Ogłaszam wszem i wobec, że Kulinaria czyli Krokieta z Bigosem wczoraj pojechały do własnego domu, gdzie będą dzielić, rzomdzić i panować niepodzielnie!
Zaraz przejdę do meritum, czyli wczorajszego radosnego dnia, ale najsampierw słów kilka o tym, że różowo nie było i z Gosianką drżałyśmy jak te osiki, czy wspaniała rodzina, która zgłosiła się po kotki nie stchórzy.
Otóż będzie dwa tygodnie temu Krokietka dostała wysokiej gorączki. Bardzo wysokiej!
Z radosnego żywego srebra zrobiła się słabiutka, leżąca i mrucząca nieszczęśliwa szmatka. Wyglądało poważnie i zaraźliwie.
Spędziłam z kocimi dziećmi pół nocy na kocim SORze i powiem Wam, że wcale nie jest lepiej niż na ludzkim. Wiele ciężkich przypadków, dużo rozpaczy zwierzęcego personelu, długa kolejka i umordowana pani weterynarz pracująca w trybie ośmiornicy.
Kiedy przyszła nasza kolei, wykonane zostały różne badania, wykluczona została panleukopenia (uff!!!!), podane leki przeciwgorączkowe, ale diagnozy nie udało się postawić. Już o północy byliśmy w domu do 1.00 uwinęłam się jeszcze z obsługą oczu Łatka i pół do drugiej poszłam spać.
Następnego dnia rano lepiej nie było i Krokieta gorączkowała. Trafiliśmy do pewnej baaaardzo znanej i fejsbukowej przychodni, bo była otwarta najwcześniej, gdzie w sumie zamiast rzetelnej pomocy otrzymałam wykład na temat pazerności wszelkich fundacji, pouczenia i połajania - ze względu na RODO danych nie ujawnię, ale wiem, że był o nasz ostatni kontakt z weterynaryjną gwiazdą fejsbuka.
I w tym momencie wydarzyło się coś, co pozwoliło mi w miarę spokojnie przetrwać kolejne dni. Otóż zadzwoniła do mnie pani doktor Olga Pyżyńska z Przychodni weterynaryjnej Kiełbowicz w Obornikach Śląskich, bo po przyjściu do pracy zobaczyła, że dobijałam się do nich telefonicznie poprzedniego dnia już po zamknięciu przychodni (mają informację, że można całodobowo, ale całodobowo zaszwankowało w sezonie urlopowym niestety). Wysłuchała w czym rzecz, przeanalizowała przesłane z w formie zdjęć wyniki z SORu, przemyślała wszystkie ewentualności, co też kotu być może, a ponieważ Krokieta wybrała sobie na gorączkowanie dwa najbardziej upalne dni, pani doktor wsiadła w samochód i z pełną skrzynią WSZYSTKIEGO przyjechała do kociego dziecka! I tak przyjeżdżała z troską i medykamentami kolejne trzy dni! A właściwe objawy, pozwalające na postawienie diagnozy, pojawiły się po dniach dwóch.
Na cześć pani doktor Olgi Pyżyńskiej, której jestem NIEWYSŁOWIENIE wdzięczna HIP HIP HURA! (Ten zwycięski okrzyk należy również kochani PT Blogoczytacze zamieszczać w komentarzach).
Bo prawda jest taka, że gdy już była diagnoza - wirus kalici - gdy dziecko było zabezpieczone i leczone, to leczyć z histerii i wspierać trzeba było Psa w swetrze... Wiecie, jak jest. Niby XXI wiek, diagnoza, leki, wiemy, że są fazy choroby, przez które po prostu trzeba przejść, a człowiek i tak nie śpi ze zmartwienia.
Tym bardziej, że cały czas w czasie chorowania Bigos był z Krokietką i muszę powiedzieć, że bardzo ją wspierał choćby wylizywaniem uszu i pyszczka.
Ja wiem, że zgodnie ze sztuką powinnam była kocięta odizolować, ale po pierwsze nie miałam już gdzie, bo naszej starej szkole daleko do klasztoru w Lubiążu, gdzie jest 300 pomieszczeń, po drugie rozdzielenie kociąt tylko spowodowałoby stres, a ten, jak wiadomo, nie służy, po trzecie, z tego, co mnie uczono na mikrobiologii i immunologi o wirusach, to sensu to za dużego już nie miało.
Bigos się nie zaraził z jakiegoś powodu i tego się trzymajmy.
Z Mambą też przechodziliśmy kalici >>> TU <<< i ani Bura, ani pozostałe koty się od niej nie zaraziły.
Jak już z Krokietą było dobrze i oczko Łatka też już było dobre, musiałam sobie znaleźć inny powód do zmartwień. Na tapetę poszedł Bigos.
Bigos przyszedł do nas z wielkim, pękatym, twardym i bolesnym brzuszkiem. Po odrobaczeniu i na jedzeniu dla kotów właściwym, brzuszek przestał boleć, zmiękł i skląsł był, ale niezupełnie.
Ponieważ Krokiet z Bigosem przebywali w czasie choroby razem, to i razem się ciągali po weterynarzach (cud Boski, że w tych przychodniach nie złapali nic więcej!) i w związku z tym brzuszkiem padały sugestie (również od fejsbukowej gwiazdy, która nawet sugerowała biopsję rzekomego płynu), że może być to wodobrzusze i FIP.
Taaaaa....
Co prawda wodobrzusze wygląda inaczej, a kot byłby markotnym pluszakiem bez życia i apetytu, czego Bigos był żywym zaprzeczeniem, jednak sugestia drążyła mi zwoje i oczywiście wybiła się na pierwszy plan, gdy tylko z Krokietką było lepiej.
Rozsądek co prawda podpowiadał, że ten FIP to pic na wodę fotomontaż, ale...
Doszłam więc do wniosku, że może wystarczy kocinę tylko drugi raz porządnie odrobaczyć i po sprawie i z tą myślą położyłam się spać w poniedziałek wieczorem, żeby we wtorek rano obudzić się z granitowym przekonaniem, że Bigos ma galopującego chłoniaka i wodobrzusze jak stąd do Niewidać i już łykałam łzy za kocięciem, co to ma ostatnie godziny życia przed sobą, i co to ja powiem rodzinie adopcyjnej, i na to trzeba specjalisty światowej klasy! Czyli NNNŚ Weta.
I tu znowu dochodzimy do koming ałtu, czyli chrzanić RODO, czas przedstawić tego wielkiego Człowieka, a jest nim pan doktor Zdzisław Rak, który ćwierć wieku pracował na pierwszej linii frontu, czyli we wrocławskim schronisku, a obecnie przyjmuje w Rogowie Sobóckim w przychodni Vita i Animal.
I pognałam z "konającym" Bigosem 56 km w jedną stronę, żeby się dowiedzieć, że kot nic o konaniu nie wie i konać ani myśli, a zobaczenie u Bigosa wodobrzusza wymaga niepohamowanej wyobraźni.
Przy tej okazji zostałam po raz en-ty zapewniona, że pan doktor, człowiek o łagodnym usposobieniu i angielskim poczuciu humoru, za każdym razem pozostaje w radosnym oczekiwaniu na moje fantastyczne diagnozy, gdyż robią mu dzień. Weterynarz też człowiek, pośmiać się musi :)
Ale z brzuchem Bigosa faktycznie problem jest, choć w niedługim czasie powinien przejść do przeszłości. Bigos w wyniku niewłaściwej wiejskiej diety śmieciowej, czytaj: czyli czym wieś kota może nakarmić, cierpiał na przewlekłe zaparcia (faktycznie pierwsze dwa dni popiskiwał z bólu, jak szedł do kuwety) i doszło do mechanicznego rozciągnięcia okrężnicy - czyli tzw. okrężnicy olbrzymiej. Ja tu widzę jak nic kości z gotowanego na rosół kurczaka.
Ludziska z tzw. dobrym sercem, naprawdę nie przyjmują do wiadomości, że resztki ze stołu, kości i mleczko nie są pożywieniem dla kota, zwłaszcza małego kota i można mu wyrządzić krzywdę, a nawet niestety zabić... tak, tak.
Ponieważ jednak na kociej karmie kocie wypróżnienia się uregulowały, bez zaparć i biegunek, wszystko wskazuje na to, że Bigos dorośnie do swojej okrężnicy i po problemie nie będzie śladu. Strach jednak pomyśleć, jakie konsekwencje mogłoby mieć dla Bigosa dalsze, niewłaściwe pożywienie. Wiem coś o tym, bo przerobiłam problem zaparć z Jojo, ale u niej problem był powypadkowy, a wielgachny brzuch Łazanki też nie wziął się znikąd.
Wnioski z przeżyć mam następujące: dlaczego dzieci/koty/psy/inne zwierzątka domowe chorują, zwłaszcza w niedziele, w święta, w upały, po nocach, przed wyjazdem na wakacje lub kiedy w pracy mamy urwanie głowy? Odpowiedź jest jedna: bo mogą!
A najważniejsza dla rodzica i/lub personelu jest zawartość pieluchy/kuwety/podkładu/woreczka na odchody pod względem objętości, konsystencji, zapachu i koloru. Krótko mówiąc kupa rządzi!
Okazało się, że Cudowna Rodzina nie tylko nie stchórzyła, ale odniosła się do problemów z troską i przejęciem! Wczoraj przyjechały po kocięta dwie dojrzałe w kwestiach zwierzęcych kobiety: pani Ilona z panną Marysią i ZROBIŁY WRAŻENIE.
Wrażenie najlepszego i wymarzonego kociego personelu. Po pięciu minutach w kocim pokoju już widziałam symptomy kociego obłędu (wiecie, te okrągłe oczy, ten maślany wzrok, to mówienie przyciszonym głosem, żeby kotek się nie wystraszył, te ostrożnie wyciągnięte dłonie i wzajemne napominanie się, że nic na siłę, kotek musi sam chcieć). Pani Ilona zaprzeczała, ale prawda jest taka, że jeszcze ma syndrom wyparcia, bo nie czarujmy się - jeśli na koteczki czekają już szeleszczące tunele, myszki, zabawki podpatrzone na blogowych zdjęciach, kilka rodzajów karmy i inne dobra, jeśli poidełko-fontanna i półki na ścianie wzbudzają niezdrowy entuzjazm i pożądanie, a nieświadomy niczego Ojciec rodziny ma już rozplanowane roboty stolarskie, rozważana jest ilość i rozmiar kuwet - to o czym my mówimy ;)
Marysia miała pytania o to, jak poznać, kiedy kot ma jaki humor, pani Ilona miała listę pytań dotyczących menu. Ze zrozumieniem odniosła się do sprawy kup. Rozważyłyśmy różne opcje karmienia i już widzę ten scenariusz - teraz, gdy Krokieta z Bigosem pożerają tony żarcia z zapałem wygłodniałych piranii, będą radością swego personelu, ale gdy podrosną i, co naturalne, będą jadły mniej i rozsuwały noskami, staną się źródłem troski i zmartwienia, a ich mame szykować będzie dziesięciodaniowe posiłki, żeby tylko kotki były łaskawe ;)
Jak u Miłozwierza:
albo tu, na torbie będącej obiektem mego pożądania:
Nie wiem, czy mame Krokietki i Bigosa jest córką rybaka, mazura z Mazur, ale nawet nie wiecie ile słodyczy jest w słowie Ilona, cza, cza, cza! :) Powierzyłam paniom moje wyniuńkane kocie robaczki, bo jednak dla mnie to też przeżycie niesamowite i niecodzienne, ale powstrzymałam się na koniec od dawania dobrych rad w stylu "a niechże Karolek nie biega, bo się spoci i pamiętajcie o szaliku i ciepłych majtkach!"
Musze poprosić Gosiankę, niechże mi strzeli fotki z jakiejś lepszej strony, wrzuci w te olxy, może i mnie ktoś zaadoptuje... ech.
Jeszcze trochę zdjęć Krokietki i Bigosa:
Piranie:
Sjesta:
Piranie (zanim zdążyłam złożyć się do zdjęć michy były puste...)
A może jednak coś zostało?
Mniam!
Zwyczajowe siusianie synchroniczne:
Po tych facetach zawsze trzeba opuszczać klapę...
To teraz czekamy na wieści z nowego domu.
Łatuś.
Łatuś, zwany również Kropkiem, gdyż jest faktycznie pokryty ładnymi, okrągłymi kropkami, na co zwróciła uwagę pani wet Olga, ma się świetnie!
Oczko jest nieporównanie lepsze, co też jest zasługą pani doktor, która nie zawahała się konsultować łatkowego oczka ememesowo ze swoim szefem, okulistą, doktorem Kiełbowiczem. Zdjęcia łatkowego oczka ścigały doktora na urlopie na tych Majorkach i Malediwach, odpowiedzi i zalecenia szły odwrotnie z tych Seszeli i Hawajów, czy gdzie ten dobry człowiek próbował się zaszyć, i efekty są. W nosku już też nie gra orkiestra, bo codziennie się inhalujemy.
Było:
Jest:
Miednica się zrasta, dziecko biega i skacze i ciężko znosiło uwięzienie w klatce. Puszczaliśmy więc kocinę na pokój, żeby nie uświerkła. Jeszcze trochę utyka, ale śmiga jak perszing.
Mam gustowną kropkę na pięcie ;)
A kuku spod szafy:
Drapak, czyli jak RÓWNOCZEŚNIE biec w górę iw dół!
Dla krótkowidzów - proszę sobie zdjęcie powiększyć, bo ta smuga to kot!
Ciotka nie zdążyła cyknąć:
Filmik
Nie wiem, czy on już jest tak szybki, czy ja taka zramolała, zapewne jedno i drugie, bo razu pewnego smyrgnął mi obok nóg i wybiegł na przedpokój.
Tam na szczęście wyhamował, bo na drodze siedziała mu Łazanka - w całym swoim łazankowym majestacie zasadniczej kociej matrony, z wredotą wypisaną na pysku.
Zwykle Łazanka patrzy tak:
ale gdy oczy się mrużą, a uszy idą na bok a'la mistrz Yoda mniej więcej jak na zdjęciach poniżej, nie wróży to nic dobrego.
W ostatniej chwili capnęłam maleńtasa i uniosłam do góry, zanim Łazanka zdążyła podjąć decyzję o przeżegnaniu go pazurzastą łapą. Nie po to kropię i smaruję mu te oczyska, żeby Łazanka wydrapała mu je jednym pociągnięciem.
Łatek jest niesamowity! Jest radosnym, rozmruczanym kocięciem bardzo, bardzo spragnionym człowieka. Nawet rano, po całej nocy niejedzenia, potrafi porzucić pełną michę i pilnować moich nóg, żebym tylko nie wyszła z pokoju. Oczka widzą, ale nie tak dobrze jak u zdrowego kotka, przez co sprawia śmieszne wrażenie krótkowidza. Do wielu rzeczy musi podejść i szturchnąć je noskiem. Wzięty na ręce daje mokre noski i gorące buziaki. Lubię brać go w ramiona jak niemowlę, fascynują go okulary, zbliża pyszczek do mojej twarzy, po czym delikatnie łapkami, chłodnymi i miękkimi w dotyku, z uwagą bada mój nos i policzki.
Wczoraj odbyło się gruntowne czyszczenie kociego pokoju i całonocne ozonowanie, co mam nadzieję wybiło całe niepożądane życie i dzisiaj rano Łatuś objął pokój w posiadanie. Ile było radości! Z przestrzeni, z nowych zabawek. Bardzo spodobał mu się tor ze świecącą piłeczką. Nie widzi jej za dobrze póki się nie świeci więc wpycha łapki w każdy otwór. Wrzuciłam mu tam różne inne drobiazgi, żeby łapka zawsze coś znalazła. Najlepsza okazała się stara czerwona, drewniana pisanka, znaleziona kiedyś przez nas w ogrodzie. Widzi ją, bo jest kontrastowa i radośnie turla.
Łatuś będzie wymagał jeszcze trochę troski i jakieś trzy tygodnie kropienia oczu. Około miesiąca zanim miednica zupełnie się zrośnie, ale poza tym Łatkowi nic nie dolega oprócz samotności, dlatego może znajdzie się jakiś fajny, odpowiedzialny dom, który przygarnie i otoczy troską tego radosnego i kochającego ludzi małego kotka w kropki. Kropienie oczu to nie jest wielkie zadanie, a maluchowi należy się towarzystwo i miłość ludzi już teraz od zaraz.
Zastanówcie się, może ktoś coś?
Kropeczki:
Komu buziak?
Z domowego stada.
Łazanka ostatnio obdarza mnie miłością i wielką atencją - czuję się zaszczycona. W konkurencji, kto pierwszy dotknie brzuchem ziemi zdecydowanie prowadzi, zaraz przed Tuśkiem.
Ktoś mi chyba podmienił kota ;)
Klops, któremu wszyscy za dziecięcia wróżyli, że będzie wielkim kocurem, dorósł do wielkości smukłego młodziana i stanął. Aż tu nagle, nie wiadomo jak i kiedy, zmężniał i rozrósł się w wielkie kocisko a'la czarna pantera i zaczął ustawiać resztę. Niby wykastrowany a herszt i zbój :)
Jak łomotnąć Groszkę, żeby mame nie wkurzyć...?
Opuszczę, niech ma.
Prawą łapką chwytamy za piętę i streeeeeeczing!
Uff! Męczące!
Panter
Panter w porównaniu
Odczep się matka, nie będę gwiazdorzył!
Zajrzyjcie tu jeszcze popołudnio-wieczorem - będzie apdejt ;)
Apdejt nr 1:
Wiadomo, tam się Rodzina rozpływa nad kociętami, a ja tu bez wieści siedziałam jak na tłuczonym szkle, aż zagadnęłam nieśmiało, czy aby nie rozczarowani...
Oto odpowiedź na moje zapytanie:
Absolutnie nie rozczarowani! Krokietka wczoraj chwilkę się chowala ale ciekawskosc zwyciężyła i szybko przystąpiła do zabawy. Wieczorem już się tuliła i usnęła na łóżku Marysi. W tym czasie Bigos obserwował wszystko spod łóżka i wychodził tylko jak mu się wydawało że nikogo nie ma w pokoju. Dziś już wyszedł i nie chował się na nasz widok. Zaczął się nawet bawic myszką, ale pogłaskać się jeszcze nie pozwolił. Są cudowne :)
Serce rośnie!
Apdejt nr 2:
Byliśmy na wizycie kontrolnej. Był płacz i protesty i bunt i foch, a potem rezygnacja.
A potem były pieszczoty i buziaki :) Ta kocia rozmruczana słodycz potrafiła zaczarować nawet swoich wetów i brał się do całowania. Łatuś stał się niekwestionowaną maskotką przychodni.
Poznajcie ludzi, którzy się tak troskliwie Łatkiem opiekują: pani doktor Olga Pyżyńska i pan doktor Maciej Kiełbowicz
Niestety to oczko, które było lepsze, w rzeczywistości jest gorsze ponieważ było uszkodzone mechanicznie. Inny kot Łatusia zajechał pazurem w oczko i doszło do zrostów w obrębie tęczówki i rogówki. Mógł to być np rodzony brat lub siostra w czasie przepychania się do cycka lub inny kot, w innych okolicznościach. Nigdy się tego nie dowiemy. Bonusem jest fakt, że ominęła nas choroba kociego pazura i to jest ta dobra wiadomość. W związku jednak ze złym wzrokiem Łatka oraz zbyt słodkim i ciapowatym charakterem, szukamy mu domu NIEWYCHODZĄCEGO. Wiecie, że ja nie mam nic przeciwko wychodzeniu kotów i bezpiecznym domom wychodzącym, ale dla Łatka na dworze bezpiecznie by nie było. Osiatkowany balkon czy taras jak najbardziej ale otwarta przestrzeń nie.
Obserwuję to również w kocim pokoju. O ile Krokiet, Pieczarka i Bigos siedzieli na siatce i z nosami przy siatce, śledząc ptaszki, muszki, motylki i poruszające się gałęzie drzew, o tyle dla Łatka jest to rozrywka zupełnie obca, on nie widzi tych wszystkich pięknych zjawisk, ale w słoneczku poleżeć lubi :D
Nie wypada nie skomentować, skoro taka wspaniała osoba zasługuje na HIP! HIP! HURRRRA!
OdpowiedzUsuńOby kotkom dobrze się działo.
Koto - zgodnie z przewidywaniami - już się dobrze dzieje, a personel się odnajduje w nowej roli jak trzeba, łóżek użycza i usługuje :)
UsuńOj, żebyś wiedziała, że hip hip hura! Przecież ja bym padła ze stresu gdyby nie ta dobra kobieta! I ewentualne wożenie nieprzytomnego z gorączki kota w te upały - no nie wyobrażam sobie!
Jak ja kocham te opowieści:) No i HIP, HIP, HURRA!
OdpowiedzUsuńWszystko dobre, co się dobrze kończy! :)
UsuńOj przechodziłam kalciwirus z naszymi i Satrszą Trójca i tą Młodszą - nie wiem, ale jakoś nikt poza Luną się nie zaraził od nich - bo już wiadomo było, że po ptakach jak odkryłam Chessrua z gorączką. Podziwiam wytrwałość, ale kto jak nie my kocie matki?
OdpowiedzUsuńMamba miała kalici i ani Bura się od niej nie zaraziła, jak Mambiszon chorowała, ani nikt inny potem, jak była nosicielem.
UsuńMoje obie trójce nosiciele, a więc mogę powiedzieć że 55% będzie chorować jak tylko jakiegoś jednego szkodnika przyniosę od weta. Ale w sumie niekoniecznie bo jak znad morza wróciłam i mi się pochorował wtedy jeszcze Amber to tylko Mefi łaził chory, a rude to tak delikatnie tylko... Oj co się z tymi kotami mamy to nasze. Zdrowia tam życzę i nieosiwienia :)
UsuńHIP! HIP! HURRRA! Należy się za godziwość, za poświęcenie, za właściwy stosunek do zwierząt i do swojej pracy. A fejsdzbuczą dzbuczyć, z resztek przyzwoitości nie napiszę dosadniej! Małe pojechały zarządzać rodziną a Kropek teraz się rozpanoszył w dziecinnym. Cóś młą sie zdaje że Kropek to będzie taka żywa rtęć, on jak na półzdrowego jest bardzo dziarski i perszingowaty. Stado powala, co za bandziochy! :-O No niemal kopie mła. Panter może być z tych "wyścigowych" jak Felicjan, wysokie i płaskie stworzenie ( oby tylko charakter miał lepszy niż Wiadomo Kto ). Co do Miłozwierza to mła uwielbia ten rysuneczek z napisem "Najlepszy podajnik do żarcia mi padł". ;-)
OdpowiedzUsuńOj, Tabs, ta Dobra Kobieta mi życie uratowała. Przede wszystkim nie wyobrażam sobie wożenia rozgorączkowanego, odwodnionego kocięcia w te upały do lecznicy i czekanie w kolejkach. A jak na złość Krokieta miała po 40 z groszami, jak na zewnątrz było niewiele mniej w te dwa najgorętsze dni.
UsuńKropek jest słodycz do zacałowania! Takiego całuśnego brzdąca ja jeszcze nie spotkałam w życiu!
Prawda, że cudowna banda fantastycznych rzezimieszków i oprychów?! :D Jestem z nich dumna!
Miłozwierz ma same dobre teksty!
Nie ma to jak matczyna duma, mnie też rozpiera. Chyba niedługo pęknę bo Felicjan bije rekordy życiowe w złym zachowaniu i co gorsza deprawuje Sztaflika ( po raz pierwszy usiłowała mnie boleśnie uchlać, byłam zmuszona ulaćkować gruby koci tyłek co wywołało baaardzo głośne protesty - ni wyzwała mnie od ostatnich ). Wiesz, na choroby to nie ma dobrego czasu - nawet w wiosenny cud poranek człowieka dobija jak kot chory, temperaturujący i odwodniony. Faktem jednak jest że dzieci i zwierzęta chorują w najmniej odpowiednich chwilach, wyczucie takie majo. Co do Kropka to będzie szatan nie kocięcie i najgorsze że człowiek nie będzie miał serca metod wychowawczych wprowadzać. Bo pokrzywdzony, bo całuśny, bo w ogóle słodycz wcielona. :-D
UsuńŁatek dostał propozycję NIE-DO-ODRZUCENIA! Na razie pojechał do Gosianki (bo ja musiałam awaryjnie przechować kogo innego) i stamtąd robi desant docelowy! Siedzę jak na mrowisku, żeby się wszystko udało!
UsuńTak, wiem, już tęsknisz. I to mimo tego ze wiesz że Gosianka będzie całuśnego dopieszczała. No ale mus to mus, kto inny tez zasługuje na dopieszczenie. :-)
UsuńJak to się stało, że ja tu jeszcze nie dotarłam? Nie mam pojęcia. Ale już jestem i zostanę, nawet dodam zaraz do obserwowanych jak się do siebie doskrobię.
OdpowiedzUsuńNapisane fajnie i z jajem, jak lubię.
Cieszę się bardzo ze wszystkich dobrych wieści o kociakach. Pozdrawiam i dużo zdrowia dla Latka.
Ej, byłaś tu już, tylko coś się zawieruszyłaś ;)
UsuńJa znowu tak często nie piszę, więc pewnie nie utrwaliłam Ci się na siatkówce ;)
Teraz domek dla Łatka trzeba ściągnąć myślami!
Oooo tak, uwielbiam posty Piesa, z takimi tekstami, że pierwszy raz rechotałam się na głos jak przysłowiowy gupi do sera. Podobne reakcje wywołuje u mnie Miłozwierz, może częściej, bo więcej publikuje. Na oba blogi trafiłam poprzez Gosiankę z " Za moimi drzwiami" i jestem wiernym fanem i czytaczem ich postów. Pozdrawiam i życzę zdrowia wszystkim podopiecznym - a stado doprawdy jest imponujące, próbowałam kiedyś policzyć, bezskutecznie ;-)
UsuńMiłozwierz jest bezkonkurencyjna!
UsuńAczkolwiek porównanie z zacnym Miłozwierzem mile łechce moje ego ;)
Już śpieszę z rozwiązaniem matematycznej zagadki: dwie sucze Kreska i Pyza, obecnie kotów własnych osiem: Bura, Groszka, Jojo, Tusiek, Łazanka, Sprzączka, Kapsel i Klops; kotów utraconych a nieodżałowanych trzy: Mamba, Rzępol i Jupi. Pozostałe wspominane tu koty występowały gościnnie.
Super wieści 😊teraz oby tylko znalazł się domek godny Łatka👍
OdpowiedzUsuńŁatuś musi mieć wspaniały personel! Zasługuje na to. A w zamian tak wycałuje, wynoskuje i wybarankuje jak stado kotów. To nie jest kot tylko rozmruczany, pełen miłości kataplazm!
UsuńPsie w Swetrze - hip, hip hurrra!!! dla cudownej lekarki.
OdpowiedzUsuńDzięki, należy się! :)
UsuńDobrze, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, jak najwięcej zdrowia dla Łatka, niech mu się teraz dobrze wiedzie, zasługuje na to! Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy i nadal szukamy domu - jest koło Wrocławia ale do dobrego domu dojedzie! :)
UsuńHip hip hurra! Lekarka wspaniała😊 A Ty, moja droga, piszesz tak, że mogłabym Cię czytać bez końca. Łatek zasłużył na dom z marzeń, jest taki dzielny i jeszcze jaka uroda!😍
OdpowiedzUsuńŁatek jest gwiazdor i uwodziciel słodki do schrupania!
UsuńPisanie jest fajne ale do reszty zajęć ludzi mi brakuje. Nie wiem kiedy odkopię się z robót wszelakich, które zalegają i się piętrzą :(
Znam to😉, wstaję rano i każdy centymetr domostwa woła o uwagę, o zbliżającym się październiku to już nawet nie wspominając 😶
UsuńWszystko dobre, co się dobrze kończy. Mam nadzieję, że i Łatek znajdzie kochający dom. A tymczasem dwa małe potwory, Pieprz i Sól, rosną i broją na potęgę. Właśnie dziś zrujnowały mi dmuchany basen, obszarpały parę doniczek z kwiatków i przytargały mi na taras nornicę. Wczoraj jako deser do kocich chrupek zeżarły żabę, zanim zdążyłam im skonfiskować. Całe szczęście, że nie była to ropucha. bezczelnie śpią sobie na parapecie między doniczkami, choć mają wygodne ławy drewniane do dyspozycji. Ale i tak lubię te dranie. :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPieprz i Sól już sobie wybrały dom ;) i wcale, a wcale im się nie dziwię! :)
UsuńDzisiejszej nocy ratowaliśmy właśnie ropuchę, którą Sprzączka dla przykładu pacała łapą po głowie. Ech, te myszy w butach i na dywanach, te wróbelki rozciągnięte na pół kuchni i rozdyźgane na podwórku żaby - mroczna strona życia z kotami. Ale tych drani nie da się nie kochać. Urok kota jest hipnotyzujący ;)
Ale sie naczytalam, i to o swicie, masz talent dziewczyno!
OdpowiedzUsuńHip hip hurra! a jakze. a piszesz tak, ze przestalam myslec ,ze na sam widok zdjec kota juz dostaje kichania i kaszlu, wiec nie dostalam. Hip hip hurra
Ale że jak kichania i kaszlu?!
UsuńA Ty pamiętasz dokąd masz jechać za kilka dni?!
Zaopatrze sie w pastyleczki ...spokojna glowa
UsuńTo ja też hipnę, Hip, hip hura hura ura ura ura!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńŁatkowi dobrej energii podsyłam, no i Wam też oczywiście :)
A, co! Hipnijmy sobie! :)
UsuńŁatuś już za chwileczkę, już za momencik... ;))))) Żeby się tylko wszystko udało!
Fantastyczne wieści :D Oby Łatkowi też się poszczęściło z domkiem ! ;-)
OdpowiedzUsuńDorota, brak sów i puchaczy jak jestem ci wdzięczna za twój "urlop", że go poświeciłaś na zdobywanie bogatego doświadczenia w różnistych kocich chorobach i dolegliwościach. Ach, czego ty nie miałaś! Te łajzy nieźle cię przeczołgały, teraz powinno być siedem lat... znaczy kotów szczęśliwych! :) W sumie, obym wykrakała!
OdpowiedzUsuńBuziaki i nich ci bozia w kotach nie wynagradza!
Dziewczyno, powinnaś pisać książki! Ten post to uczta na dobranoc :-D
OdpowiedzUsuńA na cześć Doktorów: HIP HIP HURA!