czwartek, 23 września 2021

Życie się turla dalej...

    Robię w kotach. Kroczek za kroczkiem, cichutko na puchatych łapkach wlazła w moje życie armia kotów. Koty zdominowały mój byt, zawłaszczyły dom, czas i uwagę. A wszystko przez jedno czarne kocię, puszczone na zwiady wzorem mrówek faraona, które weszło w nasze życie sześć lat temu, a potem wyszło i nie wróciło trzy lata temu. Mambusia przemknęła przez nasze życie niczym kometa, ale zostawiła za sobą okazały i  niekończący się "ogon" kocich jestestw.

    A ja zostałam z tym kocim biznesem i staram się prowadzić sprawy profesjonalnie. Dlatego zacznę od spraw pilnych, a potem pozwolę sobie na prywatę.


    Otóż koty tracą dom. Nie same tracą, tylko ze swoją panią i psem. O ile pani (matka dzieciom i babcia wnukom) tymczasowe schronienie znajdzie u rodziny, gdzie może zabrać swoją starą suczkę, o tyle młode, trzyletnie koty pozostają bezdomne. Sytuacja jest trudna, bo pani (osobiście moja koleżanka) kotów faktycznie nie ma dokąd zabrać. W perspektywie ma mieszkanie kątem u rodziny, a od marca w małym mieszkanku na piątym piętrze w bloku. Żadne dostępne lokum nie jest dla tej pary pięknych kotów odpowiednie. No tak się życie ułożyło i nie ma co tego roztrząsać, tylko trzeba problemowi zaradzić.

Czyli do adremu:

    Do wzięcia od ok. 10. października są dwa koty, rodzeństwo, DOMOWE, WYCHODZĄCE.  To ważne, one nie nadają się do domu niewychodzącego czy mieszkania, ani do mieszkania na stałe w stodole bez możliwości korzystania ze schronienia w domu. Skrajności odpadają. Szukamy zatem wspólnego domu dla Koci i Białasa. Kotki mają trzy lata, są odpchlone, odrobaczone, zaszczepione i wykastrowane. Są również bardzo przyjacielskie i proludzkie. Piękne z urody i osobowości. 


















No to komu? Komu? Bo koty szukają domu.

Po internetach już się rozniosło, że Dusia ma dom :)

Tak, Dusia ma cudowny dom, fajną rodzinę, psa i w niedalekiej przyszłości brata-kota. 

    Dusia by domu nie miała, gdyby inny kot nie przetarł szlaku. Otóż na oczach córki pani Agnieszki została potrącona przez samochód niewielka bura kotka. Facet się co prawda zatrzymał, ale odmówił pomocy w złapaniu rannego zwierzęcia, które kręciło się w amoku w kółko, bo niby się bał, że kot może ugryźć. Kiedy dziewczyna miała już kota na rękach, fiutecki wsiadł w samochód i odjechał. Bezradna nastolatka została z rannym zwierzątkiem i oczywiście zadzwoniła po pomoc do rodziców. Oczywiście był weekend, więc państwo zabrali (cudzego podkreślam) kota do lecznicy na drugim końcu miasta, która prowadzi całodobowe pogotowie weterynaryjne. Zostawili w lecznicy najniższą krajową i przez kolejne dni nadal inwestowali w pokiereszowanego kota (cudzego). O tym, że kot ma właściciela wiadomo było od samego początku, bo kicia miała obrożę. Niestety bez adresatki. W odpowiedzi na zamieszczone i rozklejone ogłoszenia znalazła się wdzięczna właścicielka - osoba już niemłoda - zwróciła koszty leczenia i kotkę zabrała. A w domu pozostała wielka pustka po małej burej kotce. Rodzina podjęła więc decyzję, że koniecznie, ale to koniecznie, chcą mieć, muszą mieć! już-teraz-natychmiast małą burą kotkę, ale własną! Wiecie, jeśli są ludzie, którzy potrafią zainwestować niemałe pieniądze, czas, troskę w ratowanie przypadkowego kota, gdzie tato porzuca transmisję meczu po pierwszej połowie, żeby z cudzym kociakiem jechać ponad 20 km w jedną stronę do lecznicy, jeśli mama ściąga behawiorystę do psa z problemami, żeby zwierzaki komfortowo zintegrować, nastolatka oddaje kotu swój pokój, a wszyscy razem potrafią wiele godzin spędzić w lecznicy w oczekiwaniu na pomoc dla zwierzaka (obcego), to czy może być dla Dusi lepszy dom? Dlatego pięknie dziękuję pani Agnieszce i jej wspaniałej rodzinie za dom dla Dusi!

Na Duśkę czekało już całe wyposażenie. Duży drapak taki do sufitu "się montuje" w salonie ;)





No to Dusieńka ma drapaki i legowiska, ale oczywiście anektowała łóżko. Jak to kot ;)




A to jest Carmen. Dziesięciokilogramowy wilczur :)))))))))))))))
Biedna psica będzie teraz przechodzić szkolenie w związku z detronizacją. Pies jeszcze nie wie, że już jest na przegranej pozycji.



Pani Agnieszce dziękuję również za to, że podarowała mi możliwość spokojnego spędzenia z Tusiem jego ostatnich chwil. Choć wtedy jeszcze się łudziłam, że wyszarpiemy jeszcze trochę czasu...

Załamanie przyszło błyskawicznie. We wtorek pożegnałam Tusia i nie jestem w stanie o tym pisać.

Boli.





Niestety również we wtorek odpłakałam Kapsla, który w sobotę wyszedł i nie wrócił.

Wtorkowe popołudnie i wieczór były ciche i smutne. W domu zostało sześć kotów i dwa psy, a pustką ziało, jakby w nim w ogóle zwierząt nie było.

"[...] Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:

Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło. [...]"

To było dziwne uczucie. Ostatnie miesiące - choroba Tuśka od lutego, potem wypadek Sprzączki, o którym tutaj nie pisałam, leczenie pogryzionego Kapsla - o czym wspomniałam tylko przy okazji pisania o Borsuku, te wszystkie kocięta na tymczasie i adopcje wykończyły mnie fizycznie i emocjonalnie zupełnie. Stałam w kuchni jak ten kołek. Nie było już nikogo, komu musiałabym podawać leki. Nie musiałam lecieć na górę do kociego pokoju, żeby zabawiać, socjalizować, sprzątać, karmić i majtać wędką.

Miałam czas dla siebie. Bardzo dużo czasu. Mogłam sobie wreszcie pójść odwalić prasówkę, poczytać zaległe wpisy na znajomych blogach, z książką się wywalić na kanapę, a ja stałam jak ten ćwok i czułam się gównianie, i nikomu niepotrzebna, i nie miałam co ze sobą zrobić.

Obudziłam się w środę o 4.00 nad ranem, w porze, kiedy koty wracają z nocnych wędrówek. Gardło mi się ścisnęło na widok pustej poduszki obok. Poduszki, na której pełno było nieobecności Tusia. Nawet Sprzączka tej nocy jej nie zajmowała, choć zwykle dzielili ją wspólnie. Nikt nie wskoczył z donośnym mruczeniem i radosnymi wrzaskami powitać mnie o brzasku, jak to robił zawsze o tej porze wracający Kapsel. Ze ściśniętym gardłem wstałam, owinęłam się puchatym szlafrokiem, świadkiem wszystkich kocich przeżyć od początku mojego kociego świata i podreptałam tam, gdzie król piechotą, akurat w sam czas, gdy rozległy się w piwnicy łomoty i kocie wrzaski. Najpierw w kocich drzwiach pojawiła się przerażona, najeżona i sycząca Bura, a potem COŚ.

Coś było kotem, wrzeszczącym wniebogłosy, lezącym w pozycji bojowej na ugiętych łapach, najeżonym i zdezorientowanym zupełnie. Myślałam, że to jeden z dzikich kocurów, które czasem włażą nam do domu. Zachowanie zwierzaka było przerażające i nawet przemknęła mi myśl, że zwierzę jest wściekłe. Drugi rzut oka i nawet w ciemności (bo światła nie zapalałam, żeby się całkiem nie wybudzić o tej nieludzkiej porze) poznałam w tym przerażającym stworzeniu mojego biednego Kapsla.

Był mokry, brudny, z wytrzeszczonymi, szeroko otwartymi i nic nie widzącymi oczyma, z nienaturalnie wykręconym łbem, zataczał się i przewracał. Biegł przed siebie przez dom, wbiegł do pokoju, w którym spędził ostatnią kurację i wskoczył na swój fotel. Tam go dopiero dogoniłam.

Wytarłam, wygłaskałam, od razu zaczął głośno mruczeć i popłakiwać, uspokajałam trzymając w objęciach. A potem zabrałam się za ratowanie nieboraka. Obmacałam, czy nie ma urazów - nie miał. Podałam mu stosowną dawkę Metacamu przeciwbólowego, który mi jeszcze został po Tusiu. Ale przyszło na mnie olśnienie, że przecież nie wiadomo, kiedy jadł i pił ostatnio, a Metacam (Loxicom lub Opokan - to ta sama substancja) rąbie żołądek. Sam nie był w stanie jeść ani pić, więc napoiłam strzykawką, wodą przegotowaną i Recovery liquid, żeby wypełnić żołądek. Po czym podałam zachomikowany na takie okazje Shotapen w zastrzyku, bo stan zapalny w kocie był ewidentny - uszy rozpalone do czerwoności. Przed 6.00 ogrzane kocisko po środku przeciwbólowym zasnęło. A jakże - na kociej podusi Tusia.

    Przyczyna stanu Kapsla jest dość błaha. Otóż miał z kimś sparing w końcu sierpnia. Pojęcia nie mam z kim, bo nie widziałam, za to słyszałam. Nie tylko ja słyszałam, ale cały powiat słyszał, bo było ostro. I ten ktoś (domniemanym sprawcą jest Klops) ugryzł Kapslowe ucho, ale nie tak po wierzchu, tylko mocno w głąb. Jeden kieł oprawcy trafił w nasadę ucha, równolegle do kości czaszki od zewnątrz, drugi w środku ucha w ścianę tuż powyżej wejścia do przewodu słuchowego. Wdała się paskudna infekcja. Zrobił się okropny ropień na łbie, schodzący poniżej ucha w kierunku szyi, który to ropień osobiście odbarczałam ściągając zawartość strzykawką. W środku nie było lepiej, ale tam nie było dojścia i stan był rozgoniony antybiotykami. Jednak, jak się okazało, nie był wyleczony do końca i powrócił, a infekcja penetrowała w głąb tkanek. Obecnie jest porażenie nerwów, które już pomalutku ustępuje - kot widzi - i zajęte jest ucho środkowe. Stąd zaburzenia równowagi. Niestety doszło do zarośnięcia przewodu słuchowego. Przed nami długie i żmudne leczenie, ale mam nadzieję, że się z tego wyliżemy.

    I tu wychodzi mało dla mnie chlubnie moje otępienie umysłowe. NNNŚ Wet tłukł mi w ten mój pusty łeb, że pogryzienia wszelkie leczy się nie tydzień, nie dwa, ale przynajmniej miesiąc! Bo niby jest pięknie ładnie, niby się wygoiło, po wierzchu śladu nie ma, a wewnątrz tkanek beztlenowce tylko czekają na okazję. Tłumaczył mi to w związku z pogryzionymi łapami i ogonami (Jupi i Mamba), że przerwanie zbyt wcześnie (np. po trzech tygodniach!) antybiotykoterapii może prowadzić nawet do zapalenia okostnej, a w skrajnych przypadkach, z jakimi miał do czynienia, może się skończyć amputacją. A ja zaabsorbowana Tusiem i tymczaskami zapomniałam lekcji! Wrrr! Czuję się winna. I nie mówcie mi, że pani weterynarz go przecież wtedy leczyła i ordynowała leki, więc powinna wiedzieć. Może powinna, ale nie miała takich doświadczeń, więc ja powinnam. Nawet jeśli weterynarz uważa inaczej, ale ja jestem pewna swego, to potrafię, naprawdę potrafię, wywierać presję. I w tym wypadku powinnam. Ale mi nie dostukało do odpowiednich zwojów i nie wywarłam.

Teraz trzymajcie kciuki, żeby się udało. Nie od rzeczy jest zaangażowanie św. Franciszka i św. Rocha. Jakby ktoś nie wiedział, to ta dwójka jeszcze ze św. Ritą i św. Judą Tadeuszem są przeze mnie angażowani bez przerwy. Przecież te wspaniałe domy w tak ekspresowym czasie same się nie znalazły!

Pokażę Wam jeszcze Kochani kocie drzwi, bo warto je zobaczyć. Zrobione zostały z drzwi szafy, oczywiście przez mojego chłopa, oczywiście według mojego projektu.





Dziękuję Wam Kochani za dotychczasowe wsparcie, ciepłe słowa i sekundowanie moim poczynaniom. Jak przyjdzie mi ogłosić po tym wszystkim bankructwo, eufemistycznie zwane upadłością konsumencką, to wiem do kogo się zgłoszę na żebry ;)

Jak się pozbieram za jakiś czas, to napiszę Wam, jak to jest z zarastaniem dziur w stadzie.

A na razie Waszej łaskawej uwadze polecam Kocię i Białasa, którym trzeba szybko znaleźć odpowiedni dom! W przeciwnym razie... trafią do mnie i będą kiblować w kocim pokoju, bo wprowadzenie dwóch dorosłych kotów w takie stado, jak moje, nie wchodzi w grę.

32 komentarze:

  1. O mamuniu, nie masz Ty, kobieto, czasu na nudę i wypoczynek. Miejsce w niebiesiech dawno już masz zaklepane za te wszystkie biedy, które ratujesz, więc nie dręcz się , że czegoś mogłaś nie dopilnować. Nikt nie jest wszechmogący i wszechwiedzący ! Pamiętaj, żeby dobrym być również dla siebie. A Tusiek już nie cierpi, boli tylko tych, którzy zostali po tej stronie. Trzymam kciuki za wydobrzenie Kapsla i za nowy dom dla potrzebującej pary kotów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo,trochę to bym się chciała ponudzić. Nie upieram się przy tym wypoczynku, bo to jak chcieć gwiazdki z nieba, ale odrobina nudy by nie zaszkodziła.
      Niby tak, nie można wszystkiego dopilnować ale gdybym dopilnowała, to teraz nie byłoby tego problemu no i kosztów, które w ostatnim czasie są naprawdę niemałe. A wczoraj wieczorem dostałam telefon z sąsiedniej wsi z prośbą o pomoc. Zobaczymy, co będę mogła pomóc, ale na pewno kolejnych kotów do siebie na tymczas nie wezmę. Tyle jest tej zwierzęcej biedy, że nie wiadomo, gdzie się obrócić. A wystarczyłoby sterylizować, a tu w każdej wsi kilku wieśniaków co najwyżej topi, a najczęściej ma wywalone i potem stada zdziczałych, głodnych i chorych kotów błąkają się po okolicy (wieśniak to nie mieszkaniec wsi - ten to wiochmen - wieśniak trafia się wszędzie, bo jest to stan umysłu, postać tępa i prymitywna, jakby wylazł z mrocznych bagien Konopielki).
      Kapslu dobrzenie idzie powolutku, rzekłabym tempem ślimaczym, poprawa jest ledwo co widoczna. Na razie tylko oczy wracają do normy, na resztę przyjdzie nam poczekać z tydzień, 10 dni - czy coś drgnie neurologicznie.
      A dom dla tej cudownej parki potrzebny bardzo. Nie tracę nadziei. W tym roku trafiły się tak FANTASTYCZNE DOMY, że wierzę w dalszą dobrą passę :)

      Usuń
  2. To życzę Ci sporej ilości nudy i bezczynności.
    A kocim dwóm miłego, dobrego domu jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Agniecha! Ciutkę nudy dla nadania życiu kolorków :) Jakbyś znała kogoś, kto zechce sobie ozdobić dom takimi pięknymi kotami, to wiesz...

      Usuń
  3. Neurologicznie to drga w tempie tygodniowo - miesięcznym. Tak to jest ze zwierzakami. Zresztą z ludźmi przeca podobnie, tylko na hamerykańskich filmach obudzeni ze śpiączki na trzeci dzień po wybudzeniu biegajo maraton. Mła czyma paluszki za kocieeństwo, bo przeca one razem do adopcji, nikt ich rozdzielać nie będzie. Co do wieśniaków to w mieście, Panie tego, pełno tego towaru. Niestety, choć widać powoli postęp ( domki dla kotów, sterylki miastowe, znaczy przez miasto opłacane, społeczni opiekunowie ). Kocię i Białasa ogłoszę zaraz, co prawda zdaniem mła u Ciebie miałyby bosko ale mła wie jak stado potrafi dać popalić i nowym i madce. na psychotropach można skończyć! Czymaj się.
    P.S. Dzrzwi piąkne a drzwiczki wiadome najpiąkniejsze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiem. Tutaj raczej chodzi o ucho środkowe i błędnik. Albo patrzę życzeniowo, albo jakby ciut ciut lepiej. Z oczami na pewno ale oczyska miał wytrzeszczone i źrenice rozszerzone również ze stresu, a ten teraz odpada. Dzisiaj już próbuje z izolatki prysnąć na zewnątrz, choć jeszcze krok ma mocno marynarski. Czyli włączyła się w kocie opcja nieśmiertelności.
      Kocia i Białas jeszcze nie, ale już pomalutku zaczynają mi spędzać sen z powiek. Bo czasu coraz mniej...
      Nie, zdecydowanie nie mogą u mnie zostać na stałe. Jest pewien limit, którego przekraczać nie wolno. Nie mówię tu o kwestiach finansowych, chociaż to też. Doskonale wiesz, że dla kotów STRES JEST ZABÓJCZY! PRZEGĘSZCZENIE = STRES = CHORUJĄCE KOTY. Przerabiałam to, jak w tym domu kotów było 10. Domiszcze wielkie, ogród itd., a iskrzyło i napięcie czuć było z daleka. Komfort muszę mieć ja i zwierzęta. Tym bardziej, że - jak znajdę czas - popełnię post o zarastaniu dziur w stadzie tkanką rodzimą, że się tak wyrażę. Przecież ja mam jeszcze stada kotów w ogrodzie, które dokarmiam. Część jest dzikich-dzikich i takie pragną pozostać, ale są też egzemplarze, które rozważają bliższe relacje... Żeby mieć kota w domu, nie muszę go brać gdzieś ze świata, wystarczy,że uchylę drzwi do ogrodu.

      Tak :) Drzwi nam się udały! Puchnę z dumy!

      Usuń
  4. Hmmm kota mam tylko jednego więc właściwie mało się na nich znam, możesz mi więc zdradzić jak działają te kocie drzwi? ;)
    Zdrowia dla Cię i dla zwierzyńca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryś droga, a więc kocie drzwi prowadzą po schodach w dół do piwnicy, a z piwnicy jest zrobione kocie wyjście przez kocie okienko, do którego prowadzi specjalnie stworzony trap ze szczebelkami. Zanim powstały kocie drzwi, to albo musiałam robić za odźwierną, gdy kotostwo chciało wejść lub wyjść, albo musiało być uchylone całe skrzydło drzwi do piwnicy. To z kolei było dość uciążliwe, bo ładnie nie wyglądała, a poza tym zimą wiało stamtąd niemiłosiernie. Teraz też ciągnie, ale przez znacznie mniejszy otwór. No i ładnie wygląda. Przy czym rozmiar kocich drzwi jest obliczony również na krasnoludki, bo ja wciąż nie tracę nadziei. W domu roboty huk, a przecież jeść bym dała sowicie, to mogłyby w końcu przyjść i pomóc, no nie? ;)

      Usuń
    2. Serdecznie dziękuję za obszerne omówienie tematu :)
      Myk niewychodzący, jednakoż drzwi dla krasnoludków by mi się przydały ;)Te twoje superowskie są!

      Usuń
    3. Tylko na co je zwabić te krasnoludki? Widać ładne drzwi nie wystarczą na przynętę. Jak postawię miseczkę z mlekiem, to koty wszystko wychleją, jak wyłożę ciasteczka, to psy zeżrą. A takiego krasnala to ja potrzebuję od zaraz, bo mi się kopyta rozjeżdżają!

      Usuń
  5. Oby Ci kotek szybko wyzdrowiał. Kocie drzwi fantastyczne :)Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Sowo! Niestety szybko nie będzie, ale będę szczęśliwa jeśli się w ogóle uda. Żyć będzie, bo od tego się nie umiera, ale tutaj ważna jest sprawność. U mnie jest dom wychodzący, a kot z tych domowo półdzikich, więc zamknąć na stałe się nie da. Musiałabym mu z resztą szukać innego domu, bo tu bym go nie upilnowała. Nawet nie chcę o tym myśleć! Będę się martwić, jak wyczerpię inne możliwości. Na razie mam nadzieję, że leczenie przyniesie efekty.

      Drzwi nam się bardzo udały. Są śliczne po prostu! Nawet ksiądz na kolędzie się im przyglądał, bo zwracają uwagę :)

      Usuń
  6. Życzę siły, wielu sił.
    Pozdrawiamy razem:
    psiaki - Munia i Ciapek
    koty - Heksor i Lula.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przytulam Psie, miesiąc temu pożegnałam Cynamona, prawie wilka, ostatniego z mojego stada domowego. Razem z bliskim naszej rodzinie lekarzem podjęliśmy decyzję, że to, niestety, juz- wyniszczenie organizmu prawie dwudziestoletniego i ból. Był z nami cztery lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Repo! No to wyrazy współczucia z powodu Cynamona. Wiem, że ciężko musiało być.
      Tusio nie był taki leciwy. Może miał z 10 lat. No i teraz, pod naszą opieką, mógł sobie żyć i żyć dostatnio i spokojnie, ech. Ale tak to jest, jak się ma zwierzaki nie od nowości tylko takie "używane", a właściwie mocno zużyte przez życie :(
      Gdzie Twój blog ja się pytam?!

      Usuń
    2. Jak się odchoruje wreszcie to planuje reaktywację:)

      Usuń
    3. To piorunem zbieraj się do życia, bo tu czytelnicy czekają!

      Usuń
  8. Strasznie mi przykro z powodu Tuśka…. zapomniałam jak do Was trafił, więc wróciłam wstecz ….i trafiłam na historię z Tuśkiem jako naczelnym szczurołapkiem ….. Trzymam kciuki za Kapsla 👊 pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, potrafił rozprawić się ze szczurem, czego dokonał jeszcze całkiem niedawno -na wiosnę, kiedy już był chory. Bardzo mi go brakuje :(
      Mam nadzieję, że Kapsla uda mi się z choroby wyciągnąć.

      Usuń
  9. Piekny post. Dziękuję. Optymistyczny na początku, a potem smutny. Ech, życie...

    OdpowiedzUsuń
  10. 🌊🌊🌊🌊🌊🌊❤️❤️❤️❤️❤️❤️ niech się ułoży z Kapslem ....
    Tuś.... Ehhhh.... 💔🕯️

    OdpowiedzUsuń
  11. Pieso jak tam punkcja u Kapslego przebiegła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Punkcja nic nie dała. Wygląda na to, że kanał słuchowy jest zarośnięty litą tkanką na całej długości i wet twierdzi, że to nie jest nowe, tylko kot ma tak od nowości. Może tak być, bo nikt wcześniej nie miał potrzeby mu zaglądać do ucha tak głęboko. Koncepcja ropnia upadła (nawet krew nie poleciała, a co dopiero ropa czy inny płyn), co nie znaczy, że nie ma tam stanu zapalnego w uchu środkowym i/lub wewnętrznym pod owym zarośniętym kanałem, czyli nie ma się jak tam dostać. Dokładne rtg też nie wniosło za wiele. Ciała obcego brak, uszkodzeń mechanicznych nie widać, tak jakby był tam lekki obrzęk (choć to też może być asymetria fizjologiczna), no i tyle.
      Czyli kot jest zdrowy. Tylko czemu jest chory?
      Wiązałam duże nadzieje na poprawę z tą punkcją i wiadomości mną tąpnęły, teraz się czuję jak wyżęta szmata. Po prostu poziom emocji i adrenaliny jest zbyt wysoki.
      Teraz muszę się pozbierać do tych tomografów i neurologów.
      Kapsli ma dość zamknięcia i wyje do ochrypnięcia, co też sprawy nie ułatwia. Nie pomaga nawet, że śpię z nim w pokoju, bo serwuje mi pobudki po 5 razy w nocy - z nudów i dla rozrywek towarzyskich. Ale co zrobić. Ciągniemy dalej.

      Usuń
  12. Niech kotki znajdą piękny dom, już po zdjęciach widać, jakie one zżyte i kochane, totalnie przyjacielskie. Przykro mi z powodu straty i wiem, jak ciężko o tym pisać czy mówić. Dużo się u Ciebie dzieje, u mnie jest podobnie i czasami, jak przyjdzie zmęczenie...aj opisać się nie da. Cieszę się, że kotek się znalazł. Bardzo pragnę, by było dobrze, byście wszyscy zdrowi byli, silni, radośni, jak najczęściej. Drzwi są zjawiskowe, bardzo mi się spodobały, brawo dla Was. Przytulam mocno. <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Co z Kapselkiem? Pytam ze strachem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kapsel jest czwarty dzień po zabiegu, który miał miejsce w niedzielę. Wygląda na to, że idzie ku dobremu, ale droga daleka i pewne nowe komplikacje w domu się pojawiły, które w dalszej perspektywie mnie martwią. Nie mam kiedy o tym napisać, bo u mnie w pracy też teraz różowo nie jest. Pracy raczej nie stracę, a na pewno nie w tym roku akademickim, ale co będzie później... A nerwy zszargane i szargane wciąż.

      Usuń
    2. Szlag trafił ścibolony koment, więc już bez ścibolenia Ci napiszę, że proszę, wzmocnij te nerwy. Czymś miłym. Należy nam się. Co by to miało być, to sama wiesz najlepiej, zastosuj i nie daj się. Najtrudniejsza do zniesienia niepewność jutra, ale do cholery!!!! Ono też przyniesie jakieś przyjemności, tak jak dzień dzisiejszy. Wyduś, korzystaj. 😀❤️😀

      Usuń
  14. Pieseczku Sweterku/Seterku! tak się cieszę, że jesteś, piszesz, działasz :-) Przepraszam, że tak długo nie zaglądałam, alem CÓRKĘ WYDAWAŁA ZA OBCEGO!!! W sensie: nie całkiem "obcego" bo za "bratca - Słoweńca" i tam żyje, gotuje, kocha, ratuje koty (tam na wsi koty pełnią tylko rolę użytkową, mają się same wykarmić myszami). Pamiętam, czuję, kocham.
    P.S. Mamy nowego kota - Mruczka. Nazwał go małżonek, bo powiedział, że ma dość imion "z kosmosu" typu ZEFLIK, SZPAGIETKA, BAŁABUSZKA, hie hie.
    Miłośnicy kotów - łączcie się!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam serdecznie ♡
    Po pierwsze życzę zdrówka dla wszystkich! Po drugie, sama mam w domu cztery koty i cztery psy więc wiem co to znaczy "brak nudy" ale to najpiękniejsze co mogło mi się w życiu trafić ^^
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń