niedziela, 12 listopada 2017

Źwierzontka na nowych włościach - koty. Ciąg dalszy.

Ano tak.
W kocim temacie ostatnie słowo nie zostało powiedziane.
Sądzę, że nawet nie przedostatnie.
Akcja się rozwija i nabiera rumieńców.
A było tak:

Poprzedni właściciel posiadał kilkunastoletnią czarną kotkę o imieniu Tosia, którą rzecz jasna zabrał ze sobą. Pytałam się, czy tu przychodzą inne koty, ale nie otrzymałam jakiejś wyczerpującej odpowiedzi. Ot czarno-biały kot sąsiadów (Jest takowy - trzyma sztamę ze swoimi: bokserem i wilczurem).
Dla Tośki była klapka na czip i właściciel innymi kotami ani się nie interesował, ani sobie nie życzył z nimi bliższych kontaktów.

Kilka dni po przeprowadzce, kiedy jeszcze moje zwierza siedziały w kocim pokoju, zobaczyłam Groszkę przemykającą przez podwórko i znikającą za garażem.
Oczywiście puściłam się pędem, żeby złapać uciekiniera! Wołam, wabię, a kot popatrzył się na mnie i czmychnął przez szparę w płocie. Z obłędem w oczach sadziłam po trzy stopnie na piętro, żeby się dowiedzieć JAK i KTÓRĘDY udało się tej małpie zwiać?!
A małpa siedziała spokojnie na krokwi i robiła za sowę :)

Tak poznałam Łazankę.

Widywaliśmy też -ale z daleka, najczęściej z okna - czarno-białego kota na naszym pomoście i w krzakach przy oczku wodnym. Czasami myliłam go z Jupą lub Jojką, bo z daleka maską na pysiu przypominał tę pierwszą, a ciemnym grzbietem tę drugą.

I tak poznałam Białego.

Miałam też podejrzenia, że tych burych pręgusków jest więcej. Ale ten drugi jest płochy i raz widziałam ogon, czasem kawałek ucha, albo mignęła mi gdzieś na deskach czarna pięta.

I tak poznałam... a zresztą, potem się dowiecie, kogo poznałam :D

czwartek, 2 listopada 2017

Umrzeć - tego nie robi się czytelnikowi

Dzisiaj Zaduszki. Zebrało mi się na przemyślenia.
I chociaż post pewnie zostanie opublikowany i przeczytany już po, to nastrój zaduszkowy jeszcze w nas będzie.
Taki czas.

Dzisiaj będzie o książkach, bo dawno nie było.
Może dlatego, że czytam dużo i nim się pozbieram do napisania czegoś, już jestem kilka książek dalej.
A koty się dzieją wciąż i może dlatego częściej jest o kotach...?

Znacie to uczucie, gdy przeczytacie dobrą książkę. Taką baaaaaardzo dobrą książkę. Nawet nie przeczytacie, lecz pochłoniecie!
Czasem zarywając noc wbrew rozsądkowi, bo rano trzeba jednak się zwlec i być z życiem on line.
No to jak? Wiecie o czym piszę?
Że książka skończyła się za szybko, że chce się więcej i to teraz już, natychmiast!
A jednocześnie ten lęk przed sięgnięciem po następny tytuł.
Żeby się nie rozczarować, bo może okazać się niewystarczająco dobry.
Żeby jeszcze rozkoszować się świeżo przeżytymi emocjami.
Czasem się wraca do co lepszych fragmentów, odnajduje się jeszcze raz jakiś akapit... Niedosyt.
Słowem jest się na mega czytelniczym głodzie.

Gorzej jest jedynie, gdy nie tylko książka kończy się za szybko, ale jej Autor.
W dwóch przypadkach nie mogę tego przeboleć.

Źwierzontka na nowych włościach - Koty część II

Dziś część dalsza kocich historii.
Nie jest to jednak część ostatnia, żeby PT Blogoczytaczy przytrzymać w napięciu :)

Ku mojemu zaskoczeniu koty w sposób znaczący zmieniły swój behawior.

Najpierw było tak:
Lezę sobie ja techniką brajla świtem bladym do kuchni i cóż ja widzę? Ano jakieś ciemne ślady na panelach w rogu pokoju. Dokładnie pod stołem. Na panelach, co je szorowałam na kolanach dnia poprzedniego, ha!
Bez okularów będąc, co mocno ogranicza percepcję wzrokową, uznałam, że są to jakieś smugi, zapewne pozostawione przez coś z czarnej gumy. Ktoś coś ciągnął lub przesuwał i stąd te ślady.
Oczywiście, bo ja raptus jestem, rzut oka starczył mi za śledztwo, osąd został przeprowadzony i wyrok wydany!
Mężczyzna, bo któż by inny! Praprzyczyna remontowego rozpirzu. Ten rozwalacz ścian, wykuwacz dziur, farbochlap!
Ale trochę się zmitygowałam, bo jednak to tak brzydko zaocznie ferować wyroki...
Padłam na kolana, wsunęłam przednią swą część pod stół i podpełzłam do rzeczonych smug i oto, co się ukazało mym oczom: