Zaczęło się niewinnie. Ot jakaś dobra dusza wykazała się wrażliwością estetyczną i na klatce schodowej, przed schodami do windy położyła skądinąd ładną wycieraczkę.
Tę tu:
Było to jakieś trzy tygodnie temu i absolutnie nie sądziłam, że ma to cokolwiek ze mną wspólnego.
A owszem, uśmiech wzruszenia wykwitł na mych ustach, że kiciusie takie słodkie i w ogóle któryś z sąsiadów taki gest ma pro publico bono.
Nieświadoma niespodzianek, jakie los dla mnie szykuje, huśtałam się tedy na krześle we wtorkowy wieczór 13. października. Nadrabiałam sobie blogowo-czytelnicze zaległości, siorbałam ciepłą, świeżo zaparzoną herbatę i cieszyłam się, że jest mi dobrze. Na dworze dobrze nie było, gdyż październikowy wieczór miał próbę generalną przed listopadowym Halloween i rzucało marznącymi żabami.
No to siedzę, huśtam się, siorbię, czytam i pozwalam myślom płynąć ślamazarnie, co jakiś czas wyławiając jakąś ze strumienia. Gdzie jest Tofik? Przecież już późno. Dzisiaj mijają dwa miesiące od adopcji Pyzy. Mężczyzna - żeby nie zapomniał o wizycie u okulisty. Muszę zadzwonić do Tofika, gdzie się włóczy w taką pogodę?! Opony już chyba czas wymienić. Trzeba kupić pieczywo i marchew, jabłka i ogórki kiszone. Nowe felgi. Zaraz zaraz, gdzie to ja upchnęłam te zielone buty na zimę...
Z rozważań wyrwał mnie telefon. Dokładnie mocne akordy pianina, typu: uwaga, uwaga nadchodzi!, zwiastujące rozmowę z Tofikiem. Czerwona lampka mi się zaświeciła na moment, bo ciemno, późno, zimno, mokro, a Tofik jest w tym wieku, że już i jeszcze nie czuje potrzeby rozpieszczania matki częstymi telefonami. Czyli ma problem.
- Mamo, mam problem - usłyszałam w słuchawce teatralny szept
- A to ci niespodzianka. A jaki?
- Jestem pod domem - szeptało nadal w słuchawce
- Zasadniczo to dobrze synu. A czemu szepczesz?
- Bo jestem z kotem...
-....?! ........................eeeeeeeeeee.................yyyyyyyyyyyyyy.............? - kontynuowałam wielce inteligentnie - Skarbie z jakim kotem? - odruchowo zaczęłam szeptać
- Małym.
- A skąd, jak, po co...? Tofik, ty se nie rób ze mnie jaj!
- Szedł za mną. No to co ja mam z nim zrobić?
- Weź go na górę, przecież w tę pogodę go nie zostawisz. Potem się pomyśli, co dalej.
W tym momencie usłyszałam piśnięcie domofonu, oznaczające otwieranie bramy wejściowej.
- Tofik idzie z kotem na górę! Zamykać psy! - gromko ogłosiłam koci alarm.
Mężczyzna się żywo zainteresował. Streściłam pokrótce rozmowę z Tofikiem i rzuciliśmy się do przygotowań wstępnych i rozważań nad zaistniałą sytuacją.
Minęło pół godziny, a Tofika nie ma.
Słyszymy, że winda jedzie raz, drugi i trzeci, a Tofika ni widu ni słychu. Zaczęliśmy już dziecię posądzać o niewybredny dowcip, gdy drzwi wejściowe się uchyliły, a w nich pojawił się kudłaty łeb toficzy.
- Pst. ON tu jest! - zaszeptało teatralnie - zamknijcie psy.
Dziecko nas nie doceniło.
- Psy zamknięte. Dawaj z nim do domu.
- Kiedy nie daje się złapać. Do windy też nie chciał wejść. Musiałem iść 10 pięter schodami.
Podkradliśmy się do drzwi i ostrożnie wyjrzeliśmy na klatkę schodową. W półmroku nic nie było widać. Nie było żadnego kota. Tylko echem po klatce schodowej rozlegał się miarowy odgłos silnika diesla, pracującego równiutko na wolnych obrotach.
- No i gdzie ten kot? - zaszeptałam
- Tam. Przy schodach. - Tofik odszeptał
Wytężyłam przykrótki wzrok. W kącie między drzwiami windy a schodami zalegał gęsty mrok. Nagle ciemniejszy skrawek tego mroku łypnął żółtymi ślepkami i powiedział MIAU. To tam pracował silniczek diesla i tam siedziało kocie dziecko. Nieważne, że posturą było to ćwierćkocię nie większe od motka wełny, ale jestestwem KOT!
Skradając się z Tofikiem, zaczęliśmy szeptać przymilnie i kiciusiać, byle by odciąć kotu drogę ucieczki do góry na strych (biegaj człowieku po całym bloku i wszystkich klatkach schodowych za dzikim kotem) i w dół (biegaj człowieku dziesięć pięter za dzikim kotem).
Kot uprzejmie mruczał i ciągle się odsuwał, dając do zrozumienia, ze znajomość zawrzemy na jego warunkach.
Ja, zdeklarowana psiara, wiedzę o kotach opierałam głównie na elementarzu Falskiego i Literach. Tam było coś o mleku. Ale wiadomo, że elementarz kłamie, bo o jeżach i jabłkach też tam było...
Nic to - trzeba spróbować z mlekiem.
Pocwałowałam do kuchni i przyniosłam w miseczce odrobinę mleka, którym kot okazał żywe zainteresowanie. Przeciągając miseczkę po podłodze, zwabiliśmy kiciusia w pobliże drzwi. Kot wszedł za próg, popatrzył do góry prosto w zdziwione oczy Mężczyzny, zerkające zza okularów i wyszedł zdegustowany z powrotem na korytarz. Znowu usiadł przy schodach.
Nożesz!
Znowu z Tofikiem padliśmy na kolana. Znowu miseczka, mleczko, kiciusianie i skradamy się na czworakach niczym dwoje czerwonoskórych: Sokole Rogi i Łosi Śpiew.Przecież nie będziemy całej nocy koczować z kiciusiem na klatce schodowej.
Mężczyzna schowany za drzwiami wejściowymi czaił się w charakterze mechanizmu zapadkowego.
Wreszcie udało się kiciusia zwabić do przedpokoju. Wszedł. Zajrzał za drzwi. Obrzucił Mężczyznę kpiącym spojrzeniem.
- A, tu się chowasz. No very funny, very. Mógłbyś być bardziej oryginalny. MIAU.
I w podskokach pobiegł do pokoju Tofika, gdzie rozgościł się na łóżku. Wpadliśmy do domu za nim, a Mężczyzna zamknął szybko drzwi wejściowe.
Teraz rozpętało się małe domowe tsunami. Burza mózgów i - jak mawiał Dudek Dziewoński - tyyyysiące telefonów po znajomych kociarzach, co z tym kotem, jak z tym kotem i skąd ściągnąć sterowniki do kota.
Biegaliśmy po domu bezładnie wpadając na siebie.
- Nie wypuszczajcie psów - pokrzykiwaliśmy do siebie nawzajem całkiem bez sensu.
Po szybkim remanencie w produktach spożywczych, zorganizowaliśmy dla kotecka rozmoczoną psią karmę sensitive z tuńczykiem (takie luksusy kupuję czasem psom po kilka deko w charakterze przysmaków), pudełko z miękkim ręcznikiem - do spania i pudełko z porwaną w drobny mak rolką mięciuśkiego papieru toaletowego - w charakterze kuwetki.
Nasze zabiegi kot skwitował jednym słowem.
- MIAU.
Ale dieselek pracował do późnych godzin nocnych :)
Kot zwiedził dom, nie okazując większego zainteresowania węszącymi w szparze pod drzwiami psami, z przyjemnością uraczył się posiłkiem, załatwił pilniejszą potrzebę i poszedł spać. Wcześniej postanowił bez zbytniej wylewności zintegrować się z Tofikiem, którego adoptował sobie na matkę zastępczą. Na krótko, co prawda, ale w tamtych okolicznościach lepsza była taka niż żadna.
Tofik zapoznał nas również ze szczegółami owej adopcji.
Otóż wychodząc od koleżanki (no, powiedzmy, że tylko koleżanki...), Tofik pod jej bramą spotkał kota, który najwyraźniej był na rozdrożu i podejmował ważne decyzje dotyczące przyszłości.
Na widok Tofika kot się jednak ożywił i dziarsko wyruszył przy jego nodze w podróż dalszego życia. Tofik, co prawda, sugerował kotu zmianę kierunku drogi życiowej, lecz efekt był tylko taki, że kot szedł za nim nadal - tylko, że pod zaparkowanymi samochodami. Przeszedł za Tofikiem przez dwie ulice. Na jednej samochód musiał przed kotem hamować, a zirytowana pani za kierownicą powiedziała Tofikowi, co myśli o prowadzaniu czarnego kota luzem. Tofik się co prawda zarzekał, że to nie jego kot, ale pani nie uwierzyła.
Przemaszerował kot za Tofikiem przez park, gdzie biegały luzem spuszczone psy. Psy nie robią na kocie wrażenia. Właściciele rzucili się odwoływać i zapinać czworonogi, a Tofikowi się znowu dostało za prowadzanie kociego dziecka luzem.
Znowu Tofik się tłumaczył gęsto, że to nie jego kot. W końcu jakaś pani postanowiła się kotem zaopiekować i próbowała go złapać. Kot ją ugryzł i uciekł w krzaki.
Szczęśliwy, że koci problem się rozwiązał, Tofik pomaszerował do domu - a tu pod bramą zmaterializowała się kot.
No i spadłam z krzesła z wrażenia, bo kocie dziecko z nami mieszka i ma się świetnie, nie bacząc zupełnie na stan naszego i psiego ducha. A o integracji z psami jeszcze Wam napiszę.
I proszę nie piszcie w komentarzach, że adoptowałam, przygarnęłam, chciałam kota, bo to by zakładało akt woli z mojej strony. W rzeczywistości był to akt kompletnego ubezwłasnowolnienia :)
Aaaa... kocie dziecko jest dziewczynką i ma na imię Mamba.
Najedzony kot:
Dzień drugi. Psie miski są najfajniejsze:
Kanapa jest super. Potrafię zająć calusieńką!
Całą powiedziałam! Czego nie zrozumiałaś Krecha?
No dobra, poduszka też może być.
no to szefową już macie...! ;-)
OdpowiedzUsuńNie dołuj mnie. Nie tracę nadziei, że jakoś zapanuję nad tym kocim dzieckiem... wychowam... może.
UsuńTaaak... No jasne... Masz wieeelką szansą zostać tą pierwszą kociarą na świecie, która zdominuje własnego kota... ;-)
UsuńProsiłam, nie odzieraj mnie ze złudzeń. Przynajmniej nie tak od razu.... :)
UsuńCóż rzec: mrrrrrr, miauuu.
OdpowiedzUsuńGratulacje serdeczne, pokojowej koegzystencji życzę i miluśnego przytulania. Jest kocio :-D
Dzięki :) Na razie próbujemy się z rozumem pozbierać. Czasami kot tłumaczy nam wszystko od początku, żebyśmy dobrze zatrybili, jak ma wyglądać ten nowy porządek naszego małego świata - bo to strasznie gadatliwy kot.
UsuńCudna historyjka :) A Tofik tłumacząc się po drodze z wybryków Mamby po prostu nie wiedział, że on JUŻ MA KOTA :)))
OdpowiedzUsuńWitaj mp :) Święte słowa! Kot wiedział od samego początku ;)
UsuńWszyscy mają Mambę!
OdpowiedzUsuńMasz i Ty!
Ale jej ładne drewienko położylista- do strugania pazurejrów?
Będzie wesoło! :)
Za mna w dzieciństwie koty chodziły i przynosiłam do domu, jednak moja Mama nieubłaganie znajdowała im inne domy :(
Też mi przyszedł ten slogan do głowy, tylko pytanie, kto tu kogo ma...? I właśnie kota sobie znalazła inny dom, czyli dawniej mój dom :)
UsuńJest wesoło. Jak znajdę chwilę dłuższą to opiszę relacje psy vs. kota :D To dopiero jest zabawa!
Drewienko faktycznie do pazurów, choć kata woli wersalkę, a Pyza przerobiła drewienko na ekogroszek :)
UsuńKota miało być ;) Że co? Że nie ma takiego słowa? Jak może być ministra, to może być ta kota :)))
UsuńPiękna Czarna Mamba! Będzie z niej urocza i dumna kocica ale zanim... to trochę Wam popsoci. :-) dobrego dnia
OdpowiedzUsuńWitaj Nasza Polano :)
UsuńTeraz jest to cudowny koci smarkacz silący się czasem na godność dorosłego kota. Prześmiszna :)
Dobrego dnia :)
Cudna jest!
OdpowiedzUsuńI opowieść, i kota :-)
Pomiziaj pod bródką ode mnie :-)
Masz jak w banku :)
UsuńPiękna!
OdpowiedzUsuńBoska!
UsuńNo to kiedyś miałaś trzy psy, a teraz masz dwie suki i kotkę. Nareszcie baby (włączcie z Tobą) górą w domu i rządzą. :)
OdpowiedzUsuńCzekam aż przyjdziesz z całą ferajną na spacer "na polanę" - wszak Mamba już umie "przy nodze" - przecież przyszła do Was trzymając się nogi Tofika.
Czekam z niecierpliwością na relację stosunków kocio-psiowych wraz z ich ilustracją zdjęciową.
Proszę wygłaskać całą menażerię ode mnie.
Aniu, baby może rządzą w domu, ale ja się nie załapałam do grupy rządzącej :) Jak były trzy psy, to wpatrywały się we mnie z uwielbieniem, jak nastały sucze i kota, spadłam do poziomu personelu obsługi. Liczy się tylko testosteron :)))
UsuńA Wy śpicie teraz w piątkę w jednym łóżku? ;-)
UsuńPozwól Kalinko, że nie będę zdradzała kompromitujących tajemnic alkowy... ;)
UsuńP.S.
Właściciele psów dzielą się na takich, co śpią ze swymi psami i na tych, co się do tego nie przyznają :)
Nie wiem jak jest z kotami, bo koty prowadzą nocny tryb życia i się intensywnie przemieszczają. niestety również często wprawiając w ruch psy.
Ha, ha, ha! Tekst o wprawianiu w ruch psów jest boski!
UsuńOOoooo, przyszła kryska na Matyska! Ja też całe życie byłam zagorzała psiarą, wyłącznie psy i psy. No i prosz. Za chwilkę miną trzy lata, od kiedy mam kota.
OdpowiedzUsuńKoty. Koty są miłe :)
OOooo, pandeMonia! A już się obawiałam, że gdzieś zaginęłaś w bezmiarze internetów. Dobrze Cię widzieć!
UsuńJa już mam kota na punkcie mojej koty ;)
Jeszcze dycham, jeszcze łychy nie odkładam!
UsuńCzytam, trwam! :)
O... zwłaszcza kotki potrafią mieć wredne charakterki ;-) Ale śliczna jest, więc się wiele wybaczy!
OdpowiedzUsuńMoże nie będzie źle, bo nam kota coraz bardziej psieje. Jeszcze chwila i zacznie szczekać :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń