środa, 8 maja 2024

Zarinek rulez!

Kot Zarinek wymiata, jak to napisała Agniecha.

Kot Zarinek stał się u nas zupełnie innym kotem. Wyluzował chłopak, zaczął się bawić jak mały kociak wędką i myszami z kocimiętką oraz szeleszczakami. Rozgadał się, wyrozkoszniał, ocierać się zaczął i miziać i wywalać na plecki, a przede wszystkim wypiękniał!







Bo Zarinkowi się schudło biedactwu i z 8 kg (słownie OŚMIU), zostało zaledwie 7 kg (zaledwie SIEDEM!), a to spowodowało, że Zarinek odzyskał mobilność i chęć do pielęgnacji futra. Bo futerko Zarinka wyglądało jak przetłuszczone i kocisko cierpiało na tłusty łupież. Obecnie Zarinek zrobił się żywą reklamą Coccollino, czyściutki, puchaty i mięciutki.













Zarinkowi obyczaje złagodniały, zęby trzyma więcej przy sobie, zarzucił łapoczyny, a postawił na słodycz i rozkoszniactwo. Wyspokojniał i trochę lepiej radzi sobie z emocjami. Po kilku rozmowach z opiekunkami pani Jadzi - dawnej właścicielki Zarinka - pewne rzeczy zaczęły być dla mnie jasne. 

Otóż, jak wcześniej pisałam, Zarinek był zabrany małym kocięciem od matki i rodzeństwa, zanim nauczył się być kotem. Pani Jadzia kochała Zarinka wręcz obsesyjnie i głupio zarazem, a Zarin uważał ją chyba za swoją matkę i wzór do naśladowania. I to właśnie był zasadniczy problem, bo pani Jadzia miała delikatnie mówiąc trudny charakter. Ludzi traktowała źle, a w obejściu potrafiła być bardzo napastliwa i opryskliwa. I Zarin kiedyś uznał, że tak ma być, że tak właśnie się ludzi traktuje, dlatego m.in. rzucał się i gryzł panie opiekunki. Zmiana domu i emocji, jakie przecież zwierzak doskonale czyta, dużo serdeczności, ale jednak stanowcze wyznaczanie kotu granic, spowodowało niesamowitą zmianę kocich zachowań. Nakręciłam wiele filmików, które przekazywałam regularnie pani Eli i zawsze odzew był taki sam: to nie ten sam kot! Po prostu zaczął się przeistaczać w fajnego, wyluzowanego, domowego kota! Oczywiście, nadal jest to Jego Wysokość Zarin, Jaśniepańska OSOBOWOŚĆ, ale słodka w tym swoim panowaniu nad Światem :D

Zarinek przeszedł wszystkie etapy, jakie przechodzą lokatorzy kociego pokoju. Etapy te są różnej długości, u każdego nieco innej, ale występują chronologicznie wszystkie:

1. strach, przerażenie nowym miejscem, zapachami, dźwiękami, bunt, frustracja;

2. okopanie się na pozycjach, wzięcie kociego pokoju w posiadanie jako własnej bezpiecznej enklawy, gdzie nikt inny wstępu nie ma; w dodatku żarcia jest w opór i można się bezpiecznie wyspać, co szczególnie cenią sobie dzicy lokatorzy, którzy mają za sobą ciężkie życie wolnego kota;

3. rozkoszniactwo i cieszenie się wszelkimi dobrami, w jakie koci pokój obfituje - ciepłem, żarciem, bezpieczeństwem, wygodą, zabawkami, dochodzeniem do zdrowia (u tych, co trafili do kociego pokoju chorzy), obecnością człowieka, który głaszcze, drapie, smyra, poleży na kanapie z kotem i książką, pomajta wędką, porzuca piłeczki, włączy motylka;

4. frustracja i nuda, bo już odrychtowany zwierz ma apetyt na życie i nowe przygody.

No i właśnie do tego etapu doszedł Zarinek, a telefon w jego sprawie milczał, poza dwiema wiadomościami w stylu:

"Skąd można odebrać kotka?" bez dzień dobry, do widzenia i całej pożądanej reszty oraz

"Czy oddaje pani kotka, bo jest chory? I tak się nie dogada z moją kotką, bo ona nikogo nie toleruje".




W tym punkcie ja też zaczęłam łapać frustrację i uległam truciu mojego chłopa. Truje zawsze i śpiewka wciąż ta sama: zobaczysz, nikt go nie zechce i zostanie u nas. Więc uległam onemu truciu i pozwoliłam Zarinkowi zaspokoić ciekawość i poznać psy, które zamieszkują przedpokój przed drzwiami kociego pokoju. Początki integracji były trudne i mało zachęcające, ale później zaskoczyło i było już tylko lepiej.

W przypadku kotów, które były jedynakami, integracja z psami zawsze wypada dużo lepiej niż integracja z innymi kotami, które potrafią w stado. Niestety, nie wyobrażałam sobie kontaktów Zarinka, któremu wydawało się, że rządzi całym światem, z naszymi wiejskimi prostakami jak Dullux, Bambosz, Kapsel, Klops i Bąbel, które faktycznie potrafią zarządzać rzeczywistością i pobratymcami. Obawiam się, że Zarin absolutnie nie dałby rady.

Na szczęście nie musiałam się o tym przekonywać, bo kiedy już nadzieja mi opadła, na Fonsikowym Bazarku dla Łapek w Potrzebie Zarinek został wypatrzony przez panią Anię. Jedna rozmowa wystarczyła, żebym nie miała cienia wątpliwości, że oto właśnie objawił się prawdziwy dom Zarinka.

Pierwsze pytanie pani Ani, które i mnie się zakołatało kiedyś po głowie, to dlaczego Zarinek nazywa się Zarinek. Oczywiście internet pospieszył nam z odpowiedzią. 

Imię Zarin to piękne i zarazem unikatowe imię, które pochodzi z języka perskiego i oznacza „złoto” lub „złoty”. Imię to jest popularne w krajach Azji Środkowej, takich jak Afganistan, Kazachstan czy Uzbekistan. Jest to imię pełne energii, które wskazuje na silną osobowość i silny charakter, osobę piękną, zaradną i niezależną , która jest zdolna do osiągania swoich celów. Osoby noszące to imię są zwykle ambitne, pewne siebie i mają silną wolę. 

Chyba trudno wyobrazić sobie imię bardziej pasujące do tego kota!

Na Zarinka jego ludzie czekali 28 lat! Tak, tak! Można aż tyle czekać na kota. Rodzina Zarinka jest wielce kociolubna, jednak syn pani Ani cierpi na ciężką alergię i nijak kota w domu mieć nie mogli. Ale syn dorósł, podjął decyzję o opuszczeniu rodzicielskiego gniazda i 1 maja ostatecznie się wyprowadził. A 3 maja wprowadził się Zarin :D

Wszystkie moje obawy, że Zarin znowu odwali manianę, że będzie dzikował, syczał, gryzł, przestanie jeść, pić i korzystać z kuwety, okazały się zupełnie bezpodstawne. To, co ja żmudnie wypracowywałam w relacjach z kotem przez niemal miesiąc, nowy dom osiągnął w jedno popołudnie! Kituś wziął w posiadanie personel i meble tapicerowane, jak również miejscówkę obserwacyjną na szerokim parapecie. Z upodobaniem nastawia grzbiet pod szczotkę. No i tak, że tak psze państwa....

O ja głupia! Zawsze się dygam i stresuję aż do bólu żołądka, a scenariusz zawsze jest ten sam. Nie wiem, skąd koty to wiedzą, ale wiedzą bez pudła, że koci pokój to był tylko tymczas i właśnie obejmują panowanie w SWOIM domu i nad SWOIM personelem. Nie ma dzikowania, nie ma fochów, są stawiane twarde warunki, żądania i obdzielanie pańskimi łaskami ku radości sfiksowanego personelu.

Nie inaczej było tym razem. Przesyłane przez panią Anię zdjęcia dowodzą, że sielanka trwa! I świetnie!

















Wszyscy potrzebujemy ku pokrzepieniu serc samych dobrych zakończeń. Założę się również, że gdybym za jakiś czas odwiedziła Zarina, to czekałoby mnie bardzo chłodne przyjęcie lub wręcz zęby i pazury. Po czasie pewnie kojarzyłby mnie tylko z kidnapingiem i uwięzieniem w obcym miejscu z masą zwierząt i nie zamierzałby pozwolić mi po raz kolejny dać się uprowadzić z ukochanego domu. Może się to wydawać przykre, ale w sumie tak właśnie powinno być.

W tej beczce miodu trafiła się łyżka dziegciu. 

Kilka dni przed majówką przepadła jedna z naszych ukraińskich dzikich kocic - puchata Kuna. Była u nas niemal rok czasu, ale mowy nie było, żeby zrobić z niej kota domowego. Byłam jedyną osobą, której dawała się pogłaskać ale tylko w czasie karmienia. Latawiec była straszny! Cała wieś ją znała. Miałam nawet zapytania od sąsiadów, czy mogą ją karmić, oswajać i adoptować. Oczywiście nie miałam nic przeciwko. Nawet kombinowałam, że gdzieś przyschnie do domu, gdzie jest mniej zwierzaków, a ludzie będą szaleli na jej punkcie. A skąd! Przysmaki zżerała, ale o żadnym bliższym tete a tete mowy być nie mogło! Kiedyś już przepadła na 10 dni i wróciła ze złamaną łapą. Ale nawet to nie zrobiło z niej domatorki. Ledwo łapa przestała ciut boleć, już pannę w świat ciągnęło. Z pielęgnacją gadziny też był problem. Futro piękne, grube i puchate wymagało pielęgnacji, a jak tu pielęgnować, gdy właścicielka futra współpracować nie chce? Raz udało mi się ją pochwycić z tą złamaną łapką i kiedy była przyśpiona u weta, zrobiłyśmy z niej "uczciwego dachowca", że zacytuję moją panią Wet. Tzn. przy pomocy trochę maszynki - ale ta tego puchatego futra nie chwytała - i nożyczek udało nam się wyciąć sfilcowane kołtuny za uszami, pod pachami, na brzuchu, udach i w pachwinach, bo już grodziły odparzeniami i ranami u kota oraz skrócić sierść w strategicznych miejscach. Właśnie przymierzałam się do drugiej takiej akcji, gdy Kuna przepadła. Niestety w niedzielę odnalezione zostały tylko zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu. Nigdy się nie dowiemy, co się stało. Smutek wielki. 


Po latach doświadczeń wiem, że są koty, które nie chcą oddać wolności i już. Taka była Jupi, taki był Pompon, taki jest Decoral (dziki brat Bambosza, klon naszego Dulluxa), trochę Bura (zwana turbokotem, bo zwiewa na najmniejszy hałas), Pirat, Majtek i Daisy sąsiadów. Siostra Kuny, czarnulka Zazula, jest jeszcze bardziej niezależna. Jednak dużo spokojniejsza i ostrożniejsza. Może dlatego, że ma cudnego zezika i czuje się mniej pewnie. Toleruje nas i skraca dystans, ale dotknąć się nie da. Jednak zdecydowanie bardziej trzyma się domu i spędza w nim większość czasu. W jej przypadku jest szansa, że przełamie dzikość. 


Na osłodę oglądam sobie zdjęcia Zarinka z nowego domu, głaszczę pozostałą dziesiątkę naszych kotów, które pogłaskać się dają (jedenasta Zazula się nie daje) i zajadam stresy wyśmienitymi pierogami lanymi, na które przepis podała Marzynia Mamcia. Polecam - pyszne! 

Nawet kombinowałyśmy z moją niezawodną panią Zosią, hurtową producentką pierogów, żeby spróbować w tym przepisie na pierogi lane również innych farszów. Np. korci mnie wersja z kaszą gryczaną i białym serem, a jak korci, to pewnie zostanie próba podjęta.



Także tak, że tak kochani PT Blogoczytacze. Życie nie jest pluszowe i nie pieści, a smutki i radości się przeplatają.

P.S.

Ta cholera blogger nie puszcza części komentarzy. Dlaczego? A czort go znajet! Za techniką nie trafisz. Jakby kto miał potrzebę skomentować, a blogger uparcie podstawiałby mu nogę, piszcie spokojnie komentarze na maila i ja je zamieszczę osobiście! No!


16 komentarzy:

  1. Jak nie puszcza, jak puszcza, trzeba tylko wiedziec JAK.
    Moze to pomoze:
    https://dezinformacjeikonfabulacje.blogspot.com/2022/07/problemy-z-komentowaniem.html
    Pozdrawiam i nieustannie podziwiam zaangazowanie w koty. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Pantera za wrzutkę, może ktoś skorzysta :) Mnie jednak osobiście wkurza, że chcąc skorzystać z prostego w założeniu narzędzia, jakim jest blogger, trzeba się doktoryzować z obsługi przeglądarek. A w sumie największy problem mają osoby chcące coś skomentować z telefonu.
      Zaangażowanie w koty powiadasz ;) Hmmm... chyba po prostu tak wyszło, bo przyszły, a poza tym w co najmniej 9 przypadkach na 10 jest gwarancja happy endu, co zawsze nastraja pozytywnie. No i ludzie, ludzie są ważni. A dzięki kotom poznaje się bardzo dobrych, pozytywnych ludzi :D

      Usuń
  2. Cena kociej wolności bywa wysoka ale to i tak lepsze niż, przepraszam za wyrażenie, życie w pierdlu. Są koty domowe, co to zawsze w domku bo ciepełko i wogle, są i wędrowniczki co ryczą żałośnie by wypuścić na mróz, są dzikuny i miziańce. Każda osoba jest inna. Słodko gorzko jest, Zarinkowi się udało a Kuna odeszła młodo ale po życiu, które było dla niej dobre. Zaraz się bliżej zapoznam z tymi pierogami, jak tylko Mrutek odblokuje ekran.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuna żyła jak chciała i takiego dokonała wyboru. Nikt z domu nie wyganiał, a i inne domy były otwarte. Nasza sąsiadka Ania, do której Kuna najczęściej wbijała, była w kocicy zakochana. Ileż ona się nakiciusiała wpełzając na kolanach pod samochód z wonnymi saszetkami! A Kunisko obdarzało Anię łaską dekorowania sobą podwórka, rozwalona na Ani samochodzie. Kocica była bardzo charakterystyczna, przez to rozpoznawalna i stąd wiem, jakie robiła zasięgi. A włóczyła się od krańca do krańca po całej wsi i po polach wokół. Kochała życie na krawędzi. Zamknięta potrafiła zdemolować cały pokój. Widziałam to u pani, która została wrobiona w adopcję tych dzikusów i od której je odbierałam. A potem u siebie, choć w kocim pokoju niewiele jest do demolowania. W życiu nie widziałam takich zniszczeń, jakich z nudów potrafił dokonać ten kot.
      Zarinek wygrał kumulację w totka. Z Zarinkowego punktu widzenia życie wróciło na właściwe tory, tylko dwa razy bardziej :D Niepodzielnie króluje w pałacach, jego mame nie śmierdzi innymi kotami jak ja, za drzwiami nie kotłują się jakieś wiejskie kundle, mielone mięso z nieba leci, a personel kiciusia w zachwycie :D
      Pierogi boskie! Zrzuć sierściucha z klawiatury i obadaj przepis.

      Usuń
    2. Jakby Mrutek przeczytał że on sierściuch to chybaby monitor rozwalił. Carewicz, Słoneczko i Różyczek mamusi, sierściuchy to w fabryce pomieszkują i Mrutku z nimi wojny toczy, broniąc ogrodu. Tak to Mruciu siebie widzi. ;-D No właśnie, Kuna była po swojemu szczęśliwa i Zarinek jest po swojemu szczęśliwy. Mła wie że wszystkie ludzie i insze źwierzęta są do siebie podobne. Podobne to nie znaczy że takie same, jest cóś takiego jak indywidualność. Niektóre ludzie to zupełnie tego nie czajo, nie wiem dlaczego choć podejrzewam że to dlatego że się ode mła po prostu różnią. ;-D Zezik jest słodki a pierogi lane zamierzam własnoręcznie wyprodukować. :-D

      Usuń
    3. Produkuj! U Marzyni więcej tego dobra kulinarnego!

      Usuń
  3. No i z Zarinkiem bardzo ok, nowym poddanym gratuluję. Kot pięknieje i jaśnieje na własnym, jak należy z takim imieniem🤣. Twoja zasługa, bez Ciebie by tak dobrze nie wyszło ❤️. Co do kolczastości i puszystości życia, to ech, tak to jest, nie poradzisz, ważne żeby plusz docenić jak się trafił taki co dla nas przyjazny i w gardło nie włazi. Bo może włazić w gardło, oj może. Widać Kunie właził, każdy może mieć ciut inaczej przecież, ona miala wybór i wybrała, luksus nie każdemu stworkowi dany, z ludziem włącznie. Zazula urocza, ale wiesz, mnie się podoba inna niż zezik "skaza" na jej urodzie, to wystrzępione motylowo uszko😄. O pierogach to sobie poczytam, na razie u mnie hitem proziaki, wynalezione wtórnie bez wiedzy ze ktoś robił wcześniej, a krótko po tym wykryłam że żadna nowina, znane od wieków i z nazwą 🤣.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli geniusz kulinarny objawił się dwukrotnie! Pierwszy raz w zamierzchłej przeszłości przy produkcji pierwszego proziaka i drugi raz u Ciebie! Uwielbiam, ciepłe, z masełkiem, mniam! Ale sobie skąpię bo niestety po zbożach coraz gorzej u mnie.
      Natomiast to wystrzępione uszko Zazulki to taka forma znakowania na Ukrainie wykastrowanych kotów wolno żyjących. U nas ścina się czubek ucha, a tam dziurkaczem się strzępi. Przy czterech czarnych kotach w domu też jest to wygodny znak rozpoznawczy :D

      Usuń
  4. Piękny rudziel w końcu ma swoj dom! :)
    Oj kocie historie toczą się różnie... U nas nadal jest sok po odejściu Sherlocka... Tak nagle ten fip :(
    I malutka Venda... :{
    A w mieście u nas na potęgę pojawiają się wyrzucone koty - czyli już się zaczyna czystka na wakacje :(
    A pierogi ja kocham ze szpinakiem! ale takim prawdziwym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odejść kocich współczuję, a pierogi ze szpinakiem może w wersji lanej też by się udały. Stawiam, że tak.

      Usuń
  5. Piesku kochany! Wzruszyłam się kilka razy czytając: i Zarinkiem złocistym, i kociczką - od razu przypomniała mi się nasza perska Gaciusia (dzieci tak śpieściły pańskie imię: Gatta), która potrafiła wyskoczyć z 2. piętra z bloku i niestety pewnego razu już nie wróciła, i nawet tymi pierogami (oczywiście w stosownej proporcji :-DD). Zanim nie weszłam do Ciebie, to - po długiej przerwie w blogowaniu - nie wiedziałam, skąd się wzięły u mnie nowe czytelniczki. A to przez lane ruskie!
    P.S. A mnie się wydawało, że nasz Manul jest duży! Może pazurki czyścić Zarinkowi :-DD
    P.S.2 Określenie: "wywalać na plecki" - bezcenne! To właśnie jest to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty się tak nie wzruszaj, bo będziesz całkiem wzruszona i co my zrobimy?
      No niestety, niektórzy wbrew doświadczeniu i rozsądkowi wybierają wolność. Cena jest wysoka.
      U Zarinków sielanka trwa, co potwierdzają relacje zdjęciowe i odwalantus maximus personelu :D
      Jakie nowe czytelniczki? Ja tam tylko Tabę w komentach widziałam. Chyba, że wchodzą tak z partyzanta. Tu nie pisną słowa w komentarzach, u Ciebie też nie, ale chyłkiem, boczkiem przemkną ścieżkami internetów ;) Przymierzam się w lanych do innych farszów. Może nawet pielmieni? Bo lubię. Wzięłam michę lanych na grilla u somsiadów i wpałaszowaliśmy bez podgrzewania. Takie na zimno nawet pyszniejsze.
      No prosz! Sześć kila? Z czym do ludzi! To taki Manul kieszonkowy. Jak Zarinek osiągnie sześć kila to będzie smukły niczym koty orientu, do czego imię by zobowiązywało ;D Żarty, żartami, ale wszystko zależy od faktycznej wielkości kota. Zarinek był duży, tak jak duży jest nasz Dullux. Ale gdyby Sprzączunia lub Kapselek, Groszka lub Bąbel albo Duchu ważyli sześć kila to byłaby śmierć. One są drobne i już waga powyżej czterech to byłby dramat. Łazanka była drobniutka i dobijała pięciu kilo i było kiepsko. Jeszcze się myła, ale już nie wszędzie dosięgała. Nie żeby zwierzę głodzić, ale to tak jak u ludzi, grube znaczy chore. I nie chce być inaczej.

      Usuń
    2. Przylazłam tu jeszcze raz się ponapawać Zaruśkiem i naszymi pierogami w Twoim wykonaniu (no bajeczka, cała Polska powinna kojarzyć Podkarpacie z nimi, zamiast z "zagłębiem ciemnoty"). Muszę i ja popróbować z innymi nadzieniami, ale te moje psiajuchy zawsze się domagają właśnie ruskich (z wyjątkiem Zięcia za Słowenii, któren się zafiksował na pierogi "z pluczem" - czyli w jego poliszpidżin: z płuckami; tiaaa, myśli sobie pewnie, że ja mam farsz płuckowy na podorędziu, a przecież to to najbardziej hardkorowy ze wszystkich farszów ewer!!!)

      Usuń
    3. Ej! No! Podkarpacie to przede wszystkim ludzie, którzy mają serce po właściwej stronie i rozum na właściwym miejscu. Znaczy porządne szury, foliarze i płaskoziemce, a nie takie chop-siup do przodu dolnośląskie tęczowe towarzystwo, co to każdą unijną bzdurę łyknie jak pelikany.
      U nas można zakupić pierogi z płuckami w takiej wypaśnej garmażerce domowej. Też kochamy, my z synem wcinamy świadomie, a chłop z mlaskliwą rozkoszą ale bez świadomości, bo on na podroby obrzydliwy - o ile wie, co je. Dbamy, żeby nie wiedział - śpi spokojniej wtedy :D

      Usuń
  6. Zarinek jest przesłodkim i przepięknym kotem a złote imię w sam raz do niego pasuje. Zdjęcia swietne - oddające jego dobre samopoczucie i wyluzowanie. Niesamowite, że nie dał się napastliwości psów. Zarinek - kot z charakterem. Dobrze, że mu jest dobrze. W ogóle koty...Temat rzeka. Każdy inny, jak my ludzie i wymagający nieco innego podejścia.
    Lane pierogi brzmią tajemniczo i zachecająco. Muszę zajrzeć na przepis!:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee tam zaraz napastliwości psów! Pyza ma na koty wywalone od kiedy kursem kapciologii zostało jej wpojone, że kotów się nie tyka, a Owiec kotów nie tyka, bo koty tykają jego. Każdy kot sobie reperuje ego tykając Owca, taki to pies obronny. Zarinek rządzi na kwadracie. Ludziom totalnie odwaliło na jego punkcie :) Rozważam, czy sama nie oddam się do adopcji w następnej kolejności ;)

      Usuń