piątek, 13 września 2024

Jak to na tym urlopie było

Powróciliśmy! Jeszcze kilka ciepłych dni i już jesienne deszcze. Aż trudno uwierzyć, że tydzień temu obsmażałam tłuste focze boczki na plaży.


W związku z wieloma serdecznymi życzeniami udanego urlopu pod poprzednim postem oraz zajawką naszych planów urlopowych - rozbieżnych, opowiem Wam jak to z tym urlopem było. W ciekawsze szczegóły wdam się w kolejnych postach.

Otóż.

Otóż wyruszyliśmy w ostatnim dniu sierpnia, w słoneczną sobotę. Zasiadłam za sterami luksusowego czołgu mojego chłopa, gdyż chciałam jechać jako pierwsza, drogami które znam. Ponieważ kilka dni przed wyjazdem Rabarbara naprowadziła mnie na trop poduszek ortopedycznych dla kierowców, pod plecki, zakupiłam takową i dzięki temu jechałam bez bólu. To z kolei oznacza, że jechałam swoim zwyczajem szybko, z punktu A do punktu B i tylko z jednym przystankiem wymuszonym fizjologią. Po sześciu godzinach byliśmy na miejscu, w metropolii o szumnej nazwie Wicie. Po drodze mijaliśmy Kołobrzeg i mruknęłam, że warto by było podjechać i zwiedzić. Chłop zgasił mnie wzrokiem i słowami, że to półtorej godziny jazdy od naszego kurortu i mam zapomnieć. Zapomniałam od razu. 

Wicie leżą dokładnie w samym geograficznym środku polskiego wybrzeża. Znajduje się toto między Jarosławcem a Darłówkiem. Stoi tam kilka domów, kilka pensjonatów i całe nieprzebrane mnóstwo domków letniskowych na wynajem. Po prostu całe osiedla! Końcem września miejscowość można uznać za wymarłą. Znaczy ostatni gasi światło, a wielki comeback następuje w maju.


Wynajęliśmy sobie taki miły domek w letnisku Ostoja, gdzie o dziwo gospodarze są na miejscu, bo również w Wiciach mieszkają. Ostoja leży na niemal samym końcu uliczki. W ogrodzonym ogrodzie, za zieloną ścianą żywopłotu stoi 6 domków typu bliźniak, czyli w sumie 3 budyneczki drewniane, oddzielone od siebie krzewami ozdobnymi, które zapewniają prywatność mieszkańcom poszczególnych domków. Nie jest to regułą w miejscowościach nadmorskich. Naprawdę większość domków, które widzieliśmy to ciągnące się rzędy domków ustawionych bok w bok, gdzie mieszkańcy są wystawieni zarówno na widok przechodniów, jak i sąsiadów - koszmar! 

W tym sezonie mieliśmy być ostatnimi gośćmi, ale skoro państwo nas przyjęli, to nie odmówili jeszcze jednemu miłemu małżeństwu z psem i w sumie byliśmy tam w czwórkę. Jednak oddzielenie domków roślinnością oraz nienachalny tryb życia naszych sąsiadów spowodowały, że poznaliśmy się dopiero po kilku dniach wspólnego pobytu, bo po prostu tam nie jest trudno nie wchodzić sobie w drogę.

Domki są czyściutkie, przytulne, rozsądnie urządzone i bardzo dobrze wyposażone. Jest też mały plac zabaw dla maluchów i można przyjeżdżać z niekłopotliwymi zwierzakami. Gospodarze dbają bardzo o dobrą atmosferę i goście zakłócający mir innych letników są, nazwijmy to, upominani. Oboje gospodarze są z wykształcenia biologami, więc zagadnięci opowiedzą wiele ciekawych rzeczy o miejscowej przyrodzie i atrakcjach, a nawet coś pokażą... ;) Ale o tym jeszcze będzie. Ceny też są przystępne, zwłaszcza po sezonie, więc jak macie ochotę na spokojny pobyt nad Bałtykiem, to Ostoja Wicie mogę z czystym sercem polecić.













Przeczytawszy, że można zwierzęta zabrać ze sobą, pół żartem PÓŁ SERIO rozważaliśmy zabranie klatki kenelowej i trzech kur, bo co świeże jajko, to świeże jajko. Zarzuciliśmy jednak ten pomysł, bo jednak pół żartem, ale czy słusznie to nie jestem pewna.

Wziąwszy od pani klucze do pałacu, przestępując z nogi na nogę wysłuchaliśmy przemowy powitalno-instruktażowej, zadaliśmy najważniejsze pytanie: To którędy nad morze? i rączym kłusem puściliśmy się ucałować piasek plaży i morską toń. Po 20 latach! Bo jak pisałam, wcześniej się nie składało.





Na plaży bawiła jeszcze dzieciarnia, bo to ostatni weekend przed rozpoczęciem szkoły, więc bez żalu powzięliśmy decyzję o odpuszczeniu sobie jakiegoś większego plażowania przy niedzieli i udaliśmy się na zwiedzanie. Zaczęliśmy od mszy w kościele w Rusinowie. Muszę sprawdzić, ale jest to chyba kościół filialny, tak jak u nas we wsi, bo jest tylko jedna poranna msza. Potem kościół jest zamknięty, dlatego chcąc zwiedzić go od środka, trzeba to zrobić w okolicach godzin mszy. Jeśli jest się bez dziatwy małoletniej, można na mszy siedzieć na chórze, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Odprawiało się ładnie, koncelebra była, na mszy ludzie z całej Polski, o czym świadczyły rejestracje samochodów na parkingu i różna intonacja melodii śpiewanych pieśni. Nową modą w kościele zostały zlikwidowane balaski. Pobożni Ślązacy próbowali klękać do komunii, ale szybko ludzie zorientowali się w miejscowych zwyczajach i ustawili się w ogonku. Komunia była udzielana na stojąco i do ust dla przyjezdnych, bo miejscowi na modłę protestancką przyjmowali komunię na rękę, ech...




Potem pojechaliśmy do Jarosławca, gdzie rzuciliśmy się zwiedzić Muzeum Bursztynu, latarnię morską i tamtejszą plażę z falochronem z betonowych pięciotonowych bloków. Zakupione też zostały kapelutki, bo żar z nieba smażył nam dekielki. Popołudniu powróciliśmy po eskapadzie do naszego domeczku i na naszą wiciowską plażę, gdzie swoją drogą chyba pierwszy raz w życiu widziałam w jednym miejscu tylu chłopców (od trzylatka do starszych nastolatków) i młodych mężczyzn z tak rozwiniętą ginekomastią i otyłością typu gynoidalnego. Przerażające! Jeśli w dodatku człowiek zdaje sobie sprawę z konsekwencji całej zmiany gospodarki hormonalnej, której gynoidalny typ otyłości i ginekomastia są tylko objawem i wcale nie najgorszym problemem, to się włos na głowie jeży!




W poniedziałek - idąc za ciosem - pojechaliśmy do Darłowa. Jestem kompletnie zauroczona tym miastem! Przede wszystkim było miło i pusto, bo cały turystyczny rozgardiasz koncentruje się w Darłówku. Zwiedziliśmy Zamek Książąt Pomorskich, Kościół Mariacki, połaziliśmy po rynku i okolicach i podjechaliśmy do Darłówka, gdzie z kolei zwiedziliśmy sobie bunkry i przeszliśmy do portu kładką przyrodniczą (kompletny niewypał za sporą kasę jak sądzę). Metodą na emeryta zjedliśmy również przyzwoity i smaczny obiad w rozsądnej cenie. 








Spodobał mi się budynek tego hotelu, bo w jednym z odcinków Herkulesa Poirota zagrał podobny. Powiało elegancją lat 30-tych i Agathą Christie




Żywienie się metodą na emeryta weszło nam w krew i służyło dobrze przez cały pobyt. Polega to na tym, że w godzinach okołoobiadowych należy zwrócić uwagę na ławice emerytów. Można się kierować słuchem, bo zwykle przemieszczaniu emeryckich ławic towarzyszy szuranie i stukanie kijków trekkingowych. Należy śledzić wzrokiem emerycką ławicę, wybierając tę, która porusza się dziarsko i zdecydowanie - bo ta zmierza na obiad (emeryci poruszający się wolno i leniwie najpewniej z obiadu wracają). W pewnym momencie ławica przyspiesza i gwałtownie skręca, znikając w jakimś barze, namiocie, w ogródku pod parasolami. Ławice w Darłówku płynęły w kierunku dużych namiotów ustawionych dyskretnie w bocznej uliczce zasłonięte budynkami głównego deptaka. Jak się okazało, namioty kryły tzw. obiady na wagę w bardzo zacnej cenie.

Syci wrażeń i obiadu powróciliśmy do naszego przytulnego domku.

I nastał wtorek. Wymarzony przez mojego chłopa dzień plażowania! Mieliśmy zalec w piasku jak te jaszczurki i niczym krągłe boje podskakiwać radośnie na falach! Zabraliśmy kocyk, pici, kapelutki, ja książkę, odzialiśmy majtki kąpielowe i wyruszyliśmy realizować WIELKI PLAN SŁODKIEGO NIERÓBSTWA na pustej plaży. No i jakby nie pykło...



Po pierwsze nie wzięliśmy pod uwagę wymiany grup wiekowych okupujących plażę. O ile dziatwa została już skoszarowana w instytucjach edukacyjnych, to na plażę wyległy stada zacnych emerytów. Gdzie człowiek nie spojrzał tam Sanatorium Miłości. Panie i panowie w strojach skąpych, opieczeni słońcem na chrupko, aż swąd spalenizny się niósł. Panie w makijażu i koafiurach ognisto rudych lub granatowa czerń bo widać platynowy blond już jest passe (z moją siwą czupryną odbijałam na tle). Panowie osmagani słońcem i wiatrm prężyli rachityczną pierś, z lekka cofniętą w stosunku do brzuszka, za to ozdobioną złotym łańcuchem. Nie żeby typu krowiak, ale wściekłego pinczera przy budzie by utrzymał.

Wszystko grzecznie na kocykach, bo zimna morska fala nieprzyjemnie wykręca zreumatyzowane stawy. Mocno zaniżaliśmy średnią wieku, mocno! Ale nic to! Morze nasze! I tu się okazało, że nasze ciut młodsze stawy też zaprotestowały przeciwko morsowaniu, więc trochę się popływało w tę i nazad dla ochłody i też runęliśmy na kocyk. Mój chłop wyglądał na szczęśliwego. Wygrzewał się niczym legwan, ale z każdą minutą coraz bardziej nerwowo. Wytrzymał na tej plaży caluteńkie dwie godziny! No dobra, dwie i pół, bo dał mi dokończyć gadanie przez telefon i trochę nam zajęło zwijanie majdanu. Może gdyby miał coś do czytania ze sobą, wysiedziałby jeszcze kolejne pół godziny, ale on z tych nieczytających. Nie to, że nie umie rzecz jasna, ale gustuje w dość osobliwej lekturze typu: Zbrojenie konstrukcji betonowych; Dachy stropodachy tarasy - remonty i wzmacnianie. Przyznacie, że nawet półki Empiku w tej tematyce nie rozpieszczają i próżno szukać nowości w dziale bestsellerów. 

Zatem opuściliśmy plażę i udaliśmy się na zwiedzanie naszej metropolii, a w zasadzie 300 metrów jedynego deptaka. Popołudniu znowu poszliśmy na plażę z wyraźnym akcentem na poszliśmy ;)

We środę po znoju wtorkowego nieróbstwa wyruszyliśmy do Ustki. Rzuciłam się zachłannie w gościnne progi Muzeum Bursztynu, zwiedziliśmy piękny kościół pw Najświętszego Zbawiciela, starą część miasteczka czyli osadę rybacką i port. Poszukiwanie obiadu metodą na emeryta i tu się sprawdziło. Było miło i leniwie. 







Natomiast wieczorem mój chłop zaczął się nerwowo kręcić. Ani chybi owsiki albo ból duszy. Ból duszy ujawnił się pierwszy, choć owsików tak całkiem wykluczyć się nie da, bo ma je 96% populacji dorosłych, tylko nie dają objawów jak u dzieci. Ból duszy ujawnił się w związku z wyczerpaniem atrakcji turystycznych do zwiedzania w najbliższej okolicy i nad moim chłopem zawisło widmo plażowania. Cóż, pragnę zauważyć, że sam wybrał tę lokalizację. A ja mówiłam, Króliczku....! ale był to głos wołającego na pustkowiu, no i pustkowie wzięło odwet ;) 

- Jutro jedziemy do Kołobrzegu! - oświadczył buńczucznie, więc cóż było robić, pojechaliśmy :)

Zupełnie nie miałam ochoty na tę jazdę, bo to było faktycznie półtorej godziny w jedną stronę. Z tym, że nie ja prowadziłam. Wszystkie eskapady lokalne obsługiwał Pietras. Jednak zmieniała się już pogoda, temperatury rosły, sypialiśmy przez to kiepsko i ta jazda mnie zmęczyła. Natomiast na miejscu było ok. Dopadliśmy Muzeum Miasta Kołobrzeg, gdzie w cenie dwóch biletów kupiliśmy trzy. Jest taki zbiorczy bilet w Kołobrzegu i obowiązuje bez terminu ważności, czyli aż wszystkie trzy muzea się odwiedzi, a są to: muzeum miejskie, Skansen Morski i Muzeum Oręża Polskiego. Na to ostatnie się nie nastawialiśmy, ale lepiej było mieć możliwość zwiedzania niż jej nie mieć. A nuż będziemy mieli czas, siły, ochotę?  Potem pobiegliśmy do... tak, tak Muzeum Bursztynu - trzeciego z kolei. Po drodze natknęliśmy się na miłą giełdę staroci. Następnie kłusikiem, żeby zdążyć potruchtaliśmy do Skansenu Morskiego, a potem do portu. 








Ponieważ w Kołobrzegu odległości są wielkomiejskie, a nie małomiasteczkowe, jak w Darłowie i Jarosławcu, to uczciwie powiem, że nogi czuliśmy w podniebieniu. Dlatego piątek nawet mój chłop potulnie uznał za dzień plażingu. Z tym, że ja się plażowałam z książką a on, zostawiając mnie w charakterze psa stróżującego przy dobytku, ruszył przed siebie brzegiem i zawrócił dopiero 6 km dalej w Jarosławcu. Wybiegał się po kukardki, bo 12 kilometrów spacerku to panie tego no, nie w kij dmuchał.


I pozostała jeszcze sobota do zagospodarowania. Z lekka stanęłam okoniem, bo naprawdę nie miałam ochoty na dwugodzinne jazdy do Łeby lub Słupska, a Pietras nerwowo reagował na słowo plaża. O porankach i wieczorami nas nosiło z nieróbstwa i wzdychaliśmy z żalu, że choć tych trzech kur nie wzięliśmy, to byśmy jakieś zajęcie mieli. Błysnęła nam jakaś nadzieja, gdy nasi gospodarze zapowiedzieli, że wyjeżdżają na weekend, więc dziarsko zgłosiliśmy się na ochotnika do wieczornego podlewania kwiatów w skrzynkach, którymi są umajone domki. Nasza propozycja została jednak grzecznie odrzucona, chyba jako niestosowna...

Z piątku na sobotę spanie nam kompletnie nie szło i rano chłopie moje nie miało nie tylko ochoty na plażing, ale na życie jako takie. Leżał pół dnia w domku i drzemał. Ja stwierdziłam, że pewnie minie kolejne dwudziestolecie zanim morze ponownie ujrzę, więc na plażę popełzłam z ochotą. Szczęśliwie po prawie godzinie marszu natknęłam się na naszych sąsiadów i ich uroczego fafika o wdzięcznym imieniu Żeton i rozbiłam obóz w pobliżu. Dzięki temu mogłam spokojnie pójść pochlapać się w morzu lub poszwędać w okolicy. Z tym chlapaniem to też bez przesady, bo akurat prądy się zmieniły i w pasie od Darłówka do Jarosławca całą ciepłą wodę diabli wzięli i chlapanie było morsowaniem w wodzie o rześkiej temperaturze 13 stopni. Po późnym obiedzie poszliśmy już razem na wieczorny spacerek po plaży i o dziwo kolejną noc przespaliśmy zupełnie jakbyśmy czyste sumienie mieli. 




W niedzielę świtem nie pozostało nic innego jak się spakować i starannie zatrzeć ślady naszej bytności w domku. O 10.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną, znowu ja za sterami czołgu, by sześć godzin później być w domu. Po drodze mój chłop turbował się z sobą przez jakieś sto kilometrów, by wreszcie wymruczeć:

- Miałaś rację. My nie umiemy tak tylko siedzieć. W przyszłym roku jedziemy tak jak chciałaś, nad Zatokę. Samo Trójmiasto można dwa tygodnie cięgiem zwiedzać. Niewykluczone, że weźmiemy kury ;)

P.S.

Mam nadzieję na wyprodukowanie postów szczegółowych o niektórych atrakcjach, a przede wszystkim o bursztynach. Czy mi się uda - zobaczymy, bo okoliczności obecnie nie sprzyjają :)






21 komentarzy:

  1. Ech, marzenia i plany kontra real ze spełnionymi😄😄😄😄. Ale ważne że morze dopadnięte, oddech od domowości złapany i nawet była przymusowa odstawka od pracowitości😄😄😄😄. I wróciliście cali i zdrowi 😄😄😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roma, bosko było! Zdjęcia zdjęciami, ale ja sobie nagrałam takie minutowe filmiki z szumem morza. Puszczam je sobie przed snem... Rozmarzyłam się. Ono tak szumi....

      Usuń
    2. Ja wiem że było bosko😄, w końcu to MORZE😄, tak jak wiem że wbrew własnym przyzwyczajeniom co stają się naturą ODPOCZELIŚCIE. O to chodziło przecież 😄😄😄. A zmęczenie odpoczynkiem? Stary problem Psztymucel kontra Fum (książeczka Macieja Wojtyszki "Bromba i inni"), na szczęście nie staliście się do końca Psztymuclami, nawet jeśli Was odpoczynek lekko zmęczył. Zdaje się ze real postanowił dać wam lekarstwo w postaci zapieprzu-co to za historia z zostaniem madką karmiacą? Oseska?! Pietras, że też nie wpadł na pomysł by zbudować z piasku dom ze stropami zbrojonymi i tarasem🤣🤣🤣. Plażing byłby ciekawszy🤣🤣🤣

      Usuń
  2. Jejuuu! Czy pisałam już, że uwielbiam Cię czytać?
    To było takie super, że przeczytam jeszcze raz, tylko od końca:)))
    Miałam wrażenie, że otworzyłam znowu zaczytane już moje "Boczne drogi" Chmielewskiej.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wiesz, że zachwyt to ta forma krytyki (konstruktywnej rzecz jasna!), którą przyjmuję najlepiej? ;)
      Dziękuję Ci za te słowa, ale kudy mnie do Chmielewskiej :D no chyba, że o te boczne drogi chodzi ;D
      Poza tym ja nie umiem wymyślać historii, fabuł, one niestety się u mnie dzieją :)))))

      Usuń
  3. Jeżu jak mła rozumi Twojego chłopa! Mła by szlag trafił od tego plażowania już po godzince, tyż bym dreptała wzdłuż brzegu kilometrami. Żeby jeszcze woda była ciepła to by nie było tragicznie, mła uwielbia się pluskać długo aż do rozmoczenia, ale zalegiwanie z Sanatorium Miłości czy Kinderheimem w tle to odpada. No cóż, urlaub miałaś godny, mła swojego wypoczynku nie zaliczyła. :-/
    Czy myślisz że rozpieszczam owsiki i dlatego stacjonują zamiast się wynieść? Jakoś nie podejrzewam żebym była w tych 4% bezowsikowych. Może je potraktować wodzianką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taba, a ja nie rozumiem mojego chłopa ni w ząb! Przecież to on chciał jechać w głuszę, gdzie miał siedzieć i gapić się w horyzont, spłaszczając fale mózgowe do linii powszechnie uznawanej za śmierć mózgu. Względnie leżeć na dowolnie wybranym boku. Ja jestem z tych latających, choć z książką mogę siedzieć/leżeć nawet całkiem długo.
      Bardzo mi przykro z powodu Twojego niebyłego urlopu. Widziałam zajawkę posta ale nie miałam kiedy wejść poczytać, albowiem od środy jestem madkom karmioncom, jeśli dodam, że lekko nieprzytomną z niewyspania, to myślę, że mi wybaczysz. Oczywiście tymczasuję futra. Jedno planowo, a drugie całkiem z zaskoczenia i o tym kataklizmie będzie post następny gdzieś w przerwach karmienia, masowania, przewijania, termoforowania i zakraplania, ech.
      Trudno mi wyrazić zdanie nt upodobań Twoich domniemanych owsików, ale ja osobiście, żyjąc w tym wielkim stadzie zwierząt, postanowiłam rozstać się definitywnie z domniemanym lub realnym życiem wewnętrznym przy pomocy dostępnych środków farmakologicznych. Przyznam, że zapoznanie się z tymi statystykami - w sensie, że 96% - zaskoczyło mnie dokumentnie i lekko zmroziło. Ale na logikę statystyki te można uznać za więcej niż prawdopodobne.

      Usuń
    2. Wygląda na to że Twoje chłopstwo jest na etapie "Poznaj samego siebie" i wizja własnej osoby w głuszy wydała mu się pociągająca. Mogło być gorzej, wszak istnieją na tym świecie komory deprywacji sensorycznej. No wiesz - nirwana. Co do nowych futrozrzutków to wakacje, wakacje i po wakacjach. Znaczy norma. Co do owsików to do tej pory trułam robactwo u stada, trucie własnego robactwa jakoś nie przyszło mła do głowy. Poza tym tak sobie pomyślałam że skoro te owsiki żyją aż tak wielką liczbą populacji że ledwie parę procent jest niezaowsikowane to może te ludzie wolne od robactwa są cóś nie halo. Przypomniały mła się takie wyniki badań dotyczące szczególnie silnych reakcji na alergeny, zarobaczywione ludzie to jakieś śladowe promile promili wśród alergików. Doszłam po tej przypominajce do wniosku że moje owsiki chyba mnie kochają a ponieważ są nienachalne to będę udawała że o nich nie wiem. Taka cicha umowa - lokator dyskretny to się wpientego w jego życiorys i jakoś razem koegzystujemy. Przeca owsik dzieci nie zarzyna i nie bije matki. ;-D

      Usuń
  4. Hehehe chop twój powinien użyć piasku zamiast betony i jakiś obiekt budowlany zrealizować, czas na plaży mig mig by płynął :)
    Jedynym sportem jaki regularnie uprawiałam było...chodzenie ;) Długodystansowe na dodatek! Dlatego to nigdy nie ciągnęło mnie nad morze, bo ono kojarzyło mi się wyłącznie z leżeniem na plaży ;) No i z Wrocławia do morza daaaaleko, a kiedyś było jeszcze dalej, no bo komunikacja była jednak znacznie gorsza. Dwie dłonie moje więc zupełnie wystarczą aby zliczyć moje pobyty nad morzem :)
    Jednakoż prawie 4 tygodnie pobytu w sanatorium w Świnoujściu na przełomie marca/kwietnia wspominam bardzo miło, no ale dało się uprawiać moje długodystansowe łażenie ;)
    Relację o bursztynach bardzo poproszę, nie znaleźliście żadnego okruszka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryś, ja też z tych co lubią latać po ciekawych miejscach. Nawet jak potem czuję nogi w podniebieniu. A nad morzem też zwykle jest gdzie łazić. Dlatego popołudniami tłukliśmy kilometry po plaży, wiesz, nad samym morzem gdzie jest mokry piasek i łatwo się idzie, a morze liże stopy. Ja kocham nadmorskie krajobrazy i gdybym mogła od razu bym się nad morze przeniosła. Łatwiej jest w USA przenieść się z jednego na drugi koniec kontynentu niż w Polsce 20 kilometrów...
      Świnoujścia nie znam. Ale aż cztery tygodnie! Zazdroszczę! Rozmarzyłam się.
      O bursztynach będzie osobny post. Tylko o bursztynach. Niestety nic nie znaleźliśmy bo to nie pora. Sztormów brak, choć gospodarze nam mówili, że w tym roku wyjątkowo w sierpniu był taki sztorm, że sypało bursztynami. No nic, może kiedyś pojedziemy późną jesienią, wczesną wiosną i coś znajdziemy :)

      Usuń
  5. Wpisze sie szybko, bo jeszcze z lotniska i poki nie ma blokady, bo co bedzie w Gdansku nie wiem. Blogger robi co chce. Cudowny urlop i tyle wrazen , ze starczy wam do przyszlego lata, ale mam nadzieje, ze jednak slowa dotrzymacie i do Trojmiasta dotrzecie🙏🏻Jakby wam zabraklo miejsc do zwiedzania to jeszcze naokolo jest tyle ( Frombork, Malbork, Gniew, Kaszuby, Puck, Hel ) , ze starczy z nawiazka😅Kur nie zabierac pod zadnym pozorem, ludnosc miejscowa w jaja zaopatruje sie w Lidlu :)) Usciski gorace 😎Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wlasnie! Mnie tez naszlo skojarzenie, ze czytam Chmielewska 👏👏👏 Fantastycznie sie czytalo , zachowaj te odcinki i za pare lat wydasz ksiazke Kitty👌👌👌

      Usuń
  6. Widoki cudne! Muszę na taki wyjazd jakoś zacząć odkładać, bo brak wyjazdów się zaczyna już objawiać ...

    OdpowiedzUsuń
  7. Psico, natychmiast proszę mnie uspokoić w sprawie zalań!!!! Już mniejsza z tym że jesteś madką karmiacą, ale lokalizację masz taką że po doczytaniu co było w 1997, dreszcze po mnie zaczęły latać. Zwłaszcza że były w bieżącym tysiącleciu próby powtórki z bardzo wątpliwej rozrywki. Dreszcze są mimo że wiem że JEST NOWY WAŁ PRZECIWPOWODZIOWY. Ale teraz ma testy. Uspokoić mnie proszę! Bo zadzwonię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romano : wlasnie o to przed chwila zapytalam: odpowiedz nadeszla , ze i nich na razie powodzi nie ma i tego beda sie trzymac🤞 Lokalizacja faktycznie bardzo niepokojaca w zestawieniu z tym, co przed chwila widzialam w TV. Fala przewala sie przez Klodzko z ogromna predkoscia. Kitty

      Usuń
    2. Roma kochana! Przepraszam, nie mam już siły i czasu odbierać/oddzwaniać i wszystkim kochanym troskliwym ludziom tłumaczyć, że żyjemy. Obecnie mamy wodę w piwnicy ale to norma przy opadach i wodę w piwnicy mieliśmy całą wiosnę. Z resztą woda podeszła dopiero dzisiaj. Mamy nie tylko nowy wał, awle podwójne obwałowanie. U nas nawet w 97 było (by) sucho, ale nasze dwie wsie, bo najmniejsze, poświęcono na zalanie i wysadzono wały. Wysadzono bo wielka fala szła na Brzeg Dolny i bali się, że nie utrzymają Rokity. Rokita to największy w kraju zakład chemiczny. Produkują najgorsze świństwa, gdyby zalało Rokitę to klęska ekologiczna byłaby niewyobrażalna. Prawdopodobnie nawet Bałtyk byłby martwy. Teraz jak wysadzą pierwszy wał - jeśli będzie taka konieczność - te jest jeszcze drugi.

      Usuń
    3. Już uspokojonam. Kitty była skuteczna, ale dzięki ogromne, dobrze że napisałaś, bo pewnie nie tylko ja miałam dreszcze.

      Usuń
    4. Roma, sytuacja się zmienia z godziny na godzinę, ale będzie co ma być. Nie panikujmy i bądźmy dobrej myśli.

      Usuń
    5. A ja kurcze nie moge spac i na tym internecie siedze, a obrazy z przewalajacej sie przez Polske nawalnicy az ciezko ogladac🥲Pod woda znikaja kolejne miasta i miejscowosci , a fala pedzi dalej. Z niesamowita predkoscia.😴😴😴 Gdzie bedzie rano??? Kitty

      Usuń