wtorek, 17 maja 2022

Druga niespodzianka miła - miła, bo kocia


 

Ha! 

Dawno mnie tu z kotami nie było! Musowo trzeba to nadrobić! Bo jak zawsze w kocim świecie dzieje się wiele.

A więc było tak:

Na tydzień przed Wielkanocą zadzwoniła do mnie nasza PaniWet z nieśmiałym pytaniem, czy nie wzięłabym na chwilkę, choć na święta kici, której nie ma gdzie umieścić. Znaczy się wziąć kitku na tymczas. No to się zgodziłam.

Okazało się, że od mojej zgody zależało, czy kitku zostanie zabrane z miejsca bytowania, bo PaniWet naprawdę miała już wszystko zakocone. 

Historia jakich wiele. Starsza pani zmarła. Miała dwa stare psy i stado dzikich kotów. Niestety na starość człowiekowi czasami zdrowy rozsądek szwankuje, a jeśli dotyczy to tzw. silnej osobowości, to już w ogóle bywa kiepsko... Z jakiegoś powodu pani uznała, że tych kotów nie można wypuszczać z domu. Ponieważ na starość siły też człowieka opuszczają, to możecie sobie wyobrazić ten dom. Nie że jakaś tragedia i melina, ale jednak ze sprzątaniem kuwet i okolic to młody zdrowy by nie nadążył. 

Po śmierci pani jej syn, który pracuje w świecie i w podróżach (złoty człowiek, miły i kulturalny), z pomocą sąsiadów zajmował się chudobą, jednocześnie intensywnie poszukując pomocy dla zwierzaków. I tak trafił do naszej PaniWet, która jako jedyna go nie pogoniła z problemem, tylko dziarsko się zaangażowała. Psy podleczyła i znalazła im nowe domy. Koty kazała wypuścić - bo faktycznie w większości dzikusy, na szczęście pokastrowane - i postawiła okoliczne gospodarstwa w gotowości bojowej, że jakby który kot chciał się wprowadzić, to przygarnąć. Kocia armia ruszyła szparko do najbliższej stajni, gdzie nasza PaniWet niańczy konie, i tam w większości pozostała, radośnie nurkując w stogach siana i worach owsa w pogoni za gryzoniami. Natomiast jedna mała koteczka nigdzie pójść nie chciała. Chciała zostać w swoim domu i tęskniła za panią. Wypuszczona na zewnątrz odchodziła na trochę i czekała, aż sąsiadka przyjdzie i ją wpuści z powrotem. Sąsiadka przychodziła, karmiła, wpuszczała. Kocia zamknięta w domu sama znowu musiała czekać, aż dobra sąsiadka przyjdzie i ją nakarmi i dla odmiany wypuści. A to jeszcze marzec był i kwietnia początek... Stres i zimno odbiły się na zdrowiu kici. W dodatku istniało podejrzenie, że jest w ciąży i trzeba było działać szybko.

I tak oto we wtorek Wielkiego Tygodnia odebrałam z lecznicy drobniutkie kocie zwłoki po zabiegu. Kocie zwłoki były do tego zestresowane, słabe, zabiedzone, zasmarkane i kaszlące.

Było ciężko. Pot i łzy. Dmuchanie i chuchanie. Zastrzyki i tabletki. Inhalacje i okładanie termoforem, bo u nas jest w domu dość chłodno, a na dworze był jeszcze ziąb.

A z tyłu głowy kołatało się pytanie - jak ja jej znajdę dom?! Adopcje stoją. Nawet wyniunianych kotów nikt nie chce. Wzięcie mają teraz tylko zwierzęta z Ukrainy niestety (taką mam smutną refleksję w związku z tym, ile tych zwierząt, wziętych w porywie serca ale bez przemyślenia sprawy, zostanie wywalonych np. w wakacje...). Wiedziałam, że jak kicię podleczę, to będę o niej pisała na blogu i skamlała o dom dla niej. A tu po badaniu krwi gruchnęła wiadomość, że kicia jest z Fiv-em (test płytkowy). Słabo mi się zrobiło. Natomiast gdy kicia wyszła z klatki i już swobodnie spacerowała po kocim pokoju, okazało się, że ma jakiś problem z tylnymi łapkami. Do dzisiaj nie wiemy o co chodzi. Ani one nie były złamane, ani stawy niby nie są uszkodzone, a zwierzak zaplata pierogi i czasami zarzuca mu tył. Ze skakaniem też krucho - bardziej podciąga się na przednich łapkach, niż odbija z tylnych. Czyli o dawaniu sobie rady na wolności raczej mowy nie ma. Do tego, gdy dała się już pogłaskać, wyszło na jaw, że na karczku ma blizny po petowaniu... Może to był powód, dla którego poprzednia właścicielka nie wypuszczała z domu przygarniętych kotów? Podejrzewam, że łapki koci zostały uszkodzone jeszcze w dzieciństwie przez tego samego zwyrodnialca (ewentualnie z rodziną), który na kotce kiepował. W każdym razie perspektywy kotki na przyszłość nie rysowały się różowo.

Od kiedy Taba wynykała świętą od kotów, czyli świętą Gertrudę z Nijvel (Nivelles)*, to ja już innym świętym nie zawracam żadnej części ciała, tylko prościutko po prośbie walę pod właściwy adres. Zdradzę Wam również, że odkryłam kiedy moje prośby zaczęły być załatwiane, że tak to ujmę, "od ręki". Kiedy zanosiłam modły, żeby Gertruda była uprzejma znaleźć dobry dom dla kota, to efektów było brak. Jak kiedyś pisnęłam, żeby dała kotu dobry dom, w którym jest on potrzebny i w który wniesie coś dobrego, to się zaczęło dziać! Nigdy szczegółów tutaj na blogu nie opisywałam i nadal opisywać nie będę, bo dotyczą trudnych ludzkich sytuacji i problemów, nierzadko bardzo trudnych i zdrowotnych, dlatego nie czuję się upoważniona. Ale możecie mi wierzyć (lub nie), że małe cuda działy się za sprawą kotów na moich oczach :)

Żeby nie było, że kicia była moim jedynym zmartwieniem. Semestr letni w całej pełni i krasie kopie mnie po nerkach czterema setkami studentów z (nie)wiedzą postpandemiczną i analogicznym zapałem do nauki. Święta trzeba było też jakoś przygotować, po pierwsze sprzątając to wielkie domiszcze (ja MUSZĘ sprzątać; wiem, że inni odpuszczają; ja nie mogę; nie wiem, może to jakiś rodzaj nerwicy, ale jak nie mam wokół siebie ogarnięte, wpadam w stany depresyjne; dla mnie sprzątanie jest terapią choć i ciężką harówką na tych hektarach) i gotując, żeby przez święta móc nie gotować (tylko zamartwiać się kotem) i jeszcze pojawiło się COŚ, co zostanie przedstawione jako trzecia niespodzianka i było bardzo absorbujące.

I w takim oto nastroju ogólnego przeżucia i deprechy w drugie święto wieczorem zadzwoniłam z życzeniami do mojej koleżanki, mając w planach, jednak bez większych nadziei, zapytać ją o chęć przygarnięcia kotki. 

Jej historia już się na blogu pojawiła o TUTAJ. Szukałyśmy wtedy domu dla jej kotów i psa, którym chciała zabezpieczyć byt po rozwodzie. Tak, czasem można mieć tak serdecznie dosyć, że nie oglądając się za siebie, zostawia się wszystko i zaczyna od nowa. Ania też zostawiła byłemu wielki, piękny dom (miał nadzieję, że jeszcze jej dogryzie, szarpiąc się z nią po sądach o domiszcze; i tu go zaskoczyła, oddając mu bez walki wszystko, bo uznała, że ma przed sobą już zbyt mało życia, żeby marnować choćby dzień na dalsze użeranie się z ukochanym), psa i koty, którymi trzeba to uczciwie przyznać, jakoś się zajął i wyprowadziła się do małego mieszkanka w bloku. 

No to zadzwoniłam i natknęłam się akurat na tę chwilę, gdy świeże wspomnienia wylazły jak dupa z pokrzywy. Bo i tęsknota za przestrzenią i ogrodem, choć siły już nie te i wybór mieszkanka był świadomy. Bo samotność, bo nikogo nie zna w nowym otoczeniu. Bo szaro, buro i ponuro i w ogóle zgniło i źle w życiu i za oknem. A lament zakończyła słowami:

- I nawet KOTA nie mam do pogłaskania!

Tak! Tak! To był ten moment, moje 5 minut!

- Wiesz Aniu, bo ja właśnie w tej sprawie... Otóż mam kota na wydaniu, czarną kotkę, ale jest cho... I tu nie dokończyłam, bo przerwało mi stanowcze - Biorę!

Po czym Ania się zacukała, bo miała w planach jeszcze tygodniowy wyjazd w tydzień po świętach. Uspokoiłam, że kot jeszcze nie gotowy i może jechać spokojnie. Po tym, jak kamień spadający mi z serca w kocim pokoju na pięterku wybił dziurę przez dwa stropy, by zatrzymać się w piwnicy, kocia pomału zaczęła dochodzić do siebie.

Dokładnie we wtorek po tygodniu pobytu wzmocniła się na tyle, że można jej było podać tabsa na robale. Boczki zaczęły się zaokrąglać, sierść błyszczeć. Zapalenie płuc pomaleńku zaczęło ustępować, a inhalacje zmieniły świszczący oddech suchotniczy (okropny dźwięk!) w ciężkie ale mokre sapanie cieknącego nosa.

Potem przyszedł czas na zabawy wędką myszą, motylkiem i pękiem kolorowych piór. Wreszcie wspólne leżankowanie z książeczunią, mruczando-murmurando, turlanko-tarmoszonko i buziaki.

Kiciunia okazała się być przemiła, ale wciąż bezimienna, bo jakoś żadne z imion do niej nie pasowało. Powtórzone zostały badania krwi, bo mi ten Fiv spokoju nie dawał. Tym razem krew poszła na PCR i ha! Oczywiście kicia żadnego Fiv-a nie ma! To tyle o wartości testów płytkowych. (To takie same, jak te covidowe - dają wynik prawdziwie negatywny i w co najmniej 60% fałszywie pozytywny) Tu muszę dodać, że leczenie koteczki i wszystkie badania były bardzo kosztowne (w sumie około tysiąca złotych), ale zupełnie mnie nie dotyczyły. Wszystkie koszta bez szemrania i słowa skargi pokrył syn dawnej właścicielki.

Z każdym dniem im bardziej koci miało się na życie, tym bardziej młodniała w oczach. Z początkowych lat 10 - znajdźmy jej dom na końcówkę życia - zrobiło się osiem. Z ośmiu zrobiło się około pięciu. Teraz dałabym jej ze trzy.

Aż w końcu nastał dzień gdy kicia pojechała do swojego domu, którego wzięcie w posiadanie zajęło jej jedną noc.  Ania też nie mogła znaleźć imienia dla koci, więc wysłała smsa do starszej wnuczki. Przyszła natychmiastowa odpowiedź: Lilly! I tu znowu zadziała się magia, bo kocia od razu zareagowała na to imię i przychodzi jak pies na wołanie!

Zdjęcia chronologicznie :)














Pierwsze fikanie łapami do góry :)


Kot jak baranek z Małego Księcia ;)


Lalunia pięknieje i pysio robi się pyzate :)













Buziak :)


Nos jeszcze zasmarkany ale błysk w oku jest! :)



Sierść się lśni i łupież się już nie sypie :)


To, co wychodzi najlepiej - czyli wyjścia z kadru :)






Drugi buziak :)


Polegiwanko na pańci :)









Życie w kota wstąpiło :)


























Przyczajenie...






W końcu każdy padnie zmęczony zabawą :)





Kolorowe piórka - kolejna wielka namiętność :)























I pojechał kot na swoje...
Jeśli ktoś nie wierzy, to tu naprawdę jest kot =D



To już zdjęcia z nowego domu i niestety w niewielkim rozmiarze, ale widać, że Lilka się zagospodarowała piorunem :)










Z wiadomych powodów dla kota została też zakupiona narzuta na sofę :)))))))))


Aż stało się nieuniknione, zaczęło się nakolankowanie :)))))))))



To koniec kolejnej kociej historii w moim kocim pokoju, ale początek kociego nowego życia Lilly :)
Jak znam życie (a znamy się z nim blisko pięć dekad) kolejna kocia niespodzianka zapewne stoi u drzwi. Pożyjemy, zobaczymy.

* link do informacji o św. Gertrudzie prowadzi do bloga Adoptuj kościół w Holandii - moim zdaniem bardzo ciekawego i wartościowego. I tu dochodzimy do clou, czyli jak ten cholerny blogger mnie wkurza!!!!!!!!!!!!! Może mnie oświecicie, czy macie tak samo. Otóż nie mogę dodawać nowych blogów do listy czytelniczej bloggera. Tzn. nie tej mojej, którą ja widzę, tylko tej widocznej na stronie dla Blogoczytaczy. No żesz kurwuniu! O co kaman?

14 komentarzy:

  1. tez mi cos blogger psuje, ale yh

    TAKIEJ HISTORII TRZEBA MI BYŁO!
    cudowna kicia! :) przypomina mi się moja yuumi ze sraczką - takie maleństwo, a obsrane po uszy, ale ja się wtedy nastresowałam... a teraz kula czarna boczki tylko przerzuca ;)

    niech rośnie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona już nie urośnie. Jest malutka, drobniutka ale charakterna. Jedyne, co może jej jeszcze urosnąć to jej pokaźne ego ;)

      Usuń
  2. Piesko, sama Święta bez Ciebie miałaby tak pod górkę, że rady by nie dała. I to prawda, pełne szczęście to tam, gdzie futra wnoszą coś dobrego. Mądra Święta i mądra Ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć Pan Bóg też stworzył matki dlatego, że sam nie dawał rady z dziećmi =D
      A poważnie, pewnie Święta od kotów dałaby sobie radę sama - ze mną, czy beze mnie, ale to jednak miło być Jej pomagierem. Fajnie, że dała mi szansę ;)

      Usuń
  3. Jak dobrze, że kicia nie tylko znalazła dom, ale jest swojej pani potrzebna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wyżej napisała Romana, pełne szczęście jest tam, gdzie obie strony odnoszą korzyści zbycia razem :) A kocia ma teraz najlepszy dom pod słońcem :) Jej poprzednia właścicielka może być o nią spokojna :)

      Usuń
  4. Znaczy było im pisane na siebie trafić, Mrutek też twierdzi że był mła pisany, podobno Felicjan sam osobiście to załatwił żebym nie sczezła bez opieki. ;-D Hym... Lilly wygląda na gwiazdę, z tych miłych ale z czasem bardzo stanowczych. Pacz jak wiedziała że trza wracać do sąsiadki bo nie nadawa się gwiazda do stodoły, konsekwentnie sobie domek wychodziła. Co do bloggera to obecnej wersji nienawidzą prawie wszyscy użytkownicy, jak najbardziej słusznie. Straszliwa głupotą było zamieniać działający dobrze program na to cóś. Co do św. Gertrudy to od setek lat daje kobita radę. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie gwiazda się uparła koncertować po nocy. Około 3-4 nad ranem włącza jej się towarzyskość i należy się tylko modlić o mocny sen sąsiadów...

      Usuń
  5. Śliczna koteczka, super ze dwie duszyczki …kocia i człowiecza dzięki Twojemu pośrednictwu na siebie natrafiły 😻 moja siostra też ma taką czarna koteczkę i rownież Lila ma na imię…..jakiś „dobry Samarytanin” podrzucił ją jak była chorym maleństwem na podwórko jej koleżanki….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarne są wspaniałe! Tak, miałyśmy szczęście i Lilka i ja. Przecież najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było, że kocia będzie musiała zostać u mnie...

      Usuń
  6. Piesu, ales piekna Czarna Pantere wyhodowala! Albo raczej Czarna Lilie , kicia to czarne pieknosci, ale Ty kocia Mamo jestes Zlota Pieknoscia , z serduchem zlotym i grzejacym jak slonce gorace ☀️☀️☀️ 😍😍😍

    OdpowiedzUsuń
  7. A to fakt, że w czarnych kotach jest takie coś. Co czarny u mnie to coś charakternego ma w sobie.

    OdpowiedzUsuń
  8. No więc każde z tysiąca zdjęć ( podobno używa się słowo pierdylion, to słowo , które powstało pewnie kiedy ja byłam na antypodach, trudno mi przechodzi przez gardło) przeanalizowałam, jesteś niesamowita...masz w raju kocim swoje miejsce gdzie będziesz spędzała czas w wiecznej szczęśliwości z mizianiem, nakolankowaniem, mruczeniem etc...
    Nowy bloger jest bardzo szwankujący i nie mogę go rozgryźć.
    Nie zauważyłam Twego maila, bo wpadł był do spamów..wczoraj dopiero odpisałam. Telefon został wprowadzony do kontaktów dam znać...ale będzie to kiedy nadgarstek koleżanki Opolanki wróci do sprawności pt. mogę chwycić za kierownicę samochodu.
    Uwielbiam Twoje pisanie..hrehrehre..czy już o tym pisałam?

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzień dobry.

    Miło czytać i patrzeć na taką relację ze zwierzakiem. :) Mam nadzieję, że powoli wszystko zacznie się układać jak należy, że kociczka będzie wracać do zdrowia.

    Zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń