Toficzę jest w wieku większych lat nastu, czytaj - najmądrzejszy na świecie jest. Zdanie ma jedynie słuszne na wszelkie kwestie. Wygłasza je tonem nieznoszącym sprzeciwu i w ogóle oszczędności na kawie poczyniłam.
W sumie nic nadzwyczajnego. Czyli jak każdy młody człowiek w wieku około toficzym "zjadłem wszystkie rozumy, cóż mi po rozumie" (S.J. Lec). A ja, jak każda matka: "ucz się synu i posprzątaj ten pokój"!
A jak mi już opada ciśnienie i czerwona mgła sprzed oczu, po kolejnej wymianie zdań i poglądów, nachodzi mnie refleksja i wspomnienia niejakie. I tak jakoś dziwnie się składa, że ocena i odczucia związane z wydarzeniami z przeszłości też mi jakoś tak z wiekiem uległy zmianie... Ciekawe czemu ;)
A było tak:
Na pierwszym roku studiów, dorosła i mądra jak nigdy w życiu (ani wcześniej, a tym bardziej później), w ramach z zajęć z psychologii chłonęłam lektury psychologicznie bardzo mądre. Między innymi "Toksycznych rodziców".
Mój Boże! No któż, jak nie my - moi koledzy i ja - lepiej by zrozumiał i wczuł się w lekturę tej książki! Przecież to o nas było! I dla nas! O naszym dzieciństwie - niemal bezpowrotnie zmarnowanym! Oczywiście MY NIGDY byśmy naszych dzieci tak nie skrzywdzili!
Nasiąknięta mądrością książki jak gąbka, upojona do upojenia treścią tak prawdziwą, któregoś poranka weszłam jeszcze w koszuli nocnej do kuchni, dzierżąc w dłoniach tom z wiedzą objawioną, jak Mojżesz tablice kamienne i moim rodzicom - przeżuwającym spokojnie, jak co rano, wspólne śniadanie - oznajmiłam, że są TOKSYCZNI!
Matka - nauczycielka - się zakrztusiła i już nabierała tlenu, by okadzić mnie "smrodkiem dydaktycznym", wejść w polemikę i w ogóle pewnie drobna awantura by z tego wynikła, gdyby nie ojciec. Ojciec, człowiek wykształcony i utytułowany, nieporuszony, jak szczyt górski, podniósł tylko rękę w uciszającym geście. Popatrzył na mnie przeciągle i poprosił, żebym opuściła kuchnię i dała im w spokoju dokończyć śniadanie, jeśli nie chcę poznać, co to przemoc w rodzinie (cytat dosłowny). Z perspektywy ponad 20 lat od tego wydarzenia, podziwiam jego spokój i opanowanie :) Czasami wspólnie sobie wspominamy, ten i inne epizody - ja pękam ze śmiechu, mego tatę one już też bawią...
Przypadek drugi:
Dotyczy mego kuzyna Pawła, który tak dawno, że nie wypada mu tego wypominać, uczył się do końcowych egzaminów i obrony pracy na studiach.
Mieszkanie w starym powojennym bloku. Na ostatnim piętrze, z adaptacją poddasza. Rozkładowe. Kuchnia, a w niej stały element wyposażenia: moja ciotka - mama Pawła - jak każda pani domu. Na przeciwko drzwi kuchennych, dwa kroki przez przedpokój, tak zwany "salon". Z salonu schody, prowadzące na górkę, gdzie rzeczony Paweł zakuwał do egzaminów.
Moja ciotka, jak każda troskliwa matka, wydeptała ścieżkę, jak lew w klatce, poruszając się ruchem wahadłowy kuchnia-przedpokój-"salon"- schody, gdzie zadzierając w górę głowę, wykrzykiwała słowa zachęty: "Pawełku, ty się ucz!". Po czym pokonywała tę samą drogę w kierunku odwrotnym, by wrócić na posterunek w kuchni. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy mózg uczącego się zażąda podniesienia poziomu cukru we krwi pełnowartościowym posiłkiem.
Środek wakacji, ciepło, miło, przyjemnie. Paweł obroniony z każdej strony. Na potwierdzenie tegoż faktu Dyplom pieczęciami obity. Na ten czas zjechał do ciotki w odwiedziny mój ojciec. Siedzą sobie z Pawełkiem na salonach, gawędzą przy herbacie, ciotka w kuchni szykuje na cześć gościa posiłek jak dla pułku wojska (jakby ojciec przed wizytą tygodniami godziwego jadła w ustach nie miał). Nagle coś przeskoczyło na synapsach w ciotczynej głowie. Dziarsko wskoczyła na kurs i ścieżkę, truchcikiem pokonała tak dobrze wyuczoną trasę i wpadając do salonu zakrzyknęła "Pawełku, ty się ucz!".
Ojciec mój zbaraniał z lekka, Paweł tylko jęknął.
- Matka, litości, przecież ja już po wszystkich egzaminach jestem.
- Nie szkodzi synu, nie szkodzi. Może mógłbyś coś sobie powtórzyć - bąknęła ugodowo ciotka, by twarzy nie stracić.
No cóż. Wszak repetitio est mater studiorum ;)
Tak sobie czasem myślę, choć pytać zainteresowanych nie śmiem, czy sytuacja przypadkiem się nie powtarza. No wiecie, taki Dzień Świstaka. Albowiem teraz obaj synowie Pawła studiują...
A w sumie to te wojny pokoleniowe sprowadzają się mniej więcej do tego:
Te dwa filmiki dedykuję wszystkim matkom z poczuciem humoru.
Ja się ubawiłam setnie. Tak było, jest i będzie, jak świat światem.
A swoją drogą podziwiam obie panie, że nie połamały sobie języków, wyśpiewując te niełatwe teksty do uwertury do opery Wilhelm Tell.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz