Żeby nie było - nie samym kotem Pies żyje.
Miałam urlop - niestety pieśń przeszłości, której ostatnie tony daaaaaaawno przebrzmiały, ech... - i nawet mi się udało ten urlop spędzić dość twórczo :)
No dobra. To, co udało mi się stworzyć, trudno zaliczyć do arcydzieł sztuki krawieckiej (a również dziewiarskiej - o czym w przyszłości :), a jednak duma mnię rozpiera, to się pochwalę. A co!
Po pierwsze nabyłam drogą wirtualnego kupna, za całkiem realną sumę pieniędzy dwa duże wiklinowe kosze. No prosze Państwa kochanego, kto nie kocha wikliny? No kto?
Ja uwielbiam!
Jeden kosz na pranie, drugi na zapasy swetrowego surowca, czekające na swój i mój czas :)
Do zakupu kosza na brudną bieliznę skłoniło mnie upodobanie Mamby do segregacji naszego prania w starym koszu, do którego mogła się stosunkowo łatwo dostać po odsunięciu pokrywy :)
Po drugie udało mi się wejść w posiadanie dwóch starych, lnianych zasłon. Takie lata 70., 80.
Polski len to było cudowne cudo!
Nie wiem, jak teraz z tym stoimy, ale kiedyś byliśmy lnianym potentatem. Grubo tkane obrusy, ściereczki, zasłony. Jestem w tym zakochana po uszy i jak komuś się takie szmatki z zamierzchłych czasów poniewierają, zawsze gotowa je jestem przytulić :)
No to miałam kosze i miałam zasłony.
Z początku nie skojarzyłam tych dwóch faktów.
Wiedziałam tylko, że do moich koszy muszę uszyć wsady, bo w przeciwnym razie delikatne rzeczy, które do nich włożę, mogą się poniszczyć, pozaciągać o wystające końcówki wikliny. (Choć trzeba przyznać, że kosze nie są komercyjnie odwalone lewą ręką, tylko bardzo starannie wykonane. W Polsce, nie w Chinach!). Oczywiście można kosze kupić z gotowymi wsadami, ale te są uszyte z cienkiej, delikatnej, bawełnianej tkaniny, która dość szybko by się poprzecierała.
Siedziałam, dumałam, aż wreszcie przypomniałam sobie o starych zasłonach, które leżały i czekały na swoje drugie życie. I się doczekały :)
Jedno dłuuuuuuuuugie popołudnie między jednym a drugim rozstawieniem klatki bytowej - bo Jupi już biegała po domu, a Groszka jeszcze nie było - mój mozolny trud przy kompletnym braku umiejętności i doświadczenia, za to z zapałem neofity i oto:
Moja duma!
Czasami proszę Państwa Szanownego na moich zdjęciach występują śliczne poduchy z głębokimi sentencjami, wypisanymi starannie czarnym tuszem. RĘCZNIE WYPISANYMI!
Otóż poduchy są autorstwa Ewy tzn. Tosi właścicielki >>>> Miętowego Stolika <<<<
Za owe poduchy jesteśmy Tosi wielce zobowiązani, a sentencje bierzemy sobie głęboko do serca :)
Na szczęście czekamy z niecierpliwością - może wreszcie przylezie :)
W poduchach ładnie komponują się Bura z Groszkiem :)
Omatkuboskujózefieświenty, jakie piękności! Wiklinę uwielbiam, kocham, mam wiklinową manię prześladowczą, a nawet sama wyplatam, bo wiklinę mam na gumnie. Tak samo mam z lnem, którego jednakowoż na gumnie nie mam. Ale jak trafię w lumpeksie, nie przepuszczam never!
OdpowiedzUsuńI ten wsad w koszu, boszszsz, jestem pełna podziwu, naprawdę, bo w ogóle szyć nie umiem:(
Podusie takie bielusie, mmmmmm w sam raz dla koteczków:)))
Ja też szyć nie umiem, co mi wcale nie przeszkadza w szyciu ;) Kudy mi na ten przykład do takiej Jareckiej, która się urodziła z maszyną do szycia w objęciach i szydełkiem w piąstce. Wyszło ciut krzywo i nie do końca efekt jest zgodny z oczekiwanym ale i tak mi się podoba :)
UsuńPierwszam, że tak napomknę mimochodem.
OdpowiedzUsuńNo ba! Rozgość się na podiumie :)
UsuńRozgaszczam się całą sobą w takim razie.
OdpowiedzUsuńTakie szycie całkiem by mi wystarczyło. Może powinnam zacząć od nabycia maszyny? Cały czas myślę sobie, że po co mi maszyna, skoro szyć nie umiem? A może to błąd? I umyka mi moje powołanie?
Zdecydowanie! Pamiętam, jak się denerwowałam, kiedy szłam na nauki obsługi maszyny do mojej koleżanki - zawodowej krawcowej :) Opanowałam w godzinę starego Łucznika, a potem nabyłam nowego Singera, który sam wszystko robi, nawet igły nawleka! Boszszsz, co to za przyjemność, tak sobie siąść i coś uszyć - choćby spodnie podłożyć, ale samodzielnie :)))
UsuńI wyszło ładnie, kolorystycznie dopasowane. W dawnych latach, kiedym była na tzw. dorobku, miałam w kuchni fotel, lampę i kosz z wikliny, nie było to drogie, a trochę dodawało uroku brzydkim, jak noc listopadowa meblom z lat 80-tych. Ja ma singerkę -staruszkę, ponad 100 lat ma, ale ja szyłam na niej lalki, serduszka i jakieś bzdety. Mam też elektryczną, może kiedyś zacznę szyć? Poduchy super, tą z dzień dobry powinnam nosić ze sobą i wsadzać przed nos każdemu, kto próbuje zepsuć dzień.
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tej funkcji - dodawania uroku i ciepła, kojarzy mi się wiklina. W latach 80. często była spotykana w siermiężnych blokowych wnętrzach. Tak jak len.
UsuńKiedyś była faktycznie niedroga i na takich tradycyjnych, wiejskich targowiskach (pamiętam takie, z kurami, prosiakami, wyrobami z gliny, rymarzem, kowalem, koszami i jajami od baby) była łatwo dostępna. Kupowałam sobie namiętnie całe życie koszyki różniste. Teraz ceny wzrosły sporo... Ale warto kupować u naszych producentów, zwłaszcza z małych rodzinnych wytwórni. Bo masowa produkcja jest bardzo niestaranna, a w dodatku często rodem z Chin.
Takiego singera na pedał to i ja posiadam. Ale nie potrafiłam jej obsługiwać :( W tym brylowała moja Babcia, no i rodzice.
Poduchy z Miętowego Stolika są bajeranckie! Podpowiadam - kierunek Allegro lub bezpośrednio uderzać do Tosi mailowo via blog ;)
Pięknie, pięknie, a ten brak umiejętności, to lekka? gruba? przesada! O czym świadczą króliki, wsady do koszyków i inne rękoczyny.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam Całe Towarzystwo :)_
Bez przesady. Dopiero raczkuję w szyciu. Brak mi dokładności i cierpliwości, a na zdjęciach łatwo ukryć niedoskonałości wykonania :)
UsuńRównież serdecznie pozdrawiamy! :D
Najpierw sobie wymyślam co uszyję, potem wychodzi coś prawie zupełnie innego i muszę szybciutko zacząć myśleć, że to właśnie miało wyjść... Wczoraj uszyłam córce sukienkę... Kompletnie inną od zamierzonej... ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli sukienka ma otwór na głowę i rękawy to znaczy, że wyszła Ci popisowo :)))
UsuńCzekaj, czekaj... Ty SZYJESZ? To dlaczego jeszcze nic o tym nie wiemy??? Skandal! Napraw natychmiast ten stan rzeczy! Czekam na zdjęcia na blogu - ot co!
Bardzo ladna ta wysciólka, widzisz, a ja pare lat temu wywalilam (a raczej pozwolilam tacie wywalic) zaslony z naszego starego mieszkania, wlasnie takie stare polskie - az szkoda :(
OdpowiedzUsuńAle wtedy nie znalam nikogo, kto by mógl z nich cos zrobic.
p.s. ale jak to RĘCZNIE pisane.... jak mozna tak równiutko recznie, to niemozliwe jest absolutnie! Kolezanka Mietowa jakis pakt z diablem podpisala! (aczkolwiek nie ze mna napewno, cos bym o tym wiedziala)
Diable, a Ty nie miałaś pomysłu na ich zagospodarowanie? Len daje takie możliwości! Pomyśl z jaką cudną torbą plażową mogłaś się włóczyć po tych egzotycznych plażach! ;)
UsuńP.S.
RĘCZNIE w sensie, że ręcznie. Ja na ten przykład długopisem po papierze, a Koleżanka Miętowa pędzlem po tkaninie. Szczęka opada, no nie?
I wiklina i len polski( o zasłonki dzieciństwa, we wzór pseudoindyjski wydrukowane! ) klimaciki bliskie mła. Groszek widzę się oswoiła, z Burą przy tych poduszkach hasełkowanych wyglądają uroczo. Pilnuj żeby na nowej wiklinie nie było prób ostrzenia pazurów, wiesz jak to z nowymi rzeczami w domu, trzeba trochę podniszczyć żeby oswojone były. Mamba w koszu na bieliznę wygląda coś znajomo, he, he.
OdpowiedzUsuńKlimaciki bardzo klimatyczne, budzące we mnie najlepsze skojarzenia, wspomnienia i rozlewające się ciepłem wokół serca :) Troszek jest tulasinek pierwszej wody. Uwielbiamy tego koteczka. No i to właśnie Groszka-Troszka przyłapałam na darciu wikliny! Mam już pierwsze sznyty na moim pięknym, dużym koszu. Ale lepiej na koszu niż na kredensie... :(
UsuńMamba z Burą w szafie też niechybnie wyglądałyby Ci znajomo ;)))
Kosze wiklinowe są piękne i wytrzymałe. Warto sobie taki sprawić do domu. Na pewno będzie się sprawdzał doskonale przez wiele lat.
OdpowiedzUsuńhttp://postopulent.com/