I jak co roku zaczęła się dyskusja... Jaka choinka - prawdziwa, czy sztuczna. Jak co roku wygrała opcja choinki żywej, bo jakoś plastik odbiera nam radość świętowania.
Problem jednak z prawdziwą choinką polega na tym, że zwykle trzeba wygospodarować na nią więcej miejsca - wszak w lesie rośnie toto jak chce, a nie pod metraż klatki króliczej...
Reasumując rodzinne rozterki wyszło nam, że:
1. każdy chce, żeby była pełnowymiarowa choinka;
2. żywa;
3. nikt nie ma pomysłu, gdzie ją wcisnąć - czyli jak ułożyć naszego domowego puzzla na powierzchni chustki do nosa (areał szumnie zwany mieszkaniem), żeby nie trzeba było wynosić mebli do sąsiadów i żeby szlaki komunikacyjne nadal były dostępne bez wciągania brzucha...
Trzeba było sięgnąć po alternatywę :) w myśl zasady, że potrzeba matką wynalazków. Dlatego mamy taką oto choinkę:
A oto jak powstawała nasza choinka, dając nam wiele radości w samym procesie tworzenia:
1. na początku były patyki i sznurki - patyki trochę obgryzione, bo CAŁA rodzina brała udział w zdobywaniu surowców:
2. potem próba generalna:
3. następnie nabicie małych gwoździków, żeby było jak powiesić bombki:
4. światełka:
5. w końcu gałązki jedliny i ozdoby - byliśmy w takim szale twórczym, że jakoś dokumentacja tego etapu nie była nam w głowie, dlatego mogę zaprezentować tylko efekt finalny - TA DAM!!!
Jeszcze szybciej choinkowy problem można rozwiązać tak:
Superowa choinka-płaszczak!
OdpowiedzUsuńJa też lubię pachnącą, prawdziwą, zieloną, ale mi szkoda tych wycinanych, dlatego od lat kupujemy drzewko klecone z gałązek.
Superowa choinka-płaszczak!
OdpowiedzUsuńJa też lubię pachnącą, prawdziwą, zieloną, ale mi szkoda tych wycinanych, dlatego od lat kupujemy drzewko klecone z gałązek.
Jestem z siebie do dziś dumna, jak nie przymierzając świnia w pomidorach. Nie dość, że wszystkie meble pozostały na swoich miejscach, choinka jest na tyle okazała, że nie kojarzy się z żałosnym erzacem, to jeszcze konstrukcja na tyle solidna, że planujemy ją wykorzystać wielosezonowo :) U nas czasami gałązki występowały w roli podłaźniczki. No cóż, pod sufitem jeszcze trochę miejsca nam zostało ;)
UsuńJako że jest pełnia lata, weszłam w tego posta i zbaraniałam! Cudna choinka! O moim zachwycie niech świadczy fakt, że przy temperaturze 33 stopni (na plusie!) za oknem, wspomnienie świąt zimowych przychodzi z niemałym trudem ;-)
UsuńDuma mą wątłą pierś rozpiera :)))
UsuńJest rzeczywiście ładna, ale u mnie by nie przeszła. W naszej nie jest najważniejsze, czy pachnie, czy ma regularne gałązki, czy nie obleci za szybko, tylko czy ma GRUBY PIEŃ, zdolen wytrzymać tony słodyczy, pracowicie owijane w adwencie w bibułki (ma być jak za komuny). A potem Wataha Jarzębiaka leży na podłodze, z głową w choinkowym mikrokosmosie, i WYŻERA!
OdpowiedzUsuńTo było jeszcze w starym mieszkanku w bloku, gdzie metraż ograniczał nasze możliwości choinkowe. Teraz z kolei wyrośliśmy z choinki, bo mamy piękne świerki w ogrodzie i cieszą oko na żywo, więc w domu mamy inne świąteczne ozdóbstwa, a słodkości mają krótszą drogę do przebycia, bo odpada przystanek "choinka" ;)
UsuńBardzo ciekawy pomysł z tą choinką. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń