Wywołana do odpowiedzi w sprawie kosaćców, spróbuję na szybko sprokurować post ogrodowy.
Z powodu bolesnego braku czasu (jeżu kolczasty! ja chcę choć chwilkę oddechu!) trzecia niespodzianka czeka wciąż na upublicznienie.
Donoszę uprzejmie, że w zawieszeniu ciągle jest sprawa siatki balkonowej u Beni - no niby jutro mają się panowie zmaterializować i zrobić - oraz prace z wymianą drzwi także jeszcze nie ruszyły. Okazuje się, że dostać się przed oblicze majstra oraz umówić termin prac, jak również go doczekać i przeprowadzić prace z sukcesem jest równie trudno, jak zdobyć termin prywatnej wizyty do endokrynologa w perspektywie krótszej niż trzy lata! O ile lekarzem naprawdę nie każdy może i powinien być, o tyle patrząc na potencjał intelektualny, zapał do pracy moich studentów i perspektywy zarobkowe przyszłych magistrów wszelkich nauk rzekomych, stwierdzam, że 80% studiujących powinno się zająć pożytecznymi zajęciami na korzyść narodu i własną. Dobry kafelkarz zarabia krocie, a jest równie rzadkim i a wręcz mitycznym stworzeniem jak puchaty, liliowy jednorożec. Albo rzadszym.
Autentycznie się zastanawiam, czy nie rzucić tej prostytucji dydaktycznej w pierony i nie chwycić się za siatkowanie ludziom okien i balkonów. Ostatnio siatkowaliśmy z Mężczyzną okna i balkon u Lilly i nieźle nam wyszło.
Ale ja nie o tym.
Tym razem o ogrodzie. Rośnie co chce i jak chce i wcale nad tym nie panuję.
Najbardziej cieszę się z kosaćców, czyli irysów syberyjskich, które sobie kupiłam dwa lata temu i w tym roku zadomowiły się i rozrosły na tyle, żeby zakwitnąć.
Pierwsze zakwitły białe, potem fioletowe, następnie liliowe i niebieskie. Najdłużej czekałam na maślane (butter cośtam)
Obok kosaćców utkałam kocimiętki, a na froncie rabatki rozrasta się bodziszek czerwony. Bodziszek żałobny też się rozrasta, ale nie tak jakbym sobie tego życzyła i już przekwitł. Bodziszek cuchnący, zwany zdrawcem, też się ładnie rozrasta, upchnięty w różnych zakątkach ogrodu.
Cała rabatka prezentuje się jako zielony busz i dywan ziela wszelakiego. Część jeszcze nie wybujała, część się rozpędza dopiero do kwitnienia. Nie szaleję z odchwaszczaniem jak widać, bo tzw. chwasty - u mnie głównie pięciornik gęsi i bluszczyk kurdybanek - chronią nasadzenia przed wyschnięciem na wiór. Rozchodniki, lawendy, kocimiętki, lepnice, bodziszki, szałwie, miodunki, mięty, rozmaryny i inne takie dobrze sobie w tym gąszczu radzą. A nawet - polecam serdecznie - wetknęłam w ten busz błąkające się po grządkach truskawki. Okazuje się, że truskawki świetnie się sprawdzają jako roślina okrywowa na rabatkach. Rozrasta się to przyzwoicie i nawet jakiś plon z tego jest bez specjalnego spinania się. Raczej do przegryzki w czasie rekreacji ogrodowych. Także jak macie truskawki, których pejsate rozłogi wyłażą poza grządkę, dajcie im spokojnie się rozrastać lub pieczołowicie wciskajcie w rabaty. Poziomki też się nieźle do tego nadają. Przy ścianie domu, przy krawężniku, pod większymi krzewami. A potem młodości, ty na poziomki wylatuj! I nie ważne, o którą młodość chodzi ;)
Krzewuszki kwitną jak szalone po przycięciu na jesieni.
Zakwitł też w tym roku po raz pierwszy śliczny jaśminowiec, który dostałam od mojej koleżanki Mirki.
Mirka miała wielki krzew jaśminu jeszcze poniemiecki, bo mieszkała w starej willi i jaśmin sam się nasiał do donicy, która stała gdzieś obok. Dostałam takie o coś, kilka badylków i na trzeci rok zakwitło i pachnie. Mirka już niestety nie żyje, emeryturą nacieszyła się jakieś dwa lata, a krzew jest i mi o niej przypomina. Dobry z niej człowiek był, choć w prawie każdej kwestii miałyśmy inne poglądy. W każdej oprócz kotów :)
Jeżyny w tym roku też jak głupie wybujały i wygląda na to, że wreszcie będziemy coś z nich mieli.
Sadziłam dwa, czy trzy lata temu, w tamtym roku jakieś kilka owocków było - bardzo smacznych.
A w tym roku rozrosły się w kilku miejscach i kwitną jak najęte.
No i róże. Róże to chyba dolnośląska specjalność, bo kwitną wszędzie, w każdym ogrodzie i wzdłuż dróg. Często jeszcze jakieś stare odmiany, dzikie i zdziczałe, śliczne. W moim ogrodzie też są. Stare i nowe, zwyczajne dziczki i te szlachetniejsze.
Nad bramką kwitną okazale, choć wcale nie należą do tych pnących. Nie ja je sadziłam, więc niech sobie rosną jak chcą. Ja tylko przycinam.
Wielki krzew róży jadalnej. Aż się prosi na syrop do słoików i płateczki w syropie do herbatki mniam, ale czasu brak i jestem wkurzona. W tym roku kwitnie tak, że aż pod ciężarem kwiatów się kładzie.
Posadziłam w zeszłym roku jeszcze dwa krzaczki odmian jadalnych, ale muszę poczekać aż się zadomowią :)
Ozdobność nasza amarantowa (przepychanki z dziką) i pąsowość jeszcze w pąkach.
Moja ukochana żółta.
Wielki krzak dzikiej, jeszcze czasy przedwojnia pamiętający, bo "był od zawsze"
I dwie róże, które rosną jak szalone obok drugiej bramy, a posadzone zostały przez Mężczyznę w zeszłym roku zaledwie. Walczą o lepsze z dorodnym czarnym bzem, który też zaledwie w zeszłym roku się objawił i już był mocno cięty. (Patrząc na ten bez i róże, zastanawiam się czyjego trupa mamy pochowanego pod płotem... bo w innych miejscach ogrodu róże tak szybko nie rosną...)
No i oczywiście nowy się wprowadził. Zimą pojawiły się dwa młode czarne koty. Jeden miziasty, ale agresywny do innych kotów, a drugi płochliwy i niezależny. Z początku je myliliśmy, bo były identyczne, z czasem zaczęliśmy rozróżniać. Kotka okazała się być bardzo proludzka, ale inne koty ją stresowały i wzbudzały agresję. Po błyskawicznej akcji z łapaniem (i chyba kastracją, nie pamiętam) tuż przed Bożym Narodzeniem przechwyciła ją Gosianka i poszła do Za Moimi Drzwiami. Dostała śliczne imię Masaya i szybko znalazła kochającą rodzinę, gdzie jest jedynaczką.
Kocurro był dokarmiany i pałętał się po okolicy, aż powziął decyzję o odwiedzaniu misek w domu. Raz i drugi wlazł w nocy, nażarł się i spał. Kilka razy dał się pogłaskać przy miskach w altanie. W domu zaczął się gościć dość regularnie i niestety zaznaczył swoją obecność. Cóż, cenę za domowy luksus należy uiścić w rodowych klejnotach. Tak też się stało i w piątek Duszek pojechał na kastrację. Chyba żywi do mnie o to niejaką urazę... ;) Ale już dzisiejszej nocy dostał saszetę na zgodę, więc myślę, że teraz po wyłączeniu testosteronowego szwędactwa z czasem zamieszka w domu. Może nawet kiedyś się uda go na tyle oswoić, że nie będzie to nasz dom. Duszek też jest mieszańcem po jakimś rasowcu, tak jak Jogi (obecnie Stefan), zdradza go bulterierzy nos.
Jogi/Stefan
No cudeńko ten Duszek, Jogo/ Stefan rownież przystojniaczek!
OdpowiedzUsuńKwieciem sie zachwycam i ze tak zapytam, tfu,tfu, mszyc nie ma?
Tfu, są. Ale w niewielkiej ilości. Mam wrażenie, że mniej niż w latach ubiegłych. W zeszłym roku białe kwiaty czarnego bzu były czarne ;)
UsuńO rety!
UsuńTo ja się musze profilowi Salemka Juniora u mamy przyjrzeć, bo on ma też taki długo nochal...
OdpowiedzUsuńCzarne to zawsze najkochańsze tak wygląda z moich doświadczeń. Coś mają w genach
OdpowiedzUsuńOsobiście nie zaryzykowałabym tak daleko idących tez ;)
UsuńFajnie u Ciebie. Zielono, kwitnąco i kocio:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Nooo... Zielono, kwitnąco i kocio huk roboty :)
UsuńFajnie, że wpadłaś :)
Wysłałam maila do Ciebie:)
UsuńHym... Mrutek twierdzi że on ma też arystokratyczny nos tylko ze od innego arystokraty. Mła się pokornie z tym zgadza. Co do prostytucji dydaktycznej to nie wiem czy posucha na fachowców nie skusi Cię do zakończenia nierządu. Fachowiec to teraz jak za komuny, wężykiem Jasiu. Iryski i róże piękne a ogród w sam raz na kotowanie i zaleganie, jak się uda cóś wolnego wyhaczyć. :-D
OdpowiedzUsuńMruciu jest arystokrata po same koniuszki wąsów! I to sam z siebie, przodków do tego nie potrzebując ;)
UsuńAlternatywna ścieżka kariery kusi z coraz większą mocą, od kiedy zajęcia na zaocznych coraz bardziej przypominają "Słowacki wielkim poetą był", bo ani o krok dalej posunąć się nie da. Jadąc furmanką po prostu nie da się przekroczyć prędkości, no nie i już!
Ekhm... ja wiem, że moje zwyklaki ogrodowe ani się mają do Twojej arystokracji botanicznej, którą jeszcze w dodatku potrafisz nazwać z imienia i nazwiska (za co szacun, bo ja tylko umiem, że ładne i też ładne, i nazwy mi się głowy nie trzymają), ale en masse ładnie wyglądają. W zaleganiu prym wiedzie kotostwo, wykorzystując do tego nierzadko leżaki, które co roku z uporem maniaka wystawiam do ogrodu, łudząc się, że skorzystam. No więc raczej nie korzystam, a jeśli już to ambitnie zasiadam z książką, żeby dwie minuty później chrapać jak chłoporobotnik, którym de facto jestem, po szesnastogodzinnej pracy fizycznej.
Ja tam niczego nie wystawiam, kocie tyłki zasiadują błyskawicznie a ja i tak mam mnóstwo roboty. Co do nazwów to wiesz jaka mła jest pazerna na zielone. A jak nabyć albo się wymienić kiedy człek nazwy nieświadomy?
UsuńOoooooo!!!!!!! JEST PIĘKNE!!!!;Zielone przecudne i wymarzone do zasłużonego odpoczywania/ogrodowania chłoporobotnika.. Ach Ach Ach!!!! Irysy wspaniałe, i o rany czy one rosną NA SUCHYM??!!! Niektóre (różowy i lila mur beton) są jak żywcem przeniesione z japońskich rycin. A japońskie to prawie wodne. I róż tyle! Baaardzo lubię..... Najbardziej jednak ujął mnie jaśmin, jaka doskonała pamiątka-ślad po mile wspominanym człeku. Pachnąca i żywa.
OdpowiedzUsuńKotunio ma nosek rzeczywiście egzotyczny. Ale mój Jacuś też. A co.
O tym zaleganiu w zieleni to można tylko pomarzyć. Przynajmniej za życia :) potem się zalega spokojnie, ale zielone widzi się tak jakby od spodu ;)
UsuńU mnie wszystko rośnie na suchym. Inaczej się nie da, bo jest obrzydliwa susza. Ale kosaćce syberyjskie to odporne bestie, rosną na każdym.
Jaśmin pachnie i to jest jego największy urok. Bo często są jaśminy, co to tylko wyglądają, a nie pachną.
Z kotusiem Dusiem zacieśniamy znajomość :) domowieje powoli :)
Piesko, a pierwiosnków byś nie chciała? Ballerin. Na razie mogę się podzielić żółtymi i niebieskimi. A jak się dorwę do zielonego, to przyjrzę się różowym i czerwonym.
UsuńZachwycające kosaćce! I w ogóle, Twój ogród pachnie aż tutaj. Kociska profil mają taki bardziej grecki, zwłaszcza czarnuszek:)
OdpowiedzUsuńDzięki Hanu :) Oba kociambry mają takie same profile, tylko Jogi na tym zdjęciu jest młodszy. Za smarkacza wszystkie orienty mają słodkie, zgrabne kocie noski, które szlachetnieją z czasem. Ja się tylko zastanawiam, skąd orient-reproduktor wziął się na mojej wsi?
UsuńMasz cudny ogród. Irysy mnie urzekły, nie wiedziałam, że jest tyle kolorów syberyjskiego, znałam tylko niebieskie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki! Irysy były kupione tak na próbę, ale skoro pokazały, że u mnie chcą rosnąć, to się rozpędzę, dokupię i dosadzę. Ja je kupowałam u Pietrzykowskich. Super fajne, zdrowe, mocne rośliny i dobrze zabezpieczone do wysyłki - nie jakąś folią, tylko bryła korzeniowa owinięta cienkim papierem, z którym wkłada się do ziemi, a wszystko przełożone słomą. Pacz Lala ile oni tego mają: https://pietrzykowscy.pl/kategoria/kosacce-irysy/page/1/
UsuńCztery strony irysków! A coolorki, że ha!
Piesiu, ale piękności - i zielone, i kwiatowe, i sierściowe! Przybijam piątala ogrodniczego, bo właśnie przejęłam przydomowy spłachetek. Mam nadzieję, że uda mi się go nie ususzyć do końca (nie dopilnowałam różaneczników i zapomniałam o borówce amerykańskiej schowanej za kompostownikiem). Piątala antywykształciuchowego też przybijam. Sama najchętniej schowałabym dyplomy i najęła się do czyszczenia kibli. Serio, jak sprzątam w wytworach niektórych głów, stwierdzam, że robota w wytworach drugiego bieguna ludzkiego ciała jest czystsza i przyjemniejsza. A nochal arystokraty jest po prostu... smoczy (Jak wytresować smoka).
OdpowiedzUsuńKochana, nic dziwnego, że nie dopilnowałaś i zapomniałaś. Miałaś tak jakby ważniejsze sprawy na głowie :( Przyjmij najszczersze wyrazy współczucia! A jeśli chodzi o ogród - nie zaszkodzisz mu grzechem zaniedbania. Poradzi sobie świetnie sam. Przerabiam to od pięciu lat. Im bardziej nie mam czasu, tym bardziej ogród jest mi wdzięczny ;)
UsuńI pomyśleć, że ja Ci roboty zazdrościłam... Widać każdy ma swój krzyż. Ale perspektywa ponownego podniesienia wieku emerytalnego mnie załamała kompletnie! Ja już na palcach odliczałam, ile jeszcze razy będę musiała do tych pustych łbów wbić Cykl Krebsa, a tu takie coś.
Duszek jest magicznym kotem. Pomału się oswaja. Kastracja mu dobrze zrobiła na charakter i smrodliwość. Mam nadzieję, że do zimy zamieszka z nami. Nie wiem dlaczego, ale coś bardzo ciągnie mnie do tego kota.
Super :) Pozdrawiam, Dominika.
OdpowiedzUsuńO Jezusie, jakie piękne kosaćce!!!! Koty, wiadomix.
OdpowiedzUsuńJak zwykle przeczytałam z przyjemnością. Czarny kotek jest podobny do naszego Bałabuszki, który też musiał oddać klejnoty :-D Twój ogród tak pięknie rośnie... U nas w górach lodowate wiatry urywające łeb zamieniły się w pustynne gorące samumy, które tez oczywiście urywają łeb. Z płucami. W związku z tym wszystko rośnie w wielkich mękach, a nie mogę ciągle podlewać, bo my zostaniemy bez wody (chociaż mamy tzw. swoją wodę). Dobrze, że u sąsiadów, którzy przenieśli się do miasta, została obfita studnia (z żurawiem!). Najbardziej "zazdroszczę" tej róży cukrowej - ja mam więcej czasu i chętnie bym kręciła konfitury w makutrze (nawet mam taką malutką), ale nasze róże kwitną słabo :-( Wyczaiłam, co się stało - to tarczniki. Zanim się ślepa skapłam, co jest, obgoliły mi większość krzewów. Cóz, życie, za rok będzie lepiej! Buziaki serdeczne i uściski, kochany Seterku/Sweterku!
OdpowiedzUsuń