Na wstępie wyjaśnię, że post był pisany na raty, więc czasookres może się Czytelnikowi rozjeżdżać. Po napisaniu posta w ratach mój laptop wziął się był i brzydko wykrzaczył, a z telefonu to ja w bloggera nie umiem. Dlatego przyjmijcie Kochani tekst z dobrodziejstwem inwentarza. Opowieść zaczyna się mniej więcej w miejscu, w którym kończy się post poprzedni - czyli od dalszych losów Cosi.
No i tak, że tak Kochani. Minął tydzień z okładem, jak nasza Cosia pojechała do nowego domu. Nie pisałam, żeby nie zapeszyć, żeby mieć pewność, że kot się przyjął. Bo się przyjął. Cośka odtańczyła paso doble na stole, po czym objęła wakat domowej celebrytki i prezesa w jednym. Do dyspozycji dostała trzy pary rąk do głaskania, troje ludzi, którzy się biją z kim Cośka będzie dzielić łóżko, pełne michy i psa. Nowego imienia nie dostała, bo na Cośka reaguje i ludzie stwierdzili, że nie ma co robić kotu wody z mózgu*. Staruszka Milka była zdegustowana małym podrzutkiem, próbowała dogonić, a nawet robiła przymiarki do odgryzienia łebka smarkatego natręta, ale stanęło na wylizywaniu małego uzurpatora, szturchaniu nosem, wspólnym spaniu na kanapie i wspólnym opróżnianiu jednej miski z mielonego.
Ano tak. Mniej więcej po tygodniu nowy dom zgłosił defekt w kocie. Defekt polega na tym, że Cośka zbojkotowała chrupki. Po głębszej analizie problemu metodą pytań wyciągających, udało mi się ustalić, że Cośka porzuciła chrupki na rzecz mielonego właśnie. Albowiem omawiając z nową mame dział „karmienie kota” zająknęłam się, że można dawać mielone. Między można a trzeba już w drugiej dobie granica pękła i z potencjalnej możliwości zrobiło się absolutne must have. Ponieważ mielonego nie sprzedają na naparstki, na rarytas załapała się również psica, a także mąż z synem ku wielkiej radości całej trójki.
Cytując klasyka, czyli naszą panią Wet: przy kocie niejeden chłop się uchował.
Ot życiowa mądrość wynikająca z długoletnich obserwacji.
No i tak, że tak.
I już myślałam, że na jakiś czas wyrosłam z kocich pieluch, ale wczoraj pojechałam do sklepu w sąsiedniej wsi na zakupy…
Ale o tym będzie, jak ochłonę.
(17.10.24)
Dobra, trochę pary ze mnie zeszło, a miałam napisać dlaczego nadal siedzę w kocich pieluchach więc niniejszym to czynię.
Otóż.
Otóż uskrzydlona wolnością (chwilową jak się okazało) od niańczenia Cośki i opieki nad niedomagającą kocią geriatrią (również chwilowo, jak się okazało**), pojechałam w poniedziałek na zakupy. Taki rajd po wiejskich sklepach, bo wicie rozumicie w jednym jest idealny twaróg, w drugim świeże mięso i dobre żółte sery w dużym wyborze, w trzecim drogie jak licho ale najlepsze warzywa i owoce, a w czwartym swojskie wędliny. No i właśnie wchodząc do tego czwartego usłyszałam jak coś miauczy. Powiedzieć, że miauczy to jak nic nie powiedzieć! Wrzaski, zawodzenia i jęki odbijały się echem po całym budynku i podwórzu. Byłam pewna, że to jakiś dorosły kocur wlazł pod podbitkę dachu i utknął. Po przepytaniu pań w sklepie i właściciela, który się napatoczył, dowiedziałam się że od rana chodzi tam mały kociak. Ponoć z matką. I że pewnie znowu wlazł w bluszcz, którym obrośnięty jest budynek.
Zrobiłam zakupy, wyszłam na zewnątrz i zaczęłam nasłuchiwać skąd te ryki dobiegają. Po krótkich poszukiwaniach znalazłam puchatą burą maliznę bez matki między donicami chryzantem. Kociak wcale współpracować nie chciał. Syczał jak żmija, złapany z zaskoczenia za kark wił się i próbował gryźć.
Zaniosłam do sklepu i tak, to było to kocię, które rzekomo było z matką.
Guzik tam z matką. Takiej malizny matka by nie porzuciła. No i byłoby rodzeństwo. Czyli pewnie, jak w przypadku Cośki, ktoś pozbył się problemu porzucając po okolicy po jednym kociątku to tu, to tam. Bo ktoś sobie weźmie….
Częsta praktyka wiejskich rozmnażaczy.
&%^$#@&#%*^#$%^&¥£!%# i ….. MAĆ!
Pan ze sklepu popatrzył na smarka beznamiętnie, bo pewnie akcje kociak-sklep ma średnio dwa razy na miesiąc i powiedział, że mogę sobie kotka wziąć, bo tu i tak zdechnie. No łaskawca.
Cóż było robić. Wzięłam.
Akurat miałam w samochodzie kontener, a pan kurier jechał do mnie z pasztetami dla kociąt. Wiecie, takie czary na odstraszanie. Do tej pory działały bez pudła. Jak mam ze sobą kontener, jedzenie, miseczki, obrożę, smycz i rękawice i inne takie gadżety, to nic się nie zadzieje. Zawsze zabieram w dalsze podróże taki zestaw. Ale spróbuj człowieku ruszyć się bez tego, to na bank coś się wydarzy!
A tu nie! Czary nie zadziałały. Kontener w samochodzie a kociak pod sklepem!
Przywiozłam do domu. W bramie zderzyłam się z panem kurierem, więc pasztety przyszły w samą porę. Małe było zimne więc dostało solidną porcję ciepłego mleka, które zostało po Cośce. Następnie warcząc jak rottweiler rzuciło się na pasztet, próbując mnie ugryźć w dodatku i poszło spać. Po takiej porcji usrało się po uszka, ale z czasem i odrobaczeniem brzuszek się uspokoił.
Małe okazało się być dziewczynką. Obecnie już przytulaśną i rozmruczaną. Jest puchata, bo już w zimowym futrze - znaczy urodzona gdzieś na dworze. Ma pędzelki na uszach, zwartą budowę ciałka, stosunkowo krótkie łapki i krótki ogonek, nie ma czarnych stópek jak wszystkie burasy ale całe bure i dostała imię Klusia. Faktycznie wygląda jak kluseczka przez te puchatość, choć pod spodem kosteczki można policzyć. Tylko odpasiony brzuszek się zaokrąglił jak bębenek i pasztety muszą być reglamentowane.
Kuwetę opanowała od razu, jest odrobaczona, testy na Fiv/Felv ma ujemne, ma około 6 tygodni. W zasadzie jest gotowa na podbój nowego domu.
O, prosz! Można się zakochiwać! Tylko cukrzycy nie dostańcie od nadmiaru słodyczy :)))
** Niestety tym razem zmartwień dostarczyła Sprzączka. Moja stara kocica na wiosnę nieco schudła. Myślałam, że ot tak, futro zimowe zrzuciła. Apetyt miała, na cierpiącą w żadnym razie nie wyglądała. Aż tu nagle przestała jeść, dwa dni mi prawie całe przespała zupełnie nie wykazując chęci do jedzenia. Potem zwinęła się w bocheneczek, futro nastroszyła i widać było, że dobrze się nie czuje. Niedzielne popołudnie i noc z niedzieli na poniedziałek spędziła w pozycji bólowej, w dodatku oparta na nosie. Niestety w poniedziałek mi zwiała, gdy próbowałam ją zapuszkować i nie wróciła do domu przed oznaczoną godziną wizyty. Wizyta nie przepadła, bo pojechałam do naszej pani Wet z dopiero co znalezioną Kluską. We wtorek udało mi się ledwo żywą kocicę dowlec do weta. Miała gorączkę i objawy bólowe. Jednak nie wiadomo co ją bolało. Została wysłana krew na wszystkie badania, które nam przyszły do głowy i wdrożony antybiotyk, leki przeciwbólowe i przeciwzapalne oraz nawadnianie, co kotom zwykle dobrze robi na ustrój. Wieczorem przyszły wyniki, z których nomen omen nic nie wynikało. Tzn. wychodziło, że kot jest zdrowy i symuluje. Została umówiona wizyta usg na czwartek, żeby sprawdzić, co słychać w kocie. Otóż w kocie nic nie słychać. Obraz kocich flaczków jest nieprzyzwoicie prawidłowy, co by znaczyło, że kot symuluje na całego. Diagnoza, którą postawiło dwoje naszych Wetów brzmi: tajemnicza choroba kotów nr 4, z ostrożną sugestią, że może coś z wątrobą. Antybiotyk najpierw pomógł spektakularnie, a potem wcale nie. Włączone leki na wątrobę i codzienna ciepła kroplóweczka pod skórę w ilości 50-60 ml, czyli kosmetycznie, tak jakby kota stawiają na łapki... i tak się przepychamy ze Sprzączką już drugi tydzień. Niewiele, ale coś tam je. Nawet nabrała na tyle wigoru, że już chce opuścić koci pokój. Się zobaczy.
Summa summarum wszystkie te atrakcje z powodzią, Cosią, Dulluxem, Klusią, a teraz ze Sprzączką wywaliły mnie na łopatki, skopały po nerkach i dały kolanem w słabiznę. Jednym słowem ja też się rozłożyłam, a potem wykrzaczył się laptop. Widać za fajnie było na tym urlopie, za dobrze, za miło i życie postanowiło przywrócić mi ustawienia fabryczne. Pomału się zbieramy. Sprzączka, laptop i ja.
Szpagetka właśnie spierniczyła przez okno i udając głuchą jak szczała poleciala do ogrodu. Nawoływań nie słyszy a mła nie wie gdzie ta małpa się zamelinowała. Macki mnie opadajo a jak sobie przypomnę co doktor mówili na temat wypuszczania kota to mnie się żołądek w supeł zawiązuje. Znaczy w tej lekkości bytu nie jesteś sama, pomioty dajo popalić. Choć przeca historie Cośki i Klusi takie optymistyczne, słodzące żywot. Nie łam się, urlop w przyszłym roku masz pomyślany, jest co planować i rozrywkę masz na czas kiedy towarzystwo trza obrabiać ze wzmożoną częstotliwością.
OdpowiedzUsuńJuż się u Ciebie wypisałam, ale powtórzę: opieka nad stadem kotów to sport ekstremalny, jak komu trzeba uderzeń adrenaliny, to serdecznie polecam. Już przy trzech futrach jest zabawnie, pięć to poziom master, powyżej pięciu to już igranie ze śmiercią, a przynajmniej życiowe MMA.
UsuńUrlop.... w przyszłym roku... czy aby dożyję przy tylu atrakcjach?
Moge tylko napisac, ze po pierwsze martwie sie o Ciebie, bo ile jedna Psica moze tych kociakow udzwignac, po drugie na sto procent masz wmontowany koci magnes z automatyczna synchronizacja : " one in one out, one in one out " , a po trzecie wysylam ci gorace usciski i duzo duzo milosci , swiat jest piekny, bo chodza po nim takie serca jak Ty❤️❤️❤️ Kitty
OdpowiedzUsuńTe futra mają jakiegoś kociego fejsbuka!
UsuńUściski, zwłaszcza gorące przyjmuję wdzięcznym sercem <3
Chyba cos w tym jest : one sobie podaja gdzie Ty bedziesz i dokad nalezy cie naprowadzic, aby znalezc kota 😅😽😽😽Kitty
UsuńCzy Ty miewasz spokojne chwile, że nie wspomną o dniach?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zdrowia życzę, Tobie, kotostwu jak i laptopowi😄
Wiesz, ostatnio też się nad tym zastanawiałam i mi wyszło, że kiedy śpię. Tak, kiedy śpię to raczej jest spokojnie... ;)
UsuńDzięki za życzenia! Zdrowie biorę w każdych ilościach!
Lubię koty ale mam psa. Kot by niestety skakał mi po farbach dlatego postawiłam na psa, czyli zwierzę bardziej przypodłogowe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do obejrzenia mojego nowego obrazu :)
Nie lubię kotów i psów - dają w kość. Wiem, co mówię - mam koty i psy :)
UsuńWidzę, że Święta Gertruda działa na całego:)))
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Sprzączkę
Buziole.
Działa, działa, tylko nie tak sobie wyobrażałam naszą współpracę ;) Święta Gertruda miała znajdować domy dla kociaków (i tu nie ma się czego czepić, zawsze wynajduje najlepsze!), a nie obdarowywać mnie nowymi podopiecznymi!
UsuńSerdeczności!
Przypomniał mi się Twój post z 2022 o tej świętej.
UsuńDużo zdrowia i siły życzę.
Pozdrawiam końcówką października
A wspominałaś jej, że to ma być inny dom, nie Twój?
Usuń:DDD
U Ciebie jak zawsze ruch w kocim interesie😉oba maluchy cudne i super że mają już swoje domki 👍 zdrówka dla Sprzączki ❤️
OdpowiedzUsuń:))) a najzabawniejsze, że ja o ten ruch wcale nie zabiegam, a wręcz odwrotnie :)
UsuńTfu! Na psa urok! Sprzączka tak jakby się podnosi. W każdym razie je, a to dobrze wróży.
Przesyłam najlepsze życzenia, i całą pozytywną energię, na jaką mnie stać, i buziaki najserdeczniejsze!
OdpowiedzUsuńOraz cieszę się razem z kotami i trzymam za Sprzączkę :-)
P.S. Hasło: "przy kocie niejeden chłop się uchował" - bezcenne!
Żeby nie zapeszyć - Sprzączka się tak jakby ogarnia. Je, a nawet się myje oraz zaczęła sypiać tak bardziej na boku a nie w pozycji bochenka.
UsuńHasło jest piękne bo prawdziwe i chyba nigdy nie przestanę z niego rechotać. Nasza pani Wet ma więcej takich. Np w przypadkach takich jak Sprzączka, gdy nie wiadomo, co źwierzu dolega i leczenie się wdraża na czuja. Ja zawsze drążę temat, a co to, a nasza pani Wet poprzestaje na tym, że leczenie na czuja pomaga i kwituje sprawę "a niech żyje, jak lubi"
I to jest najlepszy tekst🤣🤣🤣🤣. Z tym wyposażeniem wożonym to może być tak że od czasu do czasu MUSI być testowane czy sprawne. Coś jak sprzęt straży pożarnej. Klusia była testem.
UsuńO! Jesteś! Jak fajnie, że się odezwałaś! Już nosiłam się z zamiarem telefonu, ale u nie jak zwykle urwanie gwizdka i tylko zamiar z tłu głowy trzymał się pazurami, a realizacja zadyszana nie nadążała :) Bo u nas już kolejny futrzak na pokładzie. Frędzel mu na imię.
UsuńA wiesz, że Ty możesz mieć racje z tym testowaniem sprawności wyposażenia?! Tylko, co trzeba ulepszyć, żeby zadziałało? Bo teraz najwyraźniej coś poszło nie tak ;)
Cosia i KLusia w jednym domu staly, razem podjadly, razem wariowaly. Obydwie slodkie coby cukiereczki, a to zasluga Kochanej Mateczki! A zdjec to maja wiecej niz rodzina, na jednym lapka, a na drugim mina. Misek, kocykow, pelno zabaweczek, wiec nie dziwota, ze tu chce koteczek!!!
OdpowiedzUsuńWiem, wiem logiki tu nie ma za grosz ale rymy grafomanskie same mi sie pchly na klawiature. Pozdrawiam!
Pal licho logikę! W moich działaniach tez próżno jej szukać :)
UsuńAle rymy przednie!
Czytam ten Twój słodko-gorzki wpis, i śmiać mi się zachciało, kiedy dotarłam do fragmentu opisującego wyposażenie Twojego samochodu :) Mam podobnie, z tym, że ja, jadąc w dalszą podróż, zabieram ze sobą worek marchewek i jabłek (lżejsze to od worka owsa) dla wszystkich potencjalnych koni, które mogę spotkać po drodze :) Niesamowicie się cieszę, że byłaś we właściwym miejscu we właściwym czasie. Mała jest śliczna i kochana, jestem pewna, że będzie miała u pani Marleny jak u Pana Boga za piecem :)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za Twoje dobre serce - takich ludzi nam potrzeba, aby ten świat stał się lepszym miejscem do życia, i to nie tylko dla ludzi, ale także zwierząt.
Wszystkiego dobrego dla Ciebie, kochana - dużo, dużo sił i zdrowia, no i żeby Ci ta ciemna pora roku jak najmniej dokuczała.
Taaa... wyposażenie samochodu jakie jest każdy widzi. Niestety kotostwo też. Chyba wolałabym się wozić z tymi jabłkami i marchewkami, bo raczej nie ma ryzyka, że kuca upchniesz w bagażnik :)
UsuńSiły i zdrowie przyjmę w każdej ilości!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że już pisałam, ale świetna powieść byłaby z Twego bloga 💜
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego życzymy. U nas dziś śnieg 🙀
Jaka urocza. Aż się prosi o to, aby ją pomiziać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDrevni Kocurek dobrze gada. Nie myslalas, zeby to wydac w postaci ksiazki? Z cudnymi zdjeciami oraz niektorymi celnymi komentarzami? Moze na najblizsze Swieta nie zdazysz ale w przyszlym roku tez maja byc Swieta. Tak slyszalam. :)))
OdpowiedzUsuń