czwartek, 5 grudnia 2019

Nadal robię w kotach

Od kiedy Gucio poszedł na swoje, obiecywałam sobie, że już dość, że chociaż do Świąt nie i w ogóle nigdy więcej.
Gucio jak był dzikiem, tak dzikiem pozostał. Tzn. do personelu, bo z Titą szaleją po domu i uskuteczniają sparingi do upadłego, a Zoja patrzy na nich jak na wariatów.
Jest dobrze. Jak ogarnę przesłane filmiki, to może uda mi się je tutaj wstawić.

Zadzwoniła do mnie pani doktor Olga, że potrzebna jest pomoc. Cóż, ludziom którzy nam nie odmawiali i my odmawiać nie będziemy.
Faktycznie, sytuacja była dość skomplikowana, głównie przez liczebność kotów.
Trzy młode trikolorki znalazły szybko domy via schronisko, a do mnie trafiły dzikie, nieadopcyjne kocice.
Śliczne! I tak sobie u mnie koczują do sterylizacji i trochę po.
Oto psze Państwa trzy Gracje:
Marchewa. Uszy na mistrza Yodę i Aj-kill-ju. Śliczna, najrudziejsza ze wszystkich.






Siostra Marchewy, zwana Beksą - zgadnijcie czemu. Znacznie od Marchewy większa, bardziej ciapowata i czasem można ją pogłaskać, jak się zagapi. Tak, też ruda. A to ci niespodzianka.











Oraz najbardziej dzika i zestresowana koteczka, chyba ich mama, zwana Apaszką ze względu na biały gors. Ruda, a jakże.








 Kot pudełkowy niestety.







To nie są kotki domowe, no way. To są dzikie koty, które jednak całe życie były karmione przez pewną starszą panią. Niestety, nie mogą wrócić na swój teren. Szukam dla nich jakiegoś fajnego gospodarstwa ze stajnią, stodołą, owczarnią, koziarnią i oddanym personelem, który będzie sypał chrupki do miski.
Najlepiej żeby znalazły wspólny dom, bo są ze sobą zżyte i przykro mi będzie je rozdzielać.
Co prawda Kanionek zgłosiła się na ochotnika po jedną/dwie kotki, ale Kanionku będzie za to groziła eksmisja, gdyż albowiem przekroczyła zwierzęcą masę krytyczną. Według Kanionkowego męża oczywiście, a nie Kanionka sensu stricte. No i Kanionkowe kozy przekopują mierzeję, a rude piękności są pod Wrocławiem. Myślimy, ale jakby znalazło się przytulne gospodarskie lokum gdzieś bliżej i dla całej trójki, to byłaby to dla kocic lepsza opcja.
Rogata , a Ty czasem nie potrzebujesz kociego trio na nową drogę życia?
Tak tylko pytam...

Z ogłoszeń parafialnych:
paczka dzisiaj do nas przyszła - pełna kaczek i reniferów w zgrabnych kartonikach marki Bozita.
Znaczy się żarcie dla kotów ktoś naszemu stadu sprezentował. I byłabym wzięła jak swoje, bo ostatnio duże zamówienia z zooplusa przyszły, ale wiedziałam, że kaczki nie zamawiałam! No i adres był nie ten teges, bo stary - czyli Nazwa Wiochy i nr domostwa, a mamy już nowy adres, czyli z nazwami ulic! 70 chałup wszystkiego i tyleż samo ulic... Wszyscy kochamy naszą gminę i burmistrza w szczególności, zwłaszcza w kontekście wymiany dokumentów i ogólnego bałaganu.
No to teraz przyznać się! Kto to przed 6 grudnia bawi się już w Mikołaja?!
Nie, nie chcemy Mikołajowi nieświętemu pogonić reniferka, ale BARDZO, BARDZO SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ!!!!!

A na koniec prezentuję naszą własną Swojską Kiełbasę z Szynki! W tej roli Groszka :)





Żebyście nie myśleli, że ja tylko kotami żyję. Otóż nie. Żyję jeszcze myciem okien. Dzisiaj umyłam ich dokładnie 13, a dom jeszcze nie powiedział w temacie okien ostatniego słowa. Jednocześnie zaczęłam się zastanawiać nad świątecznymi dekoracjami w oknach. U nas zawsze musi coś dyndać na szybie, bo nie mamy firan i ptaki uderzają o szyby, jak nie widzą żadnej przeszkody.
I tak sobie dumałam, gdy zaświeciło słońce i moja begonia przebrała się za gwiazdę betlejemską :)



26 komentarzy:

  1. Prześliczne trzy Gracje. Szkoda, że nie mam gospodarstwa o kozach nie wspominając. Widziałam różne wycinanki z drewienek, można by powiesić na oknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jakbyś się dorobiła gospodarstwa, to byś je przygarnęła, prawda? ;)
      U mnie zwykle wiszą w oknach jakieś witraże lub kule z kolorowego szkła. Uwielbiam anioły szklane/witrażowe.
      Mam taką maleńką wycinankę ze sklejki w kształcie szopki ze Świętą Rodziną. Naprawdę piękna! Tylko jest malusieńka, na choinkę. Gdybym znalazła coś podobnego ale w większym rozmiarze, to chwili bym się nie wahała.
      Zostały mi do zagospodarowania jeszcze 3 okna i wiele sobie obiecuję po jarmarku świątecznym, który będzie teraz w sobotę w naszej gminie.

      Usuń
    2. Hehehehehe Piesie, czytałam kiedyś, że nie przepadasz za naszym Rynkowym jarmarkiem, ale przełam się. Dzisiaj odkryłam stoisko z drewnianymi wycinankami, no cudo. Podeślę Ci kilka zdjęć na maila :)

      Usuń
    3. Maryś, dreszczy dostaję na samą myśl o jeździe do Wro. Wystarczy, że codziennie muszę do pracy tam zasuwać - ale boczkiem, boczkiem. No i zwyczajnie nie mam też czasu, żeby pętać się po centrum. Ale jutro, już jutro jest nasz lokalny jarmark i wiele sobie po nim obiecuję :))) A zdjęcia ślij! Chętnie zerknę. Ja tam lubię takie stoisko prawosławnych sióstr z Mińska. Boże, jakie one piękne rękodzieło sprzedają! Zbierają w ten sposób kasę na dom dla dorosłych upośledzonych "dzieci", które zostały już bez rodziców. Do pomocy w domu biorą więźniów po wyrokach, którzy nie mają się gdzie podziać i pomału przywracają ich społeczeństwu. Piękny cel! Zawsze coś u nich kupowałam, ale w tym roku się nie wybiorę.

      Usuń
  2. Śliczne są, ale Rogata w koty bogata. Mam niestety kotki dzikuski, które się nie lubią i nie tolerują też innych kotów w obejściu. Przygarnęłam jeszcze Charlottę w czerwcu i do dziś jest jazda bez trzymanki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałam, ale zapytać musiałam. To jest własnie najtrudniejsze w tym przedsięwzięciu, że trzeba gdzieś znaleźć dom dla trzech razem.
      U mnie cały czas trwają wojny kocich gangów. Te z miasta z tymi wiejskimi, starzy domownicy z nowymi znajdami, etc. szramy na mordach i uszy w mereżkę.

      Usuń
    2. Wiesz, ja cały czas myślę...

      Usuń
    3. Myśl! Myślenie ma przyszłość, że zacytuję klasyka ;)

      Usuń
  3. No i to jest problem bo ja bez kóz, owiec i w ogóle dzikie miasto. Naprawdę dzikie, nasz kuzynek ostatnio przyjechawszy do mamusi mieszkającej przecznicę ode mła z samochodu był nie wysiadł a z mamusią przez telefoon rozmawiał bo dziczkom w liczbie sztuk 18 nie chciał był przeszkadzać ( warchlaki bez pasków ale takie w wieku "nastolatkowym" - mamusia warchlaka mogli pogonić jakby kuzyn wyglądał na zagrożenie, tak kuzynowi jego mamusia powiedzieli, a nikt tak nie rozumi mamusi jak inna mamusia ). 2 godziny tak siedział, aż towarzystwo dzicze przeniosło się do tzw. lasku by tam radośnie terroryzować pacjentów przychodni lekarskiej nieopodal się znajdującej. Niby dziko ale samochody jednak prują, coraz głośniej u mła coby część dróg wyograniczkować i w ogóle. Ech... a jakby było gospodarstwo to by były panny na dochodne, wszystkie rude jak Irlandki.
    Co do uszów mereżkowanych Mrutek dostał po ryjońcu ( lekko ) ponieważ zgryzał ucho Burczysława ( Burczysław jest misiem z pluszu i nic Mrutkowi nie zrobił ). Dalej banasiuje po podwórku i podkrada z zakupowych toreb ( wyładowywanie zakupów marketowych z samochodu wymaga teraz osoby pilnującej toreb ). Normalnie Mrutek kot złodziej z bajki. Ku powszechnemu zdumieniu najczęściej kradnie pieczywo, lata potem z bułką w pysku a w domu ją katuje i obgryza wzbudzając oburzenie dziewczynek ( no bo to nie gryzoń ani biedny ptaszek ). Hym... tego... Mruti waży pięć kilo i rośnie. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tiaaaa.... kiedyś nawet popełniłam taki post: Dzikie życie i (coś tam). Jak to niczego nieświadoma stałam w parku po ciemku obok dziczego stada i darłam się na psa, żeby przylazł. W mieście dzikom dobrze - strzelać do nich nie mogą w terenie zabudowanym, żarcia w opór i ciepło.
      Wiesz, ja tak podejrzewałam, ale teraz dostarczyłaś mi niezbitych dowodów. TY GŁODZISZ KOTA!!! Biedak musi suche buły wcinać. Dziecko rośnie, to i potrzebuje, a Ty mu skąpisz. Wstyd Tabs!
      Pięć kilo powiadasz. Hmmm... Ładnie się zapowiada :]

      Usuń
    2. Głodzony jak Groszka postanowił pilnować pralki, z tym że w bębnie. Dobrze że u młą jest wyrobiony odruch sprawdzający. Staram się wysyłać fluidy w kierunku Izydorego, po mojemu to od tych fluidów wzmacniających myślenie to Izydoru już jest fylozofka. Mła ma wizję rudzielców zaganiających ofiewczki. ;-)

      Usuń
    3. Nauka zna przypadki wyprania nieostrożnego kota :( Kotu już się pomóc nie dało, właścicielce z trudem.
      Rogata teraz przymiarki robi, czy jej łowieckom i barankom w rudym będzie do twarzy ;)

      Usuń
  4. Czy gen rudości u kotów jest recesywny? Jeśli tak, to znaczy, że tatuś też był rudasek ;-)

    Zaśmiałam się w głos, gdy przeczytałam o kozach. Kiedyś na zebraniu osiedlowym, gdy omawialiśmy ogromne koszty koszenia trawy, zaproponowałam kupno dwóch owiec. Byłoby i taniej, i ekologiczniej. Pomysł upadł. O kozach nie myślałam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak to jest z genem rudości, ale możesz mieć rację. Siostry Gucia były bure.
      To był dobry pomysł z owieczkami. Z powodzeniem realizowany w wielu europejskich miastach. Nie wiem skąd u nas taki opór.

      Usuń
  5. Psie koty rude są najpiękniejsze na świecie. a te kotki przepiękne nad wyraz. ekstraordynaryjne !! szkoda, że nie mam gospodarstwa z kozami...
    a mój kotManiuś identyczny jak twoja kiełbasa na pralce. za okna wezmie się dzis Naczelnik ale nie wiadomo, bo ...pada, leje zawiewa.
    toja Teatralna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Teatralna!
      Jakoś na mnie nie działa urok rudego kota. Może dlatego, że naszą pierwszą kotką była Mamba - oczywiście czarna. A ponieważ była przeurocza i przeukochana, to jakoś tak mi się w mózg wprogramowało, że czarne są the best. A rude niekoniecznie, tym bardziej, że co mi się trafi rudzielec, to trudny behawioralnie. Gucio robi olbrzymie postępy u pana Michała, więc nie tracę nadziei, że skoro Gucio znalazł tak wspaniały dom, to dla dziewczyn też się dobry dom znajdzie. A potem najchętniej zapomniałabym, że koty istnieją, zanim wyprowadzą mnie w kaftanie bezpieczeństwa ;]

      Usuń
    2. rację masz z trudnym rudzielcami, one są jakos trachnięte na poziomie kodu dna. My mieliśmy przepieknego Rudolfa ale na wsi pożył krótko, musiało go auto uderzyć albo sie naśmierć wystraszył, bo właśnie takie były z nim problemy i kiedyś wróciłam do domu ... a mój rudzielec leżał zwinięty w kulkę pod samymi drzwiami, pod które przyniósł go z ulicy nasz dobry sąsiad...chyba cała wieś słyszała moją rozpacz i od tego momentu czyli jakieś 11 lat walczę o progi zwalniające i już jestem blisko. Do rudych mam słabość. Aktualnie u nas dorszowaty Maniek i trójkolorowa Luśka. Boje się wziąc dorosłego kota, bo Maniek by tego prawdopodobnie nie przeżył...

      Usuń
  6. Dorcia,wielkie masz serce!
    Wiem co to znaczy,kiedyś dokarmiałam 8-9 kotów,bo mój dochodzący kot sprowadził kotną narzeczoną.
    Wstrząsnął mną taki filmik i siedzi mi w głowie,gdzie dwoje ludzi w Rosji ratuje przymarzniętą kotkę.Schowała się pod rozgrzany samochód i gdy silnik wystygł przymarzła i nie mogła się ruszyć, na dworze było -35 st.Zwierzaki cierpią w milczeniu,nawet nie mruknęła,biedna.
    https://www.youtube.com/watch?v=65ahod1lu0k

    Serdeczne całusy.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hanuś, tutaj nie wiadomo, czy bardziej kotom ta pomoc była potrzebna czy człowiekowi. Raczej człowiekowi, bo koty miały dobrze, ale niekastrowane to i populacja przyrastała. Pani bardzo się starała i o nie dbała, ale starsza kobieta, po operacji nowotworowej, 800 zyla emerytury, mieszka w barakach popowodziowych (stawiane jako tymczasowe w 1997), sąsiedztwo bardzo nieciekawe, synowie gdzieś w świecie. Mówi o nich jakby cały czas miała z nimi serdeczny kontakt i jakby się wzajemnie odwiedzali, a ja się dowiedziałam pocztą pantoflową, że tak nie jest. Analogiczną sytuację miałam we Wro. Sąsiadka z trzeciego piętra zawsze mi opowiadała o swoim synu, i co u niego słychać i w ogóle, a jak zagadnęłam o coś bardziej - w dobrej wierze - to ona na to, że z synową za sobą nie przepadają. I od rzemyczka do koniczka, że z synem nie miała kontaktu od 10 lat... Tutaj widzę, że sytuacja podobna. Nawet nie wiem, czy synowie, o których ta pani tak ciągle opowiada, wiedzą czy matka jeszcze żyje. No to z panią doktor Olgą i Kasią moją wrocławską zaczęłyśmy ogarniać temat. Gdyby nie pani wet Olga i jej wrażliwość na zwierza i ludzi, to bym nawet nie wiedziała, że gdzieś w gminie taka sytuacja. Ot trafił nam się weterynaryjny Judym ;)
      U pani zostały jeszcze 4 koty, ale 3 to kocury, które mają jakichś tam właścicieli, a kotkę złapię styczeń/luty i wykastrujemy, a potem wróci do tej pani. Postaram się czasem karmę podrzucić i jakoś pani da radę. Dwa koty własne i dwa sąsiedzkie to nie 10 z kolejnymi w perspektywie.
      No i tak to się kręci.
      Żeby się tylko dom/domy znalazły dla rudzieńkich stworzeń, to by było git.

      Usuń
  7. kurczę....mogłyby iść do stajni koło Poznania i super by miały, nawet transport mogę ogarnąć. Ale właściciel godzi się tylko na 2��

    OdpowiedzUsuń
  8. Rudaski śliczne, mam nadzieję, że znajdą szybko jakieś gospodarstwo z mnóstwem myszy i miską chrupek na dokładkę. Zdjęcie begonii fantastyczne, to słońce prześwitujące przez liście cudo. U mnie obecnie trzy koty na wykarmieniu Sól i Pieprz oraz zeszłoroczna Pusia, która wróciła po dłuższej nieobecności (szlajała się zwyczajnie, albo siedziała u prawowitych właścicieli). Pieprz jednak w końcu okazał się Pieprzem, czyli kotem. A Sól kocicą. Są jednak nierozłączne, mogłam oddać Solisię do adopcji, ale bałam się, że Pieprz tego nie przeżyje. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy koty dasz radę ogarnąć, a faktycznie żal rozdzielać, jak widać, że koty zżyte. Ale najbardziej cieszy, że Pusia wróciła. Chyba ciągle tli się we mnie nadzieja, że Mamba lub Jupi się odnajdą.
      Rudaski też mają propozycję oddzielnie - biję się z myślami.

      Usuń
  9. MOC grudniowych ciepłości i uściśnień ślę do Ciebie PwS i Twojego Zwierzyńca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, że pisnęłaś i jesteś! Serdeczności Beatko!

      Usuń