Wyrwana w początkach lipca z hemipteroidalny aparatów gębowych licznych pcheł koteczka sama okazała się niezłym gryzoniem.
Postanowiła za wszelką cenę walczyć o życie, głównie ze mną i to przede wszystkim przy użyciu zębów :) I dobrze. Wola walki bardzo jej pomogła w pierwszych dobach, gdy była słabiutka i podtrzymywana kroplówkami.
Nie przedstawiałam postępów Jupi wcześniej, ponieważ istniała realna groźba, że będzie musiała przejść operację i zostać u nas i to jako kot z problemami neurologicznymi. Chodziło o jej piękne, miękkie, ruchliwe i olbrzymie uszyska.
Jej uszko w środku nie wyglądało za dobrze i nie wiadomo było, czy nie skończy się to poważną operacją z konsekwencjami neurologicznymi. Jednak od wczoraj wiemy, że na 90% Jupi jest zdrowa, ucho ładnie się goi i widmo operacji się odsunęło.
Owszem, jest jeszcze te 10% niepewności czy struktura w jej uszku ma charakter rozrostowy, czy tylko jest to jeszcze świeża ziarnina na uszkodzonej błonie bębenkowej, ale to tylko 10% i potencjalny personel zostanie ze sprawą rzetelnie zapoznany.
A na razie skupiamy się na urządzeniu Jupi dożywotniej, wygodnej egzystencji w nowym domu :)
Jupiśka jest kotem odważnym i przedsiębiorczym. Najpierw walczyła ze mną o swoją niezależność, teraz postanowiła, że człowiek będzie jej służył, a ona w zamian może troszeczkę pomruczeć. Za to głośno!
Początki nie wyglądały różowo. Płakała z tęsknoty za bratem i chyba siostrą, a jej płacz przypominał wrzaski młodych jenotów. Dlatego roboczo została ochrzczona Jenotem, który to Jenot w drodze niezrozumiałych przekształceń stał się Jupi.
Siedziała w klatce bytowej i w szerokim rozumieniu tego słowa się integrowała. Jupi to kot intelektualista, do dziś próbuje się dostać przez szklane drzwiczki biblioteczki do książek ;)
Na początku było tak: