Kreska.
Psina moja kochana.
Cierpieć zaczęła okrutnie. Niby radosna i zabawowa jak zwykle. Apetyt też zwierzakowi dopisywał - też jak zwykle. A co zjadła, to siedziała sztywna z bólu...
Najpierw myśleliśmy, że to z powodu łapczywego jedzenia - rzuca się bowiem na żarcie, jak skazany na śmierć głodową na ostatni posiłek. Zaczęliśmy karmić małymi porcjami i z ręki. Pomogło na czas jakiś. Ponieważ to długie zwierzę jest, myślałam razu pewnego, że skrętu żołądka dostała - pół nocy nie spałam i mało brakowało, żebym zainwestowała całą pensję w wyjazdową pomoc weterynaryjną. Objawy jednak nie pasowały i potem wszystko minęło. Czasami dolegliwości ustępowały, czasami się nasilały. Pies jak się łapczywie nażarł, siedział sztywny pół nocy, ale dostał od weta stosowne tabletki i nawet było ok.
Aż nagle się skrajnie pogorszyło, a Krecha zaczęła się zachowywać jak Bazyl na kilka dni przed śmiercią...
Jako osoba spokojna, zrównoważona, pełna optymizmu, myśląca logicznie i racjonalnie zrobiłam jedyne, co można zrobić w takiej sytuacji - wpadłam w histerię!
Ja wiem, że biorąc dziesięcioletniego psa ze schroniska nie można oczekiwać zbyt wiele. Pies jest używany i trzeba się z tym pogodzić. Jednak zakładałam, że starczy na dłużej niż pół roku!
Zapakowałam Mężczyznę za kierownicę i psa na tył. Sama ciągnąc nosem zasiadłam na miejscu pasażera i wieźć się pozwoliłam do naszego Najlepszego Na Świecie Weta. Zwykle sama prowadzę, ale wizja, że oto historia się powtórzy i znowu będę musiała podjąć natychmiastową decyzję o skróceniu psich cierpień i psiego życia, jakoś mnie rozpraszała...
Po badaniach i usg okazało się, że jednak psina żyć będzie ale. No właśnie - ale albo ma wrzody, albo jakieś paskudne zapalenie śluzówki żołądka. Może być polekowe, bo psa musiałam sobie po adopcji naprawić i faktycznie Krecha leków - w tym antybiotyków - przez te pół roku przyjęła sporo.
Jednak nie leki mogą być przyczyną zaistniałego stanu. Albowiem Kresia każdziusienieńkie wyjście na spacer traktuje jak wypad do baru. I choćby nie wiem jak ją pilnować, zawsze coś w krzakach wciągnie. A to chlebuś zielonkawy, na którym odradza się życie, a to orzeszki zapleśniałe, którymi wzgardziły wiewiórki. A nasz park oferuje zaiste szwedzki stół! O pewną świńską kość, którą do parku wrony przywlokły, taką pyszną, oślizgłą, stoczyłyśmy regularną walkę. Krecha pokazała swoje zęby, ja swoje. Były straty w ludziach - mało mi kciuka nie odgryzła!
Zaczęło się leczenie. Tableteczki dla wrzodowców, karma lecznicza (po 40 PLN za kilogram! A Kresia mała nie jest i zjeść potrzebuje 30 dkg...) Kurczaczek lub łosoś z ryżem i marcheweczką na paćkę gotowane. Oczywiście wzmożone kontrole spożycia na spacerach. Podjęłam próbę ubierania kagańca ale bunt był okrutny! Walka na śmierć i życie, a jazgot przy tym taki, że ludziska by mnie do TOZu podali o znęcanie się. Żeby złagodzić psie cierpienia dostała taki ładny, nowiutki, obszerny, metalowy namordniczek od Ani - właścicielki Igi i Gapy. Nie pomogło. Nie spodobał się Księżnej Pani.
Z delikatnym żołądkiem Kreski było raz lepiej, raz gorzej. Wytrząsałam się, pilnowałam dietki, przy garach stałam i podtykałam najlepsze kąski. Ale spektakularnej poprawy stanu zdrowia nie zauważyłam. Tak to trwało aż do niedzieli.
W niedzielę Kresiunia poszła na spacerek z Panem (swoim ukochanym, jedynym, najdroższym PANEM). Niedziela była piękna, słoneczna więc naród swoim dziwnym zwyczajem przeniósł się z konsumpcją posiłków z zastola niedzielnego do parku. Nigdy nie pojmę tego obyczaju. Gdy tylko słoneczko błyśnie ludziska posiłki pałaszują na zewnątrz i resztki pozostawiają dookoła. Nim więc się Mężczyzna spostrzegł Krecha dopadła pierwszych krzaczorów i futrowała lanczyk z mlaskliwą rozkoszą. A widząc rozsierdzonego Pana, ryczącego niczym ranny łoś i gnającego w kierunku ucztującej poczwary, rzeczona poczwara dławiąc się łykała w całości ostatnie kęsy. Mniam.
I tak się skończył Kresiowy bal, bo Pan Ukochany na następny spacer Kresiuni namordniczek wcisnął, a że to Pan Ukochany uczynił, to babsztyl wredny nawet nie kwiknął.
Jednak stało się i lanczyk na Kresiowe flaczki podziałał piorunująco. Świtem bladym poniedziałkowym, o 4.00 nad ranem musiałam psicę w tempie przyspieszonym wyprowadzać na dwór. A to, co była uprzejma zostawić na trawniku, rozmiarami, bukietem barw i woni wskazywałoby raczej na autorstwo cierpiącego na okrutny rozstrój mastodonta.
Odtąd Kresia lansuje się po dzielni w gustownym namordniczku i nawet nie próbuje protestować. Nie chcę zapeszyć ale wszystko wskazuje na cudowne ozdrowienie.
Pomna wszystkich moich poświęceń oraz walk, jakie ja musiałam stoczyć z tą bestią o kaganiec, a co Ukochanemu Panu przyszło bez trudu, nie bez satysfakcji dzisiaj na spacerze przyglądałam się poczynaniom psicy. Otóż przeorała ona kagańcem niczym dzik sporą powierzchnię, by wreszcie spod darni wydobyć starą kość kurzą sprzed około trzech sezonów grillowych - a w zasadzie resztki kości, ten ostry trzon. Po czym obracała ją w skupieniu swoimi wielkimi łapami, próbując ustawić na sztorc, ażeby pionowo wcisnąć ją przez pręty kagańca i wciągnąć. I gdy już, już prawie - podeszłam, zabrałam i nie straciłam przy tym ręki na wysokości łokcia. Wzrok wściekłej, sfrustrowanej zołzy - bezcenny!
Sypiając w ramionach Ukochanego Mężczyzny:
A Foxik ma się świetnie i jak tak dalej pójdzie, przeżyje nas wszystkich. Przecież na ludzki wiek licząc, mój emeryt ma 92 lata! Czasami się zastanawiam czy skubany nie podśpiewuje sobie Wesołe jest życie staruszka... :)
Wypisz wymaluj Ruda...Uwielbia zżerać paskudztwa. Już parę razy nam się struła. Ostatnio na pole też wzięłam kaganiec, ale muszę zakupić nowy, większy, bo ciut za mało miejsca. Boję się, że coś zeżre i będzie kłopot. Też zawsze nieutulona w żalu jak jej założę, a Garip to juz w ogóle przyjmuje "wiaderko" jak wyrok mimo, że wie, że to oznacza spacer.
OdpowiedzUsuńKrecha jest w sumie moim szóstym psem w życiu, ale dotąd nigdy, przenigdy nie miałam takiego ODKURZACZA! Nasza pierwsza suka, Aza, też zżerała wszystko, ale przynajmniej dawała sobie z mordy wyrwać zdobycz. Wybredny Radar mało co wziął w swe arystokratyczne zęby, Bazyl sam oddawał znaleziska, Fox i Pixel owszem, coś tam przetrąciły na spacerku, ale jak samo pod pysk wlazło. Natomiast Krecha szuka, tropi, węszy i zębami broni każdego paskudztwa! Biedna, zagłodzona sucz...
UsuńTo moze swiadczyc o tragicznej przeszlosci Kreski, zanim trafila do schroniska. No, albo o nieskonczonym i nieopisanym, wrodzonym lakomstwie oczywiscie ;)
OdpowiedzUsuńWierzaj mi - raczej o przeszłość nie chodzi :) Jej poprzedni właściciel zmarł. Dostaliśmy przy adopcji jej książeczkę zdrowia, z której wynika że:
Usuń1. była naszą sąsiadką z drugiego osiedla, więc nie chadzamy w tamtą stronę na spacery, żeby traumy nie było;
2. był to jeden z najbardziej zadbanych psów, jakie znam - szczepienia, przeglądy jak w zegarku! Pan z każdym przysłowiowym pypciem był z nią u weta - zdrowotnie była lepiej wyserwisowana niż ja. Rozpuszczona też była niemiłosiernie - o piwie, kawie i chipsach już kiedyś pisałam :)))
Czyli jednak szczere i niczym nie zmacone lakomstwo. Takie dosc popularne hobby, nie tylko wsród psów, hyhy.
UsuńTaaa... Twój komentarz wyhamował mnie w drodze do lodówki, po kolejny kawałek czekolady... ;] Jak dobrze, że jesteś... :]
UsuńTo nie jest łakomstwo! Kreska zjada, żeby się nie zmarnowało! ;-)
UsuńNapisz, ach napisz, że ja też tą czekoladę wyżeram z lodówki, żeby się nie zmarnowało, pleeeeeeeeeeeeeeease!
UsuńPonieważ mieszkam w rejonie, uchodzącym za siedlisko tzw. oszczędności (zwanej niekiedy skąpstwem) uroczyście oświadczam, że wyżeranie z lodówki, coby się nie zmarnowało, jest Twoim obowiązkiem! Nie napiszę: 'psim obowiązkiem', bo w tym kontekście byłoby to obraźliwe dla suczki ;-)
UsuńSerce moje, sama mądrość życiowa przez Cię przemówiła! :)
UsuńDora! Dodajże sobie opcję obserwowania bloga! Za każdym razem wybierać w wyszukiwarce "pies w swetrze" to strasznie dużo roboty ;)
OdpowiedzUsuńAle wybieram, wchodzę i widzę że mnie tyle ominęło - sweterki, maszyny - jak to tak?
Dzięki za podjęte wysiłki i obiecuję poprawę... :)
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jak to zrobiłaś? Mat próbuje na swoim blogu, ja majstruję i NIC. U NIego to nie działa...
UsuńNie wiem. Słowo. Najsampierw googiel chciał mi połączyć blogera z googlem+ i nieopatrznie to zrobiłam, co mi zupełnie nie odpowiadało. Potem to jakoś udało mi się odkręcić, a potem w dodatkach wybierałam ze 100 razy tych obserwujących i za którymś razem coś widać wcisnęłam dobrze, bo zaskoczyło. Ale efekt uboczny jest taki, że po wszystkich tych zabiegach wyrzuciło mnie z listy obserwujących publicznie u innych - np. u Alcydło i Tupaji, a nadal je obserwuję z zapartym tchem.
UsuńMat ma zainstalowanych obserwatorów, a gadżet nie jest widoczny. U mnie jest bez problemu i to na obu blogach. NIe wiem o co cho.
UsuńA Ciebie wyrzuciło u mnie na sam koniec listy obserwatorów - bez awatara. Jesteś, ale jakoby Ciebie nie było
Wierz mi - JESTEM na posterunku :)
UsuńI kto zrozumie googla?