zupko-pasztecik. Opornie mi to szło, bo język jeszcze nie całkiem chciał mnie słuchać i przeszkadzał mi trochę jakiś drut sterczący z boku pyszczka, ale byłam taka głodna! Nie pamiętam, kiedy jadłam ostatnio. Ponieważ jedzenie bardzo męczy, robiłam sobie przerwy, ale nie po to, żeby próżnować! Całą noc próbowałam uciec z więzienia. Zerwałam wszystkie szmaty, zasłaniające widok, próbowałam ryć podkop, przegryźć pręty (no z tym to słabo) lub przecisnąć się między nimi. Więzienie jednak jest solidne, rozwaliłam sobie tylko mordkę koło oka i mam szramę jak stary bokser. 
    Rano znowu przylazła kobieta, posprzątała mi w klatce (Byłam cały czas zakopana w kocach w pudle, ale wytrwale syczałam na nią jak kobra! Niech wie!) wymieniła wodę na świeżą, dała nową miseczkę z paszteciko-zupką i wyszła z pokoju. No i tak to trwa już kilka dni. Nic baba ode mnie nie chce, nie pcha się z łapami, tylko sprząta mi kibel (nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak się cieszył na widok kociej kupy, ale przecież ludzie normalni nie są, no nie?), wymienia wodę i daje paszteciki. Teraz już jem paszteciki a nie zupki. Paszteciki są pyszne!  Z wołowinką, indykiem lub tuńczykiem. Aż trzy smaki na zmianę, mniam! Język zaczął mnie bardziej słuchać. Nawet udaje mi się trochę umyć. Chyba ta kobieta nie jest taka groźna. Jak zamyka klatkę to wychodzę z pudła. Ha! To działa drodzy Państwo w dwie strony! W zamkniętej klatce jestem bezpieczna, bo przez kraty ona nie może mnie dosięgnąć. Mogę sobie jeść spokojnie, bo ona i tak nie ma jak mnie dotknąć. Może się tylko gapić. Czasem przykłada dłoń do krat, jakby chciała mnie dotknąć. Ale nic z tego! Owszem, podeszłam do niej raz czy dwa i obwąchałam. Zaczyna mnie coraz bardziej boleć prawy bok, gdzie się uderzyłam. Cdn.


    Miałam rację! Mama mieszka w dużym białym domu u tej kobiety! Skąd wiem? Bo w drugim dniu mojego pobytu kobieta przyniosła mamę na rękach do mojego pokoju. Ale się ucieszyłam! Zaczęłam wołać, płakać, chciałam mamie wszystko opowiedzieć i chciałam, żeby mnie utuliła, ale ona mnie chyba nie poznała… albo nie chce mieć ze mną już nic wspólnego. Może dlatego, że wciąż byłam brudna i zupełnie nie pachniałam sobą. Nasyczała tylko na mnie, obrzuciła wyzwiskami i próbowała przywalić mi łapą! Ale wtedy ta kobieta pacnęła mamę swoją łapą! Też jej nawrzucała, że jest wyrodna i że nie tego się po niej spodziewała!
    Potem mama była u mnie jeszcze raz. Zachowywała się poprawnie, już nie syczała i nie chciała mnie bić. Może dlatego, że w pokoju była też kobieta i mama wiedziała, że ona jak dobra ciocia weźmie mnie w obronę? Ale podejść do mnie też nie chciała. 
    Kobieta ma swoje młode. Młode jest od niej sporo większe i jest samcem, ale ona dalej je wychowuje i paca łapą. Młode patrząc na mnie zapytało kobiety, czy skoro teraz w domu mieszka Zębowa Wróżka, to czy a conto moich usuniętych ząbków nie mógłby zainkasować kilku dyszek. A ona pac go łapą! Bok boli mnie coraz bardziej… Swędzi mnie pyszczek, bo przez ten drucik jeszcze nie za dobrze mogę się umyć. Ocieram więc pyszczkiem o kant pudła. Kobieta wyciągnęła do mnie ostrożnie rękę i mnie podrapała. O, jak przyjemnie! Pozwoliłam jej trochę mnie podrapać po łebku i pyszczku. Ale nie za dużo, bo się spoufali. Kobieta pachnie ciepłem, jedzeniem, świeżym praniem, kotami i (fuj!) mokrym psem! Tiaaa… Psy są dwa. Głośne i rubaszne. Tarabanią się za kobietą po schodach, robiąc więcej hałasu niż tysięczna armia kotów. Brzydko pachną mokrą sierścią, a do tego potrafią się jeszcze w czymś śmierdzącym wytarzać. Czy one myślą, że język służy tylko żeby w głupkowatym zacieszu wywalić go z pyska na całą długość niczym sztandar?  Matka ich nie nauczyła, że można się nim wymyć? Poza tym wiecznie się cieszą, ślinią, tupią i plączą kobiecie pod nogami, gapiąc się na nią z uwielbieniem. Psie plemię to jednak prymitywna, barbarzyńska nacja, kompletnie pozbawiona godności! Cdn.


    Od dwóch dni ciocia mnie głaszcze i drapie za uszkami. Wczoraj otworzyła klatkę, bo powiedziała, że ładnie korzystam z toalety – nie tak, jak moi bracia! Ha, no to się wydało, gdzie byli, jak ich nie było! Pobawiłam się z ciocią różnymi piłeczkami i taką śmieszną myszą na sznurku i patyku. Pobiegałam, poskakałam, ale przez ten bolący bok nie mam siły i straciłam apetyt. Ciocia mówi, że jej niewyraźnie wyglądam (niechże by wreszcie wyczyściła okulary!) i że znowu brzydko pachnę. Nie chciało mi się jeść kolacji, choć teraz mam jeszcze cztery dodatkowe smaki pasztecików – w sumie siedem. Poszłam szybko spać do mojego pudła. W nocy wybuchła wojna! Walki były krótkie, ale zażarte. Strzały szczęśliwie ominęły nasz dom. Zakopana głęboko w koce czułam się względnie bezpieczna, ale i tak nie spałam spokojnie. Bok mnie boli, że o-żesz-ku! Kręci mi się w głowie i mnie mdli. 
    Rano przyszła ciocia. To dobrze. To znaczy, że to nasi wygrali nocną potyczkę. Zobaczyła niezjedzoną kolację, pociągnęła nosem, załamała ręce i się zdenerwowała niewąsko. Wyszłam z pudła, żeby jej zrobić przyjemność, żeby mogła mnie sobie pogłaskać mimo, że ten bok i w ogóle. Ciocia wzięła mnie na ręce, przytuliła do swego miękkiego futra i pocieszała i uspokajała jak umiała. Potem zostawiła mnie znowu samą i pobiegła na dół po schodach. Słyszałam jak zdenerwowana rozmawia z kimś przez telefon. Spałam. Kiedy zaczęło się ściemniać, ciocia znowu wpakowała mnie do tego wstrętnego plastikowego pudła i gdzieś powiozła samochodem. Samochód się zatrzymał i nic się nie działo. W końcu obok podjechał inny samochód i się zatrzymał. Wysiadłyśmy i słyszałam, jak ciocia komuś bardzo dziękuje i przeprasza za kłopot. Potem poszłyśmy do lecznicy. Znowu. Nikogo tam nie było, tylko my. Pani doktor zapaliła światło i zaczęła mnie oglądać. Najpierw pyszczek. Powiedziała, że z pyszczkiem jest ok, a że trochę brzydko pachnie… Popatrzyła też na ciocię tak jakoś mało przyjaźnie… Ale ciocia mnie wtedy odwróciła i pokazała pani doktor na pozlepianą kępkę futra na moim boku. Teraz i pani doktor przyjrzała się temu dokładnie, delikatnie szarpnęła, potem bardziej zdecydowanie i cała kępa pozlepianego futra została jej w ręce. Nie czułam bólu, tylko ulgę, bo z otworu po futrze wylało się dużo cuchnącej ropy. Pani doktor wszystko oczyściła skrupulatnie, zapsikała na srebrno, kłujnęła mnie w zadek i powiedziała, że dobrze, że ciocia ją ściągnęła w Nowy Rok i nie czekała do następnego dnia. Kazała też przyjść do kontroli następnego dnia do doktora, który naprawiał mi buzię. Zjadłam trochę na kolację i poszłam spać. Cdn.



    Noc wcale nie była spokojna. Tzn. mnie tam już nic nie dolegało, ale słyszałam, że na dole ciocia strasznie czymś się denerwuje. Przemawia do kogoś, uspokaja. Potem biegała po domu, brzęczały miseczki z kocim jedzeniem, jakiś kot miauczał żałośnie. Potem awanturował się i drapał. Był uwięziony w pomieszczeniu pod moim pokojem, a ciocia do niego chodziła i zaglądała przez całą noc. Rano ciocia była ledwo żywa. Po późnym śniadaniu ciocia zapakowała nas do pudeł – tzn. mnie i tego drugiego kota i pojechaliśmy znowu do lecznicy. Ale musiał zawieźć nas wujek, bo ciocia powiedziała, że nie utrzyma kierownicy w garści z tych emocji i zmęczenia. Kapsel – drugi kot – darł się całą drogę. Mięczak. Facet, wiadomo. Przyjął nas pan doktor. Ten, którego próbowałam naprać przy pierwszej wizycie, i który ma futro na pysiu (Ciocia też by sobie mogła takie zapuścić, niewątpliwie zyskałaby na urodzie. Wiadomo, z tymi ich łysymi nosami nic się nie da zrobić, ale reszta powinna być zarośnięta). Dziwił się, że ciocia mnie trzyma na rękach i głaszcze. A co ja niby jestem? Jakaś dzika? Mówił, że pyszczek mi się pięknie goi, jest symetryczny i trzeba jeszcze usunąć drucik i dolne kły, żeby mi się buzia mogła normalnie zamykać. Natomiast Kapsel miał ropnia w pyszczku, nie mógł nawet pysia normalnie otworzyć całą noc, póki całe ropsko nie wypłynęło. Dostał lekarstwa, a w przyszłym tygodniu pan doktor usunie mu chore ząbki. Ciocia podziękowała, życzyła wszystkim szczęśliwego Nowego Roku i zabrała nas do samochodu. Popatrzyła na nas tak jakoś mało przyjaźnie, powiedziała, że ją do grobu wpędzimy i że jesteśmy jej pluszową dziurą budżetową, jak i zarówno, żebyśmy nie liczyli na porcelanowe implanty na platynowych śrubach. 
    Nie wiem, co to są te implanty, ale słowa porcelana i platyna brzmią wystarczająco ekskluzywnie – to znaczy ekskluzywnie w sam raz dla kota. Życie teraz płynie nam leniwie i przyjemnie. Regularne posiłki, zabawa, spanie, piłeczki, myszki, wędeczki, a potem znowu jedzonko i spanie. Mogłabym całymi dniami siedzieć u cioci na rękach. Lubię trzymać pyszczek w zgięciu jej łokcia. Wypłakałam tam wszystkie swoje żale, obawy i frustracje. Przy okazji dowiedziałam się z czego są cioci futra. To, w którym się włóczy rano jest ze szlafroka, a wieczorne z polara. Nie znam takich stworzeń. Widać jakieś baśniowe. Ale jak zaczęłam ugniatać ciocię łapkami to się zapytała, czy mogłabym łaskawie przestać robić dziury w jej szlafroku/polarze. Niestety ciocia nie spędza ze mną tyle czasu ile bym chciała. Mówi, że musi ciężko pracować, gdyż jeszcze tego lata musi wysłać wszystkich weterynarzy z kliniki na wakacje na Wyspy Kanarkowe. Podobno ma to związek z nami, z kotami. Ja tam nie wiem. Może weterynarze lubią polować na kanarki. Koty lubią. Ale weterynarze chyba wolą głaskać koty okrągły rok. Nawet na wakacjach. Ciocia powinna ich wysłać raczej do Grecji na kocią wyspę. Mam takie podejrzenia, że ciocia się ze mną nie bawi, bo mnie po prostu zaniedbuje. Ma ktoś telefon do TOZu? Cdn.

140 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 😀 bardzo mi przykro z powodu Jojo 😥 to dzięki niej trafiłam na Twój blog...zaintrygował mnie tytuł posta, ze nie chodzi o to aby gonić króliczka..... hmmmmm....blog psa w swetrze a tu gonienie króliczka??? Trzymałam kciuku za cała akcje , szczęśliwie zakończona a potem wejście Joja do domku, i to jak cudnego dla niej🙂
    Cieszę się , ze wróciłaś bo Twoje posty zawsze dostarczały mi dużo radości i rechotu 😹

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się cieszysz. Mam nadzieję, że i tym razem uda mi się sprostać oczekiwaniom ;)
      Najlepszego!

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego z okazji Niwego Roku, moze bedzie lepszy. Ciesze sie, ze sie zmobilizowalas, czekam na codzienny ciag dalszy. Zapowiada sie swietnie, a ja uwielbiam Twoje pisanie. Pozdrawiam serdecznie i zawsze wspominam bardzo mile nasze spotkanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego najlepszego! Dziękuję za miłe słowa! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się spotkać mimo, że świat oszalał.

      Usuń
  3. Niech ten nowy rok przyniesie ci Piesie sporo małych i dużych radości, hmmm a jeśli będzie się ociągał, to oby Ci się udało samej o nie postarać!
    Jojo niech biega za Tęczowym Mostem, bez ograniczeń i bólu.
    Przyjdę jutro na dalszy ciąg wieczorynki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci Marysiu zdrowia, złapania oddechu i odzyskania spokoju i równowagi po ostatnich przeżyciach oraz kolejnych podróży małych i dużych jak tylko słońce znów nam błyśnie :)

      Usuń
  4. Pisz, bo lubię czytać Twoje teksty.
    Dużo zdrowia w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff! Z pińćset razy próbowałam odpowiedzieć i podziękować Ci za komplementa, a ten idiota blogger (n i e n a w i d z ę nowej wersji! jest paskudna!) uważał, że nie powinnam i zapewne nawet nie chcę!
      Wzajemnie Agniecha! Zdrowia i normalności. I jeszcze słońca na już, bo zaczynam rozglądać się za postronkiem i solidną gałęzią.

      Usuń
    2. Białe od śniegu też nie jest złe. U nas przybieliło. Bardzo się cieszę.
      Życzę Ci, żebyś tej gałęzi jednak nie znalazła.

      Usuń
    3. Białe od śniegu jest ok. Tylko u nas nie zachodzi. Dzisiaj trochę jakby cukrem pudrem...

      Usuń
  5. Niech ten rok będzie dobry na wszystkich frontach!
    Stęskniłam się juz za Tobą. Tak zniknęłaś jakoś bez ostrzeżenia.
    Tal lepiej dla Jojo, wiesz to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stęskniłam się i ja Rogata za Tobą, choć nigdy nie udało mi się do Ciebie dotrzeć w realu. Tym bardziej się stęskniłam, że Ty nas, swoich czytelników, też jakoś specjalnie nie rozpieszczasz...
      Oby nowy rok faktycznie był dla nas dobry, życzę Ci tego z całego serca!

      Usuń
  6. Piesu Kochana, kto by tam chciał Twojego bloga z listy usuwać? Nobody and never! Jojo miała życie godne i szczęśliwe a Tobie się trafiła możliwość uczestnictwa w nim. No i tego się trzymajmy. Wieczorynkuj, mła będzie podczytywać. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niby to wszystko wiem, ale wiesz jak jest, jeszcze jak człek sam musiał... ech.
      Zapraszam! I mam nadzieję, że coś z tego czytania wyjdzie, bo i wyjść musi :)

      Usuń
  7. Codziennie?! Trzymamy kciuki za powodzenie tego pieknego zamiaru. Juz spekuluję, ze żarcie miała od Ciebie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Codziennie przez około 2 tygodnie, aż historia dojrzeje, że tak to ujmę ;)

      Usuń
  8. Niech nowy rok przyniesie dużo dobrego. Bardzo lubię wieczorynki, już zacieram łapki z uciechy.
    Pozbyć się takiego Bloga? Nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rok niech nam przyniesie zdrowie! Trzeba Ewuniu spojrzeć prawdzie w oczy, starzejemy się i się sypiemy. To żeby chociaż wolniej! ;)

      Usuń
  9. Dobrze zrobiłaś, że zaoszczędziłaś Jojo tygodni cierpienia. My straciliśmy oba koty, Pieprz zginął pod kołami samochodu, a Sól zwyczajnie nie wrócił z kociej włóczęgi. Mój M bardzo tęskni za kotami. Teraz dokarmiam kotkę sąsiadów w nadziei na potomstwo wiosną. Jak będą kocięta to przygarniemy dwa, bo dwa lepiej się chowają. W Nowym Roku życzę Ci wiele dobra, spokoju , zdrowia i normalności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że dobrze zrobiłam, choć wbrew ambitnej pani weterynarz, ale nie jest mi z tym dużo lżej. Jojo była kotem dla mnie wyjątkowym. Wszystkie swoje zwierzaki się kocha, ale z niektórymi ma się szczególne relacje.
      Tak mi szkoda Pieprza i Soli! Sól może jeszcze wróci... niektóre kocury potrafią z miłosnych eskapad po długich miesiącach się zwlec do domu. Następne koniecznie wykastrujcie, to będą się Wam chałupy trzymały!

      Usuń
    2. Szara Sowo, mam 2 kotki do oddania od zaraz. Ktoś mi odrzucił przed mrozami. Odchuchałam, ale moje koty je przeganiają, muszę im znaleźć dom. Są urocze, czarno-białe, prawie identyczne, rodzeństwo, chyba dziewczynka i chłopiec. Są przymilne, zapraszają do głasków. Zasługuja na dobre rece i dom. Odezwij się, proszę!

      Usuń
    3. Szara Sowo, odezwij się! są do wzięcia od zaraz 2 kotki-słodziaki -młode i zdrowe. Zasługują na ciepłe ręce.

      Usuń
  10. Jak codziennie, zaczynam przeglądanie od Twojego bloga. I tu niespodzianka! Jest! Życzę Ci normalności w 2021.Współczuję z powodu Jojo, rozumiem, bo ja w sierpniu też musiałam podjąć taką decyzję. Moja Tili miała 14 lat, ale już była tak chora,że przedłużając Jej życie robiłabym to bardziej dla uspokojenia siebie niż z korzyścią dla niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alu, wzajemnie! Powrót do normalności jest nam wszystkim potrzebny ale obawiam się, że nie jest możliwy. Trzeba będzie chyba normalność zdefiniować na nowo niestety. Oby tylko nowy rok nie przywalił nam znowu jakąś niespodzianką!

      Usuń
  11. Co do zamiarów-jestem za. Co do Jojo. Ach, przytulam. Życie pańci bywa okupione decyzjami najtrudniejszymi.

    Ach, witajcie wieczorynki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele już tych decyzji za mną niestety, ale patrzę na to swoje futrzaste stado i wiem, że jeszcze wiele przede mną. A kolejni chętni do zamieszkania u nas już stoją w blokach startowych... ;)
      Wieczorynki były fajne. Swoją drogą to naprawdę niezwykłe, ile dobrych i pięknych treści można było przekazać dzieciom w 10 minut! Tyle trwały dobranocki z mojego dzieciństwa. Teraz bałabym się oglądać tego, co serwuje dzieciom TV

      Usuń
    2. Też bym się bała posadzić dziecko przed telewizorem. Ale są sadzane, no nie poradzisz, nie da się do końca uchronić dziecka przed swiatem.
      Co do Sophi Loren objawionej w kocie. Tak. To jest to samo spojrzenie. Zośka Lorenowa jest żarłoczna, lubi jeść, ale kanony dla gwiazd inne niż dla kotów. Zośka się wyrzeka w imię kanonu, ale nie makaronu! Codzienny ranny posiłek z kluch i ona twierdzi, że makaron nie tuczy.

      Usuń
    3. Też kiedyś czytałam o jej miłości do makaronów. Cóż, sama kocham, tyle, że po mnie widać! I to jest ta niesprawiedliwość dziejowa.

      Usuń
  12. Ach te oczy te oczy zieloooneee.Ta bura ma spojrzenie Sophii Loren,naprawdę arystokratka.
    No mów, i co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wszyscy mówią, że ma spojrzenie straszne, typu "I-kill-you!". Osobiście też uważam, że ma piękne i powłóczyste, ale z Zośką Lorenową nie skojarzyłam - i błąd, bo jakby tymi samymi oczami na świat patrzyły. Tylko Zośka chyba mniej żarłoczna, bo futrzak jest jak szarańcza.
      No to pisnęłam kawałek dalej ;)

      Usuń
    2. No no, ciekawie się akcja rozwija, masz ten kunszt literacki Dorotko.
      Domyślam się, że kobieta wew szlafroku to Ty osobiście? I bardzo mię wzruszyły warunki lokalowe kociąt, te kostki słomy i karma i wogle,som dobre ludzie na świecie.
      Czekamy na dalszy kawałek;)

      Usuń
    3. To i pewnie domyślasz się komu złorzeczę. Trzeba mieć ułańską fantazję, żeby mi w ogrodzie taki tor przeszkód zrobić...

      Usuń
    4. Ojtam, Dorota, ja i tego nie mogę wymusić;)

      Usuń
  13. Mła się czuje jakby do opowiastek o kreciku wróciła. Pewnie dlatego że kotka przemyślna a krecik też nie głupi. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej cwaniary jeszcze wrócimy, ale uchylę rąbka tajemnicy, że nie ona jest główną bohaterką :)

      Usuń
  14. Wszystkiego dobrego ♥️♥️♥️♥️
    Będę czytać :)
    Co do Jojo powiem, że my z Wet byliśmy ambitni też ale niestety Amberkowi te 3 miesiące owszem dały dużo miłości ale i cierpienia. Nie miałam wyjściami trzeba było odpuścić. Minęły dwa lata i już bez żalu wiem, że to była dobra decyzja. Kotek jak już nie ma radości życia, robi pod siebie i chowa sie... No czasem nie da się pokonać PNN ani innych świństw .
    Ale chyba przyszedł ktoś kolejny żeby nudno nie było?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego dobrego!
      A jakże! U nas nie można nawet drzwi uchylić, żeby coś nowego nie wlazło.

      Usuń
  15. Niech ten rok będzie lepszy i normalniejszy. NIECH! Żal Jojo, ogromnie współczuję :(
    "Dobranocka" na fejsie ma powodzenie, jęki słychać żeby choć po 2 odcinki szły jednocześnie bo z ciekawości "jajka poznoszą" :) Ściskam noworocznie i też czekam na cd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech będzie lepszy! NIECH!
      No sorry, taka decyzja właścicielki strony na FB, bo podobno czytelnicy są wzrokowcy i powinno być krótko i więcej zdjęć, a za dużo tekstu nikt nie będzie czytał. Ja się nie kłócę. Na FB idą dwa odcinki dziennie ale osobno - w wersji teleranek i wieczorynka, a tutaj po dwa w wersji wieczorynka. I tak trochę głupio, bo tutejsi Blogoczytacze kochani potrafią za jednym przysiadem przeczytać 2 tomy Trylogii, a nie tylko parę linijek mojej tfurczości :)
      Ale uwierz, w tym szaleństwie jest metoda. Mniej więcej w połowie historii większość się połapie o co kaman ;)

      Usuń
  16. sorry, wieczorynka nie dobranocka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee... jak zwał, tak zwał.

      Usuń
    2. A jak się nie przeczyta wieczorem tylko rano to będzie porannica?

      Usuń
  17. Teleranek :)))))
    Może być jeszcze Kot z okienka i Piątek z kotem :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Odpowiedzi
    1. Południca to taki upiór, więc może lepiej nie?

      Usuń
    2. O tymże samym pomyślałam i raczej wychodzi mi, że jak w samo południe to taram taram taram taram Kotanza! ;)

      Usuń
  19. Kochana, tak się cieszę, że wróciłaś! Żal Jojo, pamiętaj jednak, że Ty ją nie tylko uratowałaś, ale i rozsławiłaś, i - paradoksalnie, mimo październikowej decyzji - unieśmiertelniłaś. Życzyłabym sobie (i całemu światu), żeby historia Jojo i reszty zwierzyńca wyszła z cyberprzestrzeni na papier.
    Wszystkiego dobrego w nowym roku! Na pierwszym miejscu dużo zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że się cieszysz :) Naprawdę tyle dowodów sympatii, które tu w komentarzach się objawiły, zaczyna mnie onieśmielać ale i podnosić na duchu. Czasami też tak sobie cichutko myślę, że trzeba by siąść, opracować, podszlifować i w świat puścić, a potem stwierdzam, że to grafomańskie wypociny i nikt po to nie sięgnie. Z drugiej strony, jak nie spróbuję, to się nie przekonam, więc zapewne spróbuję.
      Wszystkiego najlepszego Monikuś! Zdrowia dla calutkiej Twojej rodziny, a dla Młodej to 10 razy tyle!

      Usuń
  20. Oo,myślałam,że jeszcze czas do wieczorynki, a tu .. afternoon;)
    Południe to mi się kojarzy z demonem południa,pojęcie związane z ojcami pustyni.Oni jadali raz dziennie i gdy nadchodziło południe to nie mogli się na niczym skupić tylko zaczynali myśleć o obiedzie,taka walka z pokusami.
    Kreskówka jak dotąd optymistyczna.Kociaki na pewno roztrąbią po okolicy,że istnieje cudowny ogród ze magicznym stoliczkiem nakryj się;)
    A ile tu komentów wejdzie,nie zapcha siem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po zmroku jest to i czas na wieczorynkę ;)
      Ja też jem raz dziennie - zaczynam rano, kończę wieczorem - i tez myślę tylko o jedzeniu. Ale poddaję się bez walki :)))))
      Nie wiem ile komentów wchodzi, ale jak się zapcha, to się przeniesiemy do nowego posta.

      Usuń
    2. Dobre:))Też tak mam i wciąż przegrywam.

      Usuń
  21. To zaczyna wyglądać na thriller weterynaryjny - spokojny domek, źle czująca się mama, tajemnicza postać w szlafroku oraz chrupki znikąd!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie inaczej Tabs, nie inaczej :)
      Pragnę tylko zauważyć, że mama właśnie schodzi ze sceny jako postać drugoplanowa, a objawiła nam się główna bohaterka. Mamusi szanownej zostanie poświęcony osobny post, zaraz po zakończeniu obecnej historii. Szanowna mamusia była łaskawa zszargać mi nerwy niewąsko. A thriller dopiero się rozkręca. Co bym nie robiła, tak właśnie wygląda moje życie z kotami... I wiesz Tabs, kocham te futrzaki ale po większości mam DOŚĆ!

      Usuń
    2. Każdy czasem ma dość ale trza nam wózek ciągnąć. Wypoczniemy później, jak nas demencja dopadnie. To w sumie optymistyczne z tym starczym odjazdem bo wypoczynek murowany. ;-D

      Usuń
  22. Kotanza to jest horrorowata, w której tajemnicza postać w róznych szlafrokach złapawszy za wystającą i zaczepiającą ja dechę, będzie dechą lać czarne charaktery. Sensowność kotanzy widzę, takie seriale muszą mieć pozytywny koniec, szeryf zwycięża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem szeryf legnie zwyciężony a zadaniem PT Blogocztaczy będzie go reanimować. Przed nami jeszcze 9 odcinków (oprócz dzisiejszego), więc wszystko się może zdarzyć i czarny charakter okaże się tym białym, ale stłamszonym, w przebraniu ze szlafroka ;)

      Usuń
  23. Duża dawka emocji z rana.... czekam na ciąg dalszy.....

    OdpowiedzUsuń
  24. I po co ja przed snem czytała? Mama porwana....brat zaginął ......omajgot! Nie zasnę !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaśniesz, zaśniesz, bo duża dziewczynka jesteś ;)))

      Usuń
  25. Rany, obsada jak w Dynastii ! Rodzina duża, znikająco - pojawiająca się, nawet brat z problemami się pojawia. Są porwania i wogle ( oby nie było korkodyla bo koty i korkodyle nie paszą do się ). To chyba jednak nie Kotanza, to jest "serial kultowy" ( teraz wszystkie kotki będo chciały być łapane do klatek ). ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli się okaże,że akcja się dzieje w Egipcie, to czemu nie, może być i krokodyl. Kultowa kotanza. Biedny szeryf

      Usuń
    2. Wyłam ze śmiechu z tej Dynastii! Ale pragnę zauważyć, że krokodyle to po Edenie biegały, w sensie jak już się tam wróciło ;) Jeśli nie Kotanza to Kotzaura albo Moda na kota. Jakby nie patrzeć - biedny szeryf :)))

      Usuń
  26. Epoka minęła!
    Cieszę się, że jesteś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy epoka, bo z jednej strony tak, a z drugiej czas mi jakoś tak szybko popyla, że się nie mogę z rozumem pozbierać. Też się cieszę, że wróciłam do starych znajomych :)

      Usuń
  27. Łaa, czyli to dopiero trejler-zajawka!
    I te fragmenty puzzli, a to uszko,a to łapka,ogonek.Taki aperitif przed właściwym umami.
    Już się oblizuję;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w każdem bądź razie historia nabiera rumieńców i rozpędu. Ale pamiętaj - biedny szeryf! :)

      Usuń
  28. Rany. Połamany pyszczek, już rozumiem. Biedactwo. Biedny szeryf do kwadratu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luzik, to dopiero początek. Obiecuję, że będzie jak u Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie będzie stopniowo rosło ;)

      Usuń
  29. Kochana, tak się cieszę, że znowu piszesz🤗😃

    OdpowiedzUsuń
  30. Raz miało być 🤦‍♀️😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mam ciut czasu i CEL to nie ma innego wyjścia! Aleś się rozpędziła w komentarzach, że ho ho! ;)))))

      Usuń
  31. Mnie już po pyszczku połamanym jest słabo, nie wiem czy ja radę dam znieść to napięcie. Mam tylko nadzieję że szeryf się nie rozłoży w kolejnym odcinku bo to dopiero była by jazda! Co do Dynastii to przyznaj ze pasuje, historia rodzinna. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego, że pasuje, to mnie tak ta Dynastia ubawiła! :)
      Teraz to jeszcze jest luzik. Na razie życie dokopało kotu, a teraz kot wespół w zespół z inszymi kotowatymi dokopie szeryfowi ;)

      Usuń
  32. Łoj, biedactwo,poniosła szkodę na zdrowiu i urodzie.Mam nadzieję,że nietrwale.
    A to coś gorącego? Motór, samochód? Kto lub co mogło być sprawcą,domyślasz się?
    U nas dziś ostre słońce,wylazły na wierzch wszystkie kurze i paprochy, i brudne szyby.Uciekłam więc z domu;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas dzisiaj tez przysłoneczniło i nawet był lekki mrozik, więc było przyjemnie, ale od jutra wraca nasz listopado-marzec i znowu będzie zgniło.
      Obrażenia pyszcza są charakterystyczne dla upadku z dużej wysokości, reszty mogę się jedynie domyślać, czyli sztukowałam ten kawałek wyobraźnią. Bok, przednia prawa łapa od wewnętrznej strony i czubek prawej pięty. Tam są małe blizny, ewidentnie poparzeniowe. Może wlazła komuś pod maskę, może w jakąś maszynę rolniczą... trudno dociec.

      Usuń
    2. Słuchaj, to będzie hit, tylko musisz się przerzucić do jutuba, jak Jonna Jinton:)

      Usuń
  33. Polowanie na rannego tygrysa. Szeryf niezwykle wytrwały, pomysłowy i skuteczny. Szacun wielki. Chętnie bym widziała takiego szeryfa jako prezydenta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szeryf poszedł po prośbie do sąsiada, co to ma ptactwo wszelakie w tym pawie i bażanty różnych odmian i pożyczył... podbierak do karpi. Logiczne :)
      Ty mi nie życz tak źle! Najlepiej wypluj! Albo połknij! ;)

      Usuń
    2. Nie przejmuj się moimi życzeniami pragnącymi prezydentury szeryfa. To że bym chciała przytomnego szeryfa na prezydenta, to oczywiste. Ale ponieważ myślę o prezydenturze dokładnie tak jak cytowany chłopczyk to nie ma co liczyć na przytomnego szeryfa-prezydenta. Bo przytomny szeryf, podejrzewam, też myśli tak jak to przytomne chłopię:

      - Adasiu, a ty chciałbyś zostać prezydentem?

      - Noooo, może. Jak mi się w życiu nie uda..

      Tak powiedział mądry kilkulatek w dawnej audycji dawnej Trójki.

      Usuń
    3. Przytomnego szeryfa-prezydenta (premierem też bym nie pogardziła) sama bym sobie życzyła, tylko "jak spojrzeć w nasze dzieje stare" ni ma Pani szanowna, ni ma. I się nie zapowiada.

      Usuń
  34. Ufff, jak to dobrze, że dopiero teraz zorientowałam się, że post jest aktualizowany ! Jak ten ciołek czekałam na wieczorynkę w nowych postach , tak to jest, jak człowiek nie doczyta i nie połapie się w nowych zasadach :) Zauffałam tak, bo dołączam do akcji w chwili, kiedy wszystko zmierza do SZCZĘŚLIWEGO FINAŁU, a to właśnie tygrysy lubią najbardziej. Czy już Ci mówiłam, że jesteś WIELKA - i nie, nie piszę o gabarytach ? Cmok cmok, wirtualny ofkors.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do finału zmierza, zobaczymy, czy szczęśliwego, bo o to właśnie będą się musieli postarać PT Blogoczytacze.
      Mówić, mówiłaś. Nadal twierdzę, że tylko gabarytowo przystaję do tej deklaracji, a po świętach tak jakby bardziej :))))))))))))
      Cmok!

      Usuń
  35. No to czekam na kontynuacje przebierając nóżkami....najbardziej przeraziła mnie tortura zrzucania kota na miękki koc 😱toż inkwizycja nawet tak nie działała 🙃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już za chwileczkę, już za momencik ;)
      Zarzucania kocyka na kota. Jedyna słuszna linia działania, jak człowiek jest przywiązany do swej integralności cielesnej ;)

      Usuń
  36. Ale się uśmiałam.
    No takie pułapki zastawiać na biedną kocinę, prosze panio.
    Nie powiem,pomysłowa pani, jak gladiatory co narzucali na siebie siatki.Widać wszystkie chwyty dozwolone.
    A ja, prosze panio, ledwie zipię.Choinkę rozbieralim, pieprznik się zrobił, odkurzanie, no ale już z głowy.
    Ciekawam jak oswajałaś kocicę, gdy już ją dorwałaś;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cztery dni polowania na półtora kilo kota musiało się skończyć użyciem podbieraka :)
      Choinki to się jeszcze ubiera jak cie mogę, ale rozbieranie to już pańszczyzna. Współczuję, i Tobie i sobie, bo to jeszcze przede mną.

      Usuń
    2. Wymiękam: "umyli mnie jak umieli", jakie te ludzie brudasy;))
      No Dorota,chylę czoła.
      Nie zaprzeczaj, jesteś wielka! Ratujesz małe tygrysice, ale i masz dryg do pisania.Taką książkę widzę jako lekturę w szkołach,serio.

      Usuń
    3. Z punktu widzenia kota, to my straszne brudasy jesteśmy!
      Bez przesady. W zasadzie wszystkie koty to tygrysy. Niektóre po prostu dają się pogłaskać... ;)
      No nie daj Bóg, żeby szkolna dziatwa się na mojej tfurczości interpunkcji i składni uczyła!

      Usuń
    4. Rozchodzi mię się,że byłyby to opowiadania dydaktyczno-umoralniające,o opiece,humanitaryzmie itp.A przy tym dowcipnie napisane.
      PS A imię ma? Ta Alexis mi pasuje;)

      Usuń
    5. To już wiesz, że imię ma :)
      Czyli takie czytanki do elementarza? Jakby się kolejny Falski objawił, to czemu nie ;)

      Usuń
    6. Jaka synchronizacja w czasie;) Właśnie wlazłam do internetu.
      Może nie w elementarzu,ale czem skorupka nasiąknie..,swoją drogą elementarz F. to debeściak.Jeszcze przed szkołą przeczytałam cały;)
      No i przyszła zima zła,hu hu ha, nawet płachta na niej długa biała.Albowiem posypuje śniegiem i mrozik zapowiadajo.
      Zębuszka.. Buszka..Busia..ok,ładnie nawet.
      I co, pogodziła się już z losem i kobitkom we futrze?



      Usuń
    7. Nie uprzedzajmy faktów, bo nie będzie ciekawie ;)

      Usuń
    8. Acha,przeczytałam nowy odcinek.Czyli jest duża szansa,że polubi tę babę;)Też bym polubiła za to całe staranie,wikt i opierunek.
      A moja kocia zołza nie lubi z indykiem.
      Piszesz odcinki na bieżąco?

      Usuń
    9. Przeoczyłam pytanie, przepraszam. Nie, cały tekst został w całości napisany wcześniej. Forma jest na potrzeby FB, bo odcinki pojawiają się na Za moimi drzwiami u Gośki, żeby ludziom Zębuszka w serce zapadła. Domyślasz się zapewne po co ;)

      Usuń
  37. No to tygrys poskładany, teraz będzie jazda z dzikiem w kocie. Szeryfie, jesteś wspaniała, ale horror jeszcze przewiduję. A co do przemyśleń tygrysicy....
    "Mogliby się nauczyć higieny od nas kotów, to by im na dobre wyszło". Absurdalnie straszny obraz mi się ulągł powstałych kolektywów do wzajemnego mycia się po kociemu i akcji mycia wzajemnego trudno dostępnych miejsc. Popłakałam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musi w szklaną kulę się gapiłaś, że wiesz. Horror będzie, a jakże!
      Czasami wyobraźnia to przekleństwo... ;)

      Usuń
    2. Przekleństwo? tak. Ale ile bezkarnej radochy dostarcza. Zębuszka rzeczywiście porusza mi wyobraźnię, pewne jednak że rzeczywiste horrory były inne. Krokodyl, uważam że już zaliczony - uszkodził bidulkę poza kamerą i zwiał.

      Usuń
    3. No nie wiem czy radochy. Też sobie ten kolektyw przed oczy postawiłam i wolałabym nie ;)))))))))))
      Pierwszy krokodyl za płot, ale jeszcze mam aligatora w zanadrzu ;)

      Usuń
    4. Tego nie przewidywałam. Aligatora znaczy. 😒 Krokodyla już uważam za bardzo strasznego, a dla Zębuszki to on jak Godzilla.

      Usuń
  38. Rany, wyobrażam sobie dzika kotkę u veta, działo się! Jestem ciekawa jaką mstę obmyśliła bo w to żeby taki numer przeszedł ulgowo to nie uwierzę. sądze że właśnie u veta narodziła się ALEXIS!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Działo się. Już to wcześniej przerabiałam m.in. z Kapslem i Sprzączką, jak to się dziki kot od ścian i okien odbija na wysokości lamperii i popyla po karniszach i górnych szafkach, ale jak to robi kot z połamaną, wiszącą żuchwą to są chwile grozy. Jeszcze żyjemy i ja, i ona. Trzeba się było jakoś dogadać.

      Usuń
  39. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  40. I ja tu jestem. I czytam. I pozdrawiam. I zdrowia (i czego jeszcze chcesz) życzę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiamy i również życzymy całą bandą! :)
      Tylu starych znajomych się wykruszyło z bloggera, że miło mi, że wciąż trwasz na posterunku! Jest do kogo wracać! :)

      Usuń
  41. Fajne imię Zębuszka 😀no to Zębuszka wpadła jak śliwka w kompot.....boje się jakie tam tortury względem niej zostaną jeszcze wymyślone i podjęte w działaniu 🙃😉

    OdpowiedzUsuń
  42. Pięknie napisane. Z uczuciem, emocjami, werwą. Czytałam jak jakiegoś kryminała. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Iza! A nawet sobie ostatnio o Tobie myślałam, czy jeszcze zaglądasz, bo sama też od dawna nic nie piszesz.
      Wszystkiego Najlepszego!

      Usuń
    2. Dzęki za dobre słowo. Zaprzestałam pisać na blogu /choć zaglądam do ulubionych/. FB jest szybszy w nawiązaniu kontaktu choć klimat już nie ten...Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. FB jest szybszy, ale mnie zmęczył. Pożera czas a niewiele wnosi. Wróciłam do blogowania na ile mi czas pozwoli.

      Usuń
  43. Mściwa Zębuszka rymuje mła się z wróżka. Ona jeszcze Cię zaskoczy! Kto wie czy nie awansujesz na stałe na starsza kuwetową jak mła przy Szpagetce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczyła mnie, a jakże! Cel jest taki, żebym nie awansowała na stałe... Ale nie uprzedzajmy faktów ;)

      Usuń
  44. Moj Boze, jakbym czytala o mojej Kici, ktora wlasciwie powinna nazywac sie Furia. Wsciekly dzikus od urodzenia, ale w koncu dala sie ucywilizowac, tak ze tego, z Twojej dzikuski tez beda ludzie tzn. koty, tylko trzeba cierpliwosci, a ona to juz zrobi na wlasnych zasadach. Na kazdy odcinek czekam normalnie jak na horror, nie pamietam kiedy ostatnio tak mialam!

    OdpowiedzUsuń
  45. Z mamusi to niezła franca ale może ona się bała że dobrobytu dla niej zabraknie kiedy się córcia objawiła. No i Zębuszka pachniała niewyjściowo vetami po takim zabiegu poważnym. Pacanie łapą na prośby o parę dyszek to jest norma, mła nie wie czemu Zębuszka się dziwi, może dlatego że jeszcze mała z niej kota i jeszcze nie prosiła o parę dyszek swojej mamy. Jestem ciekawa czy sprawa bolącego boku się rozwinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamusi instynkt zagrał, bo przecież po Zębuszce z rodzeństwem już była znowu w ciąży jak ją złapałam (tzn. nie jest, bo pojechała na sterylkę aborcyjną i nie było co czekać, bo ani z mamusi, ani z kociąt nic by nie było - osowiałość szanownej mamusi spowodowana była daleko posuniętą mocznicą. No więc z mamusią też miałam bal, ale o tym będzie jeszcze post.) Mamusia konsekwentnie odmawia kontaktów z latoroślą i próbuje dziecię przegonić z gniazda, nie bacząc na fakt, że do nowo zdobytego gniazda obie mają równe prawa. Ale moje jest mojsze i co zrobisz.
      Paru dyszek nie skomentuję, bo dyszki idą w stówki czasami...
      Wątek boku będzie kluczowy. Rzec można, że aligator już się przyczaił ;)

      Usuń
    2. Ha! Mła wyczuła sercem kocimadki że boczek dopiero wylezie i będzie jazda! Co do dziesiątek i stówek to moje mła wymiaukują że trumna kieszeni ni ma a im się po prostu należy! A tak w ogóle to kotki ponownie zaciążone swoje dawne dzieci mają za upierdliwe bachory które czepiają się madki w obrzydliwy sposób, tzn. taki że nie stówki a grube tysiąchy a nawet miliony chcą nieustannie przepuszczać.;-D

      Usuń
    3. U mnie cały koci chór, psi skowyt i Tofik, który też ma ciągłe potrzeby. Boczek wylazł jak d... z pokrzywy. Ale to dopiero połowa rozrywek noworocznych. Jeszcze dziać się będzie!

      Usuń
  46. Aligator wewnętrzny... Groza.

    Moje bombelki też tak wymiałkują że im się należy. Należy im się, a jakże, no i przepuszczają kasę od otworu do otworu... A pacają łapą mnie i Łojca, tak dla utrzymania porządku, i żeby wiadomo było komu się najpierw należy wszystko co dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tylko Łazanka ewentualnie może pacać i czasami paca. Reszta czuje nabożny respekt i nie paca, bo wie, że i tak nic to nie da. Jeśli muszę obciąć pazury, wepchnąć w pysk tabletkę, napoić syropkiem lub dziabnąć podskórnie, to to zrobię, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu! I one to wiedzą.

      Usuń
    2. Nadawałabyś się na pogromcę tygrysów, ew. na veta, skoro prezydentem zostać nie chcesz. Co to znaczy, że to dopiero połowa rozrywek!!! Czyli co, na razie walka ze skutkami starcia z krokodylem, a aligator zleci z nieba jak dron co wyleciał poza zasięg pilota??? Biedna bezząbkowa Zębuszka, niełatwo jest być bohaterką Kotanzy. Biedny szeryf-ciocia, aligator i krokodyl, doprawdy.

      Usuń
    3. Czyli aligatora i krokodyla też Ci żal... ;)
      Aligator już pysk wysunął. Jutro będzie do ogona cały. Mój Nowy Rok się jeszcze nie skończył wizytą u weta. Będą dalsze atrakcje! Wybawiłam się, że ha!
      Nie, nie chcę. Ani tygrysów, ani wetowania. Chcę żeby ten cały zwierzyniec dał mi wreszcie spokój!

      Usuń
    4. Interpunkcję skopałam. Biedni to szeryf-ciocia i heroina serialu. Oboje/obie w opałach. Stanowczo.

      Usuń
  47. Elo!
    No,no skoro już się wywindowałaś na ciocię to rokuje dobrze,znaczy zaliczasz się do rodziny. Tylko ten boczek-lekarka przeoczyła za pierwszym razem czy co.Ehh, kosztowna ta reanimacja kociaka, w Nowy Rok ściągać weta nie w kij dmuchał.
    Zapowiadasz ostrą jazdę.
    Bajkowo się na świecie zrobiło,sypie z przerwami.A dziś śliczniutki rudzik żerował u moich sikorek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten kot był tak brudny i śmierdzący po co najmniej 5 dniach od wypadku, a w dodatku nieobsługowy przez pierwsze 8 dni w klatce, że dopiero potem wyszło, co wyszło. Boczek pewnie wcześniej nie budził zastrzeżeń. Gdyby weci widzieli ropień to by go oczyścili. Ja doszłam do niego po zapachu, że tak to ujmę. Dopiero jak kicia dała się dotykać i brać na ręce wyszło, że musiała mieć otarte lub poparzone czubki pięt i wewnętrzną tylną stronę przedniej prawej łapki. Ale teraz już jest wszystko wygojone i ładnie zarasta futerkiem.

      Usuń
    2. Aaaa, no i wyobraź sobie, że nawet dla wetów jestem pożałowania godna i bonusowa noworoczna wizyta była za Bóg zapłać i wszystkiego najlepszego!

      Usuń
  48. Bozszsz! jak to swietnie sie czyta. Opowiesc i dla dzieci i dla doroslych, musisz publikowac. MIalam zaleglosci w czytaniu, bo nie wyswietla mi sie,ze jest nowy post jako, ze kontynuujesz ten pierwszy ale juz bede pamietala i co noc przed zasnieciem na dobranoc sobie poczytam.
    Bardzo mi sie podoba Twoje pisanie i niesamowita fantazja...
    a ta wojna sylwestrowa hahaha . Sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  49. Ropień! No to była jazda, mła w zeszłym roku przeszła łapkowe ropnie z Okularią i Pasiakiem. Kosztowało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A któż powiedział, że się skończyła? To był dopiero rozbieg! Czytaj dzisiejszy odcinek :)

      Usuń
  50. Opublikuj to. Tyle jest dla dzieci źle napisanych książeczek, przydałaby się dobra. Twoje pisanie jest dobre.
    Rozwaliły mnie baśniowe zwierzęta m.in.
    Ale rozumiem, że aligator to wyskakujące znienacka inne nieprzyjemności zdrowotne stada i niestada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety wydawcy się nie ustawiają w kolejce... Ale zobaczymy, co da się zrobić.
      Jedno jest pewne - stado czasami mnie dobija, zwłaszcza jak funduje kumulację, zwłaszcza wybierając sobie wielce oryginalnie daty - święta religijne i/lub państwowe, nowy rok, etc. To są te aligatory :)

      Usuń
  51. Kapsel zmałpował, to mła nie dziwi, panowie tak majo. U mła w buzi ropnie miała w zeszłym roku Szpagetka ale szybko poszło ( tzn. obraza ciężka dwa tygodnie, lżejsza około miesiąca , Okularia i Pasiak swoje ropnie przechodzili tak w miarę bezobrażalsko ). Hym... tak groźnie się to rozwija że mła zaczęła podejrzewać Zębuszkę o przedwczesne zaciążenie ( jak to w Dynastii ). Co do brody poprawiającej urodę to mła zasadniczo jest za, sama by sobie zapuściła taką a la Marek Aureliusz. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc w lustro też dochodzę do wniosku, że u kobiety w pewnym wieku broda tak jakby ratowałaby wizerunek ;)
      Kapsel mnie kocha, ale unika - codziennie go kłuć muszę. Jutro ostatni raz, co da nam obojgu wytchnienie. Niemniej wyglądało groźnie, gdy ślinił się obficie, cuchnąca ropa się lała, a nad ranem 2.01 dostał szczękościsku. Myślałam, że zejdę!

      Usuń
  52. ech, jaka to przyjemność Cię czytać!

    OdpowiedzUsuń