Dokładnie była to ubiegła sobota.
W związku z kocimi sprawami zagęściły nam się telefony z Megi i tak oto dostąpiłam zaszczytu i otrzymałam zaproszenie na cud-miód spacer z drużyną Poszukiwaczy Roślin :)
(za co pragnę serdecznie podziękować!)
Przede wszystkim spotkałam cudownych ludzi, pozytywnie zakręconych roślinnie, posiadających olbrzymią wiedzę i rozliczne umiejętności. Nasłuchałam się o produkcji octów, mydeł i herbat, o jakich nawet filozofom się nie śniło! Naprawdę mam wrażenie, że z zapałem przerabiają każde zielsko na jakąś pychotę i chyba rzeczywiście tak jest. A jeśli nie to tylko dlatego, że ich motto brzmi: nie znasz chaszczy, nie pchaj do paszczy :D
I bardzo, bardzo miło spędziłam czas.
W botaniczne szczegóły wdawać się nie będę, bo Megi zrobi to zdecydowanie lepiej :) Fotograf też ze mnie nędzny, więc się nie będę wygłupiać.
Dość, że powiem, że byliśmy w Trestnie, a spacer był wzdłuż Odry. I mam nadzieję, że jeszcze będzie mi dane, choć muszę liczyć na zaproszenia via mail, bo uparcie nie posiadam FB.
Oczywiście sucze też z nami były. Jak również piękny, wielki, czarny terier rosyjski o wdzięcznym imieniu Ejty (czyt. Ej, ty!) - bardzo trafnym ;)
A na koniec spaceru, gdy świeże powietrze uderzyło do głów lepiej niż sylwestrowe bąbelki, to proszę Państwa szanownego Poszukiwacze Roślin wymieniają nie tylko teoretycznie doświadczenia kulinarne...
Spróbowałam wielce oryginalnych pyszności jak ogórki kiszone z dziką różą, galaretka z bzu lilaka (pycha), Iwanczaj z wierzbówki i przepyszniasty chlebek turecki, na który dostałam przepis od Dani (dzięki Dani!) i jak wykonam samodzielnie, to się pochwalę :)
Z moimi konwencjonalnymi kanapkami z serem i papryką poczułam się lekko nie na miejscu, ale mój honor uratowan został przez herbatkę Stefanii Korżawskiej, jaką miałam w termosie.
Syta wrażeń, pyszności i nawdychana świeżym powietrzem wróciłam radośnie do domu i zaraz potem odebrałam telefon od Pani Uli.
Pierwsza informacja była bardzo smutna, że Pani Ula musiała pożegnać swojego Szarusia. Trauma. Tym większa, że 10 dni wcześniej musiała również pożegnać swojego przyjaciela Bączka. Dwa kochane koty w tak krótkim czasie :(
(Pani Ula czyta tego bloga, więc można umieszczać kondolencje w komentarzach)
Druga wiadomość, że nasza kochana latawica, czyli matka Jupi i Groszka, powiła kolejne dziateczki i zbunkrowała w wiadomej piwnicy. Pani Ula poszła tę zołzę nakarmić i usłyszała kwilenie. Schodami piwnicy, ku wolności i Pani Uli wdrapywało się maciupieńkie kocię, zdecydowane polepszyć byt swój i rodzeństwa. Była to koteczka później nazwana Maskotką.
Prócz małej, przedsiębiorczej koteczki w piwnicznym boksie były jeszcze trzy maluchy (choć ktoś wspominał, że w sumie widział tam pięć kotków, więc albo się mylił, albo...).
Pani Ula zabrała smarkulę do domu i zadzwoniła po mnie byśmy wspólnie wywabiły i wyłapały pozostałe. Malce były głodne, bo co tu dużo mówić, nasza latawica nie jest zbyt troskliwą matką...
Udało się wywabić i złapać do siatki (Mężczyzna mi zrobił takie ustrojstwo jak podbierak na ryby) jeszcze dwa maluchy: biało-czarnego Krówka i małego Biedaka - odwodnionego, słabiutkiego i niemal ślepego przez chore, zaklejone oczka. Pomimo dalszych prób, ostatni buras złapać się nie dał, dopiero w poniedziałek. Ponieważ odstani kociak jest bury jak Biedaczek, w celu odróżnienia Pani Ula namalowała mu kredką do ust kreskę między uszkami i tak dostał imię Malowany :D
No i się zaczęła polka.
Kociątka chore, zapchlone, wyziębione, brudne, głodne. U mnie pełna chata. Pani Ula ma jeszcze mniejsze mieszkanko - ot dwie wnęki na szafy w funkcji pokoików, aneksik kuchenny i prysznic z wc jak na łodzi podwodnej. Nie ma gdzie nawet wcisnąć klatki bytowej. Poza tym ma jeszcze czterech swoich rezydentów.
Ale noc już była, malce chore, do schroniska raczej nie, bo a nuż uśpią. Pani Wet Kasia, do której zadzwoniłam, owszem może dać kroplówkę na cito temu słabiutkiemu, ale też ma pełno u siebie, więc nas nie poratuje. Stanęło na tym, że malcy zostaną u Pani Uli, w niedzielę rano zobaczy je Pani Wet Kasia, a potem pomyślimy.
No i Pani Ula, pomysłowa jak zawsze, nie myśląc długo zastosowała rozwiązanie innowacyjne i racjonalizatorskie. Postanowiła zrezygnować z pieszczoty pian, korzystania ze stacji pomp i rozkoszy ablucji i oddała smarkaterii... brodzik! :)))
Od lewej: Biedak, Krówek i Maskotka
Biedak
Maleństwa ważyły po 30 dag. Apetyt towarzystwu dopisywał, zostały odpchlone, odrobaczone, nawodnione kroplówkami. Ale naszemu Biedaczkowi coś jednak dolegało, słabował strasznie Biduś malutki. Aż przyszła krytyczna godzina. Do południa Pani Ula była z towarzystwem u Wet Kasi i było ok, a popołudniu Biduś zaczął odchodzić :(
Pani Ula pobiegła znowu w te pędy z maluchem do gabinetu. Miał tylko 35 stopni i się przelewał przez ręce. Dostał kroplówki, elektrolity, w domu Pani Ula obkładała Bidusia butelkami z ciepłą wodą. A on nic, tylko leżał na boczku z pysiem otwartym i języczkiem wywalonym, ze ślepkami półotwartymi i błędnymi...
Noc przy nim spędziła całą. Kostucha ciągnęła Bidusia za uszka do siebie, a Pani Ula trzymała mocno na cienki ogonek i nie puściła :) W nocy się małemu poprawiło i choć dalej jest jeszcze taki byle jaki, to jednak żyje i został z nami.
Ale dłużej ta brodzikowa impreza trwać nie mogła.
Musiałyśmy podjąć decyzję co dalej. Kto je weźmie na tymczas?
Z pewną taką nieśmiałością zadzwoniłam do Gosianki, czy ma wolne wakaty.
Bo wiecie, że z nią nigdy nic nie wiadomo ;) Czasami nic nie napisze na blogu, a ma pełne piwnice i strychy nowych przybyszów -> no to i czasu nie ma pisać ;)
A tu proszę! Hura! Miejsca są i smarkacze Gosia weźmie za swoje drzwi.
Wczoraj wieczorem spakowałyśmy towarzystwo, co łatwe nie jest, bo bestyjki ruchliwe jak pchli cyrk i zawiozłyśmy :) Wstydu nie było, bo już maluchy były podleczone i odjedzone - po 50 dag mają :)
Przedsiębiorcza, ruchliwa Maskotka, w której zakochują się wszyscy z Panią Wet Kasią na czele
Malowany depcze po Biedaku, Maskotka i Krówek
Trzech chłopaków zbitych razem w ciasną grupkę, gdy siostra oczywiście poszła świat zdobywać :D
A dalsze losy cud-rodzeństwa, ruchliwej bandy czworga, oczywiście okraszone znacznie lepszymi zdjęciami można śledzić u Gosianki
A my podejmiemy kolejną próbę złapania naszej płodnej zołzy chętnej do cielesnych uciech, zanim obdaruje nas kolejnym przychówkiem....
Gdybym nie wiedziała, że one już u Gosianki, to chyba umarnęłabym. Boszszsz, kiedy pomyślę, ile takich rozpustnych zołz wszędzie:(
OdpowiedzUsuńHanuś, no aż tak źle to one u Pani Uli nie miały... ;)
UsuńZołzę wkrótce przyskrzynimy mam nadzieję.
cudne te maleńtasy!
OdpowiedzUsuńdobrze by było, żeby się wreszcie zołzę udało złowić bo faktycznie jak się nie uda, to stałą dostawę takich cudeniek będziecie mieć :(
Dobrze by było, ale ona jak w tej piosence "pojawiam się i znikam". Kiedyś się uda.Króliczka vel Jojo udało nam się pochwycić, to i latawicę złapiemy. Pytanie, co z nią dalej, bo ma zadatki na miłego kota...
UsuńPani Uli ogromnie współczuję, ciężko się pogodzić ze stratą, a tu podwójna :(
OdpowiedzUsuń:( Dzięki
UsuńOj, Psie, przecież piwnicę miałam na myśli, nie Panią Ulę!!! Pani Ula mnie rozczuliła miejscówką w brodziku, bo ja chybabym na to nie wpadła! I zapomniałam o tym napisać! Pozdrawiam Panią Ulę!
OdpowiedzUsuńOj wiem :) Tylko łacha ciągnęłam z Twego skrótu myślowego. Pomysł z brodzikiem był przedni. Jakby to skomentował mój szef: Pani Ula jest kobieta światowa, ona niejedno w życiu widziała ;)
UsuńDzięki :( . Pozdrowienia :(
UsuńDla Pani Uli Wielkie Wyrazy Szacunku i bardzo, bardzo Wielkie wyrazy współczucia z powodu odejścia ukochanych przyjaciół. Dla Was obu Psie to darz bór, trzeba występną i wyrodną bezwzględnie złapać. Ona ma jakiś plan zakocenia Wrocławia, małpa z niej taka jak z mojej Okularii, tylko kocury w głowie.
OdpowiedzUsuńSpotkania towarzyskiego zazdraszczam, ja dziś tylko służyłam kotostwu i miałam obrobogrobek w zastępstwie chorej przyjacióły - bez porównania, choć kotostwo jest ze mnie w miarę zadowolone.
Szacunek dla Pani Uli - to się zgadza, no i darz bór, bo na razie to nam piwnica darzy ;) Chuć młodą kocicę rozpiera. Złapiemy wcześniej czy później. Teraz to już do wiosny raczej rozmnażać się nie będzie więc zdążymy.
UsuńSpotkanie było superanckie! Ale to było sobotę temu nazad. Wczorajsza sobota była ścierowo-garowa, jak to sobota. No nie każdej soboty można tańczyć po płatkach róż, ech.
Dziękuję za wyrazy współczucia i szacunku, ale to nie tylko moja zasługa. Pani Dorotka też miała wielki udział w tym przedsięwzięciu, za co Jej baaaardzo dziękuję :)
UsuńWielkie ukłony dla Pani Uli, i dla wszystkich ratujących!!! Fajnie się spotkać z fajnymi ludzmi:-) i na dodatek wspólnie coś dobrego konsumować. Chlebek turecki...powiadasz:-)
OdpowiedzUsuńPowiadam chlebek turecki :) Będzie na pewno, bo był pyszny, a nie mogę liczyć na stałe dostawy od Dani tylko muszę se sama.
UsuńDziękuję :)
UsuńEch, a tyle kocików umiera, gdzieś w krzaczorach, w piwnicach, a my nawet nie wiemy :( Szacun dla Was!
OdpowiedzUsuńEch, wszystkich uratować się nie da, ale każdy psi, czy koci żywot uratowany i WYSTERYLIZOWANY to wielki sukces :)
UsuńCzytam zawsze co napiszesz i zawsze się wzruszam bardzo, pomyślałam może zołzie rozpustnej :)) dawać środki antykoncepcyjne w jedzeniu? Tzn zostawiać jedzenie w piwnicy doprawione, jest głodna to pewnie zje?
OdpowiedzUsuńU nas na osiedlu tak robiła pani doktor z X piętra. I dzięki temu na osiedlu prawie (niestety prawie) nie ma bezdomnych kotów a kiedyś mnóstwo było.
Dla pani Uli szczere współczucie po stracie ulubieńców a Ciebie tylko ściskam ale za to czule. :)
No i pytanie czy na FB ci ludzi z którymi się spotkałaś mają swoją grupę lubiących zioła czy rośliny? bo jakby co to ja chcę do nich należeć. :)
Ilekroć coś napiszę, a Ty (i inni czytelnicy) to przeczytasz i skomentujesz, to też się wzruszam, bo to strasznie miłe jest :)
UsuńLepiej sterylizować, bo tabletki ponoć przyspieszają ropomacicze. Złapiemy, złapiemy. Jojka złapałyśmy, to i tę małą latawicę złapiemy :)
Poszukiwacze Roślin mają FB swoją grupę, ma to związek z niejaką Inez chyba. Jak coś to odszukaj się na FB z Megi Moher (Druga strona ogrodu) pewnie Cię do Poszukiwaczy zaprowadzi :)
my się z Elą znamy na fb :-) już ją dodaję do Poszukiwaczy, ale powinna też poszukać grupy lokalnej, może robią eventy ;-)
UsuńDzięki za wyrazy współczucia . Pozdrawiam :(
UsuńTeraz widać jakie te maluszki były biedniutkie :((
OdpowiedzUsuńAno były. Ale teraz się odkarmią, odpasą i wypięknieją, a chętni się będą w kolejce ustawiać po te cuda :)
UsuńWidziałam u GosiAnki jakie już są cudne :D Strach pomyśleć co będzie dalej ;-))
UsuńTeraz te berbecie szaleją po pokoju jak... cyrk pcheł! Dobrze to ujęłaś. :)))
OdpowiedzUsuńA Uli bardzo współczuję. Stracić dwoje przyjaciół w tak krótkim czasie - starszne.
OdpowiedzUsuńDzięki Gosiu :)
Usuńoby sie udalo latawice zlapac, starczy juz tych jej kociatek bidnych.
OdpowiedzUsuńW końcu się uda :)
UsuńNo nie takie rzeczy my... i w ogóle ;)
jesteście wielkie, ty i pani Ula. Wspaniała akcja, bytówka w brodziku mnie rozwaliła (przeczytałam TP, który nie wie, którego kotka chce na urodziny. Przeczytałam, żeby go ZAWSTYDZIĆ- ma tyle wolnych łóżek, wannę i brodzik i nie chce się podzielić.)
OdpowiedzUsuńA czytałam to, gdy ciemną nocą wracaliśmy wczoraj z Parku Ujścia Warty, z Agnieszką i tobołami pełnymi kani (nie tych ptaków). Tym razem ornitolodzy poznani przez Poszukiwaczy nas zaprosili. Miljony żurawi i gęsi. Więc nie mów, że nie da się tańczyć na płatkach róż w każdą sobotę... w najbliższą zorganizuję coś koło Wrocławia, może właśnie stawy, jak sugerowałaś. Szykuj się i powiedz tacie :-) 12. 11. (albo 5. 11., ale to wyjazd na dwa dni, więc chyba nie) Sudeckie Towarzystwo Przyrodników zaprasza nad Beczkowski Wodospad koło Okrzeszyna. Rok temu nie myślałam, że będę żyć od weekendu do weekendu, żeby spotkać się z roślinami. I z człowiekami oczywiście. I z bagażnikiem państwa Ł.
W ten weekend może się wyrwę, ale następne dwa mam już zorganizowane niestety. 11.11 - 14.11 jadę właśnie po Tatę, któren jest wyjechany. Ale trzeba będzie pupę ruszyć, bo muszę oddać słoik Maryli z obiecanym procentem w szkle i zakrętkach ;)
UsuńDobre ludzie, kochane, trzymajta się z tą bandą, szacunek wielki dla Was!
OdpowiedzUsuńDzięki! No ja do tych wielkich nie należę. To pani Ula użyczyła swego brodzika, a Gosianka teraz niańczy bandę czworga za swoimi drzwiami ;)
UsuńOj tam, oj tam , tylko troszkę utrudnienia przy rannej i wieczornej toalecie :) Gosiance należą się wielkie podziękowania, że zgodziła się na niańczyć tę Gromadkę :), a Pani Dorotce,za to, że zgodziła się pośredniczyć :)
Usuń