W ramach kolejnego kociego patrolu, podreptałam wczoraj wieczorem do parku z psami.
Ciemno było umiarkowanie, park znam jak własną kieszeń i w dodatku mam obok siebie (no powiedzmy, że obok) dwa brytany, więc uprzedzam pytanie, czy się nie boję chodzić po ciemku po parku.
Nie, nie boję się. Kasy przy sobie nie noszę, bo jej zwykle nie mam, więc obłowić się na mnie nie sposób. A w wieku jestem takim, że o amatorów trudno, nawet po ciemku. No a gdyby się takowy trafił - hipotetycznie - i nie przeszkadzałoby mu ujadanie dwóch straaaaasznie obronnych suk, to biorąc pod uwagę ile warstw mam na sobie w tych temperaturach (skromność niewieścia nie pozwala mi uściślić ilości), wymiękłby po pół godzinie szamotania się z odzieżą bez klucza do konserw, choć ja bym się może nawet i rozgrzała ;)
To idę sobie. Krecha drepce koło mnie. Pyzę jak zwykle gdzieś wcięło.
Co kilkadziesiąt metrów staję i wołam zwierzaka, żeby sucz jednak przyszła. Sucza mi mignęła tu i ówdzie, ale nadal w dzikim pędzie. Doszłam tak do 1/3 okrążenia. Znowu stanęłam i się wydzieram. A Pyzy nie ma.
Kresia trzymała się coraz bliżej i nie miała ochoty się oddalać, zdradzała nawet pewien niepokój.
Niepokój Kreski jest chroniczny od sylwestrowej kanonady, więc specjalnie się nie przejęłam.
- Choć Krecha - mówię - idziemy dalej, Pyza nas dogoni.
No to poszłyśmy. Znowu przeszłam kilkanaście metrów i znowu stanęłam i wołam rozbrykanego kundla. Raz ją widzę, raz znika w krzakach, no to wołam dalej. W duchu oczywiście sobie postanowiłam, że już nigdy więcej sierściucha nie spuszczę, a najpierw oskóruję, jak tylko wróci.
No to nadal stoję i wołam, wabię i się przymilam.
Nagle Pyza w uśmiechach wypadła w krzaczorów po prawej stronie ścieżki i radośnie wskoczyła w krzaczory po lewej stronie ścieżki, skąd przegoniła stadko 8 pasących się na żołędziach dzików.
To, że dziki przychodzą do parku na żołędzie, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. To, że Pyza bez szczekania za nimi goni i gryzie w pęciny (GŁUPIA) - też nie, choć jest to źródłem mojej histerii i lęku o psa. Ale to, że przez kilka minut stałam jakieś 10 metrów od stadka dzików i się wydzierałam, wołając rozbrykanego Pyzulca - to już jest ekstraordynaryjne.
Wyobrażam sobie, co te zwierzaki musiały sobie myśleć i jak się na mnie gapić. Ot stoi sobie babsztyl na środku ścieżki, tyłem do nich i się drze na psa. Widać ma taką fantazję kobieta...
Wyskoczyłam jeszcze na ostatni koci patrol o północy i brajlem popełzłam do łóżka.
W związku z akcją kot-królik mam takie deficyty snu, że powieki mam na zapałki.
Szczęśliwa, że dzisiaj nie muszę się zrywać świtem, planowałam odespać.
Ot, jak codzień, dostanę od Pani Uli esemesa o 5.00, że klatka pełna nieobecności kota, przewrócę się na drugi bok i SIĘ WYŚPIĘ!
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
O 5.20 dostałam nie sesemesa, a telefon, że klatka jest pełna czegoś, ale raczej nie jest to nasz kot.
Ubrałam się szybko i ciepło, choć dość chaotycznie i wielce oryginalnie i potruchtałam ocenić zawartość klatki.
W klatce miotał się wielki i wściekły substytut tygrysa. Tak wielki, że nawet nie mógł się w klatce swobodnie obrócić, choć była to największa klatka, jaką ma schronisko! Miałam lekkiego pietra, chwytając za rączkę u góry klatki, gdy potwór na mnie syczał i skakał na siatkę. Wywlekłam klatkę z zakamarka, gdzie jest zakamuflowana i szybko uwolniłam drapieżnika, modląc się, żeby nie chciał wziąć odwetu za dyshonor, który go spotkał.
Nie, nie wiem czy to kocur, czy kotka i czy ten piekielny potwór jest wysterylizowany. I ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna.
Jedno można zaliczyć in plus tej przygody. Mianowicie, wiemy, że klatka działa!
Dzisiaj zapakowałyśmy do klatki chrupki i boczek wędzony. Spada temperatura i zbliża się weekend czyli okoliczności dotychczasowych spotkań z naszym królikiem. Mamy nadzieję, że w ten weekend też przylezie i da się złapać, co pozwoli mi się wreszcie WYSPAĆ!
Ponieważ zbliża się godzina kolejnego kociego patrolu, to na szybko jeszcze Bura :)
Bura i Kreski ogon.
Ogon, ogon merda!
Bura bierze się do kucharzenia:
Ustawia piecyk:
- No otwórz lodówkę! Nie bądź świnia!
Nie otworzyła...
-Krecha, współpracuj!
Nie, pies też nie chce otworzyć lodówki.
- Krecha, głupolu! Tam jest BOCZEK WĘDZONY! Czaisz bazę?
Złapię te śmieszne kolorowe myszy, co przesuwają się na dole!
No i się wyśpię.
Już wiem, czemu Buraz z Mambulcem z takim samozaparciem bębnią w klawiaturę mojego laptopa:
P.S.
Większość zdjęć Burej jest poruszonych, albowiem ponieważ Bura jest stacjonarna tylko, kiedy śpi.
Pozdrawiam wszystkich Szczęśliwców, którzy mogą się wyspać i wyruszam na koci patrol.