Za drzwiami oiomu kończy się Doktor House i Leśna Góra, a zaczyna Narodowa Fikcja Zdrowia.
Na oddziałach cięższych, o tzw. większym priorytecie, opary absurdu snują się przy podłodze. Im lżejszy oddział tym wyżej się unoszą. Obecnie jesteśmy na oddziale, gdzie sięgają wysokości lamperii. Natomiast dzisiaj byłam w rejestracji i przykryły mnię calusieńką z głową i włosami stojącymi dęba ;)))
Nie czepiam się lekarzy, bo dotychczas na każdym oddziale, który zwiedziliśmy, trafialiśmy na miłych i kompetentnych (choć nie wszystkich). Ale tzw. system i procedury skutecznie zaburzają przepływ informacji pomiędzy lekarzami różnych oddziałów i szopka z tego wychodzi. Dlatego wskazane jest, żeby rodzina i przyjaciele czuwali dzień i noc, by zapobiec uśmierceniu pacjenta. O ile na oiomie personel robi wszystko, by pacjent się mocno życia chwycił i nie puścił, o tyle poza oiomem system tłucze pacjenta młotkiem po palcach.
A oto moi mili kilka przykładów z życia wziętych.
Piotruś miał kontynuowany ciężki antybiotyk przez 20 dni, bo został taki zaordynowany na oiomie, gdy miał gorączkę i dalej z oddziału na oddział lekarze bezrefleksyjnie zlecali jego podawanie, aż zainteresowała się tym jakaś przytomna pielęgniarka. Zgubiona została natomiast informacja o sterydzie, który musi brać również w dużej dawce, i którego przerwać nie można pod żadnym pozorem, bo grozi to przełomem nadnerczowym (należy pomału zmniejszać dawkę odstawiając lek). Wykazałam się rzutkością i przebojowością - steryd na powrót znalazł się w karcie.
Trafiamy na kolejny oddział. Nikt nic nie wie, tzw. czeski film. Młody doktor, bojący się własnej niewiedzy przy jednoczesnych zadatkach na bufona, broni się przed każdym moim pytaniem. Nie wie, nie powie, nie jest lekarzem prowadzącym. Co chwila jednak przynosi nam kolejne papiery do wypełnienia. Ponownie próbuję zadać pytanie. Łatwe i ogólne. Ponownie wiatrak rąk i wykręty.
- Ale pan jest lekarzem?
- ??? No tak!
- No to nie wmówi mi pan, że zatrudnił się pan w tym szpitalu do noszenia papierów pacjentom!
- ........???!!!
Obecnie wyczerpująco odpowiada na KAŻDE moje pytanie :)
Operacja w obrębie głowy. Przez tydzień była sprawą priorytetową, by spaść ostatecznie z grafiku.
Piotrek był do niej przygotowywany, siedział zły, głodny i spragniony - bo na czczo, gdy w tym czasie ja rozmawiałam z lekarzem.
- Proszę pani, no więc zdania są podzielone. Jest to zabieg przykry dla pacjenta i inwazyjny, narkoza w jego stanie wciąż jest ryzykiem, a obrażenia wcale nie muszą mu przeszkadzać w dalszym funkcjonowaniu. Teraz nie przeszkadzają. A jak się okaże, że jednak będą dla pacjenta utrapieniem, zawsze można to zoperować w późniejszym terminie. Nawet za rok, dwa.
- No tak, tak, zgoda. Ale w takim razie co teraz?
- Teraz pacjent ma odpoczywać, chłonąć świeże powietrze i pełnowartościowe jedzenie i zdrowieć.
- No tak... tylko o ile z tym pierwszym chłonięciem nie ma problemu, to z tym drugim jest...
- Jak to??? Pacjent nie je??? Nie może przełykać??? Problem psychologiczny??? Depresja? Mam kogoś wezwać?
- Nie, skąd. Po prostu od 18 godzin nie dostaje nic do jedzenia i picia.
- O MATKO! SIOSTRO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nawet nie zdążyłam zapytać, co mogę dać Piotrkowi do jedzenia, gdy lekarz wziął sprawy w swoje ręce. Kiedy weszłam do pokoju Piotrka, zastałam uradowanego ozdrowieńca wcinającego kiełbasę na gorąco z musztardą, popychaną trzecią kromą bułki :))) Tym samym również z karty pacjenta znikła adnotacja o diecie łatwostrawnej, za czym nie tęsknimy, bo takowa w szpitalach jest niejadalna. Po kiełbasie Piotrka bolał brzuch, ale twierdzi, że warto było.
Pionizacja. Niby nic a cieszy. Ortopedzi wyrazili zgodę - nie ma przeciwwskazań, laryngolodzy czekają na decyzję neurochirurgów, neurochirurdzy na wynik badania rezonansem magnetycznym, który zlecili laryngolodzy (oddział o niskim priorytecie). A termin rezonansu został wyznaczony na UWAGA! 16. listopada!!! Oznacza to w wolnym tłumaczeniu, ze Piotruś ma leżeć plackiem na łóżku przez kolejne trzy i pół miesiąca, by doczekać rezonansu, który wtedy już potrzebny nie będzie. Bowiem w tym okresie przewidywane jest ustąpienie wszelkich zmian. Ale że ostatniej nocy Piotrkowi się pogorszyło i nie wiedział na jedno oko, toteż dzisiaj był rezonans.
Konsultacje. Ponieważ w szpitalach nie istnieje oddział ze specjalistami z różnych dziedzin dla nieboraków z obrażeniami wielonarządowymi, przeto woła się na jeden oddział specjalistów z innych oddziałów na konsultacje. Przyjdą albo i nie. I tu rada dla szanownych czytelników na przyszłość - najlepiej pójść po takiego i za rękę przyprowadzić. Jakby się opierał w kapowniczku zapisać nazwisko. Zawsze działa.
- Dlaczego pani tu przyszła? To niedopuszczalne, żeby rodzina przychodziła w takiej sprawie! Lekarze kontaktują się między sobą! Zresztą zaraz sprawdzę, czy były wpisane jakieś konsultacje na dzisiaj!
- Nie na dzisiaj tylko na przedwczoraj!!!!!!!!! Widać jednak komunikacja między lekarzami zawodzi, a rodzinie, co oczywiste, bardziej zależy na dobru pacjenta!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 72 godziny to chyba dość czasu by ktoś od państwa się pofatygował? Niestety w tym okresie nie znaleźli czasu lekarze pełniący dyżur - (tu wymienić nazwiska) Pipciński, Ipciński i Iksiński!!!
- Już tam idę.
Tego numeru z nazwiskami nauczył mnie znajomy czarnoskóry lekarz. Na co dzień mówiący piękną, poprawną polszczyzną, na potrzeby wzywania konsultacji zaciągający po "murzyńsku".
- Dźń dobry, mówi doktor Iksiński. Ja chciałbym wezwać konsiultacja. Do paćjent.
- Ok. Jak ktoś z naszych będzie w pobliżu, to podejdzie do was na oddział.
- Dobzie. A ś kim ja roźmawiam? Pjoszę mi podać śwoje naźwisko. Bo jakby paćjent źmajł, a pjokurator się pytał....
Po 15 minutach konsultant przybywał :)))
Personel pielęgniarski. W większości cudowny, miły, fachowy i serdeczny. Ale są wyjątki. Kompetencje personelu odwrotnie proporcjonalne do poziomu absurdu.
Tu mam swoje ulubienice na jednym z oddziałów :)))
Wielkie blond Horpyny, których suma IQ razem wziętych dałaby temperaturę pokojową.
- Pacjent leżący.
- Tak. Poprosimy kaczkę i basen.
- ...??? To nie pójdzie do toalety?
- Nie.
- Czemu?
- Bo leżący. Noga po zespoleniu dopiero co i krwiak mózgu.
- To czemu nie ma materaca przeciwodleżynowego??? - (to takie ustrojstwo, które wygląda jak skrzyżowanie materaca dmuchanego z pikowaną kołdrą; cały czas szumi, bo się samo pompuje zmieniając ciśnienie w poduchach; błogosławieństwo dla obłożnie chorych, przekleństwo dla tych, co sami się mogą turlać po łóżku)
- Bo nie potrzebuje. Przytomny, kontaktowy. Może pani z nim porozmawiać. Śmiało. - tu Piotruś wyszczerzył się w uśmiechu i pomachał blondynie - Sam zmienia pozycję i ma ćwiczenia rehabilitacyjne w leżeniu.
- To czemu nie pójdzie sam do toalety?
- Bo nie może.
- To MUSI mieć materac przeciwodleżynowy! Pani sobie sprawy nie zdaje, jak szybko mu się zrobią odleżyny!
- Przez dwa tygodnie oiomu się nie zrobiły, to teraz marne szanse.
- To znaczy, że może pójść sam do toalety!
- NIEEEEEEEEEE!
- To może my go zacewnikujemy?
- SAMA SIĘ............!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Uczynek miłosierdzia - nie zabiłam babsztyla!
Swoim zwyczajem zadaję dużo pytań, na które oczekuję wyczerpujących odpowiedzi. Wierzcie mi, nie przez złośliwość ale by chronić Nieboraka.
- A kim pani właściwie jest dla tego pana? Czy pani jest upoważniona? Przed chwilą rozmawiałyśmy z matką pacjenta! Jadźka (imię fikcyjne), sprawdź no tam kogo pacjent podał jako osobę upoważnioną.
- Nikogo nie podał. Przyjechał nieprzytomny na erkę. - (wpisałyśmy się tam obie z Mamą Piotrka)
- Nieważne. Mamy to w dokumentach. Sprawdzaj Jadźka!
- O tu! No jest! Pani Pies w Swetrze! - i łypią na mnie oskarżycielsko.
- To ja. Miło mi. Czy możemy wrócić do przerwanego wątku?
- Po co pani bierze ten wózek?
- Żeby zawieźć pacjenta do toalety.
- Dobrze, tylko niech no go pani zaraz tu odstawi, bo jest potrzebny!
Piotrek jest jedynym niechodzącym pacjentem na tym oddziale, ale nie dyskutuję. Odstawiam.
- I źle go pani tu odstawia. Bardziej po prawej proszę postawić. Bo on ma blokować nam okno, żeby się nie zamykało.
Znowu nie utłukłam blondyny.
Rejestracja do poradni.
Schodzę z wypisem z ortopedii, by zarejestrować Piotrka do poradni na kontrolną wizytę po operacji. Po odstaniu godziny docieram do okienka przed oblicze miłej pani. Trybu i w trybach systemu. Pokazuję wypis i datę wizyty kontrolnej.
- Dowód proszę.
- Mój czy pacjenta?
- Pacjenta.
- Nie mam. Zresztą leży jeszcze u was w tym szpitalu, więc ewusiem był przeczesany już ze sto razy.
Pani szuka czegoś w komputerze.
- Dobrze. Zarejestrowałam. Tylko w ciągu dwóch tygodni ma mi pani donieść skierowanie z POZetu.
-....??? Jak? Przecież za dwa tygodnie jeszcze prawdopodobnie będzie u was leżał? To niby jak ma dotrzeć do lekarza pierwszego konfliktu?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przepraszam. Taka jest procedura. I tu też jest tak napisane.
Pani wyglądała na bardzo zmartwioną i przejętą.
- Ok. Jakoś to ZAŁATWIĘ.
Wiecie, że słowo ZAŁATWIĆ podobno nie istnieje w tym znaczeniu w żadnym innym języku? Tylko w naszym. Oznacza, że trzeba zrobić tak, żeby było łatwo... Ćwiczę się w sztuce załatwiania.
Kochani, to już niedługo. Przetrwamy. Nawet w szpitalu :)))
Apdejcik:
Mężczyzna już drugi dzień cwałuje o kulach! Jupi! Cwałuje na odcinku drzwi - okno (5-6 metrów), zwalniając do kłusu na zakręcie przy łóżku. Miesiąc ja patrzyłam na niego z góry - teraz znowu on na mnie ;)
Dla fanek innowacyjnego zastosowania wózka inwalidzkiego też coś mam.
Ta-dam!!! Famfary!!!
Ja pierdzielę...
OdpowiedzUsuńWeź im wszystkim pavulon; może do herbaty...?
Trzymajcie się robaczki!
Hłe hłe hłe :)
OdpowiedzUsuńCyrk panie tego :)))
Ano cyrk :) Tylko przestaje być cyrkowo, jak sobie pomyślę, że może to dotyczyć np. osoby starszej i/lub samotnej. Wtedy nie pozostaje nic innego jak umrzeć i d... nie zawracać :(
UsuńNowatorskie i kreatywne zastosowanie wózka...eee.... zmiotlo mnie z fotela ;) Bardzo blyskotliwy pomysl racjonalizatorski. Czego to sie nie robi dla dobra pacjentów!
OdpowiedzUsuńA "zalatwiac" jeszcze istnieje w rosyjskim. Teraz nie pomne jak to bylo, ale istnieje. No ale to chyba zrozumiale, tam to ludzie jak sie rodza to pewnie od razu maja poziom "ekspert". Czytalam kiedys serie reportarzy jakiejs niemieckiej dziennikarki, jeszcze z czasów ZSRR - to bylo oczywiscie prawdziwe zderzenie kultur. Jak sie pani na przyklad nadziwic nie mogla, ze na auto trzeba sie bylo nie tylko zapisac, nie tylko jeszcze odczekac kilka(nascie) lat, ale jeszcze potem, swiezo odebrane z fabryki, dokulac na podwórko i naprawiac, bo wiekszosc miala milion wad fabrycznych i nalezalo sie cieszyc, ze w ogóle samo z fabryki odjechalo. Bardzo lubie takie reportarze "zderzeniowe".
No to tak tylko, sie mnie przypomnialo.
Trzymajcie sie, twarda badz w pertraktacjach z personelem! Dasz rade!
No właśnie ten wózek mnie urzekł. A co do załatwiania - mamy teraz sąsiadów z Ukrainy. Ona - bardzo zdolna dziewczyna, skończyła studia bo rodzice regularnie wypruwali sobie żyły żeby dać w łapę. Prawo jazdy mają oboje. Na propozycję, by wzięli nasz samochód i zrobili sobie zakupy przerazili się - bo nie umieją jeździć! Prawko kupili :)
UsuńA, byłam kiedyś pacjentką leżącą. Napiszę co więcej, jak siądę do laptopa...
Oczywizda Diable, że dam radę :) Rozważam nawet, czy się na tym oddziale nie zatrudnić w jakim bądź charakterze, bowiem szkoda taki materiał literacki zmarnować. Pół roku i mam gotową powieść w odcinkach. Taka "a z kobiet dużą blondyną ty bądź" nie trafia się co dzień, a przyznacie, że to muza i marzenie każdego grafomana.
UsuńJarecko, czekam z niecierpliwością na reminiscencje pacjentki leżącej :)
A z sąsiadami z Ukrainy - w głowie się nie mieści. Tzn. rozumiem choć pojąć nie mogę.
Specjalista do noszenia papierów! Cudne ;-)
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się! :-)
No trochę mi wtedy ciśnienie podniósł... ;)
UsuńTo wszystko byłoby nawet bardzo śmieszne, gdyby nie to, że nie jest... Pacjent jest dla szpitala punktowaną procedurą...
OdpowiedzUsuńDobrze, że jeszcze część personelu to ludzie. Ale fakt - jeśli masz wokół siebie sztab ludzi, gotowych Cię bronić, możesz z systemem walczyć. Sama - zginiesz niechybnie.
UsuńMiłosierne okrucieństwo, albo okrutne miłosierdzie...
UsuńJakie to szczęście, że Ty nad tym czuwasz! Rodziny pacjentów najczęściej przytakują, o nic się nie pytają, ufają bezgranicznie lekarzom. I to jest błąd. Lekarzy trzeba pytać, ganiać za nimi, pilnować, dopilnowywać terminów, dawać propozycje, sprawdzać listę podawanych leków (wyłapałam trzykrotnie błąd!). Dzięki takiemu bieganiu uratowaliśmy teścia, a potem teściową. Niestety, nauczyłam się tego za późno, mojego tatę zabili lekarze, robiąc sobie błąd w sztuce.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się mocno!!!! ♥
Jak to się mówi: w miłości i na wojnie wszystko dozwolone; a w tym przypadku mamy jedno i drugie :))) Bo człowiek jaki jest, taki jest, ale jakieś przywiązanie do członków swego stada ma, a wstępując w szpitalne progi, zaraz przy przyjęciu, wręczają akt wypowiedzenia wojny i nie masz złudzeń.
UsuńStraszne jest jednak, że na tej wojnie mogą wygrać tylko tacy z wykształceniem coś koło biologicznego lub paramedycznego, którzy jakiejś wiedzy z fizjologii, biochemii itp. liznęli. A co ma zrobić fizyk jądrowy lub murarz-tynkarz? Czy to w porządku, że lekarza kształci z podatków społeczeństwo przez 6 lat z okładem, żeby później taki delikwent wysyłał owo społeczeństwo do piachu błędami w doborze i dawkowaniu leków?
Trzymamy się! Teraz głównie siebie ;)))
POuczające, w ten okrutnie smutny sposób. Nie wiem czy pacjenta bez rodziny i przyjaciół-cerberów w ogóle leczą - może tylko markują, aż kipnie cichutko w kąciku?
OdpowiedzUsuńO tym, że trzeba w kontakcie z lekarzem, mieć wiedzę mu dorównującą, wiedziałam, ale teraz dodam igranie na ambicji (bo to zakładam, czynnik, który ich zaprowadził na medycynę. Jeśli nie powołanie, to niezdrowa ambicja zapewne)
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Wózek blokujący okno mnie, ekhm, ómarł. Na ale kompletnie.
OdpowiedzUsuńI tez bylam pacjentka leżącą, ale mam tak przeciwpołożne wspomnienia, że aż zaczynam podejrzewac, że może ja dawałam łapówki? Tylko tego nie pamietam?
A w ogóle witam sie, machając nieśmialo, bo ja tu pierwszy raz (czy jest gdzies miejsce do oficjalnego witania się, którego nie zauwazyłam?).
Witaj Anutek :)
UsuńTo jest najoficjalniejsze miejsce do witania się :)
Ja u Cię czasami bywam ale jeszcze nie miałam śmiałości śladów zostawić... także kajam się.
Ciąg dalszy przeżyć z mego ulubionego oddziału pewnie jeszcze nastąpi, jak mi emocje opadną. Bo chwilowo rozładować bym je mogła tylko mordem zbiorowym... Jakoś mnie nie dziwi, że o szpitalu, w którym aktualnie mieszkamy (obecnie wbrew własnej woli i zdrowemu rozsądkowi) prasa rozpisuje się niemal co tydzień :(
Boże daj cierpliwość, bo jak dasz siłę to to się źle skończy ;)
Dziękuje za ciekawe słowa u mnie. Właśnie tu trafiłam i czytam i czytam i czytam. Ten wpis jest boski. Nie wiem czy śmiać się czy płakać? Matko Boska! (i to nie jest wzywanie Boga nadaremne)
OdpowiedzUsuńWitaj Frajda! Od kiedy Mężczyzna opuścił szpital, takich wpisów mogłabym naprodukować więcej. Tylko po co? Śmiać się czy płakać. Oto kilka przykładów:
Usuń1. Jeszcze na oddziale Mężczyzna potrzebował badania rezonansem magnetycznym, żeby lekarze mogli podjąć decyzję o bezpiecznej pionizacji (bo był pacjentem leżącym). Ponieważ był pacjentem z oddziału o niskim priorytecie termin MR wyznaczono mu na UWAGA: 16 listopada! (A był koniec lipca) Zapytałam tedy kulturalnie lekarza, czy do owego 16 listopada ma leżeć plackiem na szpitalnym łóżku... Po licznych prośbach, błaganiach, telefonach i interwencjach cud się stał i MR był następnego dnia.
2. Wizyta w poradni specjalistycznej. Kazali przyjść na 8.00 - byliśmy. Okazało się, że od 8-9.30 przyjmują pacjentów na oddział; plebs od 9.30-12 w kolejności jaką wyczyta lekarz i tylko jemu wiadomej. Ok. 10.00 stanęliśmy przed obliczem, by dostać kartkę ze skierowaniem na rtg. Rtg fizycznie znajduje się 3 budynki dalej, czyli jakieś 2 przystanki autobusowe, gdyby wewnątrz szpitala kursował autobus. Pół godziny później Mężczyźnie udało się dokuśtykać na miejsce. Zdjęcie, czekanie na wynik i opis, droga powrotna pod gabinet i znowu czekanie. Ok. 12.30 stanęliśmy ponownie przed obliczem, żeby się dowiedzieć, że cały proceder musimy powtórzyć za miesiąc i 10 minut później zaopatrzeni w kolejne skierowania zamykaliśmy za sobą drzwi. Stanęłam w ogonku, żeby zarejestrować Mężczyznę na następną wizytę i udało mi się to po 1 godzinie i 20 minutach. Równocześnie Mama Mężczyzny pobiegła do innej rejestracji żeby zaklepać miejsce na kolejny MR, którego wynik jest potrzebny do dalszego leczenia, czyli już. Udało się! Na kwiecień 2016! (Pisma, podania, telefony, prośby, błagania - udało się przyspieszyć). Szpital opuściliśmy po bitych 6 godzinach, przed obliczem lekarzy goszcząc wszystkiego minut 15!
3. Mężczyznę trzeba było zarejestrować na NFZ do poradni neurologicznej - mamy termin! Na marzec 2016!
4. Wisienka na torcie. Nie możemy uzyskać wyników ostatniego TK i MR, bo - UWAGA! - zostały zlecone jeszcze jak Mężczyzna był na oddziale, więc idą na oddział (gdzie już takiego pacjenta po miesiącu nie pamiętają) a my musimy pisać podanie o wydanie dokumentacji medycznej! Napisaliśmy. Czekamy trzeci tydzień i g....! Bo system informatyczny się zepsuł i nie mogą nagrywać płytek CD z wynikami, a część wyników w ogóle poszła pa pa!
Jest to ponoć największy szpital w mieście wojewódzkim, a ponoć czwarty co do wielkości w Europie! Zachowaj nas Boże przed taką Europą!