W owym radzieckim kajecie - pardon - tietradzie, znajdują się dwa przepisy o wdzięcznym tytule Sałatka francuska - światowe takie. Jeden dostałam od koleżanki jeszcze na studiach (czyli dawno), drugi był "od zawsze" w naszym rodzinnym domu i chyba ma coś wspólnego z Irenką Gumowską :)
Nie wiem, która z sałatek jest bardziej francuska, o ile którakolwiek ma z Francją cokolwiek wspólnego, ale ponieważ obie są pyszne i na czasie, no to przepisy wrzucam.
Sałatka francuska I
Potrzebujemy do niej jajka na twardo w ilości sztuk tyle co pomidorów;
pomidory średnie w porywach do większe, jeśli mamy je mieć z jajkami 1:1, lub większą ilość małych;
świeże ząbki czosnku - po uważaniu;
ser żółty - pasuje w zasadzie każdy - w ilości jaka będzie nam odpowiadać;
pieprz;
majonez i śmietanę, które mieszamy w równych proporcjach, w ilości wystarczającej do utytłania całej reszty składników.
Z grubsza mi wychodzi tak na 6 jajek, 7 pomidorów, 10-12 dkg sera, 2 ząbki czosnku, kopiata łyżka majonezu i tyleż śmietany 18%. (Efekt na zdjęciu jest niestety marny, bo przedobrzyłam z sosem)
Pomidory dobrze jest sparzyć i obrać ze skórki, zwłaszcza gdy użyjemy odmiany Lima i jej podobnych. Są świetne w smaku i mięsiste, pestek prawie zero ale skórę mają jak nosorożce.
Jajka kroimy w ósemeczki, pomidorki jakoś podobnie, ser trzemy na tarce o dużych oczkach, czosnek przepuszczamy przez praskę, obficie pieprzymy, ciapiemy majonezem ze śmietaną, mieszamy i voila! Wcinamy!
Sałatka jest tak pyszniasta, że nie opłaca się robić ilości homeopatycznych. Solić nie trzeba, bo majonez i żółty ser są wystarczająco słone, a zbytnio posolone pomidory stracą swą apetyczną jędrność.
Sałatka francuska II
Potrzebujemy marchewki gotowanej ilość dowolną. Może być z rosołu, jak nam zbywa i chcemy mieć na szybko jarzynę do drugiego dania, choć najlepiej smakuje taka osobno ugotowana "w mundurku" i obrana po ostudzeniu.
Czosnek świeży w ilości odpowiedniej, sok z cytryny (nie upieram się przy świeżej cytrynie, może być butelkowana), olej o nienachalnym smaku. Oliwa, zwłaszcza z pierwszego tłoczenia, odpada, podobnie olej lniany i inne o smaku wyrazistym. Najlepiej sprawdza się zwykły rzepakowy, słonecznikowy czy inny uniwersalny.
Marchewkę kroimy w kostkę, dodajemy zmiażdżony czosnek, kropimy sokiem z cytryny, polewamy olejem i już :) Bardzo zyskuje na smaku, gdy ma czas się "przegryźć" i gdy jest lekko schłodzone w lodówce. Może stanowić samodzielną sałatkę np. z bagietką, jarzynkę do obiadu lub dodatek do tzw. zimnych mięs.
Ciekawostką Dropsa (może niektórzy pamiętają, że było coś takiego :) jest, że razu pewnego, konsumując obiad w restauracji, otrzymałam na talerzu wielce podobną postać marchewki. Marchewka miała pokrojona była w długą słomkę. Oprócz znanych mi składników była tam jakaś mega ostra przyprawa (ostra papryka, chilli, cayenne, harrisa?), której nie udało mi się zidentyfikować, a tym samym odtworzyć specjału w domu. Sałatka zwała się kozacka i była równie pyszna:)
czosnek powoli wraca do łask po wakacyjnej izolacji, więc ściągam przepisy, bo proste i smaczne
OdpowiedzUsuńWitaj Lucy, bardzo mi miło, częstuj się!
Usuńo, widzisz, nie przywitałam się. a to dlatego, że jestem tutaj częstym gościem. co prawda milczącym, ale przyzwyczajenie robi swoje
UsuńO, jak miło! To czuj się jak u siebie i wpadaj często! :)))
UsuńPsie, kiedy Ty to wszystko robisz?! Pracujesz, swetrujesz, psisz i jeszcze gotujesz?! ;-)
OdpowiedzUsuńEeee... no właśnie nie robię, bo nie mam czasu. Tzn. codziennie muszę zapchać głodne paszczęki jakąś paszą treściwą, no to gotuję. Ale właśnie z powodu tego, iż na większości blogów kulinarnych są jakieś skomplikowane przepisy, których wprowadzenie w życie mi by zajęło ze dwa dni, toteż postanowiłam dla takich zaganianych wrzucać przepisy typu "DIY w 10 minut" :D
UsuńPokrojenie w kostkę marchwi z rosołu, który gotuje się sam, trudno wszak nazwać gotowaniem ;)
Psy psią się same, głównie na kanapach. A swetry się ostatnio (od czerwca) nie swetrzą, bo brak czasu i przestrzeni maszynowej (ale to się może zmieni w ten łykend, jupi!). Ale w chwili wolnej trochę się poswetrzą, bo mi już się ich za dużo kłębi w głowie i muszą się z niej jakoś wydostać :) A jak się swetry będą swetrzyć, to szczytem kulinarnych wyzwań będzie odgrzanie pierogów z garmażerki. I tak to się kręci. Tak że wiesz, jestem zupełnie normalnym egzemplarzem typu nie-mam-czasu-na-nic :))) A jak czytam inne blogi (Twój też! Konie, walizki itp.), to też moją pierwszą myślą jest KIEDY ONE TO WSZYSTKO OGARNIAJĄ? :)
Najszepciejszym szeptem szepnę Ci w uszko: ja nie ogarniam! Dlatego próbuję uzyskiwać darmowe lekcje od tych, którym się wszystko udaje :-)
UsuńOdszeptuję: jak znajdziesz kogoś takiego, to daj cynk, też się pisze na kurs :)))
UsuńBrzmi smakowicie! Zwłaszcza ta pierwsza francuska będzie do wypróbowania :-)
OdpowiedzUsuńZaręczam, że obie pyszne :)
Usuń