No to lecimy - ciasto drożdżowe.
Moje ulubione, choć nigdy do niego smykałki nie miałam. Ani cierpliwości. Długie lata produkowałam więc jakieś niestrawne zakalce, aż trafiłam na genialny w swej prostocie przepis, ze wspaniałej książki "W kuchni babci i wnuczki". Wydanie było jedno bodaj, przepisy są doskonałe, więc jak traficie gdzieś na straganie ze starymi książkami czy w antykwariacie, chwytajcie szybko i nie dajcie sobie wyrwać z rąk. A książka wygląda tak:
Dzisiaj ten drugi przepis, bo w pierwszym jest 10 minut zagniatania, a w drugim nawet tego nie ma i opanowałam go do perfekcji :)
Z góry uprzedzam - bierzemy się do tego późnym wieczorem lub bladym świtem.
kostka masła lub margaryny (wówczas także łyżka oleju)
szklanka ciepłego mleka
5 dkg drożdży (żywych lub ekwiwalent w suchych)
3 całe jaja i jedno żółtko (jak duże jaja, a z białkiem nie miałam co zrobić, poprzestawałam na całych jajach)
szklanka cukru
szczypta soli
olejek zapachowy wedle uznania lub cukier waniliowy
jakie kto ma bakalie - u mnie zawsze rodzynki
(raz na wierzchu poukładałam kawałki jabłek, posypałam grubym cukrem po wierzchu i było pyszne :)
Rozpuszczamy tłuszcz w rondlu, zestawiamy z ognia dolewamy mleko z lodówki i tym sposobem mamy wszystko we właściwej temperaturze jednocześnie. W misce rozcieramy drożdże z cukrem - jeśli żywe, suche mieszamy z mąką i nie zawracamy sobie głowy rozcieraniem. Dodajemy mąkę, jajka, żółtko, tłuszcz, mleko, szczyptę soli, zapachy, bakalie i wszystko mieszamy łyżką.
To był najcięższy kawałek roboty. Ocieramy pot z czoła.
Blaszkę, formę, keksówkę, tortownicę - co tam mamy - natłuścić trzeba i wysypać bułką tartą. Tak się drzewiej robiło. Obecnie wprawnym ruchem odcinamy stosowny arkusz papieru do pieczenia, wyściełamy blaszkę.
No to drugi etap odwaliłyśmy po mistrzowsku.
Wlewamy ciasto do formy, blaszki, tortownicy... przy wyborze naczynia trzeba uwzględnić, że ciasto podwoi swoją objętość; przykrywamy deską do krojenia, ściereczką, pergaminem, alufolią lub czym tam mamy pod ręką. Chodzi tylko o to, żeby owo przykrycie nie weszło w kleisty kontakt z rosnącym ciastem.
Teraz mamy 10 - 12 godzin wolnego, więc udajemy się na zasłużony odpoczynek lub na szychtę do fabryki.
Jak uda Wam się uchronić ciasto przed rodziną odpowiednio długo, możecie polukrować. Według mnie zbędny kłopot.
Smacznego!
Lubicie włoskie panettone? Ja też!
A wiecie, że piecze się tak samo jak Babkę bez roboty? Ja też nie wiedziałam.
Do czasu aż wpadła mi w ręce ta książka:
na Mediolańskie ciasto kawowe
(wybaczcie, ale nie chciało mi się tego przepisywać)
Ano się piecze. Potrzeba do tego:
3 filiżanki mąki (ja używam mąki chlebowej - tak się nazywa)
1/2 łyżeczki suchych drożdży
łyżeczkę soli i odrobinę można dać octu winnego
filiżankę wody
Kluczowym jest użycie żeliwnego garnka z pokrywką, który w stosownym momencie trzeba rozgrzać do temperatury 250 stopni.
Wychodzi z tego zgrabny bocheneczek :)
A tu przepisy w wersji filmowej, z których korzystałam:
Sami przyznajcie - dziecko potrafi :)
Ale Kochani moi,
żeby nikt nie myślał, że ja tylko przy garach stoję. Otóż nie!
Się dzieje! Ostatnio takie zadziwiające rzeczy, że aż z krzesła spadłam. Rozcieram obitą kość ogonową. I jak wreszcie się pozbieram po pierwszym wstrząsie, to obiecuję, że wszystko opiszę i Wy też z krzeseł pospadacie. Powiem tylko tyle - nie należy lekceważyć ZNAKÓW, bo nie znacie dnia ni godziny, ha! ;)))))
Nie mam piekarnika!!!!
OdpowiedzUsuńBUUUUUUUUuuuuuu.........
Ale jak będę miała- to sie wezmę, O!
:)
Smakowicie wyglądają te wypieki, chlebek zwłaszcza :)
Za smak gwarantuję :) Ale że jak bez piekarnika??? To się da?! Łomatko! Nie wyobrażam sobie, bo dużo z piekarnika korzystam. Po prostu jakoś tak wszystko się w nim samo robi. Bardzo praktyczny wynalazek :)
UsuńPiekę od jakiegoś czasu chleb na zakwasie. Ostatnio nawet da się go zjeść! :-)
OdpowiedzUsuń:) Gratuluję wytrwałości w przejściu etapu, gdy chleb był niejadalny ;)
UsuńJa piekę za rzadko, żeby zakwas hodować, więc idę po najmniejszej linii oporu. Suche drożdże mam w domu zawsze, a czasem, gdy okazało się, że pieczywa jest za mało, a następnego dnia święto i sklepy zamknięte, to ten przepis ratował nas przed śmiercią głodową.