Pozwolicie, że zacznę najpierw od stanu zdrowia Kapsla.
Jest dobrze i mam nadzieję, że ku lepszemu idzie.
Kapsli miał zrobione niepełne wyszycie kanału słuchowego przez NNNŚ Weta, który uznał, że tak będzie dla kota najlepiej - i jak zwykle się nie mylił.
Miejscowy wet - złoty człowiek skądinąd - po prostu scykorzył. Nie dlatego, że by nie podołał, ale dlatego, że mógł, a uznał, że temat go przerósł. Wysyłał nas z tego cykorzenia na tomograf (8 stówek) i na konsultacje neurologiczną (250 złociszy za stanięcie przed obliczem profesora + ekstra za dodatkowe czynności). Nie sądzę, żeby uszczuplenie moich zasobów o tysiączek z okładem przybliżyło nas do diagnozy i leczenia ani czasowo, ani merytorycznie. Czasowo na bank nie, bo gdybym poszła tą drogą może w tym lub przyszłym tygodniu byłaby wizyta u neurologa - czyli kolejny miesiąc byłby w plecy. A do działań leczniczych jeszcze byłoby ho, ho!
I tu na scenę wkracza jak zwykle niezrównana Kasia, która jak ten głos rozsądku przemawia do mnie dobitnie. Kazała mi jechać na konsultacje do NNNŚ Weta, bo to i szybciej, i taniej, i przede wszystkim pewniej - co też niezwłocznie uczyniłam. Naszemu Wetu oko tylko błysło bo, jak powiedział, nigdy takiego przypadku nie miał. Kota obejrzał dokładnie i ze szczegółami i poprosił o tydzień czasu na przygotowania. Po tygodniu wykonał koronkowo częściowo nowy kanał, bo stary nie dał się udrożnić i musiał zostać usunięty, i już. Koszt ze wszystkimi lekami dla Kapsla i dla Burej, której bite 12 dni leczyłam pogryzioną łapę - 760 PLN. Kapsli ma jeszcze wykręcony łeb i lekkie zaburzenia równowagi - widać stan zapalny spowodował spustoszenie. Może zmiany z czasem się cofną.
Pytanie jest następujące: dlaczego lokalny wet mógł nas odesłać, a NNNŚ Wet nie zawracał głowy tomografami i konsultacjami?
Odpowiedź: bo lokalny wet mógł - Kapsli jest zwierzę właścicielskie i właściciel podejmuje decyzje i ponosi trudy i konsekwencje i lokalny wet to wie; a NNNŚ Wetowi nawet to w głowie nie postało. Nie ma takich opcji w szlakach neuronalnych. Ćwierć wieku pracy w schronisku wyrobiło w chłopie odruch, że jest najwyższą instancją i nie ma komu odesłać bezdomnego psa czy kota, chyba, że od razu do Pana Wszelkiego Stworzenia. Bilet w jedną stronę, kierunek Eden. Dlatego, co by się nie działo, musi zakasać rękawy, ruszyć konceptem i wziąć się do roboty.
Tym to sposobem Kapsel jest naprawiony na tyle, że spokojnie sobie funkcjonuje. Czuje futrzak swoje kalectwo i słabości, dlatego raczej nie oddala się od domu, a wręcz większość czasu spędza we wnętrzach naszego obszernego domiszcza.
A teraz do meritum, czyli dziur w stadzie.
Otóż szybko wyrosłam z postawy "wszystkie koty nasze są", bo ani dla kotów, ani dla nas taka filozofia dobra nie była.
Ja wiem. Mam olbrzymi dom, w którym można zgubić nie tylko stado kotów, ale swobodnie ukryć mały oddział wojska. Dwa tysiące metrów ogrodu, który graniczy z opuszczonym gospodarstwem, a dalej już tylko łąki, pola i trochę lasu, też daje duże możliwości jeśli chodzi o liczebność stada na metr kwadratowy. Ale to nie jest właściwa droga. Uważam, że powyżej pięciu kotów to już kolekcjonerstwo, wynikające z kaprysu, bo obsługa takiego stada to pełen etat. Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że nadwyżkowe koty u mnie, to koty de facto wchodzące. Poza okazjonalnym kontaktem z nami, który tolerują, w zasadzie nie przeszkadza im, że my TAKŻE mieszkamy w tym domu. Ale to są koty stąd. Zastane lub przyszły. Odkąd zamieszkaliśmy na wsi jedynym kotem, który został świadomie i trochę bezmyślnie przez nas wzięty, jest Klops (jako plaster po stracie Mamby). Reszta przypałętała się sama.
W pewnym momencie opamiętałam się i kocich przybyszów, którzy wykazywali chęć zacieśniania więzi z człowiekiem, zaczęłam wyadoptowywać na prawo i lewo, żeby rozluźnić domowy tłok.
Nawet przy tak pokaźnym areale zbyt duża ilość zwierząt, które muszą się mijać w strategicznych punktach domu, skutkuje stresem, napięciami, konfliktami, czasami bójkami i dość często chorobami (ze stresu). Dlatego obiecałam sobie, że po śmierci kolejnych członków stada nie będziemy się dokacać. Nie ma opcji!
Jak wiecie, co i rusz coś do mnie przylezie, zostanie podrzucone lub w porywie miękkiego serca wzięte na tymczas. Ale wszystko jest konsekwentnie wypychane w świat, jak ostatnio się mogliście przekonać, z dobrym skutkiem :)
Oczywiście planować i zakładać to ja sobie mogłam do wypęku. Przypominam, że NNNŚ Wet obłożył mnie klątwą mrówek faraona (czemu za każdym razem energicznie zaprzecza i pęka ze śmiechu ilekroć przytargam do niego nowego domownika) i ona, ta klątwa, działa jak jasna cholera! Działa jak nic innego na świecie. Lepiej nawet niż szwajcarski zegarek i przedwojenna kolej.
A było tak:
Po śmierci Jojo zostało się siedem futer. Ładna, zgrabna liczba, absolutnie nie potrzebująca dopełnienia. W tym czasie na całego odchodziło (i odchodzi nadal) karmienie kocich dzikusów w altanie na końcu ogrodu. Oprócz dzikusów przychodzą tam koty sąsiedzkie. Między innymi kotki, które co i rusz są w ciąży (a kociąt potem doliczyć się nie można... wieś... tia...). Namierzyłam właścicieli i zachęcona przez sąsiadów, poszłam z gałązką oliwną, czyli talonem na sterylizację. I co? Gucio! Może gdyby była sama pani starsza, to rozmowy poszłyby pomyślnie. Ale niestety był jeszcze jej syn, którego mózg od dekad całych tapla się w procentach, więc próżno oczekiwać od niego umiejętności łączenia kropek.
Jemu koty są potrzebne i basta! A ja im koty "spaskudziłam" (to żywy cytat), bo je karmię i one im myszy nie łapią. Kot nie jest do tego, żeby go karmić howk! Zażądane zostało, żebym w trybie natychmiastowym zakończyła zbrodniczy proceder karmienia, to może dla kotów jakaś szansa jeszcze jest na opamiętanie. No i tyle z mojej pracy u podstaw.
Oczywiście ja nie będę patrzeć jak koty z głodu i chorób zdychają, więc żarcie jest nadal wykładane. Nie żadne specjały, tylko suchy whiskas i jakieś puchy z średnio dolnej półki. Które jedzą i czyje one są - nie pytam. Wdrożyłam za to zasadę mojego byłego męża, że każda kotka przekraczająca mój żywopłot jest łapana na kastrację. Dalej idąc przykładem exa (pyskata kadra menadżerska) gotowa byłam na sparingi w duchu, że jak kto chce trzymać i rozmnażać koty, to niech je sobie na łańcuch do budy zapnie lub karmi tak, żeby za żarciem nie musiały łazić, o! Nikt z reklamacją nie przylazł. Może dlatego, że podobno wieś się mnie boi (uprzejmi sąsiedzi donieśli pocztą pantoflową). Czemu się boi - nie wiem, ale na wiele osób działam w ten sposób i już mi to wcale nie wadzi.
No i do tej altany przychodziła również bura kotka w białych skarpetkach. Całe lato prowadziła za sobą czwórkę kociąt, które widać udało jej się przed kochanymi właścicielami ukryć i odchować. Udało się je również nauczyć dzikości - poziom master. Jednym z dzieciątek była sławna w internetach Zębuszka, o której popełniłam cykl wieczorynek - TU i TU i TU. Tak w październiku kotka była ewidentnie znowu w ciąży. Klatka została nastawiona i złapały się do niej wszystkie koty po kolei oprócz rzeczonej kotki i jej dzieci a jakże. Jednak pewnego dnia, jak poszłam rano karmić towarzystwo (czyli lunatykowałam w puchatym szlafroczku i kaloszkach z onucką do altany) kotka leżała spokojnie na deskach i nie uciekała. Wsypałam i nałożyłam do misek, oddaliłam się i wtedy dotarło do mnie, co ja tak naprawdę widziałam i że kotkę mogłam właściwie złapać "do ręki". Wykonałam piruet na pięcie w kaloszku na mokrej trawie i pędem wróciłam po kotkę. Złapałam za kark - nawet się nie wyrywała - i pędem zatargałam do domu. Włożyłam do kontenera i zastanowiłam się, co dalej. Kotka ewidentnie wyglądała na ciężarną i cierpiącą. Wiedziałam, że ja jej pomóc nie zdołam, bo po pierwsze jednak był to kot dziki - czyli trudny w obsłudze (podawanie leków, zastrzyków, kroplówek), a leczenie mogło być kosztowne. Doczekałam do przyzwoitej godziny i zadzwoniłam do Kasi.
Oczywiście znowu niezawodnie Kasia pomogła. Nie wdając się w szczegóły, kotka została umieszczona w klinice we Wro, gdzie się nią zajęli fachowo. Po pierwsze zrobione były wyniki i błyskawiczna kastracja. Nie była to kastracja aborcyjna, bo doszło do zamartwicy płodów i była to kastracja ratująca życie. A stan kotki był ciężki, bo miała mocznicę jak talala. Trzy tygodnie ją leczyli i płukali kroplówkami!
W tym czasie natknęłam się na sąsiada.
- A pani dalej karmi te nasze koty!
- Panie, ja nie wiem, czy karmię wasze. Swoje karmię, a jak inne przychodzą to żrą! Ja się ich nie pytam, czyje one są. A tej waszej kotki z białymi łapami to już dawno nie widziałam. Nie przychodzi. - wyjątkowo nie skłamałam... - Może gdzieś sobie poszła? - wyraziłam przypuszczenie
- A gdzie miała pójść? Jest. Przecież codziennie jej mleko daję!
Tiaaa... Skoro sąsiadowi się kocie pogłowie zgadza, to kim ja jestem, żeby to kwestionować. Dobrze, że jeszcze swoich krów nie pogubił.
Po trzech tygodniach kotkę oddali. Łysą. Tzn. wygoloną w szachownicę - pod kastrację, pod kroplówki, pod pobieranie krwi. Wiedziałam, że nie mogę takiego kota wypuścić, bo po pierwsze listopad to już był i zimnawo, po drugie sąsiedzi mi chałupę spalą za to golono-strzyżono. Umieściłam futrzaka w kocim pokoju i nawet mi myśl błysnęła, że taka ładna kicia to jak raz do adopcji się nada. Ale kicia zrobiła mi pod górkę, bo nijak nie umiała i nie chciała w kuwetę. Paskudziła na kanapę dzień w dzień. Kanapę obłożyłam grubą folią, na tym były szmaty, a na tym ciasno poutykane jedna obok drugiej stały trzy największe kuwety. To ta franc(iszk)a cholerna zawsze tak ten swój kosmaty tyłek wcisnęła, żeby tylko między kuwety narobić! Przy tym ciągle zachowywała rezerwę do człowieka. Bez wrogości, czy większej niechęci, ale dzikość brała górę i kot sobie nie życzył. W sumie to ok, bo miała zostać wypuszczona i wieść życie wolnego kota jak dotychczas.
Po dwóch tygodniach rekonwalescencji, kiedy już trochę futrem porosła, kocica została wypuszczona metodą "przez dom". To znaczy musiała sobie sama znaleźć wyjście z domu, żeby w razie czego móc do domu wejść z powrotem. Z wolności kotka skwapliwie skorzystała. Dwa razy cofnęła się ze schodów do kociego pokoju, sprawdzając czy powrót do jedzeniowego eldorado jest możliwy, po czym prysnęła przez piwnicę na ogród.
Tak się składa, że okno, obok którego stoi moje biurko, jest dokładnie nad kocią dziurą. Nie ruszając się sprzed kompa widziałam, jak kotka wyszła, ostrożnie się rozejrzała, poobserwowała sobie z bezpiecznej odległości altanę i gdzieś przepadła w suchych badylach rabaty. Cóż - poszła to poszła.
Zajęłam się robotą i nie roztrząsałam przypadku kotki. Wszystko wydawało się dobrze układać - kotka już więcej nie będzie rodzić, przeżyła i ma się dobrze, jedzenie zawsze u mnie dostanie, nie jest w obcym miejscu tylko na znanych śmieciach, jest zatem w porzo.
Dziergałam sobie coś w kompie, sącząc herbatkę. W kubku jednak pokazało się dno, a ja chodzę na herbatę, więc musowo mi było podnieść cztery litery i poczłapać do kuchni po kolejne wiaderko herbaty. Chwyciłam za kubek, obyrtnęłam się na fotelu, odpychając kolanami od biurka, ja ci patrzę, a na fotelu za mną śpi jak anioł kotka w białych skarpetkach. Furda dzikość i chęć powrotu do kochanych właścicieli.
Od tego czasu Łapa mieszka z nami i był to jej wybór. Przez ostatni rok zrobiła się miziastą kicią. Nie wiem, czy dogadała się z kuwetą, bo ona jest z tych wychodzących, więc nie jest to bardzo istotne. Łapa ma około ośmiu lat. Tym to sposobem stado dopełniło się do ośmiu sztuk w niespełna dwa miesiące po śmierci Jojo.
Losy Zębuszki są znane ze wcześniejszych postów. Dwóch jej braci przepadło bez wieści w młodym jeszcze wieku. Albo kocurki gdzieś poniosło, albo spotkały na swej drodze lisa, psa lub kunę. Jak kamienie w wodę. Ostał się trzeci kocurek, uroczy czarno biały jegomość o umaszczeniu typu dalmatyńczyk, z grubym pięknym ogonem - czarnym pod spodem, z długimi białymi włosami po wierzchu. Ogon wygląda jak oszroniony! Ze względu na kształtne, puchate klejnoty rodowe, które dumnie obnasza po wsi, otrzymał imię Pompon. Przez rok Pompon również z dzikusa stał się miziakiem. Regularnie, dwa razy dziennie melduje się wraz z koleżanką (również umaszczenie typu krówka z wąsem a'la Hitler) przy misce na posiłek i głaski.
Wydawało mi się, że po śmierci Tusia, to właśnie Pompon będzie jego naturalnym sukcesorem. Ale Pompon nie ma domowych ciągotek. Nawet nie podchodzi w pobliże domu. Owszem, przyjaźni się również z moim chłopem, ale odwiedzać w domu nigdy nas nie próbował.
Na wsi kotów pełno, a przez mój ogród całe pielgrzymki idą w te i nazad, więc dwa biało bure kocurki widywałam już wcześniej. Końcem kwietnia przylazła tu mała biało bura kicia, która wlazła mi na ręce i została na tzw. tymczas. W związku z wyjazdem do Krakowa na weekend majowy kicia została przekazana do Gosianki czyli DT Za Moimi Drzwiami i tam już pozostała, bo okazała się megamiziakiem i słodkością samą z serduszkiem na nosku i szybko znalazła dom w Łodzi ;)
Natomiast zostały na kwadracie jeszcze dwa takie koty ale dzikie dziki.
Jakoś tydzień przed odejściem Tusia jeden z biało burych jegomości zaczął przesiadywać na podwórzu. Potem spał pod samochodami. Po śmierci Tusia przeniósł się na schody, w sensie na wycieraczkę przed drzwiami. No i nastąpiło to, co było nieuniknione. Budzę ja się którejś nocy (standard pici/siku) i co ja widzę? Kota widzę. Na fotelu. Przyglądam się kotu, kot przygląda się mi. Uznałam jednak, że środek nocy nie jest dobrym czasem na wzajemne przyglądanie się sobie, więc poszliśmy spać. Od rana kot był już domowy. Tak właśnie wprowadził się do nas Bambosz.
Z tydzień mu zajęła ta okupacja domu, gdy się jednak przekonał, że nikt nie planuje go wyrzucać, zaczął wychodzić tak jak inne koty. Nie myślcie, że to jakiś przytulas jest z tego Bambosza. Trochę pierdoła ale nie przytulak (Owca się boi! Owca! Tzn. teraz już nie, ale jednak ciut). To po prostu inteligentny zwierzak, który wlazł za naszymi kotami do domu, żeby sobie byt poprawić. Jest z tych kotów, którym nie przeszkadza nasza obecność w domu... Wszelkie karesy z mojej strony znosi z wyrozumiałością. Tuli uszy, spina się, przymyka oczy na zasadzie: jak już musisz, to głaszcz! Po czym myje się dokładnie, nie kryjąc się z tym. Mruczenie ma popsute. Tzn. ta funkcja nie działa. Może jeszcze zacznie. Z kotami było trochę przepychanek, ale niezaczepiany raczej sam nie inicjuje konfliktów. Nie zawraca sobie głowy wychodzeniem za potrzebą, po prostu korzysta z kuwety, gdy jest w domu i tyle. Reszta kotów poszła w większości za jego przykładem, zwłaszcza zniedołężniała już Łazanka, i tak oto kuwety, które były dotychczas postawione tylko awaryjnie, są obecnie w ciągłym użyciu. Czyli doszły mi kolejne obowiązki sprzątacza kuwet.
Znowu samoczynnie stado dopełniło swą liczebność do ośmiu sztuk. Jak stwierdziła filozoficznie moja ciotka, widać taka karma, bo ósemka to w końcu trochę odwrócony znak nieskończoności...
Nie myślcie sobie, że tu się kończy kocia historia. W końcu był kolejny długi weekend.
Sąsiadka poinformowała mnie, że koło nas, koło kościoła błąka się mały kociak. Nikt się do niego nie przyznaje i go nie zna. Ludzie sprzątający kościół (w czwartek mieliśmy odpust) widywali go już od trzech dni. Biegał dookoła kościoła, chciał wejść, podchodził do ludzi. W czasie odpustu dyżurował przy jedynym straganie, bawił się z dziećmi (bo na wsi ludzie myślą, że koty są po to, żeby dzieci się mogły nimi bawić, ech) ale nikt się o niego nie zatroszczył. W końcu wnuczka pani Zosi, rezolutna nastolatka przyniosła go przytomnie na werandę i nakarmiła, ale bał się psów i po zjedzeniu zwiał. Potem pani ze sklepu dała mu coś do zjedzenia i tak biedak koczował na sklepowym parapecie. Jak poszłam do pani Zosi wieczorem po jajka, to usłyszałam historię smarkacza, a potem faktycznie znalazłyśmy bidusia skulonego na sklepowym oknie. Nie namyślając się długo wzięłam kociaka pod pachę i zatargałam do domu. Szarpał się i wyrywał, ale już w kuchni rzucił się na miskę z żarciem, przy okazji połknął tabletkę na robale, dał się nakropić na pchły i zaszył się na fotelu przed kominkiem.
Kociak został ewidentnie wywalony w naszej wsi, jak wiele innych przed nim. Wywalony pod kościół. Tu trzeba powiedzieć, że nasz kościół jest filialny, nie parafialny, co oznacza, że odbywają się w nim tylko msze raz w tygodniu, jedna w niedzielę i czasami z okazji świąt lub pogrzebów. Nie ma tu plebanii, księża dojeżdżają. Jest tylko wystrzyżony i do naga wygrabiony trawnik. Fiutecki, który wywalił w takie miejsce małego, domowego kota w listopadzie zasługuje na serdeczne błogosławieństwo (które rzecz jasna posłalam pod jego adresem bez krępacji!). No to poznajcie Jogurta, zwanego czule Jogim. Jogi ma ok 5-6 miesięcy (jeszcze mleczaki tu i ówdzie) i niezwykłe umaszczenie. Niby jest biało bury, ale nie ma pręg na grzbiecie. Wygląda jak mieszaniec kota syryjskiego lub abisyńskiego. Do tego ma światełko na końcu ogona i cudowny charakter. Jest spokojnym, zrównoważonym zwierzakiem, który nic nie niszczy, po jedzeniu wsadzony do kuwety od razu załapał, o co w tym chodzi i korzysta z kuwet bezbłędnie. Je jak smok, mruczy jak traktor, dla odmiany nie miauczy. Może jeszcze nie miał okazji. Obecnie sypia w moim pokoju na szafie. Z resztą kotów dogaduje się nawet nawet. Jedyny problem to świerzb w uszach. Leczymy, bo było okropnie. I to kocie cudo szuka domu. Ja wiem, że w sumie jakoś i dziewięć dałoby radę, ale już odczuwalne jest napięcie i tłok. Uważam, że tak piękny i fajny kot ma szansę na dobry dom i musimy tę szansę wykorzystać dla dobra Jogiego. Nie mogę się też tak zupełnie zakocić po kokardy, bo to by oznaczało, że albo przestanę pomagać kotom w potrzebie, albo zwariuję tonąc w oceanie futer.
Niesamowite umaszczenie ma Jogurt! Fluidujemy o dobry domek dla niego! 💚🍀💚🍀💚🍀💚🍀💚
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńŁazanka jak moja Luna. Nie wiadomo ile ma lat. Ktoś ją u nas na zakład nad płotem przerzucil zima w 2018 jak śniegu było po kostki. Ogłaszały wet miesiąc cały bo zaswierzbiona i niekastrowana, ale się nikt nie zgłosił. Nie wiadomo ile ma lat. Je to, co Mefi na trzustke, żeby nie tyć. Ale ona jest kilka co lubi spać i się miziac i co jej zrobić. Wet kazał nie męczyć - swoje przeszła. Nie wiadomo czy miała kiedyś jakieś małe czy nie, ani ile ma lat. Wet na oko dał nie więcej niż dwa jak na stan medyczny. Ale ja myślę, że ona ma więcej.
UsuńA Kapsulka od nas wygłaskać i niech nie łobuzują już. Ja tak na raty, bo wpis taki długi, że na komputer się przeniosłam, żeby ogarnąć.
UsuńA nie myślałaś o napisaniu książki ? Byłabyś naszym Polskim Jamesem Bowenem :) no może nie tak dosłownie, nie życzę nikomu takiego ciężkiego losu, ale kocie historię jakie się u ciebie czyta - materiał na serię jakąś a i by wpadło do kociego koszyczka na utrzymanie np łobuzującego Kapsla (oby nie!)
Pozdrawiamy serdecznie 🥀
Myślałam, ale czasu brak, bo albo się siedzi i się pisze, albo się obrabia stado.
UsuńWow! Kapslu lepiej😀!, Wow! Hip hip hurra!!!! Klops jest cudny. I basta. A jak niunieczek pańciny, to przecież super, kawał żywego srebra był z niego, nie zapowiadał się na niuniusia😀. Te szaro-buro-biale podobne do Jacusia, dziwne że takie spokojne i łagodne, Łapa i Bambosz na razie nie pieściochy, ale może Klopsik nauczy😀. Jogurcik też wygląda mi na takiego co będzie sama słodyczą. I tak, myślę że liczba osiem, jest najlepsza, racja z tym symbolem nieskończoności. Klątwa przy ósemce powinna uznać zadanie za spełnione. Jogurcik znajdzie dobry dom i rzeczywiście, niech temu bałwanowi, co małego kota wyrzucił, zamek do chałupy się zatnie gdy będzie chciał wejść. W śnieżycę.
OdpowiedzUsuńKapslu został taki upośladek, ale daje radę i mam nadzieję, że się nie wplącze w jakąś niedobrą historię, bo z kolejnej mogę gonie wyciągnąć.
UsuńŁapa już jest pieszczoch do entej potęgi, a Bambosz może będzie. Ja nie muszę głaskać i nosić na rękach, mi wystarczy towarzystwo. Jogi za to jest naprawdę cudowny! I mam chwile zawahania... On jest podobny do Borsuka z charakterem. Dobry, pogodny, niekłopotliwy kot! Teraz wszystko w rękach świętej Gertrudy! Niech przyśle po niego odpowiednich ludzi i dom, który go potrzebuje :)
Mła dopiero teraz może odpowiedzieć bo Mruti po półgodzinnym masażu zwolnił mła z obowiązku. Kapsel hip, hip, hurra! Łapa ma cóś z Okularii, mła podejrzewa że Okularia pochodzi z podobnego środowiska, znaczy nie dziki kot tylko kotka się komuś rozmnożyła i Okularia via fabryka trafiła do nas. Bambosz i Klops wyglądają na takie co jeszcze ciała nabiorą, Jogurcik piękny i rzeczywiście jego ubarwienie jest rzadkie. Natomiast Łazanka wymiata. Po prostu klucha na parze, pampuch a nie łazanka! Jogurcika będziemy ogłaszać rzecz jasna. Co do łatania dziur, kot zwierz sprytny - wyczuje gdzie go potraktują odpowiednio. :-)
OdpowiedzUsuńŁapa rozmnażała się regularnie i regularnie jej dzieci "znikały", więc nauczyła się je chować przed ludźmi i ludzi unikać. Pełno tu takich kotek "dobrych gospodarzy", które rokrocznie produkują masę kociąt i uczą je dzikości. Potem te podrostki (nie tylko kocurki) się rozłażą i muszą sobie radzić na własną łapę - jak to w przyrodzie. Łapa swoje maluchy przyprowadziła do altany, bo pokazała im nowy teren z dostępem do jedzenia.
UsuńAle w końcu organizm takiej kotki nie wytrzymuje wycieńczony ciążami, porodami i stanem zapalnym listwy mlecznej, bo ktoś zlikwidował maluchy. Taka kotka błyskiem zachodzi w następną ciążę i tak nawet pięć razy do roku, a potem zdycha w męczarniach. XXI wiek na wsi polskiej, ech...
Moja robota polega na tym, że kotki odławiam na kastrację i wypuszczam - jeśli nie są chętne na oswajanie. Zostają na znanym sobie terenie, jedzenie dostają, ale już się nie rozmnażają. Koty niezależnie od płci, podrostki, które chcą kontaktu z człowiekiem, dostają szansę na nowy dom. To samo z wyrzuconymi tutaj kotami. Nie ma sensu ich tu po kastracji wypuszczać, bo jest to teren dla nich nowy, trzeba spróbować znaleźć domy - vide Borsuk, Jogurt, wcześniej Bigos.
U mnie zostają koty, które życzą sobie i opieki i wolności. Z czasem się oswajają ale zawsze rezerwa zostaje - Sprzączka, Kapsel, Rzępol, Łapa, Bambosz, trochę Joja. Taka była też Jupi. Potrzebują dużo przestrzeni osobistej i dopiero na starość bardziej potrzebują mojego wyrka ;)
No i tak że tak w kocim świecie.
U nas mła nie widzi tak dużo młodych kotów, klateczki są jednak ustawiane no i wiadomo - sterylka. Krążą głównie starsze ale nie zawsze wykastrowane kocurki. Mła określa to towarzystwo jako parapeciarzy. No wiesz, parapecik, co tam w misce i myk na obchód. Przynajmniej to kole mła jest takie bardziej cywilizowane. Mrutek dziś pozazdrościł Klopsowi póz fotelowych, tylko że Mruti je wykonuje na siedzącej przy kompie mła. Krzyż mi zaraz pęknie! :-/
UsuńW miastach jakby lepiej z tą cywilizacją.
UsuńHe, he, czasem i ja ląduję pod Klopsem, więc wiem o co kaman ;)
Nie mogę się napatrzeć na Łazankę, ta jej mina i te gabaryty ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za superowski domek dla Jogurcika!!!
Łazanka jest kobieta spokojna, nieśpieszna i z charakterem. Trzeba jej obciąć pazury i zastanawiam się skąd ja ludzi do tego wezmę.
UsuńŁazanka tyle lat wiejskiej bidy przeżyła, głodu, zimna, ciąż, miotów i topienia kociąt, że teraz ma u mnie dostatnią emeryturę. Ja wiem, że jest za gruba, ma zwyrodnienie kręgosłupa i tusza pewnie ją zabije, ale jest zadowolona z życia, bezpieczna i nażarta i to jest piękne :)
Św. Gertruda z Nijvel jest poproszona o dobry dom dla Jogiego - poproś i Ty, westchnij do niej, niechże się nie ociąga ;)
Woow cóż to za piękna, kolorowa i cudowna armia kociaczków.
OdpowiedzUsuńWraz z Colą, naszym pieskiem pozdrawiam i zdrówka życzymy dla Kapsla.
Dziękuję w imieniu własnym i futer :)
UsuńTo tylko jeden oddział armii...
Pięknie, mądrze, z czułością ale i z rozwagą podchodzisz i piszesz o swoich futrzakach. Mnie już chyba nie stać na tak bogatą narrację - parę lat temu przeszłam na fb a tam pisze się w telegraficznym skróce. Z przyjemnością przeczytałam Twoje opowieści. Życzę Wam dużo zdrowia i sił. Miziam kociska i pozdrawiam serdecznie! ps. w naszej wsi właściwie brak jest bezpańskich kotów i wałęsających się psów ale Mój jeżdżąc po okolicach non stop ma oferty kociaków do wzięcia.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Stać Cię, stać. Ja pisałabym więcej i częściej, tylko czasu brak.
OdpowiedzUsuńPorzuć fejsbuka! Ja tez miałam z nim krótki romans i teraz spotykamy się tylko w przelocie. Pożeracz czasu podający sieczkę.
A potem te kociaki różnie kończą, a można by wykastrować kotkę, ech...
Wzajemnie życzymy sił i zdrowia :) Przędź, dziergaj, pisz!
Masz rację co do fb, pożera czas niemiłosiernie, szczególnie jak obserwuje się kilka-kilkanaście grup. Widzę też, że w większości to grupy wzajemnej adoracji, jacyś frustraci, którzy stadnie i z nienawiścią reagują na jakąkolwiek, podaną bez złośliwości uwagę. Ma być ślicznie i już. Kolejno wypisuję się z tych grup bo szkoda mi czasu. Blog to inna bajka :) Mam nadzieję znów się rozkręcić! Ściskam :)
UsuńMam nadzieję, że się rozkręcisz rękodzielniczo i coś pokażesz :)
UsuńRozkręćcie się obie!
UsuńOch, jak cieszę się, że Kapsla zdołałaś odratować. Bardzo podziwiam Twoją pracę u podstaw, ja też uważam, że upowszechnienie sterylizacji to jedyna możliwa droga do przerwania tego łańcucha nieszczęść. Kropla drąży skałę, może i na Twojego sąsiada z czasem uda się wpłynąć (choć pewnie ciężko Ci taszczyć te krużganki oświaty i rzucać je przed wieprze ;)
OdpowiedzUsuńNajnowszy podopieczny z pewnością szybko skradnie czyjeś serce, czego Tobie i jemu serdecznie życzę.
Dzięki :)
UsuńNa mojego sąsiada wpływają procenty, więc dłużej klasztora jak przeora. Robię swoje i tyle :)
Dom dla Jogiego potrzebny od zaraz, bo chłopak zaczyna mi wyłazić na ogród, a on nietutejszy i nie zna terenu, więc się boję, że coś mu się stanie.
Ale Ty masz rekę do kotow, jak wejdą to nie chceą już wyjść 😊🤫Ja nigdy kota nie miałam, uważam je za niezależne zwierzęta i s sumie tyle mojej euedxy, dlatego czytam u Ciebie kocie historie z ogromna przyjemnością.
OdpowiedzUsuńTo nie "ręka" tylko puchy z kocią karmą i duża ilość mebli tapicerowanych wokół kominka ;) Moje koty tolerują naszą obecność w domu, czasem zaszczycą nas mruczeniem lub ocieraniem, ale bez poufałości. Z podwładnymi, jak wiadomo, spoufalać się nie należy :)))
UsuńOpowieści strasznej treści. Dobrze, że zazwyczaj z hapi-endem.
OdpowiedzUsuńFajowskie te koty. U nas nadal na stanie sztuk jeden niewchodzący i jak na razie tak zostanie. Pchają się obcy na teren, ale kocina chyba przegania, bo czasem słyszę przerażające pieśni i okrzyki bojowe, potem znajduję kłaki sierści na trawie, a rany szarpane na kocie. Ale dopóki łazi z dumnie uniesioną kitą, to domyślam się, że obejście jest jej i tylko jej.
Pozdrawiam Was wszystkich dwóch i czterołapych.
Pozdrawiamy wzajemnie!
UsuńA jakbyś zmieniła zdanie i teraz dla odmiany chciała mieć jakiegoś niewychodzącego, to wiesz ;)
Kurcze, tyle jest tych kocich i psich bezdomniaków a będzie ich coraz więcej. Ludzie umierają a zwierzaki zostają, często pozostawione samym sobie. Schrony i fundacje są przepełnione. Siłą rozumu powstrzymuję się by nie przygarniać a sympatia i empatia naciskają...
OdpowiedzUsuńW samym środku samego środka byłabyś nieszczęśliwa bez tych wszystkich problemów, prawda?
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że są na świecie ludzie tacy jak Ty...
Kocham!
Niby tak, ale ja tam aż tak pazerna na szczęście nie jestem... Połowa tego by mi wystarczyła aż nadto ;)
UsuńJak masz fb to nic lepiej nie ilustruje Twojego komentarza i mojej sytuacji :))))))))))
https://www.facebook.com/photo/?fbid=910338336562702&set=pob.100027596318645
hahaha! To Ty, jak żywa!!! :-)
UsuńWidziałam Jogurta u Gosianki. Znalazł dom? Jest piękny przecież!
OdpowiedzUsuńJogi wisi na FB i na OLX i nic! Cisza. A w grudniu nie wydam go do adopcji (na olx obserwuje 10 osób!), bo wiadomo, że będzie prezentem "last minute" :(
UsuńŁo jej, aaale się porobiło,
OdpowiedzUsuńzakocona jesteś po kokardkę ;-)
Nie powinnaś przemianować się na KotaWswetrze? ;-)
W ogóle robisz jeszcze swetry?
Pies psem pozostanie :)
UsuńNiestety, czasu brak rozpaczliwie, choć i materiały i sprzęt jest. Może kiedyś jeszcze uda mi się wrócić do swetrów.
Nareszcie tu dotarłam. Wszystkie zdjęcia przepiękne. Tekst ujmujący. Jogurt cudny. Kotów za dużo, rzeczywiście. Piękna podłoga i chlebak. Czy one tak muszą jeść na górze?:)))) Mój kot (he,he) PRAWIE nie wchodzi na stół, ale on jest wyjątkowy i supermądry. Chciałabym poznać tego Twojego NNNŚWeta, to musi być ciekawy człowiek. I to spojrzenie Łapy - zabójcze!
OdpowiedzUsuńDzięki za komplementa :)
UsuńTak, muszą. I nie dlatego, że nie są super mądre, ale dlatego, że na dole są psy ;)
Faktycznie NNNŚ Wet jest niezwykłym człowiekiem. Łapa też jest jakimś mieszańcem dziwnym i cały kształt głowy ma nieco inny niż reszta kotów. Bardziej trójkątny i z większymi uszami niż u reszty, trochę jak Devox Rex czy abisyńczyk
Drogi Piesu!
OdpowiedzUsuńnie wiem gdzie znalazalam, nie wiem kiedy zaczelam czytac ale wiem ze wsiaklam kal czerwone wino w bialy obrus. Podoba mi sie tak ze HEJ. albo i HEJHEJ! W Twoich wpisac widac serce, talent pisarki oraz znajomosc kocich potrzeb i zwyczajow. Nie mozna sie nie usmiechac kiedy sie czyta, ze kot ma "swiatelko na koncu ogona" - to doskonale oddaje stan rzeczy tzn KOTA. Na jednym zdjeciu, gdzie je na stole robi mu sie sowia twarz z boku na wysokosci barku.(barku od bark a nie od - barek;)
Watek dziewiarski tez bardzo zajmujacy, sama "siedze" w temacie.
Pozdrawiam cieplo!
tez Monika
PS. Byl to wpis pierwszy acz mniemam iz nie ostatni.
tM
Cieszy mnie, że znalazłaś i zaczęłaś :) Mam nadzieję, że nie przestaniesz ;)
UsuńDziękuję za komplementy - zachwyt to ta forma krytyki, którą najbardziej lubię.
Wątek dziewiarski zdechł z powodu braku czasu po przeprowadzce na wieś, ale nie tracę nadziei, że odżyje.
Pozdrawiamy również!
Drogi Piesu!
OdpowiedzUsuńNie obawiaj sie, ze jak nie pisalam to tylko czytalam a teraz bede Cie codziennie nawiedzac. Zapomnialam podziekowac za "Deweya" !!! Ksiazka swietna, temat sercu bliski do smiacia i plakacia. Czy znasz "Swiat Nali"? Ksiazke napisal Dean Nicholson na podstawie swojego bloga: Z kotem na rowerze przez swiat albo jakos tak. Baaardzo wciagajaca lektura. Polecam, pozdrawiam, pozyczam! (dobrego Nowego Roku!!!)
tez Monika