czwartek, 2 listopada 2017

Umrzeć - tego nie robi się czytelnikowi

Dzisiaj Zaduszki. Zebrało mi się na przemyślenia.
I chociaż post pewnie zostanie opublikowany i przeczytany już po, to nastrój zaduszkowy jeszcze w nas będzie.
Taki czas.

Dzisiaj będzie o książkach, bo dawno nie było.
Może dlatego, że czytam dużo i nim się pozbieram do napisania czegoś, już jestem kilka książek dalej.
A koty się dzieją wciąż i może dlatego częściej jest o kotach...?

Znacie to uczucie, gdy przeczytacie dobrą książkę. Taką baaaaaardzo dobrą książkę. Nawet nie przeczytacie, lecz pochłoniecie!
Czasem zarywając noc wbrew rozsądkowi, bo rano trzeba jednak się zwlec i być z życiem on line.
No to jak? Wiecie o czym piszę?
Że książka skończyła się za szybko, że chce się więcej i to teraz już, natychmiast!
A jednocześnie ten lęk przed sięgnięciem po następny tytuł.
Żeby się nie rozczarować, bo może okazać się niewystarczająco dobry.
Żeby jeszcze rozkoszować się świeżo przeżytymi emocjami.
Czasem się wraca do co lepszych fragmentów, odnajduje się jeszcze raz jakiś akapit... Niedosyt.
Słowem jest się na mega czytelniczym głodzie.

Gorzej jest jedynie, gdy nie tylko książka kończy się za szybko, ale jej Autor.
W dwóch przypadkach nie mogę tego przeboleć.



Ledwo poznałam Terrego Pratchetta, kilka wiosen się nim nacieszyłam, czekałam na nowe książki, polowałam na starsze (chwała Mu, że jednak pisał dużo i regularnie!) i odszedł.
Będzie już ponad 2 lata.
Mówi się, że jak ktoś umiera, to świat się nie kończy.
Owszem. Tu się skończył. Świat Dysku się skończył i już nie poznamy dalszych losów bohaterów, których wątki tak obiecująco się zapowiadały.
Zostało trochę ponad 40 książek, eseje, poruszający film o prawie do eutanazji i pustka.

Piotr Cholewa - genialny tłumacz Pratchetta - we wstępie do zbioru "Kiksy klawiatury" pisał tak:
"[...] Możemy zapytać skąd się wziął fenomen Terry'ego Pratchetta... Wbrew pierwszemu wrażeniu, książki o Świecie Dysku mówią o ważnych sprawach, trudnych problemach i ciekawych kwestiach natury filozoficznej, a jednocześnie napisane są tak, że trudno się od nich oderwać i powstrzymać od śmiechu. Pratchett był erudytą, aforystą, filozofem. Być może trochę niedocenionym - gdyż Jego książki zaliczane są jednak do gatunku fantastyki. [...]
Myślę, że o Jego talencie i mądrości przekonamy się tym bardziej, kiedy go zabrakło. Od 12 marca 2015 roku nasz świat jest nieciekawie kulisty"

No i cóż można jeszcze dodać.

Pratchett był absolutnym geniuszem, bo całą naszą naturę, nasze ludzkie wady i słabości umiał pokazać w sposób absolutnie fantastyczny ;) wciągająco ciekawy, dowcipny i refleksyjny zarazem,
a jednocześnie nie obrażający i nie piętnujący nikogo.

A tak by the way - fantastyka to jedyny dział literatury w naszym pięknym nadwiślańskim kraju, który w żaden sposób nie jest dotowany. Fantastyka musi obronić się sama, a wiadomo, że czytelnicy to najsurowsze jury.

O śmierci Henninga Mankella dowiedziałam się z dużym opóźnieniem. Zmarł dokładnie pól roku później niż Terry Pratchett.
No i znowu ta sama historia.
Poznałam, rozsmakowałam się, polubiłam i zmarł :(

Do niedawna Mankella postrzegałam w zasadzie li tylko jako mistrza kryminału. W dodatku szwedzkiego kryminału, a ja literaturę skandynawską bardzo, bardzo lubię*
Mankell stworzył ciekawą postać Kurta Wallandera, policjanta z Ystad, więc jeśli ktoś nie kojarzy książek, to może kojarzy filmy. Do kręcenia serialu o Wallanderze zabrano się aż trzykrotnie - trzech różnych producentów - i każda z tych ekranizacji jest bardzo dobra.

Zastanawiałam się ostatnio dlaczego akurat kryminalny świat Mankella tak bardzo do mnie przemawia. I wymyśliłam.
W zasadzie powody są te same, które dotyczą Pratchetta.
Mankell pokazywał zbrodnię w kontekście ludzkiej natury. Przestępstwo było pryzmatem i lustrem zarazem. Myślę, że to jest właśnie wyznacznik kryminału doskonałego.
Literacki spadek Agathy Christie.
Każde opisane przestępstwo było inne, a jednak zawsze chodziło o to samo. Coś, co dla czytelnika mogło z perspektywy być powodem błahym, w przestępcy narastało, kumulowało się i rozlewało niczym trucizna. Dawne krzywdy, ludzka pycha, odrzucenie, strach, presja zachowania pozorów, fasady, wizerunku, frustracja.
Oczywiście jest to moja subiektywna ocena i miłośnicy kryminałów mogą w nich poszukiwać innych treści.
(Jednak kiepski kryminał poznać po tym, że autor nie mając pomysłu na swoich płaskich zwykle bohaterów wikła ich w międzynarodowe intrygi, z każdej stronnicy wyskakują na nas agenci KGB, FBI, CIA i innych bliżej niesprecyzowanych instytucji, jest spisek międzynarodowy tajemniczych organizacji pod rękę z mafią i czasami udaje się autorowi wyhamować zanim dojedzie do Roswell.)

No i stało się. Wylądowałam na czytelniczym głodzie właśnie w chwili, kiedy rozpakowywałam książki z pudeł na półki regałów.
Mankella pieczołowicie przeniosłam na Jego własną półkę, tę samą, którą zajmował w poprzednim mieszkaniu.
Wygospodarowałam jednak dla Niego nieco więcej przestrzeni (bo półek mi przybyło, hura!) i teraz tuli się jedynie do Kallentofta.
Przy okazji pomyślałam sobie, że może jednak coś jeszcze zdążył napisać. W sensie może jeszcze coś przetłumaczono w międzyczasie. Zaczęłam więc owocne poszukiwania na Alledrogo.
Tak! Tak! Jest!
Nabyłam "Szwedzkie kalosze"** drugą część "Włoskich butów" i "Grząskie piaski"



Przeczytałam. Pochłonęłam. Wracałam. Podczytywałam. Przyswajałam. 
Wsiąkło - jest moje, jest we mnie.
Grząskie piaski to swoisty testament, przemyślenia, rozrachunek jak zwał, tak zwał - są genialne.
Po pierwsze dlatego, że Mankell pisze wprost o tym, co dla niego ważne bez certolenia się i poprawności politycznej. Czyli np o odpadach radioaktywnych i o tym, że większość ludzi jest płytka jak kałuże, że nie tylko nie widzą, ale też widzieć i wiedzieć nie chcą. Pisze o różnych radosnych, smutnych i trudnych sytuacjach ze swojego życia.
Wiecie, każdy z nas nosi w sobie takie rzeczy, sytuacje, o których chciałby zapomnieć - trochę się ich wstydzi, bo nie dorósł do własnych wymagań, bo się wygłupił przed sobą i innymi, palną coś idiotycznego, zachował się jak debil. 
A one wyłażą i się pchają w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład wypełzają i męczą, kiedy obudzimy się zbyt wcześnie nad ranem. 
Właśnie takie sytuacje Mankell przytacza. Ma odwagę o nich pisać. Oswaja je tak bardzo po ludzku.
Jak zwykle robi to mistrzowsko. Łagodnie, nienachalnie prowadzi narrację. Jest refleksyjny ale bez zbędnego sentymentalizmu. Wywleka coś z człowieka, każe się zastanowić, przystanąć.  
A to wszystko zanurzone jest w jego olbrzymiej wiedzy o świecie; polityce, historii, archeologii, sztuce - malarstwie, muzyce, teatrze, naturze ludzkiej, środowisku naturalnym. To lektura typu, który uwielbiam - wchodzę w nią i na czas czytania zamykam się w bańce poza czasem i światem.

I choć zwykle tego nie robię, żeby mi obraz Autora nie zaburzał odbioru książki (bo przecież nie chodzi o maturalną interpretację dzieła w kontekście przeżyć autora, a o przyjemność obcowania z książką), tym razem wyguglowałam sobie Mankella z wirtualnych zasobów.
I trafiłam na taki wywiad z Autorem:





Ponieważ jesteśmy tu w babskim towarzystwie, bo z tego, co mi wiadomo, żaden samiec tu nie zbłądził, to oświadczam Wam Koleżanki miłe, że się zakochałam. 
Post mortem niestety, ale nie szkodzi, bo platonicznie.
Zakochałam się w genialnym, wrażliwym Człowieku. Jego erudycji i wrażliwości, czyli tym co w mężczyznach nas najbardziej w sumie kręci, czyż nie? ;)
Co oznacza, że za kilka lat mój egzemplarz Grząskich piasków nie będzie tak ładny, jak teraz na zdjęciu. Pewnie będzie mocno wyczytany.

Wiecie, nie to żebym była przesądna. 
A przynajmniej chcę się uważać za nieprzesadnie przesądną. 
Tylko co polubię jakiegoś autora i to lubienie staje się bezwarunkowe, to ten jest łaskaw się zawinąć z tego świata...
Jest jeszcze jeden autor, którego książki połykam jak pelikan, a szczęśliwie wciąż żyje i tworzy.
To Andrzej Pilipiuk. Mam nadzieję, że cieszy się i cieszyć się będzie dobrym zdrowiem i długim owocnym życiem. 
Czego Mu serdecznie życzę i nie, że przy okazji Zaduszek.





* i jeśli ktoś w tym miejscu ma skojarzenia ze Siegiem Larssonem, to w kontekście mojej osoby są to skojarzenia niewłaściwe. Stieg Larsson napisał Millenium, podobno kryminał, który jest..., który jest... no książką. No i jest. Tyle. Czytałam niestety.

** będzie trochę fukania na Alledrogo. Otóż "Szwedzkie kalosze" znalazłam w dziale Charytatywni Allegro. To dobrze, że wystawione tam aukcje pojawiają się w wyszukiwaniu ogólnego Allegro.
Ale już przedmioty obserwowane nie są widoczne na allegrowym koncie, tylko trzeba się ekstra logować do serwisu Charytatywni. Moim zdaniem mocno ogranicza to zasięg aukcji na cele pomocowe i to jest paskudne.
Do rzeczy jednak. Książkę nabyłam od Mamy Jasia Wajdy, będącego pod opieką Fundacji Słoneczko.
Niepełnosprawne dziecko jakich wiele. No tak, rzeczywiście. Ale wiecie, co mnie ujęło, że u Jasiowej Mamy można było zakupić zdjęcie-cegiełkę. Nie jakieś tam zdjęcie, ale zdjęcie zwierzaka. Psa lub kota.
Imaginujcie sobie, kobieta ma niepełnosprawne dziecko, jak doczytałam jest teraz z Jasiem na turnusie rehabilitacyjnym, a jej się chce chwytać za aparat i robić zdjęcia przypadkowo spotkanym psom i kotom. Kotom często bezdomniakom, jak widziałam na zdjęciach. Zawsze się zastanawiam, czy trudne doświadczenia są udziałem ludzi obdarzonych ponadprzeciętną empatią, czy odwrotnie, to ciężkie doświadczenia tę empatię wydobywają.

Jakby ktoś chciał na te aukcje zerknąć to podaję link http://charytatywni.allegro.pl/listing?sellerId=6572485

Aukcja z cegiełkami już się kończy ale pewnie będzie następna http://charytatywni.allegro.pl/cegielka-na-rehabilitacje-jasia-zdjecia-pies-kot-i5292268

A tu wklejam treści z aukcji Jasia Wajdy i mam nadzieję, że Mama Jasia nie będzie mi miała tego za złe, bo robię to bez porozumienia z Nią. Nie znamy się. Ot kupiłam od niej książkę i tyle, no i mnie ujęła cegiełkami.

Wszystkie aukcje prowadzone z tego konta mają status aukcji charytatywnych, nadany przez Allegro i odbywają się pod patronatem Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko". 
Cały dochód ze sprzedaży jest przekazany na leczenie i rehabilitację naszego synka Jasia Wajdy.

Jasiu w wyniku niedotlenienia okołoporodowego przeszedł krwawienie do mózgu 3go stopnia i wodogłowie skutkujące Mózgowym Porażeniem Dziecięcym (jednostronne, spastyczne) i opóźnieniem psychoruchowym. Jasiu chodzi, ale jest to chód spastyczny - ma zaburzenia równowagi, łatwo się potyka i na zewnątrz wymaga prowadzenia za rękę. Poza tym, ma problemy ze wzrokiem oraz, jako dodatek do pakietu - wrodzoną niedoczynność tarczycy.

Więcej informacji o Jasiu i tym jak nam można pomóc na stronie Fundacji:
http://fundacja-sloneczko.pl/frame/pokaz_opis.php?ida=503/W

Zapraszam na stronę, którą prowadzimy Jasiowi na Facebooku:
www.facebook.com/jaswajda

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Przedmiotem aukcji jest cegiełka na rehabilitację Jasia - trzy zdjęcia zwierzaków, wykonane przez Jasiową mamę ;) Przykładowe zdjęcia widać poniżej. Można sobie wybrać zwierzaka, a w razie braku preferencji, wysłane będzie losowo :)

ZACHĘCAMY DO UCZESTNICTWA W LICYTACJI I ODWIEDZANIA INNYCH JASIOWYCH AUKCJI :)
++++++++++++++++++++++++++++++

Pomóż Jasiowi w walce z niepełnosprawnością! Możesz to zrobić przez:

- Zakupy na naszych aukcjach

- Przekazanie przedmiotu na aukcję 

- Udostępnienie aukcji i informacji na temat Jasia

- Wpłacenie darowizny:

Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „SŁONECZKO”
77-400 Złotów, Stawnica 33A
Spółdzielczy Bank Ludowy Zakrzewo Oddział w Złotowie
numery kont:
darowizny w PLN: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
darowizny w EUR: 76 8944 0003 0000 2088 2000 0050
darowizny w USD: 97 8944 0003 0000 2088 2000 0060
Dla wpłacających z zagranicy kod SWIFT (inaczej zwany BIC): GBW CPL PP
kod kraju: PL
WAŻNE! Tytułem: darowizna na rzecz 503/W Jan Wajda

- Podaruj 1% podatku:
W zeznaniu PIT wpisz numer KRS 0000186434, a w polu informacje uzupełniające 503/W Jan Wajda. Prosimy o zaznaczenie X pola wyrażam zgodę

19 komentarzy:

  1. Z małymi wyjątkami nie jestem wierna jednemu pisarzowi przez całe życie. Raczej zakochuję się w książkach dlatego, że pasują do chwili, do etapu życia, do mnie czytającej. Ale po kilku latach już inne pisanie jest mi potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są te małe wyjątki :)
      Jest kilku autorów, którzy są niezawodni i wiem, że każda ich nowa książka da mi to, czego oczekuję.
      To miłe jak ulubione krakersy.
      Co nie wyklucza, że całą masę książek czytam na potrzeby chwili, albo bo wpadną mi w ręce lub męczę, bo muszę - bo są branżowe.

      Usuń
    2. Po przemyśleniu zmieniam zdanie: Jednak jest mnóstwo książek, które czytuję ciągle i ciągle... Od lat. Nawet nie jestem pewna, czy poprzedniego wpisu nie dokonałam, wypierając z pamięci fakt, że całą Agathę Christi przeczytałam już tyle razy, że podczas czytania tylko sprawdzam, czy nic się przez ostatnich kilka miesięcy nie zmieniło ;-)

      Usuń
    3. Masz rację. Trzeba sprawdzać czy nic się nie zmieniło. Czasami bohaterowie mają dość odgrywania tych samych scen i próbują coś zmienić, choćby pić kawę zamiast herbatki o piątej! Zgroza!
      Ale są ludzie, którzy czuwają, żeby tak nie było. Oto dowód:
      Jasper Fforde - Skok w dobrą książkę i Porwanie Jane E. - nie wiem dlaczego nie przetłumaczono na polski pozostałych tomów. Szczęśliwcy znający języki czytają dalej w oryginale.

      Usuń
  2. Rozumiem, ze "Grzaskie piaski" mozna przeczytac bez znajomosci ksiazek autora? Bo ja bardzo lubie dobre biografie / autobiografie ale ksiazek imc pana Mankella nie znam.
    (i raczej nie poznam, bo ja za durna na kryminaly jestem, nic nigdy nie rozumiem)
    Ale jak mozna czytac bez tego, to ja bym chetnie w te grzaskie piaski wsiakla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Grząskie piaski nie mają nic wspólnego z wcześniejszymi książkami oprócz autora rzecz jasna :)
      Trudno to nazwać biografią, bo nie jest to pełny, chronologiczny opis żywota. Raczej historie o. Rozdziały układają się w całość, ale każdy z nich jest osobną, skończoną historią.
      No i w dodatku te historie są tłem dla jakiś głębszych refleksji. Pisane były w okresie walki z nowotworem ale nie choroba jest osią książki.
      Mam wrażenie, że choroba w pewnym sensie uwolniła Autora do pisania o tym co myśli. Coś w stylu "mówię co myślę i czuję, bo mam coś wartościowego do przekazania i w nosie mam, co ludzie powiedzą, bo i tak mam raka" Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
      Po czym opowieści zaczynają się snuć.
      Nie wiem, czy dobrze potrafię to powiedzieć; Mankell pisze o emocjach, choć bardzo oszczędnie. Raczej buduje emocje, wzbudza je opisem wydarzeń. Lubię tak.

      Eee tam, że za durna.
      Są po prostu różne kryminały. Książki Mankella można spokojnie otwierać - krew nie zacznie z nich kapać. To są raczej opowieści o ludziach, o ich samotności, frustracji, codzienności bez fajerwerków, z jakimś przestępstwem w tle. Zbrodnia jest raczej pretekstem do pisania o ludziach.
      Dobrze się to czyta. Uwaga, bo może Ci się spodobać.

      Usuń
    2. Hmm. Pomimo braku kapiącej krwi, przestałam czytać Mankella, bo mnie przerażał. To już wolę Anię z Zielonego wzgórza albo co.

      Usuń
    3. Jeśli Mankell Cię przerażał nigdy w życiu nie daj się namówić na Kallentofta!

      Usuń
    4. To zapisuje te Piaski na moja liste.
      A za durna jestem, serio. Nie potrafie zrozumiec nawet najprostszej intrygi, zanalizowac zwiazków. Mój umysl po prostu pracuje inaczej. Jeslibym kiedykolwiek musiala kogos przechytrzyc, to pewnie tak bym sie pogubila, ze odnaleziono by mnie po 3 latach gdzies w lesie na podkarpaciu :)))

      Usuń
    5. Myślę, że nie będziesz żałować :)
      A może jeszcze Ci kiedyś przyjdzie ochota skosztować Mankella w kryminale :) Tak jak napisała Venus zbrodnia jest banalna, najważniejszy jest świt wokół niej zbudowany.

      Usuń
  3. Muszę wtrącić swoje trzy grosze, bo bardzo kocham Mankella. Zmartwiłam się, że nic już nie napisze. Będzie mi go brakowało. Dobrze to ujęłaś, że jego bohaterowie to zwykli ludzie, ze zwykłymi problemami. Tacy jakich moglibyśmy spotkać w sklepie czy autobusie. Skandynawska literatura jest piękna, mało znana i zawsze refleksyjna, filozoficzna. Czytając niby zwykły kryminał dowiadujesz się wiele o społeczeństwie, o mechanizmach, które nim rządzą. Kiedyś czytałam różne amerykańskie kryminały czy thrillery - teraz nie mogę tego gówna znieść. Te minimalistyczne, prymitywne dialogi o niczym, ciągłe opisy jak kto wygląda i w co się ubiera. Przeciętny amerykański kryminał można skrócić co najmniej o połowę i niczego się nie traci. U Mankella czyta się każde słowo, bo każde jest ważne.
    Cieszę się, że tu zajrzałam, bo nie wiedziałam o istnieniu tej książki. Z pewnością się w nią zaopatrzę i przeczytam. Obejrzałam wywiad. Widać, że jest to mądry inteligentny człowiek. Powiedział coś bardzo mądrego o współczesnym świecie: nigdy przedtem ludzie nie mieli tak łatwego dostępu do ogromnej ilości informacji jak obecnie, a jednocześnie współczesny człowiek tak mało wie. To cholera prawda, bo ludzie w nawale informacji nie potrafią oddzielić tego, co naprawdę ważne i wartościowe. Łykają każda plotkę i sensacyjkę, a nie widzą tego, co istotne.
    Jeśli lubisz Skandynawię sięgnij po Yrsę Sigurdardottir i Arlandura Indridasona - oboje to Islandczycy. I jak to w skandynawskiej literaturze - dokładnie jak napisałaś - zbrodnia jest tylko pretekstem do przekazania wnikliwych obserwacji społeczeństwa, historii i polityki. Sigurdardottir jest może trochę bardziej komercyjna, ale Indridason jest świetny jak Mankell. Jest jeszcze duńczyk Jussi Adler-Olsen, nie czytałam, ale trafiłam na świetny film Deprtament Q - doskonały, ponury kryminał ze zwykłymi ludźmi.
    A teraz powiem ci dlaczego zajrzałam na twój blog - bo uwielbiam wiersz Szymborskiej, który zaaranżowałaś po swojemu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Venus! Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że tu zajrzałaś! I dziękuję, że uzupełniłaś mój wpis o uwagi do wywiadu - te o dostępie do informacji. Umknęło mi. Podobne refleksje są w Grząskich piaskach.
      Też uwielbiam ten wiersz Szymborskiej z przyczyn oczywistych - czyli kocich :)
      Pięknie Ci dziękuję za tych dwoje Islandczyków i Duńczyka. Na bank po nich sięgnę! Wszak zbliżają się klimatyczne długaśne, ciemne, wietrzne wieczory i noce - będzie klimatycznie ;)
      słowo/obraz terytoria wydało trochę z serii terytoria skandynawii i jeśli Islandia Ci w duszy zagrała to świetna jest powieść malutka (114 stron) Skugga Baldur Opowieść islandzka. Napisał to Sjon czyli Sigurjon Birgir Sigurdsson. Jest mega!
      I ostatnio wpadły mi w ręce Córki marionetek Marii Ernestam - Szwedki - też polecam.
      Natomiast niestety Stieg Larsson to brzydko mówiąc śmieciowe pisarstwo. Dokładnie jak to piszesz o hamerykanskich dziełach. Pierwszy tom Millenium nawet mnie wciągnął, choć wkurzało mnie rozciąganie akcji niczym w Brazylijskim serialu. Drugi tom zmogłam nie bez wysiłku. Przy trzecim się poddałam po 50 stronie. (Brawo ja! Doszłam aż do 50. strony tego gniota!).

      Usuń
  4. Hym... ja tam do dzisiaj nie mogę wybaczyć Hrabalowi że wziął i kipnął. Mam też ciężkie pretensje do Bułhakowa. No i Twain, jak on śmiał?! ;-)
    Co do skandynawskich krimi to jak piszesz, są różne. Czasem to jest różnica paru klas, przestałam zawierzać określeniom typu skandynawski typ kryminału i oczekiwać samych dobrutek, bo się parę razy nacięłam. Z filmami jest tak samo, oczywizda najbardziej dołujące to są przeróbki po hamerykańsku - można oglądać za karę! Wallandera lubię, zarówno w wersji pisanej jak i granej ( uważam że szwedzki serial był najbliżej ducha powieści ). Myślę że ze wszystkich czytanych przeze mnie nordyckich krimi te Mankellowe się wyróżniają tym że zbrodnia w gruncie rzeczy jest banalna. Jak to w życiu, nawet najbardziej wyrafinowane Hanibale Lectery to zwykłe narcystyczne dupki mające problem z kontrolowaniem samych siebie, zanurzone w świecie naszym powszechnym. A te wszystkie ukochane przez autorów krimi i thrillerów CIA-eje i inne Straszliwe Organizacje Przestępcze to mnóstwo papierkowej roboty ( taa, protokoły z inwigilacji, zapotrzebowanie na nośniki, protokoły zniszczenia nośników, a Straszliwe Organizacje Przestępcze muszą mieć dobrze prowadzoną księgowość ). Normalnie biurokracja trzyma w napięciu, he, he. Jest taki angielski film, był wyświetlany w Polsce pod tytułem "Szpieg" ( bardzo dobry, chyba najlepiej oddający real wywiadu ), który tak bardzo rozczarowywał szeroki krąg miłośników "kina szpiegowskiego" że mało się nie zapluli. Szczęśliwie plujący na ogół młodzi, to nie dane im było się katować filmikiem "Rozmowa" z Genem Hackmanem. Dopiero by się wynudzili!;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twaina i Bułhakowa jakoś odpękam, ale masz rację z Hrabalem. Co mu przyszło do głowy, żeby tak wziąć i umrzeć?!
      Teraz czytam Ingrid Hederstrom. Nawet przyjemnie wchodzi, ale kudy jej do Mankella. Już w pierwszym tomie interweniował premier Belgii i hamerykanskie generały z NATO.
      A z księgowością i biurokracją masz rację. Zwykle gubię się już wokolicy drugiego przelewu i pierwszego większego transferu ;)
      Real zwykle rozczarowuje. Tak jak banalne zbrodnie Mankella ;) (Szwedzi faktycznie zrobili najlepszy serial) ludziska chcą czegoś ekstraordynaryjnego.
      A pamiętasz taki serial Mordrerstwa w Midsomer z Johnem Nettlessem? Uwielbiałam. Sielska angielska wiocha a tam w każdej kuchni arszenik i stare koronki. Ta sama banalność zbrodni. Mogłam sobie oczka na druty narzucić i spokojnie dziergać wzorku nie pomyliwszy, krwi nie trzeba było ścierać spod ekranu, a intryga była zawsze mistrzowska! Kiedyś oglądałam wywiad z Nettlesem - obliczył, że w czasie kilku sezonów wymordowali jedno angielskie hrabstwo a w samym Midsomer w zasadzie nie miał prawa się nikt ostać, ale widzowie czekali na więcej :)
      Proszę Cię! Rozmowa z Hackmanem. Facet w koło Macieju słucha tego samego. Kto by to zniósł. Trzeba by słuchać razem z nim. A na Powiększeniu Antonioniego to można się fest wynudzić. Cały film facet gapi się w jedno zdjęcie! :)

      Usuń
  5. hmmm...Przywiązuję się do bohaterów. Czasami to denerwujące. Jeżycjada stała się dla mnie drogą przez mękę, a mimo to wiem, że kupię następną część i będę mleć złe słowa pod kocem.
    Zasmuciła mnie swoim odejściem Sue Townsend. Adrian Mole już się więcej nie zestarzeje. A szkoda, bo byliśmy równolatkami i jest to jeden z moich ulubionych bohaterów - dziwak, o ogromnym, przerośniętym ego, żyjący w świecie wyobraźni, widzący siebie jako niezrealizowanego pisarza, pechowiec. Sue odeszła. Adrian pozostał na wieki młodszy ode mnie. Kiedy mnie dorwie chandra, wracam sobie do Broni Masowego Rażenia albo Czasu Cappucino, i zaraz mi lepiej. To jedyne książki w moim domu, które posiadam w kilku wersjach językowych, i zdecydowanie wolę czytać w oryginale.
    Skandynawski kryminał jest mi bliski, Mnekell, Indridason, Sigurdirdottir, Nesbo itp. itd. Jestem nimi napchana po pachy, a więc tymczasem mój zapał nieco przysechł.
    Pratchetta nie zmogłam, nie mój typ pisarstwa.
    Czytam wszystko, typowy junk reader, uzależniony od czytania - co mi podsuniesz to połknę. Bewolfa przeplatam z Grocholą, Vetulaniego z Pilipiukiem, Mikołejkę z Kutnerem:-)a ostatnio Rolleczek z Michio Kaku i Historią Jedzenia:-) Uznajmy, że to eklektyzm...:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, bo to jest eklektyzm :)
      U mnie też jest od Sasa do lasa, bo samych śniegów, pól lodowych, zorzy polarnej i nocy polarnej bym nie zniosła. Adriana też poznałam, ale przelotnie. Ale Elizabeth Buchan, Joanne Harris, de Blasi, Irvinga, Olivię Goldsmith przeplatamy Hłaskiem, Archerem, Greenem, Pilipiukiem, Gromyko i całą armią innych autorów. No i lubię książki popularnonaukowe. Kiedyś byłą taka czarna seria wydawana przez Prószyńskiego - zeżarłam całą bez popicia, tak jak książki Morrisa i Bussa. To chyba normalne, że człowiek jest wielowątkowy :)

      Usuń
  6. Ja też czytam różne różności, ponieważ córka ma lat 16 czytam także książki tzw. "młodzieżowe" Niektóre bardzo mi się podobają. Pieprzu - nie wiedziałam, że Sue Townsend nie żyje. :( Adrian Mole to niemal mój idol. Czytałaś: A woman who went to bed for a year? Daleko jej do Mola, ale całkiem niezła.
    Ostatnio wzięłam się za filozofię i etykę. Nie zawsze łatwo się to czyta, ale bardzo mnie ciekawi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Venus - to cieszę się, że wreszcie poznałam kogoś, kto docenia Adriana:-) Sue miała powikłania związane z cukrzycą, z tego powodu straciła wzrok. Ostatnie książki były pisane z pomocą dzieci - nagrywane, dyktowane, przepisywane. Zmarła 3 lata temu. Dobrze, że nie uśmierciła Adriana w ostatniej książce, chociaż o śmierci jest tam sporo.
      Ja lubię coś z obszaru filozofii i religii (filozofia to były moje pierwsze studia po maturze których nie ukończyłam zresztą, bo postanowiłam zostać mamą), szczególnie bliski jest mi Mikołejko, Delumeau, Obirek:-)

      Usuń
    2. Pieprzu - a czy twój syn wie, że rzuciłaś dla niego filozofię? I czy to docenia? ;)

      Usuń