niedziela, 11 grudnia 2016

Rogów Sobócki

Uff! Męczący tydzień dobiegł końca. Emocje opadają i w związku z tym może nieco czasu wygospodaruję na blogowanie.
A jest o czym pisać.
Tydzień zaczął się tradycyjnie w poniedziałek. W poniedziałek dwie panny: Jupi i Groszek zostały wysterylizowane. Niby nic, ale ja jak przewrażliwiona matka histerycznie reaguję na takie okoliczności. Przynajmniej kilka dni wcześniej zaczynam się denerwować. Potem się nakręcam. A gdy okoliczność już zajdzie, zaciskam nerwowo piąstki i gryzę zbielałe knykcie.
Wszystko poszło dobrze, bo czemu miało pójść źle i niewtajemniczeni pomyślą, że oto emocje opadły.
Ano nie opadły, tylko weszły w stan orbitowania.
Wczoraj Kreska miała ciężką operację. A Kresia młódką nie jest...
Szczęściem wszystko również przeszło pomyślnie. Kresiunia już całkiem nieźle daje radę. Nawet wieczorem, wyniesiona przed dom, zrobiła krótką rundkę i się wysiusiała.
Kamień z serca!

No i jaki to ma związek z Rogowem Sobóckim?
Ano taki, że to tam jeździmy do NNNŚ Weta, między innymi dlatego, że genialnie operuje.
Otóż wszystkim naszym zwierzakom zakładał szwy śródskórnie (jeśli było to możliwe), dzięki czemu ani jedna niteczka, ani pół supełka nie wystaje na zewnątrz i zwierzuny się raną nie interesują. Nawet Kresia nie musi teraz chodzić w baleroniku!
Ponieważ Rogów Sobócki leży ponad 30 km od naszego domu, nie opłaca mi się wracać do domu, gdy zwierzaki mają poważniejsze zabiegi. Przez Rogów trzeba przejechać, jadąc z Wrocławia do Sobótki. A tą trasą zwykle podążają spragnieni wspinaczki na Ślężę turyści.
Osoby masochistycznie spragnione ruchu i fizkultury zapewne po porzuceniu zwierzaka w lecznicy, ruszyłyby na świętą górę Słowian. Ale nie ja.
Nie lubię się pocić, męczyć i ziapać - to nieestetyczne ;)
Ruszyłam więc na zwiedzanie Rogowa.
Czyniłam to etapami, bo jednorazowo nie starczyłoby mi czasu.


Pierwszą wyprawę uskuteczniłam jeszcze w czerwcu, przy okazji sterylki Mamby i Burej. Potem były kolejne - krótsze lub dłuższe (w zależności czy z psami, czy bez), no i ostatnia wczoraj.
Ale na pewno nie jest to najostatniejsza, bowiem doszłam tylko do połowy wsi.

Ludzie kochani! Ile tam ciekawych rzeczy do zobaczenia!
Na pierwszą wyprawę ruszyłam uzbrojona w książkę Joanny Lamparskiej "Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia. tajemnice, skarby, pałace"

Zdjęcie pochodzi ze strony Joanny Lamparskiej asiapress.pl/

Jest to trzecia część Przewodnika Innego Niż Wszystkie. Mam pozostałe tytuły również i wszystkie gorąco polecam!
(Co prawda spotkałam się z opinią "rasowych", utytułowanych naukowo  historyków, że książki są nierzetelne, że zawierają błędne informacje. Zawsze odpowiadałam - to napisz inną, lepszą, a dla zwykłego turysty przystępną. Nie napisali. Czyli dobrze, że są książki Lamparskiej :) )
Rogów Sobócki jest opisany na 124 stronie. No i poszłam jak po sznurku na podbój.

Lecznica znajduje się niemal przy samym wjeździe do wsi, czyli ruszyłam przed siebie.
Pierwsza atrakcja, której w przewodniku nie ma, to sklep jak drzewiej bywało. Część meblowa i przemysłowa gdzie można kupić gwoździe, agrafki, chemię gospodarczą, zeszyty i przybory szkolne, majtki, skarpetki, znicze i sztuczne kwiecie. Rozczuliłam się, bo czasy mego szczenięctwa i wakacje na wsi powróciły do mnie ciepłem wokół serca. W środku obsługują przemili starsi państwo.
Naprawdę klimat z epoki niedawno, choć słusznie minionej.
Już wejście i architektura obiecują wycieczkę w czasie ;)







(zdjęcia robiłam telefonem i z pewnego oddalenia, by nie być posądzona o szpiegostwo na rzecz konkurencji)

Dalej już za przewodnikiem.
Po pierwsze we wsi jest piękny, oryginalny pręgierz z XVI wieku, a obok pręgierza krzyż pokutny - chyba starszy. Oba obiekty z piaskowca.



Na przeciwko pręgierza jest... mniam! Piekarnia - cukiernia, której nie wolno, absolutnie nie wolno ominąć będąc w Rogowie.





Klimatyczne miejsce z dużym parkingiem, gdzie można wygodnie porzucić samochód.



Kiedyś mieli swój sklep we Wrocławiu, ale zamknęli, bo nie opłacało im się dowożenie towaru. Po co, skoro klientela wali drzwiami i oknami i z Wrocławia i tak sama przyjedzie ;)
Wszystkie rodzaje pieczywa mają przewspaniałe, a jest w czym wybierać. A ciasta! Ach, jakież oni mają ciasta!
Zawsze przywożę ze sobą chleb, bo jak się domyślacie piekarnię zwiedzam najczęściej ;)
Najlepiej nam wchodzi chleb rogowski lub ślężański (ten ostatni ma więcej mąki pszennej) i bułki staropolskie.



Dokładnie naprzeciwko piekarni - o czym również przewodnik milczy - jest magiczny sklep "Nic nowego".





I tak jak szyld obiecuje, nic nowego tam nie znajdziemy. Sklep jest w garażu, wydzielonym ze starej stodoły i oferuje cuda, cudeńka, które z radością prezentuje przesympatyczna Właścicielka. Jest to skrzyżowanie targu staroci z antykwariatem i lumpeksem.
Można tam NAPRAWDĘ kupić niesamowite rarytasy w więcej niż przystępnych cenach.
Porcelana zachwycająca - są nawet okazy XVIII wieczne! Całe serwisiki rosenthala, filiżanki na sztuki, cukiernice i imbryki w śmiesznych cenach, obrusy, sztućce, lampy, obrazy i cała masa innych ciajci.



Spędziłam tam wczoraj półtorej godziny i chętnie przesiedziałabym tam drugie tyle :)
Wrócę tam niebawem!  Szczęściem sklepik odwiedziłam dopiero wczoraj po raz pierwszy, w przeciwnym razie w domu piętrzyłyby mi się już tony dobrodziejstwa. Orgastyczne przeżycie.

Oczywiście nie wyszłam z pustymi rękoma ;)
Zakupiłam sobie piękną, szklaną misę- pewnie jakiejś niemieckiej huty szkła, podobną do tej, jaka była w moim rodzinnym domu projektu Eryki Trzewik-Drost dla Huty Ząbkowice.





Zastanawiałam się, co ta forma może przedstawiać. Pień drzewa? Korę?
I wyszło mi, że najbardziej przypomina mi to pęczek marchewek :)
Misa kosztowała calutkie 20 zyla.
Za kolejne pińć zeta zakupiłam filiżankę typu patyczak. Zdobiona kalkomanią podmalowywaną podszkliwnie i naszkliwnie. Bez sygnatury producenta, tylko z numerem.







Ku własnej rozpaczy musiałam pozostawić duży, wełniany dywan za 100 złotych i piękne lampy stojące, bo nie mam na nie miejsca buuuuuuu!

Idąc dalej w kierunku Sobótki, doczłapałam do gospodarstwa pana Stefana Szymańskiego - dawnej sołtysa. Tego miejsca też nie można ominąć, bo podwórze i stodoły kryją prawdziwe skarby.
Pan Szymański ma prywatne muzeum starych pojazdów!



Można zadzwonić i wcześniej umówić się na wizytę. A w ogóle to ja się dziwię, że tam tłumy nie walą, a autokary wycieczkowe nie tarasują drogi dojazdowej - bo warto!

Pojazdy stoją na obszernym podwórzu pod zadaszeniami i w stodołach. Jest ich nieprzebrana ilość.
Są sanie pięknie zdobione:





i sanie chłopskie:



i sanki dziecięce, do zaprzęgania dużego psa lub kozy:





Bryczki, landa, powozy lekarskie (Doktorwagen)











(Kocur wielki, którego roboczo nazwałam Szeryf, bo rządzi podwórzem, też jest. Sympatyczny gaduła, choć Właściciel miał obawy, że ten "bardzo zły i agresywny" kot się na mnie rzuci!)






Jest kareta, jaką jeździł prezydent Mościcki (niestety pan Szymański opatulił cenny eksponat zanim zdążyłam cyknąć fotę)



i jest poprzednik busików i meleksów, wożących turystów do Morskiego Oka ;)



Pan Stefan bardzo chętnie oprowadza, pokazuje i objaśnia - trzeba sobie zarezerwować przynajmniej godzinę na zwiedzanie.



Są pojazdy pruskie i polskie. Są też piękne karety, w tym jedna wyszykowana na śluby, ale niestety brak światła w stodole gdzie stały spowodował, że zdjęcia mi nie wyszły kompletnie.
Trudno. Mus jest PT Czytelnikom ruszyć się osobiście i zobaczyć na własne oczy.
Kilka pojazdów jest odnowionych, większość jednak jest tylko nieco zabezpieczona przed niszczeniem. A szkoda.
Koszt odnowienia jednego pojazdu to około 20-30 tysięcy złotych - wiadomo, że starszy pan sam takich funduszy nie zdobędzie. Dziwi mnie, że gmina nie kwapi się z pomocą, przecież to wspaniała atrakcja turystyczna i potencjalna żyła złota. Można się było starać o fundusze unijne, zanim unia zaczęła się chylić ku upadkowi.
Część tych pojazdów brała już udział w Międzynarodowych Konkursach Tradycyjnego Powożenia w Książu. Zdaje się, że byliby bardziej skorzy do współpracy, gdyby pan Szymański przekazał gminie NIEODPŁATNIE swoją kolekcję... No przecież do grobu tego i tak ze sobą nie weźmie, bo trumna kieszeni nie ma, więc można by pomyśleć o innej formie współpracy z właścicielem kolekcji niż próba wyłudzenia krwawicy za jego życia. Sądzę, że widząc dobrą wolę ze strony urzędników, pan Stefan przekazałby kolekcję na przykład w testamencie na rzecz muzeum.
Tak czy owak naprawdę się cieszę, że mogłam to zobaczyć. A widziałam już dwukrotnie. Opłata jest symboliczna. Kiedyś było "co łaska", ale jak się okazało, że łaska trzydziestoosobowej wycieczki opiewa na 5 złotych (słownie: pięć) to pan Stefan wprowadził opłatę 10 zł dorosły, 5 zł dziecko - w całości przeznaczone na renowację zabytkowych pojazdów :)

To jeszcze nie wszystkie atrakcje Rogowa. Został mi jeszcze do odwiedzenia na pewno kościół i cmentarz.
Zaraz przy wjeździe od strony Wrocławia stoi Karczma i mam plan, żeby się tam wybrać i sprawdzić, czy dobrze w mordę dają ;) Przecież samymi bułkami i ciastami - choćby przepysznymi - człowiek nie pożyje.
A to i tak dopiero połowa miejscowości, bo dom pana Szymańskiego jest dokładnie w środku wsi. Dalej jeszcze nie zaszłam :)

Apdejcik:
właśnie doczytałam, że w Rogowie był renesansowy zamek - o >>>TU<<< jest coś na ten temat. Za następną bytnością poszukam tych ruin.

27 komentarzy:

  1. Piękna włóczęga, może zagłuszyć stres związany z celem pobytu w tym fajnym miejscu. Sklep "Nic nowego" to taki trochu Czacz. A saneczki i powozy, omatulu, nie od dzisiaj mnie fascynują.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach Psie, byłaś w moich stronach. Dzieciństwo spędziłam w Sboótce i okolicach. Teraz bardzo często odwiedzam i Rogów, jadąc do Dziadków i Rodziców na cmentarz, bo Rodzice postanowili za życia, że chcą tam pod Ślężą sobie spocząć na wieki a nie we Wrocławiu.
    Z "Nic nowego" to już tyle przywlokłam, że chyba otworzę "Graciarnię". Pozdrowienia i życzenia zdrowia dla zwierzaków

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego tak mało zdjęć ze sklepu Nic Nowego ??? protestuje. Super relacja, jadę koniecznie,w kwestii sterylizacji tez przeżywałam, ale poszło świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwiatowa, pani właścicielka i tak nerwowo zareagowała. Myślała, że chcę jej zrobić ODPŁATNĄ reklamę. Widać naciągaczy nie brakuje. Musiałam się gęsto tłumaczyć, że blog i w ogóle.
      Przybywaj! :)

      Usuń
  4. no i wszystko poszło dobrze, widzisz widzisz.
    Z Rogowa znam Nic Nowego i Piekarnię, oba miejsca faktycznie super (o Niczym Nowym kiedyś nawet pisałam), ale wrażenia z rozmowy z właścicielką odniosłam zgoła inne, zgoła. Poza tym NN wciąż jest na sprzedaż... nie musiałabyś tego dywanu wozić... pomyśl tylko.
    Karczma, jeżeli nic się nie zmieniło, to niepolecam. Przyjemnie jest w Ślężańskim Młynie, ale to kawałek od Rogowa. Jeszcze była w okolicy Stara Mleczarnia, ale nie wiem, czy działa.
    Poza tym atrakcji przyrodniczych w okolicy moc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a no i oczywiście, jakie piękne marcheweczki!

      Usuń
    2. No to karczmę sobie daruję. NN jest na sprzedaż - czyli stodoła z garażem, a kiepsko się widzę w tej stodole zwłaszcza zimą ;) Takie miejsca są urokliwe, ale przeróbka i późniejsze ciągłe remonty pochłaniają nie tylko worki pieniędzy ale i czasu. A tego mi szkoda. Wierz mi, wiem o czym piszę. Trzydzieści lat walki z pradziadkowym gumnem. Sentymenty bywają jak kula u nogi.

      Usuń
    3. Marcheweczki do mnie przemówiły pełnym głosem :D

      Usuń
  5. No właśnie zapomniałam o misie. Dla mnie to raczej liść jakowyś. W kwestii "Nic nowego" mam zakaz wydany sobie samej. Nie mogię więcej i już. Ale na widok mnie skręca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ja te zakazy. Dlatego poprzestałam na misie i filimiliżance ;)

      Usuń
  6. Ja to jak w/w L z C. tez moje okolice, z niedzieli jak bylam mala, wycieczek ogolnych jak bylam wieksza, kolonii w Sobotce - Gorce, wypadow weekendowych a nawet wycieczek rowerowych (kawalek pociagiem a potem na rowerach). ale to bylo TAK dawno temu, ze az wstyd ;). jeszcze pamietam Gniechowice i Sulistrowiczki wokol Sobotki... w Rogowie pewnie tez bylam, ale to bedzie z pol wieku temu. fajna wycieczka, NN - zanecilas, marchewki i filizanka udane wielce. a te sanie i powozy to rzeczywiscie moga zniszczec, a szkoda bybylo, oj szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że znowu uruchomią pociągi do Sobótki - też przez Rogów - to może nawet się pokusimy o szukanie gumna w tamtej okolicy :)
      Opakowana to też moje szczenięce wspomnienia wszystkich wycieczek przedszkolnych, szkolnych i studenckich. Jajka na twardo na szczycie Ślęży zupełnie inaczej smakują ;)

      Usuń
    2. No i może urzędasy nieco zmądrzeją i pomogą panu Stefanowi.

      Usuń
    3. jeju - no prawda z tymi jajkami :) a ja z kolei pamietam herbate - lemoniade (skad cytryna w lecie??) z butelki oraz pumpernikiel z maslem. w pociagu, do Slezy nie doczekaly te frykasy.

      co do wycieczek z czasow studenckich, to jezdzilam z Politechnika, na waleta, bo mieli o wiele lepsze rajdy weekendowe niz uniwerek. no i dalej w gorki byly....rozmarzylam sie....

      Usuń
    4. Ja nie jeździłam na żadne rajdy. Myśmy mieli do usmarkania tyle ćwiczeń terenowych we weekendy, że świeże powietrze mało nam płuc nie rozerwało. Wyszalałam się za wszystkie czasy :)
      A na Ślęży byłam ze dwa razy botanicznie i chyba raz zoologicznie - oczywiście w ramach ćwiczeń erenowych ;)
      Jajka na twardo, pomidor do garści, ewentualnie chleb z mielonką lub pasztetem i niezawodne prince polo wraz z herbatą z butelki :) Fajnie było!

      Usuń
  7. Ja się pogapiwszy na marchwiankę i na ten śląski filiżanek, no i na powozownię. Miłe dla oka takie skarbiszony, choć powozownię ciężko by w domu upchnąć. Dojazd wielokilometrowy do dobrego veta znajduje moje zrozumienie, sama robię podobne ekskursje gdy mus.:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Tabasiu, coś melancholia przeziera mi między wierszami... Niechby Ciotka Elka cukier Ci we krwi podniosła czymś godnym podniebienia!
      Do NNNŚ Weta to ja nie jeżdżę co najwyżej, gdy trzeba sukom gruczoły wyciskać. Tego "zaszczytu" dostępuje zwykle jakiś lokalny wet - a tak to ze wszystkim, bo facet jest też świetnym diagnostą.
      Nic dziwnego - ćwierć wieku przepracował w Schronisku. Jak mawia moja koleżanka - pielęgniarka z OIOMu dziecięcego - różnica między nim a całą resztą jest jak między chirurgiem ze szpitala polowego na pierwszej linii frontu, a gościem co to całe życie wycinał tylko wrastające paznokcie.

      Usuń
    2. Daję wiarę wetowym zdolnościom, nawet więcej niż wiarę - dowoda mam! Tak się złożyło że mnie kiedyś weterynarz szył i nikt nie wie w którym to miejscu szycie miało miejsce ( tak bez bardzo, bardzo dokładnych oględzin à la anatomopatolog sądowy ), a po chirurgu to mam bliznę po niewielkiej ranie na tzw. trzy szwy.

      Usuń
  8. Ja stanowczo jestem z tych, co to by od razu lecieli na Ślężę - ale krasnale mnie uwiodly! To juz pomalu znak minionej epoki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się bardzo chętnie z Diabłem wybiorę w tamte okolice! Diabeł wleci na Ślężę i potem opowie, jak było, a ja w tym czasie będę po pachy grzebać w starogratach...

      Usuń
    2. A wiesz Diable, że krasnale idą. No normalnie idą jak woda. To było zdjęcie z czerwca, teraz jak byłam, ostał się jeno łabądek z Szarikiem. Ale tak, przyznasz że urokliwe. Ta malownicza grupa pokurczy strasznie mnie za serce chwyciła :)

      Tak, tak Kalinko, niechże Diabeł się wyszaleje na świętej górze :) A żeby Jego Diabelskość z sił nie opadł to się jego imieniu posilimy w cukierni :)))

      Usuń
    3. Ej, ej, do cukierni tez ide, stanowczo!!! Bogowie, jak moglam pominac ten tak istotny wątek!

      Krasnale idą, powiadasz? Wzruszajace :D Bo tutaj, w kraju, który wszak niegdys byl Kraina Ogrodowego Krasnala, obserwujemy silna recesje...

      Usuń
    4. Populacja wymiera? Czy też są to unijni migranci, którzy wybrali jednak nasz kraj? ;)
      Poszły też i prosiaki i żabki, a nawet bocian odleciał!

      Dobra, co prawda nie rozumiemy imperatywu, który pcha Cię na szczyty Ślęży, ale do cukierni Cię z Kalinką zabierzemy! Ja stawiam! :)

      Usuń
  9. Też mam tę książkę )oraz kilka pozostałych rozsianych po bliźnich, którzy nie chcą oddać) i też przeczytałam to wszystko o Rogowie i też mieliśmy tam jechać (mimo, że chomik jest w świetnej formie), ale zapomnieliśmy jakoś. Dziękuję! Już nie zapomnę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że Pan Bóg jest miłosierny ale ja NIE! Biada istocie, która nie odda mi książki! ;)

      Usuń