Ulubione strony

sobota, 24 grudnia 2016

Przybieżeli do Betlejem

Przybieżeli do Betlejem pasterze, którzy paśli takie same stada owiec, jak te na poniższym zdjęciu :)
Bo to właśnie z tych wzgórz przybieżeli:



wtorek, 20 grudnia 2016

Mikołaj przyszedł do Futer :)

Tak jak zapowiadałam, dzisiejszy post poświęcony jest mikołajowym prezentom dla moich zwierzaków.

Mikołaj przyszedł do całej czeredy! I to taki prawdziwy, a nie że pańcia w roli grubasa w czerwonym najpierw coś skitrała po szafach ;)
A było tak:
Najpierw był bardzo sympatyczny email od pani Marty, czy można. Email był ujmujący, ciepły, przyjazny i bardzo indywidualny, a nie szablon, jak to mają różne firmy w zwyczaju.
Ano można, a będzie nam bardzo miło!

I oto dnia pewnego pan listonosz stanął na progu z paczką i listem:




wtorek, 13 grudnia 2016

Czapusia DWARF’S WIFE HAT :)




Zobaczyłam ją u Ewy Kuacji i się zakochałam bez opamiętania. A dokładnie zobaczyłam ją >>>TU<<<.
Potem polazłam do Asji, a następnie TU - po wzór, który można pobrać za darmo.
Następnie zaczęłam przetrząsać zasoby w celu znalezienia odpowiedniej włóczki i wygrzebałam ostatnie kłębki zgrzebnej, polskiej wełny (zachomikowanej przez przodków jeszcze w latach 80/90!), które mi zostały po wydzierganiu tuniki - nietoperza.
Niezbyt wdzięcznie się z niej robi, bo jest szorstka, a w splocie jeszcze są okruchy siana i słomy :D
Nierówna nitka nie pozwala uzyskać ścisłego splotu.
Niemniej narzuciłam na druty i dziarsko wzięłam się do dziergania.

niedziela, 11 grudnia 2016

Rogów Sobócki

Uff! Męczący tydzień dobiegł końca. Emocje opadają i w związku z tym może nieco czasu wygospodaruję na blogowanie.
A jest o czym pisać.
Tydzień zaczął się tradycyjnie w poniedziałek. W poniedziałek dwie panny: Jupi i Groszek zostały wysterylizowane. Niby nic, ale ja jak przewrażliwiona matka histerycznie reaguję na takie okoliczności. Przynajmniej kilka dni wcześniej zaczynam się denerwować. Potem się nakręcam. A gdy okoliczność już zajdzie, zaciskam nerwowo piąstki i gryzę zbielałe knykcie.
Wszystko poszło dobrze, bo czemu miało pójść źle i niewtajemniczeni pomyślą, że oto emocje opadły.
Ano nie opadły, tylko weszły w stan orbitowania.
Wczoraj Kreska miała ciężką operację. A Kresia młódką nie jest...
Szczęściem wszystko również przeszło pomyślnie. Kresiunia już całkiem nieźle daje radę. Nawet wieczorem, wyniesiona przed dom, zrobiła krótką rundkę i się wysiusiała.
Kamień z serca!

No i jaki to ma związek z Rogowem Sobóckim?
Ano taki, że to tam jeździmy do NNNŚ Weta, między innymi dlatego, że genialnie operuje.
Otóż wszystkim naszym zwierzakom zakładał szwy śródskórnie (jeśli było to możliwe), dzięki czemu ani jedna niteczka, ani pół supełka nie wystaje na zewnątrz i zwierzuny się raną nie interesują. Nawet Kresia nie musi teraz chodzić w baleroniku!
Ponieważ Rogów Sobócki leży ponad 30 km od naszego domu, nie opłaca mi się wracać do domu, gdy zwierzaki mają poważniejsze zabiegi. Przez Rogów trzeba przejechać, jadąc z Wrocławia do Sobótki. A tą trasą zwykle podążają spragnieni wspinaczki na Ślężę turyści.
Osoby masochistycznie spragnione ruchu i fizkultury zapewne po porzuceniu zwierzaka w lecznicy, ruszyłyby na świętą górę Słowian. Ale nie ja.
Nie lubię się pocić, męczyć i ziapać - to nieestetyczne ;)
Ruszyłam więc na zwiedzanie Rogowa.
Czyniłam to etapami, bo jednorazowo nie starczyłoby mi czasu.

środa, 30 listopada 2016

Herbatki

     Z prozaicznego powodu wnerwiającego braku czasu, zanim skrobnę coś bardziejszego, to na szybko wywiążę się ze zobowiązania, uczynionego względem Frajdy.
     Czyli zamieszczam zdjęcia składu czeskich herbatek, o których wspominałam w ostatnim poście.
Nie brałam się za opisywanie samego składu, bo najzwyczajniej w świecie nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe, a w guglach nie wyszukałam z prozaicznego powodu - patrz wyżej ;)
Także jakby komu przyszło do głowy poszukać polskich nazw składników herbatek, lub bez szukania jest sam z siebie mądry i zechce się ową mądrością podzielić, to w komentarzach mile widziane :D



niedziela, 6 listopada 2016

Na jesienne smutki























Jesień przyszła nie tylko piękna i złota, ale także deszczowa, mglista, chłodna i dołująca.
Dzień coraz krótszy, nasiąknięte dżdżem poranki i wieczory coraz przenikliwiej zimne i oślizgłe :(
No ja nie wiem jak Państwo Szanowne, ale ja powoli opadam w dół. A w zasadzie w DÓŁ, który koło lutego osiągnie głębokość Rowu Mariańskiego i paskudnie będzie wciągał w muliste dno.
Trza to będzie jakoś przetrwać i odpierać dręczącą chęć wyszukania solidnego konaru w celu obwieszenia się.

No to zaczęłam survivalowe zabiegi.

Co robi kobieta, gdy pragnie zmiany w swoim życiu?
A. idzie do fryzjera;
B. wydaje pieniądze;
C. odpowiedzi A i B są poprawne.
D. do C należy dorzucić słodycze i/lub herbatę, żeby można było godnie i w spokoju kontemplować swoje beznadziejne życie

sobota, 29 października 2016

Sobota pełna wrażeń - Trestno i Mas-kotki :)

Dokładnie była to ubiegła sobota.



W związku z kocimi sprawami zagęściły nam się telefony z Megi i tak oto dostąpiłam zaszczytu i otrzymałam zaproszenie na cud-miód spacer z drużyną Poszukiwaczy Roślin :)
(za co pragnę serdecznie podziękować!)
Przede wszystkim spotkałam cudownych ludzi, pozytywnie zakręconych roślinnie, posiadających olbrzymią wiedzę i rozliczne umiejętności. Nasłuchałam się o produkcji octów, mydeł i herbat, o jakich nawet filozofom się nie śniło! Naprawdę mam wrażenie, że z zapałem przerabiają każde zielsko na jakąś pychotę i chyba rzeczywiście tak jest. A jeśli nie to tylko dlatego, że ich motto brzmi: nie znasz chaszczy, nie pchaj do paszczy :D
I bardzo, bardzo miło spędziłam czas.
W botaniczne szczegóły wdawać się nie będę, bo Megi zrobi to zdecydowanie lepiej :) Fotograf też ze mnie nędzny, więc się nie będę wygłupiać.
Dość, że powiem, że byliśmy w Trestnie, a spacer był wzdłuż Odry. I mam nadzieję, że jeszcze będzie mi dane, choć muszę liczyć na zaproszenia via mail, bo uparcie nie posiadam FB.

Oczywiście sucze też z nami były. Jak również piękny, wielki, czarny terier rosyjski o wdzięcznym imieniu Ejty (czyt. Ej, ty!) - bardzo trafnym ;)



niedziela, 16 października 2016

Super proste i wspaniałe ciasto maślankowe Prezes Kury :)




Pod moim poprzednim postem kulinarnym o szybkim cieście z owocami, Hana z Pastelowego Kurnika, znana jako Prezes Kura, zamieściła przepis na jeszcze szybsze ciasto z maślanką.
Ciasto jest cudowne i zawsze się udaje i można z nim dowolnie eksperymentować, a w dodatku jest BŁYSKAWICZNE!!!
Genialne w swojej prostocie i genialnie wykorzystuje proste reakcje chemiczne. Otóż kwas mlekowy z maślanki + wodorowęglan sodowy, znany powszechnie jako proszek do pieczenia, bez pudła wejdą w reakcję, co skutkuje pięknym wzrostem ciasta.

No to podaję jak to szło w oryginale:

środa, 5 października 2016

Pan Kot Kajtek :)



Proroctwo o mrufkach jak zemsta faraona czyha na mnie, gdy tylko przekroczę próg naszej i tak przepełnionej klatki na króliki, szumnie zwanej mieszkaniem.
Dwie soboty temu nazad guzdrałam się niemiłosiernie i powlokłam się na obowiązkowe zakupy spożywcze niemal w okolicy południa (a mogłam wyjść wcześniej).
Polazłam na placyk i niespiesznie nabywałam dobra wszelakie, upychając w je w rozliczne siaty (a mogłam się pospieszyć). Nabyłam również produkty kruche - w tym 20 jaj i butelkę - szklaną - żurku. Objuczona zakupami jak wielbłąd, czyli jak przeciętna Polka- karmicielka rodziny, zamiast popruć do domu najprostszą drogą, wybrałam trasę widokową. Przez osiedle. Bo tak pięknie słoneczko świeciło. I wcale mi się nie spieszyło. (A mogłam pójść prościutko!)
No to wylazłam sobie z przejścia pod blokiem w okolicy naszego dużego parkingu (a mogło mnie tam wcale nie być!) i słyszę, że coś na owym parkingu rozpaczliwie miauczy.
Po drugiej stronie ulicy byłam i pokusa, żeby tego płaczu nie usłyszeć naprawdę była spora. Bo jednak słuch trzeba było wytężyć z tej odległości, żeby ten płacz uchem wyłapać. (A mogłam nie wytężać...)
Przelazłam przez ulicę i co ja widzę. Kocię widzę. Czarno-białe kocię, co to siedzi pod żywopłotem między samochodami i płacze. Brudne to było niemiłosiernie, ale bardzo eleganckie w umaszczeniu :)

piątek, 30 września 2016

Sweter :)




Zobaczyłam go w lumpeksiku i wiedziałam, że musi być mój!

Był fatalnie zrobiony. Zbyt ściśle. Fason nieodpowiedni zupełnie do tak ciężkiej włóczki. W efekcie sweter po nałożeniu dopasowywał się w biodrach, a niemiłosiernie rozciągał w ramionach, tak że spokojnie zmieściłby się w nim Pudzianowski.
Rękawy wisiały smętnie i ktoś jakimiś głupimi zaszewkami i szczypankami próbował go jednak przystosować do noszenia.

czwartek, 29 września 2016

Len i wiklina

Żeby nie było - nie samym kotem Pies żyje.
Miałam urlop - niestety pieśń przeszłości, której ostatnie tony daaaaaaawno przebrzmiały, ech... - i nawet mi się udało ten urlop spędzić dość twórczo :)

No dobra. To, co udało mi się stworzyć, trudno zaliczyć do arcydzieł sztuki krawieckiej (a również dziewiarskiej - o czym w przyszłości :), a jednak duma mnię rozpiera, to się pochwalę. A co!

Po pierwsze nabyłam drogą wirtualnego kupna, za całkiem realną sumę pieniędzy dwa duże wiklinowe kosze. No prosze Państwa kochanego, kto nie kocha wikliny? No kto?
Ja uwielbiam!
Jeden kosz na pranie, drugi na zapasy swetrowego surowca, czekające na swój i mój czas :)



poniedziałek, 19 września 2016

Groszek-Troszek i Jupi

Groszek, Groszkowska, Grosik, Grosio, Grosiczek.




Siostrzyczka Jupi.
Na zawsze utkwił mi w pamięci widok dwóch maluchów, które po raz pierwszy zobaczyłam w zapchlonej piwnicy. Siedziało toto na rurach pod sufitem. Nieco większy i bardziej dziarski Burasek wylizywał kaprawe oczka i brudne uszka biało-burej Maliźnie, popatrując na mnie koso.
Potem udało się odłowić to słabsze kocię, a to bure zniknęło nam z oczu na długie tygodnie...

Jest śliczna, słodka i pomału nabiera kształtów kota.

środa, 14 września 2016

Fałszywy móżdżek z drożdży


Obiecany fałszywy móżdżek czyli z drożdży.
Jadałam w swoim życiu oryginał i przyznam, że podróbka smakuje mi zdecydowanie lepiej :)

Przepis oczywiście wspaniałej Ireny Gumowskiej, której wszyscy medialni kucharze celebryci powinni nisko czapkować, a i nabożnie do grobu pielgrzymować przynajmniej raz w roku. Albowiem to nie sztuka tworzyć przepisy, gdy w sklepach jest WSZYSTKO. Sztuka to było gotować smacznie i żywić rodzinę, gdy na półkach w sklepach był ocet i musztarda. 
Pod tym względem Irena Gumowska była absolutnie N I E Z A S T Ą P I O N A!!!

niedziela, 11 września 2016

Psów podwórzowych dwie historie prawdziwe

W ostatnich dwóch miesiącach miałam sposobność uczestniczyć w dwóch psich historiach. Obie dotyczyły psów podwórkowych, z funkcją stróżowania.

Pierwsza historia dowodzi, że ludziska są w gruncie rzeczy może nie tacy najgorsi, jak da im się szansę i czas na przemyślenie. Druga, no cóż... druga to zaskoczenie. A w zasadzie ZASKOCZENIE.

Ale do brzegu :)

piątek, 26 sierpnia 2016

Jupi i Groszek

Jupi jest kotem niezwykle zabawowym i towarzyskim, dlatego szukamy dla niej domu z innymi zwierzakami, również towarzyskimi :) 
>>> TU <<< ogłoszenie na FB, które dla Jupi zrobiła Ola (Pies we Wrocławiu). Uprzejmie proszę o udostępnianie i rozsyłanie.

Przez ponad miesiąc pobytu u nas Jupilon poczyniła olbrzymie postępy w relacjach kocio-ludzkich. Jedyne czego Jupi nie zaakceptuje, to branie na ręce. Ale na drapanko i do zabawy sama zgłasza się na ochotnika.
Jest słodko bezczelna, bez krępacji pcha się do misek, zaczepia zwierzaki i zaprasza do zabawy, ładuje się w nocy państwu do łóżka i barankami domaga się uwagi. Przychodzi na wołanie!
Fajna jest ta Jupi.
To teraz trochę scen z życia Jupi:

Notorycznie pakuje się do koszyka Burej


środa, 24 sierpnia 2016

Szybkie ciasto z owocami



Ciasto naprawdę robi się błyskawicznie, a owoców można użyć chyba każdych.

sobota, 20 sierpnia 2016

22. Bolesławieckie Święto Ceramiki




Bylim i widzielim. A co!
A wszystko dzięki Kwiatowej 22, na której blogu impreza została zaanonsowana. Bo Kwiatowa 22, to w ogóle niezły KaOwiec i różne takie ciekawe rzeczy opisuje i imprezy podrzuci. Także no, dzięki Kwiatowa! :)

środa, 10 sierpnia 2016

a'la szparagi

Szparagi.
Są tacy, którzy je uwielbiają i tacy, którzy je mogą jeść w poprzek.
Osobiście nie uważam ich za przysmak i mogę bez nich egzystować całkiem spokojnie.
Ot mam po prostu niewyrobione plebejskie podniebienie i dobrze mi z tym.

Jednak, o czym już kilkakrotnie wspominałam, bardzo lubię przepisy kulinarne z najbardziej siermiężnych okresów naszej historii. Może dlatego, że sama wychowana byłam na erzacach.
Homar z dorsza, kawior z marchewki, marcepan z ziemniaków, móżdżek z drożdży lub z kalafiora (obie wersje superpyszne!), flaczki z boczniaków, piernik z marchwi i... szparagi z kalarepki :)

Niektóre z tych zamienników wypadały lepiej niż oryginały i na homara z dorsza nabierały się nawet osoby światowe, którym homary zdarzało się jadać. Nieodmiennie osoby te popadały w zadziwienie, skąd u moich rodziców homar na stole, choć w sklepach tylko ocet, musztarda i śledzie marynowane?

Na homara i móżdżek jeszcze przyjdzie czas, a dzisiaj na warsztat idą szparagi, bo sezon na kalarepkę trwa :D




wtorek, 9 sierpnia 2016

Niezależna Jupi już może startować na podbój świata

Wyrwana w początkach lipca z hemipteroidalny aparatów gębowych licznych pcheł koteczka sama okazała się niezłym gryzoniem.
Postanowiła za wszelką cenę walczyć o życie, głównie ze mną i to przede wszystkim przy użyciu zębów :) I dobrze. Wola walki bardzo jej pomogła w pierwszych dobach, gdy była słabiutka i podtrzymywana kroplówkami.

Nie przedstawiałam postępów Jupi wcześniej, ponieważ istniała realna groźba, że będzie musiała przejść operację i zostać u nas i to jako kot z problemami neurologicznymi. Chodziło o jej piękne, miękkie, ruchliwe i olbrzymie uszyska.
Jej uszko w środku nie wyglądało za dobrze i nie wiadomo było, czy nie skończy się to poważną operacją z konsekwencjami neurologicznymi. Jednak od wczoraj wiemy, że na 90% Jupi jest zdrowa, ucho ładnie się goi i widmo operacji się odsunęło.
Owszem, jest jeszcze te 10% niepewności czy struktura w jej uszku ma charakter rozrostowy, czy tylko jest to jeszcze świeża ziarnina na uszkodzonej błonie bębenkowej, ale to tylko 10% i potencjalny personel zostanie ze sprawą rzetelnie zapoznany.
A na razie skupiamy się na urządzeniu Jupi dożywotniej, wygodnej egzystencji w nowym domu :)

Jupiśka jest kotem odważnym i przedsiębiorczym. Najpierw walczyła ze mną o swoją niezależność, teraz postanowiła, że człowiek będzie jej służył, a ona w zamian może troszeczkę pomruczeć. Za to głośno!

Początki nie wyglądały różowo. Płakała z tęsknoty za bratem i chyba siostrą, a jej płacz przypominał wrzaski młodych jenotów. Dlatego roboczo została ochrzczona Jenotem, który to Jenot w drodze niezrozumiałych przekształceń stał się Jupi.
Siedziała w klatce bytowej i w szerokim rozumieniu tego słowa się integrowała. Jupi to kot intelektualista, do dziś próbuje się dostać przez szklane drzwiczki biblioteczki do książek ;)

Na początku było tak:



sobota, 6 sierpnia 2016

Koty czekają na Człowieka

Domu szukają trzy piękne kotki z białaczką kocią, o czym wiedzą Czytelnicy bloga Gosi Za moimi drzwiami. Ale dla tych, którzy tam nie zbłądzili, a zajrzeli w me skromne progi:
Kotki są urocze, oswojone, młode, leczone (duża szansa na całkowite wyleczenie).
Historię kotów można przeczytać w tych:




i starszych postach, na stronie bloga Za moimi drzwiami. Blog należy do Małgosi, która od kilku lat z dużymi sukcesami prowadzi dom tymczasowy dla kotów (i psów czasami też)

Uprzejmie proszę wszystkich Czytających o zastanowienie się, czy nie możecie dać im domu i swojej miłości? A może ktoś z Waszych sąsiadów, czy znajomych? Popytajcie proszę.
Oraz gorąca prośba o wydrukowanie i powieszenie ULOTKI  (jeśli źle wkleiłam link, ulotkę można pobrać z TEGO POSTA). Można powiesić w lecznicach, do których chodzicie ze swoimi zwierzakami - weterynarze zwykle mają tablice informacyjne i godzą się na wieszanie takich ogłoszeń; w zaprzyjaźnionych sklepach zoologicznych lub gdziekolwiek, gdzie przyjdzie Wam do głowy.
To nie jest duży wysiłek, a pomoc przeogromna.

Koty są we Wrocławiu, ale przyjechały z Augustowa, więc bez problemu mogą znowu ruszyć w podróż do swojego nowego domu, gdziekolwiek on się znajduje!

Pozdrawiam i proszę o pomoc.


środa, 13 lipca 2016

Nowa lokatorka

Miało być kulinarnie, bo mam dla Was trzy nowe, fajne przepisy;
Miało być ciekawie - gdzie byłam i co widziałam, żebyście Kochani też mogli, gdyby tak któreś z Was w sezonie urlopowym zbłądziło na Dolny Śląsk.
A będzie o zaskakującym i nieplanowanym wydarzeniu.

Zadzwoniła do mnie Pani Ula (Skarb nie kobieta, która służyła mi nieocenioną pomocą przy łapaniu Jojo), że w jej piwnicy okociła się kotka i dwa maluchy trzeba złapać i znaleźć im dobre domy.

Poszłyśmy do owej piwnicy. Namierzyłyśmy rzeczone kocięta - dwa i jednego kotka nieco starszego.
Dwa maluchy to już takie podrostki, bez mamy, ale wciąż gówniarze. Tak po 6-8 tygodni. Dzikusy kompletne. Próby oswajania i złapania do ręki nie przynosiły efektu.
I specjalnie na takie próby czasu nie było.

Bo w piwnicy

są pchły

WIELKIE JAK SŁONIE,

tłuste jak wieprze,

agresywne jak kobry,

w ilościach jak plaga szarańczy!!!!!!!!!!!!!!!!!!

wtorek, 5 lipca 2016

Kim jest redaktor?

Pomaszerowałam ja sobie do apteki. Jak niemal co miesiąc.
Zaopatrzyć się w moje małe, białe tableteczki, co to ja je muszę codziennie na czczo, i które niestety nie są na moje zszargane nerwy.
Zakupiłam.
I jak co miesiąc miła pani mnie - wzorowemu klientowi - dołożyła gazetkę w gratisie. Modę na zdrowie. Cobym tak całkiem głupia zdrowotnie nie była.



Miłe to, nie powiem.
Zasiadłam ja sobie rano na stołeczku w kuchni, tak w okolicy pierwszego kociego śniadania 5.30, wprowadzałam kofeinę do systemu kawonośnego i przeglądałam.
Lecę tak w stylu bibliotekarskim - po tytułach i wyboldowanych pierwszych akapitach, a jak coś mnie zainteresuje - czytam. Normalka. Temu zwykle służy tytuł i nagłówki, no nie?

Ale - imaginują sobie Państwo - bladym świtem nic mnie nie przygotowało na taki szok i profanację narodowej świętości!
No normalnie kawusią się oplułam, a zwykle nie zachowuję się tak nieobyczajnie.

O, proszszsz:

piątek, 1 lipca 2016

X Muza i akcja w trzeciej minucie

Dzisiaj będzie filmowo.

Pamiętacie, jak pisałam, że moje psie panny w holwódy poszły? O >>>TU<<< pisałam.
No to już można sobie obejrzeć Kreskę i Pyzę w akcji :) Dosłownie.
Należy sobie wejść >>>Tu, o tutaj<<<; kliknąć 64. odcinek "Detektywów w akcji" i przy końcu pierwszej historii (każdy odcinek, to dwie opowiastki) można podziwiać urodę, czar i talent suczy dwóch!
Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale do każdej roli w tym serialu jest casting - nie tylko do psich...

A po drugie - kocice dostały Super Roller.
A dokładnie Catit Design Senses Super Roller, szyna do zabawy, oczywiście z Zooplusa, oczywiście kupowany przez >>>BANER U GOSIANKI<<<
Jak dla nich absolutny hit!
Zmontowałam i miałam smarkule cały dzień z bańki.
Gorzej, że Mężczyzna miał caluteńką noc z bańki ;)
Panny tak uwielbiają zabawkę, że mogą walić łapami w kulki caluteńkie noce, jak Tofik w klawiaturę. Zabawka im się nie nudzi i kilka razy dziennie do niej wracają, choć już mają ją ze trzy tygodnie.
Ale najlepsza jest w tym wszystkim Jojo.
Zwykle zachowuje się jak stara, zacna ciotka, światowa matrona, co to niejedno w życiu widziała (no bo widziała). Leży z miną Sfinksa i obserwuje. Łeb obraca powoli i z namaszczeniem. Powoli zamyka i otwiera żółto zielone ślepia, wzdycha z wyższością i jest ponadto.
Ale i ją kusi zabawa ;)
Zawsze zadziwia mnie jej refleks i zachowania, świadczące o tym, że była kotem dzikim i polującym.
Tak powolna i dostojna na co dzień, zwłaszcza w porównaniu z rozbrykanymi smarkulami, gdy zaczyna się bawić myszą z kocimiętką, lub taką piszczącą, puchatą, białe łapy śmigają tak szybko, że widać tylko smugę, a smarkule wychodzą przy niej na gapowate niezdary.

Zobaczcie sami, co było z Super rollerem. Zwróćcie uwagę, w jaki sposób Jojo będzie próbowała pochwycić piłeczkę - zupełnie inaczej się do tego zabiera niż domowe smarkule.
No i najlepsze - akcja w trzeciej minucie ;)
Zrywaliśmy boki!



czwartek, 23 czerwca 2016

Balkon

Nie wiem kto i kiedy wymyślił balkon, ale to bardzo praktyczne zjawisko jest.
I nie mam tu na myśli "balkonów" -  jak rodowici wiochmeni z Krainy Kwitnącego Ziemniaka określają mieszczuchów sprowadzających się na wieś, czemu zwykle towarzyszy postawienie chawiry z dowolnie dużą liczbą balkonów.
Nie. Balkon jako zjawisko społeczne jest niezwykle ciekawym.
Niby jeszcze część mieszkania, przestrzeń prywatna, jeśli z sypialni to wręcz intymna, a jednak wystawiona na widok publiczny. A nawet publiczniejszy, bo wysoko nad ziemią.

Przeważa jednak kontekst prywatny.
I nikogo nie dziwi, że sąsiadka po balkonie pląsa w bieliźnie i wałkach, a sąsiad bywa, że bez bielizny (choć wiek chearleederek i chippendalesów bezpowrotnie przeminął w ubiegłym stuleciu), wystawiając swe ciała na widok, choć w życiu by się tak po ulicach nie lansowali.
A im cieplej, tym balkonowego ciała więcej.

Nie tyko ludzkiego. Kociego również.
Od kiedy pocieplało kocie dzieci przesiadują na balkonie calutkie dnie i noce. Zwłaszcza gdy pada! Kochają deszcz i wodę jako taką.
I tu znowu tajemnicza sprawa. Wlezie jedna z drugą na drzwi lub kredens i boją się zeskoczyć, choć do podłogi góra 2 metry. Wylezie taka na balkon, zobaczy ptaka lub muchę i już łapy do lotu z 10. piętra rozkłada!
Nawet Jojo uskutecznia plażowanie na balkonie.
Z początku nie bardzo, bo wiadomo, że dom to dom, a zewnętrze to chłód, głód i jeszcze nie wpuszczą na zad do środka.
Ale przyjrzała się smarkulom, że tak sobie cyrkulują, to i Jojcik się odważył. I wcale nie zraził ją jedyny przypadek, gdy przez nieuwagę została na tym balkonie zamknięta. Wcześniej na balkonie kiblowała Mamba i dała wyraz swemu niezadowoleniu demonstrując ciężki wkurw i jawną obrazę w równych proporcjach.
Balkon został osiatkowany, to i młodzież może się bezpiecznie po balkonie bujać.
Ale nie od razu Kraków zbudowano - tfu! - balkon osiatkowano.

To znaczy nam się wydawało, że osiatkowany jest skutecznie. Na szczęście odwiedziła nas moja koleżanka, bardziej w tym temacie biegła i palcem pokazała nam wszystkie miejsca, gdzie jednak kot mógłby, gdyby chciał. Pod samiutkim dachem. Drobna niedoskonałość, jakieś 7 cm siatki, przylegające ciasno, ale nie przyczepione niczym do daszku, bo nie ma jak. Na tej wysokości, już trochę poza balkonem, dojście megatrudne. Z drabiny nie sięgniesz, trzeba by z dachu, na uprzęży i linie...
 A jak się okazało kot chciał i to bardzo chciał!




poniedziałek, 23 maja 2016

Wena mi siadła i musiałam otulić się książką

 Łoooooomatko, jak ten czas leci!

Jak w tytule - wena mi się gdzieś zapodziała, pogoda nie rozpieszczała (w owym okresie - bo obecnie nie narzekam ;) i było jak w Bardzo smutnej piosence retro Pod Budą.


   Złe wieści mnożyły się jak króliki, choroby nowotworowe zbierały wokół nas swe straszne, a niestety nader obfite żniwo (autentycznie - tragedia goni tragedię i wszystko w grupie wiekowej 30+ - 40+), wszystkie nasze plany po kolei paliły na panewce, a Mężczyzna podjął próbę powrotu do pracy zarobkowej.
   Oczywizda ZUS uznał Mężczyznę zdolnym do pracy od ręki. Powszechnie wiadomo, że ZUS jest też zdolny - do wszystkiego niestety - i potrafi cudownie uzdrawiać nawet śmiertelnie chorych, przywracać wzrok ociemniałym, a nawet spowodować odrastanie utraconych kończyn!
Dla ZUSu każdy, kto żyw opuści OIOM, powinien zostać ciupasem skierowany na rampę kolejową do rozładunku wagonów z węglem.
    No i ZUS ozdrowił mi Chłopa i wysłał wprost w stęsknione objęcia pracodawcy, który już czekał z rocznym bagażem zaległych zadań, by wrzucić je na grzbiet ulubionego osiołka.
A tu zonk!
Medycyna pracy nie podzielała optymizmu ZUSu i zgasiła przedwczesną radość stęsknionego pracodawcy.
W wyniku tygodniowych korowodów u specjalistów wszelkiej maści, Mężczyzna (oraz ja) dorobił się wrzodów żołądka, a pracodawca dysonansu poznawczego.
Dysonans poznawczy jak wiadomo, stanowi poważny dyskomfort, a pracodawca dyskomfortu nie lubi. Istniała groźba realna, że pracodawca pozbędzie się dyskomfortu, wynikłego z dysonansu, wraz Mężczyzną jako powodem tegoż.
Dalsze tygodniowe korowody doprowadziły do wypracowania trójstronnego kompromisu na linii pracodawca - medycyna pracy - Mężczyzna i ustalenia nowego zakresu obowiązków dla tego ostatniego.
Uff!
Oznacza to, że na razie nie pomrzemy z głodu :)
Po tym wszystkim moje zdrowie spakowało manatki i wypowiedziało mi, nie czekając nawet do pierwszego i zabierając ze sobą lwią część moich skromnych oszczędności (ostały się tylko srebrne łyżeczki, które skrupulatnie przeliczyłam! ;)
Pani kochana, jak to trudno o dobrą służbę w dzisiejszych czasach!

No to wlazłam pod szafę, do mojego dołka, przy którym Rów Mariański to zaledwie lekkie obniżenie terenu i tam siedziałam pochlipując i użalając się nad sobą. (Sama musiałam się nad sobą użalać! Jeśli coś ma być zrobione jak trzeba, niestety muszę to zrobić sama.)

W tym czasie dostałam od Was Kochani tyle zachęcających szturchańców i kuksańców, że nie wiem, jak Wam za nie godnie podziękować.
Niektórzy nie ograniczyli się do drogi wirtualnej, a przypuścili szturm w realu via Poczta Polska! (Kocham WAS!)
No to zagoniłam się przed monitor, bo zaistniała realna groźba, że w końcu ktoś z Was stanie mi na progu, gotów nieść wszelką pomoc, a widząc mnie we względnie dobrym zdrowiu i nadmiernym rozmemłaniu, w końcu zdzieli mnie na otrzeźwienie parasolem przez łeb! A na takie ryzyko jestem za duży cykor.

Zanim zamelduję, co słychać u zwierzyńca, który ma się świetnie (no przecież wiem, że nie dla mnie tu zaglądacie ;), napiszę Wam o cudownej książce, która jak drabinka sznurowa pojawiła się na dnie mojego podszafianego dołka, gdy tęsknie wyglądałam przebłysku słońca.

Trafiłam na nią przypadkiem. Jest ciepła, miękka i można się w nią schować, można nią otulić.



Irlandzki sweter to piękna historia o przyjaźni, miłości, poczuciu bezpieczeństwa, gdy życie skopie po nerkach. W surowych warunkach przyrody zostaje miejsce tylko na rzeczy najważniejsze i najcenniejsze!
Piękna książka, którą się szybko pochłania, a jednocześnie człowiek się stara czytać ją jak najwolniej, delektować się - by starczyła na dłużej!

Przy okazji dowiedziałam się wiele o irlandzkich swetrach z wysp Aran - gansey'ach. O ich historii i znaczeniu poszczególnych wzorów.

Rybacy w tradycyjnych swetrach
Aż wstyd się przyznać, ale znałam dotychczas swetry norweskie (Dale of Norway), islandzkie lopapeysa, a nic nie wiedziałam o swetrach irlandzkich, choć piękne, pomysłowe, wrabiane wzory z gansey'ów rozpełzły się na wszystkie swetry świata.
Książkę szczerze wszystkim polecam, bo jest miękka, ciepła i nieodzowna jak wełniany gansey w czasie sztormu :)
A o >>> TU <<< macie ładnie napisaną recenzję Irlandzkiego swetra. Ja tak ładnie nie umiem, jak renata971/grzeczna na swoim irlandzkim blogu :)

No i jeśli znacie inne książki, w których jednym z głównych bohaterów jest sweter, to poproszę ;)

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie maile i inne dowody troski i sympatii. Obiecuję wziąć się do roboty i odpowiedzieć przyzwoicie i indywidualnie. Oraz będę się starała sukcesywnie nadrabiać zaległości w czytaniu Waszych blogów, bo nawet na to nie starczało mi czasu :(




niedziela, 6 marca 2016

Panienka z okienka, czyli kot strasznie dziki

Mam nadzieję, że wybaczycie mi nudny post z monotematycznymi zdjęciami kota w niemal w jednej pozycji, ale nie mogłam się powstrzymać :)

Jojo.
Zamieszkała z nami 15 stycznia wieczorem, czyli nawet dwa miesiące jeszcze nie minęły, a nam się wydaje, że jest z nami od zawsze.
Upodobała sobie parapet okienny nad moim biurkiem, gdzie Mężczyzna zrobił dla niej specjalną półeczkę. Wymościliśmy miejscówkę ręcznikami i polarkową bluzą piżamową, bo pod sobą Jojo musi mieć chłonny materiał. Początkowo zwinięta w nerwowy kłębek, obecnie Jojo wyleguje się w niedbałych pozach.



środa, 2 marca 2016

Dobre Ciocie, koty trzy - na balkonie śpisz dziś Ty!

Znacie te wszystkie ostrzeżenia, np. ze stron www banków, żeby nie podawać swoich danych, adresu, telefonu, numeru buta, adresu, haseł, numeru rejestracyjnego, adresu, numeru dowodu osobistego, czy wspominałam już, że adresu?

Zrobiłam to!

Zostałam sprytnie wzięta pod włos i zrobiłam TO!
Ach, niewinna i bezbronna jak pijane dziecko we mgle (to, że sobie golnęłam ciut wina się nie liczy - aż taka pijana nie byłam!) i zrobiłam TO!
W efekcie zawisła nade mną groźba eksmisji...

środa, 24 lutego 2016

Magdalena - słodka dziewuszka :)

Kochani,
jak co roku wysyłam w świat prośbę o ten 1%.
Ten 1%, dzięki któremu można zrobić wiele dobrego.

Ja wiem, że potrzeby i liczba potrzebujących jest ogromna, że chciałoby się pomagać i skutecznie pomóc wszystkim - a się niestety nie da, że każdy z Was kogoś wspiera w ten, czy inny sposób.

(niektórzy z zaskoczenia - cudownymi niespodziankami, o czym wkrótce napiszę Drogie Blogowe Ciocie! ;)))

Ale może jeszcze nie zagospodarowaliście swojego jednego procenta, albo cierpicie na nawisy inflacyjne, które ciągną Wasze kieszenie ku ziemi, portfele w szwach Wam pękają i nawet fiskus nie ma pomysłu, jak Wam ulżyć. Może banki z rajów podatkowych ślą Wam ponaglenia, że ilość zer na Waszych kontach przekracza możliwości obliczeniowe ichnich systemów.
Słowem - jeśli macie wolne środki i/lub wolny jeden procent, podpowiadam, że można je przeznaczyć na rehabilitację czteroletniej Magdalenki.


poniedziałek, 22 lutego 2016

Słoneczna zupa z marchwi, bo na dworze zimno i mokro




Zimno.
I mokro.

Czuję się jakbym zamieszkała w krainie Deszczowców.
Pod oknem nam przeciekało, ale szczęśliwie już nie przecieka.
Za to bębni.
O parapet i o blaszany daszek.
I za nic nie jestem w stanie podzielić radości z Kraftówną.


piątek, 19 lutego 2016

Dzień kota był, dzień psa będzie :)

Ponieważ większość PT Czytelników blogujących rozpływała się nad Dniem Kota, przypominam, że Dzień Psa dopiero przed nami - będzie 1. lipca.

A u mnie na okrągło dnie psów i kotów :)

Dzień Kota był ostatnim dniem mojej uroczej, niemal pięciodniowej migreny, więc nie tylko nie miałam siły nic skrobnąć, ale moje pulsująco odbijające się od szkła okularów prawe oko nawet nie pozwalało mi za bardzo czytać. A to już tortura. Bo od kiedy nauczyłam się tej niełatwej sztuki, korzystam z niej radośnie i bez końca.

Pewnie jesteście Kochani ciekawi, co słychać w mym prywatnym Zoo.
Otóż:

sobota, 13 lutego 2016

Serniczek na smutki

Specjalnie dla Was, wychodząc na przeciw oczekiwaniom Joanny Z., przepis na serniczek.
Przepis spisany przez Mężczyznę, więc z aptekarską dokładnością (tak, że każdy inny samiec da sobie radę z materią serniczą ;)

Sernik

Składniki potrzebne do wypieku:
- 1,5 kg sera białego
- 2 jajka
- 4 żółtka jajek
- 0,5 szklanki oleju
- 1 szklanka cukru (ja dałem 0,5 szklanki)
- budyń waniliowy lub śmietankowy
- trzy lub cztery kropelki smaku waniliowego do ciast
- bakalie (nie miałem bakalii, więc nie dodawałem)
- herbatniki lub biszkopty (na spód wypieku)

Ceremonia przygotowania:
Poniżej potrzebne składniki do wypieku:



czwartek, 11 lutego 2016

Gwiazdy na miarę Oskara :)

To się musiało tak skończyć!

Wrodzony talent, nieodparty urok, czar i absolutna fotogeniczność!

Pyza i Kreska

Kreska i Pyza

Przy tym niezaprzeczalne warunki...

piątek, 5 lutego 2016

Załamanie nerwowe, mózg się lasuje - czyli czytacie na własną odpowiedzialność!

Dzisiaj będzie mój zawodowy striptiz.
Ponieważ od rana turlam się ze śmiechu, choć jest to śmiech histeryczny, pokrywający bezsilność, głęboką frustrację i załamanie nerwowe. Ale śmiechem postanowiłam się podzielić. A co!

Otóż dzisiaj sprawdzałam prace zaliczeniowe moich studentów. Termin drugi - poprawkowy.
Ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył, zrobiłam dokumentację fotograficzną.

No a jak macie jakieś znajomości w NASA, możecie im dać cynk, bo tu się Noble i nowe technologie kryją. Wybrałam dla Was najlepsze, bo - wierzcie mi - wszystkich byście nie szczymali!

Gotowi?
No to lecimy.

1. Douczcie się, co to jest peptyd - wyjątkowa okazja!

I co? Teraz już wszystko jasne! Obżeracie się tłustościami i mięśnie (czyste białko!) na dupsku rośnie!

czwartek, 4 lutego 2016

Jojcik i spółka

Jojcik ma się nieźle i chyba jeszcze będą z niej koty.

Boi się coraz mniejszej ilości rzeczy i dźwięków.
Nie integruje się wylewnie, ale też nie boi się, nie syczy i nie unika.
W sumie to nas olewa. Głaskać ją może każdy, kto ma na to ochotę.
Gdy drapie się ją za uszami to nawet łaskawie mruczy.

Wylazła spod fotela oraz spod stołu i przeniosła się na parapety.
Na parapet wychodziła początkowo tylko w nocy i gapiła się na "telewizję" do rana. Potem Mężczyzna zrobił dla niej specjalne półeczki w ulubionych miejscach i tak zyskaliśmy kolejną biało-czarną ozdobną poduszkę w kształcie kota ;) Jojo nawet nie rusza się za bardzo do miseczki, bo wie, że i tak przysmaki zostaną jej podsunięte pod nos!
No jak nie, jak tak. Codziennie w śmietanie dostaje laktulozę - niestety nie mogę jej odstawić, ani ograniczyć, bo wtedy jest problem z kupą. Codziennie też dostaje jeszcze antybiotyk w pysznym mięsku. No to pańcia kiciusia i podtyka temu kotku.

Jak to trafnie określił Tofik, Jojo uznała, że nadaję się na jej służącą. Mam właściwe kwalifikacje poparte długoletnim doświadczeniem :)

Ten cudowny Nowy Rok :)

Tak, tak. Mam noworoczne zaległości, choć już ponad miesiąc minął (Boszszsz! Kiedy?!)

Bo Nowy Rok mieliśmy cudowny, pomijając, że zaczął się bardzo wcześnie.

Otóż jakiś zapóźniony imprezowicz, który przegapił północ i wypełznął był z rowu gdzieś nad ranem, postanowił uczcić ten fakt dla rozrywki odpalając petardę pod naszymi oknami.
O 4.30 nad ranem!
Obudzona trybem natychmiastowym i postawiona do pionu, nim opadłam z powrotem na poduszkę, zdążyłam przesłać mu telepatycznie najserdeczniejsze życzenia wraz z instrukcją, gdzie ma sobie umieścić tę petardę, żeby się rozerwać dokumentnie! Sądzę, że równie ciepłe myśli posłało mu wielu mieszkańców naszego i okolicznych bloków i mam nadzieję, że dosięgły go z mocą fali uderzeniowej.

Popołudniu jednak odwiedził nas miły Gość z bardzo daleka.
Ta dam! Psze Państwa kochanego, odwiedziła nas Skrzatka!
Tak psze Państwa, TA SKRZATKA! W dodatku obuta w cudne, czerwone pantofle i zaopatrzona w magiczną puszkę na skrzacie wylepianki!
Rzucilim się nurkować w owej puszce i łowić i łupić :)

A oto, co z puszki wyłowiliśmy i przytuliliśmy (można otwarcie zazdrościć ;):



niedziela, 24 stycznia 2016

Jojcząca Jojo

Jojo dalej jojczy.
Z wypróżnianiem lepiej, ale nie na tyle żeby całkiem przestać beczeć.
Poza tym Jojek cierpi również na zapalenie pęcherza. Późno się zorientowaliśmy. Biedna zaczęła podsikiwać krwią.
Jesteśmy, na zmianę z Mężczyzną, u NNNŚ Weta z Jojo niemal codziennie.
Ostatnio Wet spytał Jojo z troską w głosie - Kotku, no powiedz, co ci dolega?
- Miauuuu! - odpowiedziała Jojo bez wahania i zalała mu fartuch strugą ciepłego moczu, niestety podbarwionego krwią.
Na szczęście Jojcik bardzo dobrze reaguje na leczenie. Szybko się dziewucha oswaja. Ładnie wciąga syropki w śmietanie i tabletki w kurczaku. Przestała się bać nas wszystkich panicznie i nawet czasem pozwala się brać na kolana. Coraz głośniej mruczy drapana za uszkami. Lubi głaskanie po całym ciałku. A w nocy nawet bez obaw wskakuje na łóżko, chodzi obok psów, przychodzi na pieszczoty, wskakuje na biurko, gdzie ma chrupki i ogląda świat przez okno.
Tylko dlaczego na litość Boską to wszystko w nocy i przy akompaniamencie głośnych śpiewów?
Za dnia za to, zaszywa się pod stołem lub pod fotelem i nie ma integracji.
Do zdjęć trzeba ją było niemal wywlekać. Wczoraj wieczorem dała się ułożyć na tapczanie i z lubością drzemała zawinięta w kocyk ze słonikami. Ale dzisiaj o leżeniu na tapczanie mowy nie ma!

A teraz obiecane fotki. Niezbyt doskonałe, bo modelka kapryśna i pozować nie chce.





piątek, 22 stycznia 2016

Uspokajacze i poprawiacze nastroju

Jojo już prawie nie śpiewa po nocach. Syropek skutecznie ją uspokaja, a od wczoraj obroża chyba też.
Ale prawie robi tu jednak wielką różnicę.

Przynajmniej godzinę każdej nocy Jojo popłakuje, jęczy, chlipie i ogólnie ma dyskomfort.
Dyskomfort jest związany z korzystaniem z kuwety, a właściwie z samym aktem wypróżnienia.
Bowiem to, co Jojo produkuje drugim końcem ma postać kostki brukowej. I to nie jakichś tam nowomodnych, byle jakich polbruków ósemeczek, tylko uczciwego granitu - jak za Niemca na rynku w Breslau.

środa, 20 stycznia 2016

Nieprawdopodobne przypadki Jojo vel Kasi - czyli o tym, że na trzech łapach też można kawał świata przejść :)

Pojechałam dzisiaj do schroniska oddać klatkę-łapkę i wyjaśnić tajemnicę jojowego czipa.
Historia, która rozwinęła się na oczach pracowników schroniska i moich oraz uszach opiekuna Jojo, jest tak nieprawdopodobna, że nas zatkało! Gdyby ktoś mi ją opowiedział, zapewne bym w nią nie uwierzyła.

niedziela, 17 stycznia 2016

Ono czyli przypadki Jojo

Tak, kotka ma na imię Jojo. Od jołczenia.


Żeby wszystko uporządkować, pozwolicie, że przekleję tu komentarze sprawozdawcze z poprzedniego posta, a potem będą aktualności.

czwartek, 14 stycznia 2016

Dzikie życie i Bura w bonusie

W ramach kolejnego kociego patrolu, podreptałam wczoraj wieczorem do parku z psami.
Ciemno było umiarkowanie, park znam jak własną kieszeń i w dodatku mam obok siebie (no powiedzmy, że obok) dwa brytany, więc uprzedzam pytanie, czy się nie boję chodzić po ciemku po parku.
Nie, nie boję się. Kasy przy sobie nie noszę, bo jej zwykle nie mam, więc obłowić się na mnie nie sposób. A w wieku jestem takim, że o amatorów trudno, nawet po ciemku. No a gdyby się takowy trafił - hipotetycznie - i nie przeszkadzałoby mu ujadanie dwóch straaaaasznie obronnych suk, to biorąc pod uwagę ile warstw mam na sobie w tych temperaturach (skromność niewieścia nie pozwala mi uściślić ilości), wymiękłby po pół godzinie szamotania się z odzieżą bez klucza do konserw, choć ja bym się może nawet i rozgrzała ;)

To idę sobie. Krecha drepce koło mnie. Pyzę jak zwykle gdzieś wcięło.
Co kilkadziesiąt metrów staję i wołam zwierzaka, żeby sucz jednak przyszła. Sucza mi mignęła tu i ówdzie, ale nadal w dzikim pędzie. Doszłam tak do 1/3 okrążenia. Znowu stanęłam i się wydzieram. A Pyzy nie ma.
Kresia trzymała się coraz bliżej i nie miała ochoty się oddalać, zdradzała nawet pewien niepokój.
Niepokój Kreski jest chroniczny od sylwestrowej kanonady, więc specjalnie się nie przejęłam.
- Choć Krecha - mówię - idziemy dalej, Pyza nas dogoni.
No to poszłyśmy. Znowu przeszłam kilkanaście metrów i znowu stanęłam i wołam rozbrykanego kundla. Raz ją widzę, raz znika w krzakach, no to wołam dalej. W duchu oczywiście sobie postanowiłam, że już nigdy więcej sierściucha nie spuszczę, a najpierw oskóruję, jak tylko wróci.
No to nadal stoję i wołam, wabię i się przymilam.
Nagle Pyza w uśmiechach wypadła w krzaczorów po prawej stronie ścieżki i radośnie wskoczyła w krzaczory po lewej stronie ścieżki, skąd przegoniła stadko 8 pasących się na żołędziach dzików.
To, że dziki przychodzą do parku na żołędzie, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. To, że Pyza bez szczekania za nimi goni i gryzie w pęciny (GŁUPIA) - też nie, choć jest to źródłem mojej histerii i lęku o psa. Ale to, że przez kilka minut stałam jakieś 10 metrów od stadka dzików i się wydzierałam, wołając rozbrykanego Pyzulca - to już jest ekstraordynaryjne.

Wyobrażam sobie, co te zwierzaki musiały sobie myśleć i jak się na mnie gapić. Ot stoi sobie babsztyl na środku ścieżki, tyłem do nich i się drze na psa. Widać ma taką fantazję kobieta...

Wyskoczyłam jeszcze na ostatni koci patrol o północy i brajlem popełzłam do łóżka.
W związku z akcją kot-królik mam takie deficyty snu, że powieki mam na zapałki.
Szczęśliwa, że dzisiaj nie muszę się zrywać świtem, planowałam odespać.
Ot, jak codzień, dostanę od Pani Uli esemesa o 5.00, że klatka pełna nieobecności kota, przewrócę się na drugi bok i SIĘ WYŚPIĘ!

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.

O 5.20 dostałam nie sesemesa, a telefon, że klatka jest pełna czegoś, ale raczej nie jest to nasz kot.
Ubrałam się szybko i ciepło, choć dość chaotycznie i wielce oryginalnie i potruchtałam ocenić zawartość klatki.
W klatce miotał się wielki i wściekły substytut tygrysa. Tak wielki, że nawet nie mógł się w klatce swobodnie obrócić, choć była to największa klatka, jaką ma schronisko! Miałam lekkiego pietra, chwytając za rączkę u góry klatki, gdy potwór na mnie syczał i skakał na siatkę. Wywlekłam klatkę z zakamarka, gdzie jest zakamuflowana i szybko uwolniłam drapieżnika, modląc się, żeby nie chciał wziąć odwetu za dyshonor, który go spotkał.
Nie, nie wiem czy to kocur, czy kotka i czy ten piekielny potwór jest wysterylizowany. I ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna.
Jedno można zaliczyć in plus tej przygody. Mianowicie, wiemy, że klatka działa!

Dzisiaj zapakowałyśmy do klatki chrupki i boczek wędzony. Spada temperatura i zbliża się weekend czyli okoliczności dotychczasowych spotkań z naszym królikiem. Mamy nadzieję, że w ten weekend też przylezie i da się złapać, co pozwoli mi się wreszcie WYSPAĆ!

Ponieważ zbliża się godzina kolejnego kociego patrolu, to na szybko jeszcze Bura :)


Bura i Kreski ogon.
Ogon, ogon merda!




Bura bierze się do kucharzenia:


Ustawia piecyk:


- No otwórz lodówkę! Nie bądź świnia!





Nie otworzyła... 


-Krecha, współpracuj!



Nie, pies też nie chce otworzyć lodówki.
- Krecha, głupolu! Tam jest BOCZEK WĘDZONY! Czaisz bazę?


Złapię te śmieszne kolorowe myszy, co przesuwają się na dole!


No i się wyśpię.


Już wiem, czemu Buraz z Mambulcem z takim samozaparciem bębnią w klawiaturę mojego laptopa:




P.S.
Większość zdjęć Burej jest poruszonych, albowiem ponieważ Bura jest stacjonarna tylko, kiedy śpi.


Pozdrawiam wszystkich Szczęśliwców, którzy mogą się wyspać i wyruszam na koci patrol.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Bitwę wygrał kot, ale wojna jeszcze trwa!

Kot-królik wygrał już trzecią bitwę z rzędu!
A wczoraj to mnie normalnie tak wkurzył, że sprawa jego pochwycenia stała się sprawą bardzo osobistą i podchodzę do niej ambicjonalnie.

Karmimy. Oswajamy bydle. Kiciusiamy. I nic.

Wczoraj idąc na poranny spacer z psami, widziałam, jak Kicia kica po terenie PKP Energetyka, ale daleko na podwórzu. Za to jak z psami wracałam, to jej nie widziałam, a ta bestia mnie zawołała. Tak ZAWOŁAŁA MNIE niemal po imieniu!
Idę chodnikiem, a ta do mnie spod swojej zielonej kryjówki drze się na cały regulator MIAU!
Patrzę - siedzi.
No to ja znowu szamańskie tańce odstawiałam z jedzonkiem i przysmakami. Proszę, mówię, tłumaczę (ludziska się gapią). Ja do kota przemawiam czule - no przecież się znamy, to jak mam mówić? - kiciusiam. A ta bestia do mnie Miau! i siedzi pół metra ode mnie za płotem!

No jasny kiciuś!

A ta do mnie znowu: Miau i zostaw żarcie przy okazji, jak już jesteś!

A takiego!
Żarcia nie dostała, albowiem ponieważ kot głodny będzie miał dzisiaj większą motywację do poszukiwania żarcia. A dzisiaj świtem, na terenie PKP Energetyka ustawiliśmy z Panią Ulą i Panem Brygadzistą klatkę żywołowną. A w klatce same przysmaki i krople walerianowe również.
No i mam nadzieję, że skończy się kota śpiewanie. O!

Oczywiście istnieje ryzyko, że do klatki wlezie tuzin kotów osiedlowych, otumanionych walerianą, a nie ta jedna cwaniara, ale bądźmy dobrej myśli.

Jeśli zaś i  na to kot się nie złapie, to jeszcze zostaje mi broń ostateczna, proponowana przez Kalinę, czyli położenie zdjęcia naszego łóżka jako przynęty. Tylko nie wiem, czy się odważę, bo wtedy te stada kotów mogą nas zadeptać. ;)

piątek, 8 stycznia 2016

Królik i coś na dokładkę :)

Dzisiaj szybki post o pewnym królisiu.

Nie, niestety nie tym, co Państwo wiecie, a ja rozumiem. Trójłapy kot podszywający się pod królika nadal kica na wolności. Ale mam nadzieję, że już niedługo. W poniedziałek jesteśmy umówieni z panem z PKP Energetyka i zostanie na terenie kota umieszczona klatka-łapka.
Mam nadzieję, że kot będzie tak uprzejmy...

Ale dzisiaj ja nie o tym.
Tuż przed Świętami, w trybie pilnym szyłam Królisia, a w zasadzie Królisię, dla półrocznej Panienki.
No i wyszło tak:



niedziela, 3 stycznia 2016

Nie o to chodzi by gonić króliczka, ale by złowić go!

Jest kot.
Chyba kotka.



Widziałam ją dwa razy wieczorem i wzięłam ją w pierwszej chwili za królika - bo kica i nie ma ogona.
Po naradzie z Wetem i zaprzyjaźnionymi paniami od kotów na osiedlu, rozpoczęłam poszukiwania kici w celu odłowienia. Jednocześnie "list gończy z rysopisem" został przedstawiony znajomym psiarzom, żeby mieli oczy dookoła głowy.