środa, 19 listopada 2014

Pixel i jego sweter


         Pixel to mały czarny zwierzak, który trafił do nas w 2008 roku jako siedmiolatek, już po trzech latach siedzenia w schronisku. Nikt nie chciał adoptować małego, czarnego i mocno przeciętnej urody psa, choć ten nie tracąc nadziei radośnie przez te wszystkie lata podbiegał do krat boksu. Powód według mnie był koszmarny. Otóż oddając psa, poprzedni właściciel jest zobowiązany do podania przyczyny pozbycia się czworonoga. Czasami przyczyna jest realna, często bywa jednak fikcyjna. Pixel miał wpisane w papiery, ze pogryzł dziecko... To dla psa jest jak wyrok dożywocia.



Zwierzaka wyszukał w internecie Tofik, zaiskrzyło przez monitor i zaczęło się urabianie matki. Na nic zdały się perswazje, że nas dwoje i dwa psy (Fox i Bazyl), to dość domowników w małej przestrzeni mieszkania i w niewielkim budżecie.
Wtedy Tofik wytoczył ciężkie działa!
-Tak! - wrzasnął - Tobie to wolno zbierać zwierzaki z ulicy, leczyć jakieś żółwie i jeże!
Owszem, miałam takie epizody w swoim biologicznym życiu.....
- A jak ja chcę jednego małego piesia, który zdychać będzie samotnie w tym schronisku, bo nikt go nie chce, to mi nie wolno!
Na takie dictum nie miałam odpowiedzi. Wynegocjowałam wszakże, że adoptujemy psa, ale tak na dom tymczasowy. I może wspólnie uda nam się znaleźć mu kochającą rodzinę.
Tak też się stało - adoptowaliśmy Pixla. Na tymczasem. Tymczasem trwało do 30. czerwca tego roku, kiedy po długiej chorobie odprowadziliśmy biedaka za Tęczowy Most. Przez te wszystkie lata żywiołowy figlarz śmiał się do nas całym sobą, a zwłaszcza pyskiem i ogonem! Zamieszkał w pokoju Tofika, biurko przysposobił na budę, a i tak sypiał z Tofikiem w łóżku. Nigdy, przenigdy nikogo nie ugryzł. Czasem ze strachu pokazał zęby - te, które jeszcze mu zostały - a nie było ich dużo :). Rozśmieszał nas swoimi psotami i akrobatycznymi zdolnościami, które wykorzystywał żeby zdobyć dla siebie jakiś przysmak - np. kawałek pizzy! Zawsze rozbrajająco słodko-bezczelny.
Parę lat temu Pixel zachorował. Ciężko. Kaszlał, dusił się całymi nocami, krztusił. O dziwo w ciągu dnia było nawet dobrze. Sami najmądrzejsi weterynarze naszego miasta psa oglądali i wszyscy, jak jeden mąż i żona, mieli różne koncepcje - żadna nietrafiona! Wykonałam wszystkie zalecane badania i nic! A pies słabł. słabł i słabł. Mój portfel się kurczył. Diagnozy nie było. Trwało to półtora miesiąca. Wreszcie trafiliśmy do Weterynarza ze schroniska. Jak się potem wielokrotnie okazało Naszego Weterynarza Cudotwórcy. Popatrzył na biedaka, osłuchał i zawyrokował kaszel kenelowy, zapalenie oskrzeli. Dla potwierdzenia zrobił zdjęcie rtg (jedno i za jakąś symboliczną kwotę). Zalecił krótkie spacery na smyczy - żeby zwierzak nie biegał i się zimnego powietrza nie nałykał; rosół i ciepłe ubranko, bo to jakaś zgniła pora roku była. Dał leki i już.
Ponieważ Tofik w sam raz wtedy też niedomagał, nagotowałam sagan rosołu na ochłapach z wszelkiego ptactwa domowego i krowy i tak się leczyli Tofik z burkiem.
Wtedy też uszyłam swój pierwszy sweter! Oczywiście dla Pixla. Oczywiście ręcznie, bo ani maszyny, ani trudnej umiejętności jej obsługi nie posiadałam.
Wpadłam jak przeciąg do zaprzyjaźnionego Lumpeksiku, chwyciłam z wieszaka pięknie sfilcowany, wełniany, błękitny golfik Benettona i popielaty, w serek szetland River Island i machnęłam Pixusiowi ubranko jak się patrzy:

Lansowała się psina na spacerkach w sweterkach aż miło! 
W tym roku na wiosnę Pixuś też zachorował. Też ciężko. Niestety nawet nasz Pan Weterynarz Cudotwórca nie mógł pomóc... Poszliśmy na ostatni spacer. Dalej poszedł już bez nas.

Żegnaj przyjacielu!

2 komentarze:

  1. Ale Sympatucha! Wygląda na takiego , który jak machał ogonem, pupskiem zajadle kręcił, a tylne łapy traciły kontakt z podłożem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też i było! Kiedyś Pixel odstawiał właśnie taki taniec radości z mojego powrotu do domu i Tofik złapał go za pupę i unieruchomił - i stała się rzecz niesamowita - merdał cały PRZÓD psa!!! Komicznie to wyglądało.

      Usuń