środa, 24 lipca 2019

Kocie sprawy

Na początek Krokiet, boska kokietka i moja wielka miłość, której nie da się nie kochać!


Kocie sprawy się dzieją.
Niby ciągle na blogu koty się przewijają, ale dawno nie było o naszym stadzie.
Nie było, bo wieści mamy hiobowe i ciężko nam było :(

Zapewne szanowni PT Blogoczytacze pamiętają, że w zeszłe wakacje pojawili się u nas kolejno panowie: Fraczek, Lord, Łatek i Jean-Paul zwany Rzępolem. Poza Fraczysławem, któren jest franca z charakterkiem i konsekwentnie nie życzy sobie towarzystwa, pozostała trójka miała charaktery wyjątkowe. To chyba były jakieś kocie anioły, zesłane na ten padół łez. Przytulne i bez pretensji, eleganckie w obyciu, urokliwe i mądre.

Fraczysław ma się świetnie, nawet przeprowadza się do większego mieszkania z większym balkonem i jak zeznaje personel, chyba się porusza. Dlaczego chyba? Ano dlatego, że za każdym razem widzą go leżącego w innym miejscu, więc zakładają, że musi się przemieszczać między miejscówkami. Ale nikt tego nie wie na pewno, bo kocisko głównie zalega.





Lord, zwany Nenusiem ze względu na swoją przytulność i rozmruczanie, odszedł za tęczowy most niecałe dwa miesiące po adopcji z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej :( Pisałam o tym TU






13. maja dostałam od Ani, która adoptowała Łatka rozpaczliwą wiadomość - Łatek miał rozległego chłoniaka (wielkości dwóch ludzkich pięści - widziałam opis) i zakończył życie na stole operacyjnym :(
Chłoniaki są paskudne, bo zwykle nie dają objawów, a jak dają to już jest za późno i kilka dni dzieli nas od rozstania ze zwierzątkiem. Tak było u mojego Bazyla, tak było z Łatkiem, a ostatnio to samo przeżywała Gosianka, żegnając Ptysię (o czym wiedzą fejsbukowi, śledzący, co się dzieje na stronie ZMD https://www.facebook.com/ZaMoimiDrzwiami/)




Spotkałyśmy się z Anią, poryczałyśmy: no bo dlaczego do jasnej cholery?!
Wróciłam do domu, pogłaskałam Rzępusia i mówię mu, słonko moje, już tylko ty się ostałeś z całej trójki. No żebym ja się wtedy w jęzor ugryzła! Nie minęły dwa tygodnie i sąsiad przyniósł nam zwłoki naszego kocurka. W naszej wsi, gdzie przejeżdża czasem jeden czasem dwa samochody na godzinę, gdzie psy, koty i dzieci bawią się na drodze, akurat naszego Rzępola musiała spotkać śmierć pod kołami! Sąsiad, starszy pan z naprzeciwka, który przyniósł nam kota, zeznał cytuję: SKURWYSYN celował w kota.
Ryczeliśmy jak bobry! Nawet Mężczyznę zastałam zabeczanego i usmarkanego w kuchni przy śniadaniu, bo zawsze śniadanie jedli sobie razem, właśnie z Rzępolem. Rzępol był dobrym duchem stada, stabilizował wszelkie układy, komu trzeba dał z liścia między uszy, a najsłabszych ochraniał. Tak, tak, koci anioł. Był jedynym kotem, z którym przyjaźniła się Jojo. Zawsze był przy niej jak cień (podejrzewamy, że tego feralnego dnia też, bo się głupia kocica lubi po rowach szwendać, jakby miała jeszcze o te trzy łapy za dużo), ochraniał ją przed wredotą Łazanki, wylizywał uszka i tulił do snu.





Nie minęły kolejne dwa tygodnie, a jak kamień w wodę przepadła Jupi. Tym razem to ja wyłam po kątach, bo uwielbiałam tę niedotykalską, niezależną i inteligentną kocicę. To, że Jupi przepadnie, Mężczyzna przepowiedział rok wcześniej - po zniknięciu Mamby. Jupi miała taki sam gen na szwendactwo.





Cóż, prawda jest taka, że przyroda rządzi się swoimi prawami, a lisie mamy też muszą karmić swoje lisie dzieci. A tych jest koło nas dużo, bo kto żyw i w Boga wierzy wyłączył swoje ziemie z obwodów. Czasami dobiegają nas odgłosy strzałów i polowania, ale z większej odległości.

Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że stado poszło w kompletną rozsypkę. Te dwie straty tak bardzo zaburzyły równowagę w stadzie, że nawet się nie spodziewałam takiego obrotu sprawy. Dodatkowo musieliśmy wyjechać z Mężczyzną na weekend w czerwcu, w celu czyszczenia stodoły na rodzicielskim gumnie - o czym będzie jeszcze post ekstra, bo czyszczenie stodół to interesujące i owocne zajęcie.
Dokładnie nie było nas od 7.06 popołudniu do 9.06 wieczorem. Stado zostało pod opieką Tofika, który karmił i się zajmował, ale widać nie był przez stado traktowany poważnie. To, co zastaliśmy po powrocie, zaskoczyło mnie kompletnie. Groszka była pogryziona, Joja pobita i zastraszona bała się wejść do domu, Klops naparzał się z Kapslem, obu tłukł Tusiek, Sprzączka z Burą warczały na siebie,  wszyscy wzięli sobie za cel Groszkę, a Tusiek z Łazanką do dzisiaj na siebie bulgoczą i ciągle próbują przejąć władzę. Dwa tygodnie zajęło mi ustawienie stada na nowo przy pomocy przysmaków, głasków i miejscówek na moim łóżku i fotelach z jednej strony, a spryskiwacza z wodą i kapcia z drugiej.

Kocie życie jednak nie lubi próżni i co było do przewidzenia, piszą się następne rozdziały.
O Krokiecie z Pieczarką już pisałam TU, o pojawieniu się Bigosa pisałam TU. Pozwólcie, że jeszcze chwilkę zostaniemy w tym polskim menu ;)
Krokietkę kocham! Wielką, szaloną miłością!
Jest inteligentna, żywiołowa, słodka w swojej bezczelności, uwielbia ludzi i cały czas chce się z człowiekiem bawić. Przy tym rośnie na prawdziwą piękność! Będzie niewielką, proporcjonalną, filigranową koteczką z naprawdę niezwykłym umaszczeniem - czarna w czarne pręgi! Na niektórych zdjęciach trochę to widać. Będzie miała miękką półdługą sierść i złote oczyska.
Elegancki Bigos jest ładny. Ładny oczywistą urodą. Zapowiada się na spokojnego, dostojnego i zdystansowanego dużego kocura, o krótkiej, aksamitnej sierści, lśniącej jak najprzedniejszy jedwab. Czy macie już skojarzenia Kochani z Mambą i Rzępolem...? Ech...











Tu trochę widać umaszczenie tej kociej piękności:








 Widzicie te czarne prążki na czarnym tle?










































Ale to nie koniec wieści. Kocia klątwa NNNŚ Weta działa ciągle i nieodmiennie.
Otóż.
Otóż, jak wiecie moje myślenie jest przewrotne i ma siłę sprawczą.
W sobotę 20 lipca raniutko jechałam sobie na ostatnią przed urlopem szychtę do fabryki i rozmyślałam sobie, jak to ładnie się wszystko składa, jak to urlop i co ja na tym urlopie.
Bo stado już "wyregulowane" i nawet bez większych zdrowotnych przygód, Pieczareczka robi za gwiazdę w nowym domu, Krokiet z Bigosem ogarnięci i lada dzień na pewno się znajdzie dla nich cudny domek, a potem zamykam koci biznes i odpoczywam na urlopie (sprzątam chałpę od strychu po piwnicę, ryję w ogrodzie, szlifuję meble do odnowienia, siadam do maszyny do szycia i nadrabiam zaległe prace na kompie - słowem odpoczywam aktywnie; nogi wyciągnę, a odpocznę!).
Wróciłam z szychty, pobawiłam się z kocimi dziećmi, siadłam do kompa i na FB znalazłam ogłoszenie, że znaleziono czarną kotkę! Ponieważ nadzieja nie umiera nigdy, albo jako ostatnia, a na zdjęciu widniała jak raz nasza Mamba, chwyciłam za telefon, umówiłam się z panią, wzięłam Mężczyznę i lecimy jak do pożaru! Nie ujechalim kilometra od wsi, gdy mignęło mi coś białego, małego, co prysnęło z pobocza do rowu w krzaki.
No to ja po hamulcach, zwalniam. Szturcham tego Mojego, że coś białego, w rowie, w krzakach, a ten mi mówi, że reklamówka.
Ale ja już zatrzymałam samochód na awaryjnych i wyskoczyłam. A tam się okazuje, że ta reklamówka rozpaczliwie piszczy i ucieka głębiej w krzaki. Do tego ciągnie za sobą niewładną tylną łapkę. Nie udało nam się kocięcia złapać, bo zaraz za rowem, obsadzonym kłującym ałyczem, jest pole kukurydzy i wypadałoby się z kocięciem ganiać po owym polu. Brzdąc zwiał, a nam nie pozostało nic innego jak pojechać dalej.
Oczywiście czarna kotka okazała się nie być Mambą, ale panną z brzuchem, której ktoś się pozbył przez wyrzucenie z domu, ech.
W drodze jednak powrotnej wykonałam telefon do Magdy od owieczek, że kalekie kocię, że krzaki i kukurydza i bierzemy klatkę łapkę, a nuż się uda.
Kota nie było w tym miejscu, bo się z Mężczyzną zatrzymaliśmy, ale i tak pojechałam po Magdę, klatkę, kontener, żarcie i latarki i tak uzbrojone wyruszyłyśmy na łowy.
Tym razem był i wył. Był tak maciupki, że mam wątpliwości, czy klatka by się zatrzasnęła. Magda ofiarnie padła na kolana i czołgała się w tych kolczastych krzaczorach, jak biegałam z żarciem w te i nazad, obie kiciusiałyśmy donośnie, a kot się uparł wyleźć na jezdnię i koniecznie przejść na drugą stronę. Jak zwykle w takich chwilach, nagle się okazało, że naszą boczną drogą postanowiło przejechać pół Polski w drodze do Gdańska i Zakopanego, na wczasy w Hiszpanii i do całodobowego monopolowego wamać!
Dlatego gdy Magda ganiała na czworakach, kocina uciekała popiskując, ja co chwila wyskakiwałam z rowu i świecąc kierowcom latarką po oczach, zatrzymywałam samochody i kierowałam je wolno drugą stroną pobocza.
Po godzinie berka zmęczony i wygłodniały smarkacz wlazł do kontenerka, w którym było jedzenie, a Magdzie udało się kontenerek zatrzasnąć, uff!
No i mamy nowego na pokładzie :)
Sobota wieczór:



Niedzielę spędziliśmy u Weta, czyli darłam te 56 km do NNNŚ Weta, bo tam mają rtg.
Malec miał pchły jak woły - ruszało mu się futro, niestety przechodzimy teraz koci katar, a tylna łapka jest cała, ale miednica złamana. Na szczęście nie jakoś bardzo groźnie i tkanki miękkie trzymają wszystko w kupie. Z dnia na dzień już jest lepiej - naprawdę.
Złamanie nastąpiło prawdopodobnie, gdy ktoś cisnął kociną o asfalt, wyrzucając go z jadącego samochodu...
Wam się też wamacie cisną na usta?
Łatek, bo tak się krówka obecnie nazywa, jest mniej więcej w wieku Krokietów, ale o ile Krokiet waży 1,3 kg, Bigos 1,5 kg, to Łatuś zaledwie 70 dkg.
Je ładnie, nie jest łakomy, korzysta z kuwetki, tuli się i mruczy i grzecznie pozwala sobie podawać leki. Siedzi w kenelu, w zamkniętym pokoju, gdzie wchodzę tylko ja i to wygrzebałam na tę okoliczność moje białe fartuchy, wygotowane i wykrochmalone na blachę. Obsługiwany jest na wygotowanych ręcznikach i miseczki też ma wygotowywane. Piorę i ozonuję wszystko, co mi w łapy wpadnie i tylko lamp UV jeszcze do dezynfekcji nie wypożyczyłam, ale kociemu katarowi mówimy stanowcze NIE!

Niedziela u weta:



Poniedziałek:


Wtorek, jednak oczko gorsze:



Paczcie ciocie, bo dzisiaj już jestem lepszy








To już wiecie, co robię na urlopie...
Powiem Wam, że urlop to może człowieka normalnie wykończyć! ;)

Apdejcik:
Nie piszcie mi, jaka to ja wielka i wspaniała jezdem, bo nie jezdem i wcale nie miałam parcia na bohaterstwo. No nie mógł ten zasmarkaniec wylecieć komu innemu na drogę? 
Nie pogniewałabym się.

Poza tym takie "bohaterstwo" w akcji nie byłoby możliwe bez całej góry aktywów, bez plików biletów Narodowego Banku Polskiego, bez dźwięczącej monety - a to zapewnia niezrównana Gosianka zza swoich drzwi. Bo to dzięki środkom, jakie uzbierała na swoich bazarkach, opłaca nam wszystkie faktury za weta i zamawia co i rusz dobra doczesne w sklepach wysyłkowych.
Za co wszyscy jesteśmy Jej wdzięczni!

27 komentarzy:

  1. Jupi też??? :((( Tak bardzo mi przykro. Ale może jeszcze jest nadzieja? Może coś jej się przytrafiło i teraz dochodzi do siebie pod czyjąś troskliwą opieką, a jak wydobrzeje, to wróci? Ech, no i znowu zaczyna się gdybanina, lepieje przeróżne, racjonalizacje kulawe. Tak czy owak, jedno miejsce w stadzie jest do obsadzenia. W sam raz na taką malutką Krokietkę. ;)
    Ciekawe, czy te czarne na czarnym się utrzymają. Moje czarno-białki w kocięctwie na czarnych kawałkach też miały takie pręgi, ale z czasem im zniknęły.
    Wątek Łatka prowokuje nie tylko wamacie i szalenie niechrześcijańskie myśli pod adresem jego oprawcy, ale też coraz większy podziw dla Ciebie. Czy już pisałam, że jesteś niesamowita?
    No i rozpieszczasz nas ostatnio częstymi postami. Ten Twój urlop, pracowity czy nie, to dla blogoczytaczy błogosławieństwo. Niemniej jednak życzę Ci solidnego odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jupi też :( Ach, co ja się nagdybałam... Niby jakaś szansa jest...
      Nie przewidujemy zwiększenia obsady stada. To nie na moje nerwy znowu wprowadzać nowego do tych starych wyg.
      Czarne na czarnym np u Jojki się utrzymało. Tylko ona ma czarne łatki (pręgowane na czarno) na białym, więc nie ma TAKIEGO efektu jak u Krokiet.
      Tiaaaa.... jestem niesamowitym magnesem na kocięta i kłopoty. To nie ulega kwestii. Natomiast na słowo kot dostaję drżączki wzdłużnej.
      Wamaci musiałam pożyczyć od siostry, bo moich zabrakło.
      Sobie tez życzę odpoczynku ;)

      Usuń
    2. Ja się złapie nadziei, że może jednak gdzieś po prostu na wycieczkę zbladzono i nie pod koła samochodu.

      Usuń
  2. Kochana,jak to dobrze, że udało się znaleźć tego malucha Łatka! Bez Was zginąłby na pewno. Jesteś wielka. Wici komsekwentnie rozsyłam, ale moja wieś zakocona doszczętnie... Dobrze, że piszesz! Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielka jestem, ale od biegania po piętrach i po ograniczeniu czasu na konsumpcję - chudnę ;)))
      A nie mógł on komu innemu wyleźć pod koła. Nigdy nie miałam parcia na bohaterstwo...

      Usuń
  3. Tak mi przykro z powodu Jupi i Rzępolka 😢 no ale nie masz czasu na łzy przy tych maluchach .... cudne są 😍do wymiziania i wygłaskania 😻

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już jakoś odbeczęliśmy Jupi i Rzępola... ale ciężko jest. Zostały w sumie same półdzikie stare wygi zamiast przytulnych, miziastych kotków na osłodę. Chciałam jak Niania Ogg mieć swojego Greebo, no to mam do potęgi entej.

      "Dla niani Ogg Greebo wciąż byt małym kociakiem goniącym za kłębkiem wełny. Dla reszty świata był wielkim kocurem, wypchanym niewiarygodnie niezniszczalną siłą życiową opakowaną w skórę, która mniej przypominała futro, a bardziej kawałek chleba pozostawiony na dwa tygodnie w wilgotnym miejscu."

      Usuń
    2. A skąd to taki fajny cytat?

      Usuń
  4. Nic dotąd nie czytałam Terrego Pratchetta... ale kiedyś na blogu pisałaś i zakupiłam jego książkę - Kolor magii i zapomniałam o niej 😕 dziękuj za przypomnienie 👍zaczynam urlop i wtem raptem sobie po nią sięgnę 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolor magii nie powala ale cykl o czarownicach: Trzy wiedźmy, Wyprawa czarownic i Carpe jugulum wymiata! Podobnie jak Kapelusz pełen nieba i Mali Ciutludzie. Wciągnie Cię z cmoknięciem i bez popicia ;)))

      Usuń
    2. Dzięki za przypomnienie ! Mam Pratchetta co go w kiosku sprzedawano i jeszcze też nie siadłam do niego...

      Usuń
  5. Strasznie smutno, ale widze, ze natura nie znosi u Ciebie prozni i podsyla nowe, by zapelnic luki po starym. Masz moj najwiekszy szacunek, dzielnie podazasz sladami naszej guru Gosianki. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za szacunek dziękuję, ale jest na wyrost, bo ciągle żywię nadzieję, że jednak nie pójdę w ślady Gosianki ;)

      Usuń
  6. Mogę się przyłączyć do wpisu Ani, natura nie znosi próżni, a Ty po prostu przyciągasz do siebie kociambry i zaczęłaś iść drogą Gosianki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyciągać, przyciągam, ale mam silne postanowienie zboczyć z tej ścieżki ;)

      Usuń
  7. Smutno jak nasi milusińscy odchodzą. Pamiętam jak ciężarną Łasuchę taki ssyn przejechał, a drugi potrącił Dinga. Co w tych ludziach siedzi? Nie mam własnego kota, ale to nie znaczy, że kotów u mnie nie ma. Inka wraz z dziećmi założyła regularny obóz pod tarasem. Maluchy (Pieprz i Sól) regularnie przychodzą z mamą po jedzonko, ale nadal są nieufne i zmykają na nasz ruch. Nie reagują na kocią wędkę, ale moje kroksy uznały za swoją zabawkę i rozwlekają po całym tarasie. Niby nie moje, ale byłoby mi bardzo przykro, gdyby spotkało je coś złego. Pozdrawiam . :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwól, że Ci naprostuję światopogląd. No może one i nie Twoje, ale z tego, co piszesz, Ty jesteś ZDECYDOWANIE ich. Tylko jeszcze nie dopuszczasz tej myśli do siebie ;)
      Za cholerę nie wiem, co w tych ludziach siedzi - taka ich mamusia! Przecież od ponad 20 lat prowadzę samochód, no i kurna DA SIĘ OMINĄĆ, zahamować, zwolnić, objechać, zatrąbić, przepłoszyć z drogi - no da się jak w pysk!

      Usuń
    2. Mi się same niecenzuralne słowa Cisna na to że idiotą celował w kota. Ja nie wiem co trzeba mieć w głowie, chyba pustkę jakaś i papkę zamiast mózgu. Nie wiem jak tacy ludzie istnieją. Ale to tak samo nie wiem jak ktoś mógł nastolatka pobić za wygląd albo ojciec dziecko zabić, świat oszalał ....

      Usuń
  8. Najsmutniej, gdy umierają nasi ukochani przyjaciele... Ja już przeżyłem śmierć swoich dwóch jamniczków i dwóch kotków, które zaszwendały się gdzieś i już nie wróciły... Bolą takie chwile... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej bolą, jak się właśnie zaszwendają, bo wtedy zaczyna się gdybanie i domniemanie...
      Ale faktem jest, że zawsze do kochania pojawią się następne, i się kocha, i się człek wytrząsa jak nad jajkiem, i znowu cierpi, kiedy odejdzie, ech...

      Usuń
  9. Ale się u Was dzieje! Ja się bardzo cieszę, że tutaj na bloggerze piszecie, bo na FB to ja już nie ogarniam i muszę wchodzić na konkretne strony żeby sobie polajkowac i popatrzeć co u kogo.
    Maluszki piękne oglaszalam też u siebie na facebookach może choć trochę to złapie zasięgu, ale prawda taka że i u nas w fundacjach jest tłum maluchów. Fundacja Felis zapchana, nasza w mieście fundacja Pchełka to samo i jeszcze te nieszczęsne Radysy walka o psy. Ja nie wiem, świat oszalał. A do tego w ludźmi kamieniami rzucają - jakby komuś ktoś krzywdę robił tym, że jako dorosły człowiek jest z kim chce być i nie łamie prawa, bo nie jest to pedofilia ani przetrzymywanie w zamknięciu.
    Pufffam za łatka! Oby wszystko było dobrze i poszedł ten koci katar! Ostatnio przechodziłam kalciwirusa i szlag by trafił te koszty zastrzyki, a jeszcze Mefi że szczawianami walczy i ze mną, bo śmiem mu dawać tabletkę, kiedy on tego nie znosi....
    Pozdrawiamy serdecznie! I siły!
    PS.i też urlop zleciał na weterynarzu, więc widać taka nasza rola kocich matek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Że na wieść o odejściu serce mi pęka to już się nie rozpisuje, bo sama mam za tydzień pierwszą rocznicę odejścia Ambera i nie wiem jak ja ten rok przeżyłam......

      Usuń
  10. A bo to tak jest że ludzie w masie wcale nie są specjalnie mądre, specjalnie dobre i specjalnie piękne. Po mojemu człowiek to na ogół głupawy brzydki zwierz i do tego nadmiernie agresywny. W dodatku w ludzkim stadzie jakby regres jakiś zachodził co jest zwiastunem przetrzebienia stada albo przez choroby albo przez działania autodestrukcyjne. Zdaniem mła dobrze by było żeby SKURWIELI ( bez cytatu, ja ich po prostu tak nazywam - zasłużyli sobie ) celowo przejeżdżających zwierzęta nagrywać, donosić, karać. Przede wszystkim mając głęboko w dudzie RODO upubliczniać ich dane! Jak sama dobrze Pieso wiesz BMW to stan umysłu charakteryzujący się stopniowym zanikaniem funkcji płatów czołowych, zero litości najlepszą terapią dla ciężko nim dotkniętych. Rzępol robił za Twojego Lalusia, to dla całego stada wielka strata. Co do Jupi - co sobie pożyła w dobrobycie to jej! Włóczykijstwo ma swoją cenę, podróżnicy nie zawsze wracają, jednak to był wielki awans z blokowej piwnicy na wolne pola żeby wieść życie wędrującego kota. Co do małych - dwójka robi się naprawdę gwiazdorska a co do małego Łatka wyraźnie idzie ku dobremu ( nie dziwię się tej sterylności, koci katar to paskudztwo jest cholerne, byle osłabienie i nawet dorosły kot może załapać ). To będzie bardzo ładny kot gdy tylko nabierze ciała, teraz trochę przypomina UFO ale wygląda na takiego o okrągłym pyszczku. Jak się ładnie rozeżre to szybko może zacząć robić za gwiazdę ( dobrze że miednica się zrasta, bo to byłaby straszna jazda i trza by było mocną ściepę zarządzić bo finansowo nie dałabyś sama rady ). Moje stado też cóś ostatnio chimeryczne, przychodzą na żarło jak chcą, leją się okrutnie ( znaczy Felicjan wszystkich leje łącznie z pasami sąsiadów - wstyd na okolicę ), Okularia wyraźnie nie w sosie - trza ją zawieźć do dohtora ale ona bezczelnie ucieka jak tylko zaczynam do niej wabiąco ćwierkać, Czarnule żerują na sąsiedzkich grillach - też wstyd, ech...! Chciałam Ci wysłać iryski ale myślę że to jest chwila odpowiednia tylko dla nich, znaczy zupełnie nie odpowiednia dla Ciebie. Iryskom nic się nie stanie jak zawitają do Ciebie w terminie późniejszym, w końcu i tak zakwitną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... tego... Felicjan leje nie pasy a psy sąsiadów, pastwi się na tymi biednymi suczkami a ja chodzę i przepraszam za zachowanie tej świni. Suczy bokser!

      Usuń
  11. Ileż to z futra można nieszczęścia wyczytać...

    OdpowiedzUsuń
  12. Psie w Swetrze! Uniżenie Ci dziękuję już Ty wiesz za co! Cudna, wspaniała, przepiękna. Ale premierą i tak nie będę. Buziaczki!

    OdpowiedzUsuń