Dwa tysiące lat temu w ówczesnym nieludzkim świecie Bóg stał się Człowiekiem, aby człowiek stał się człowiekiem i uświadomił sobie, że jest dzieckiem Boga.
ks. Jan Twardowski
"Kilka myśli o Bożym Narodzeniu"
Zeszłam na psy, obrosłam kotami, mam szafy pełne ulubionych swetrów hmmm... zobaczymy, co będzie dalej :)
Dwa tysiące lat temu w ówczesnym nieludzkim świecie Bóg stał się Człowiekiem, aby człowiek stał się człowiekiem i uświadomił sobie, że jest dzieckiem Boga.
ks. Jan Twardowski
"Kilka myśli o Bożym Narodzeniu"
Tradycyjnie nowy post zaczynamy w miejscu, gdzie skończył się poprzedni, choć znowu musicie mi kochani PT Blogoczytacze wybaczyć, że post był pisany na raty, ale mój niedoczas przyspieszył przeokrutnie i jeśli nie zwolni, to ja w końcu wypadnę na jakimś zakręcie...
Na ogrzanie jestestwa gdy listopadowe mokre zimno wciska się za kołnierz najpierw trochę zdjęć Kluski/Figi z nowego domu. Ta to się umiała ustawić! Ale faktem jest, że miała wybitne szczęście trafiając na spokojnego Gacusia, który tak cierpliwie daje jej wsparcie.
Na wstępie wyjaśnię, że post był pisany na raty, więc czasookres może się Czytelnikowi rozjeżdżać. Po napisaniu posta w ratach mój laptop wziął się był i brzydko wykrzaczył, a z telefonu to ja w bloggera nie umiem. Dlatego przyjmijcie Kochani tekst z dobrodziejstwem inwentarza. Opowieść zaczyna się mniej więcej w miejscu, w którym kończy się post poprzedni - czyli od dalszych losów Cosi.
Woda jeszcze straszy. Spada powoli, wały nasiąkają, ciągle jeszcze może być niefajnie. Z głową już nas nie zaleje, ale podtopić ciągle może. Dlatego dla odprężenia idziemy w koty drodzy Blogoczytacze, w koty idziemy! Trochę dobrych wieści wszystkim nam się przyda! A powodziowe tematy wałkujemy dalej pod poprzednim postem.
To jest zdjęcie z Kłodzka, opublikowane wczoraj na FB (Źródło: @D_Daszkowski)
Tytuł zdjęcia: światełko nadziei.
Powróciliśmy! Jeszcze kilka ciepłych dni i już jesienne deszcze. Aż trudno uwierzyć, że tydzień temu obsmażałam tłuste focze boczki na plaży.
To już za chwileczkę, za momencik i wyjeżdżamy!
Uwierzyć nie mogę, że wreszcie zobaczę morze i się nad nim pobyczę, choć nie wiem, czy wysiedzę tyle dni w słodkim nieróbstwie. Obawiam się, że ja nie umiem tak na dłuższą metę. Na razie się miotam zabezpieczając dom, zwierzaki i wziętych z łapanki i pod włos ochotników do opieki nad stadem i gospodarstwem. Kurnik sprzątnięty, kurejry zaopatrzone, zapasy karmy dla psów/kotów zrobione, instrukcje obsługi zaraz będą spisywane, kogo czym się karmi i w jakiej kolejności. Lodówka, zamrażarka załadowane, żeby nam kadra z głodu na tym zaogoniu nie wymarła, łóżka pościelone. Kadra nawet się cieszy z agroturystyki, więc niech radość kadry trwa póki zderzenie z rzeczywistością nie ostudzi entuzjazmu :)
Apdejcik:
Niestety alergia okazała się zbyt poważna i EjTy ma tymczas ale nie dom stały. Z kolei pani Ewa spod Oświęcimia, która zadeklarowała dom dla EjTego, stanęła przed koniecznością uratowania dwóch małych wiejskich badziewiątek, które pan gospodarz chciał "posprzątać" z podwórka (Tak, w XXI wieku nadal niechciane kocięta się "sprząta"). No i uratowała dwa małe kocie futerka, i zamiast wychuchanego, zdrowego, wykastrowanego, ucywilizowanego EjTego będzie odwalać czarną robotę przy dwójce zaniedbanych, chorujących kociątek.
A więc zakasowujemy rękawki i bierzemy się do intensywnego szukania domu dla EjTysia.
Ano tak.
Studenci już się rozpierzchli, ale huk roboty papierkowej i organizacyjnej pozostał. I prysły me marzenia o słodkim nieróbstwie, a przynajmniej wrzuceniu niższego biegu. Ale nie jest źle, tylko dalej czasu brak ;)
Zacznę od EjTego, bo to on jest ostatnią gwiazdą blogusia.
Jak już pisałam, EjTy lubi psy. A przynajmniej się ich nie boi. Zamknięty w kocim pokoju nudził się do tego stopnia, że w końcu pozwoliłam mu na integrację z psami. Owca sterroryzował błyskawicznie, bo to nie sztuka, ale naprał po pysku Pyzę, a to już jest wyrafinowana próba samobójcza :D
No nic to. Psy przeżyły, kot przeżył i potem było lepiej.
Miałam popełnić kolejny post kulinarny, albo podzielić się z Wami moimi nowymi zdobyczami i odkryciami, ale to musi poczekać.
Pozostajemy w tematach kulinarnych i oczywiście kocich.
Ponieważ żyrta jestem, ale przy garach stać nie lubię, bardzo cenię sobie szybkie i proste w wykonaniu a smaczne potrawy. Lubię też wszelkiego rodzaju sery i twarogi, więc nic dziwnego, że jak natknęłam się na przepis na twarożek z jogurtu greckiego, to od razu rzuciłam się wypróbować.
Jakby kto przepisu potrzebował dokładniejszego to po farsz należy zajrzeć do AniaGotuje.pl, a po całą resztę wykonu do Marzyni Mamci.
Kot Zarinek wymiata, jak to napisała Agniecha.
Kot Zarinek stał się u nas zupełnie innym kotem. Wyluzował chłopak, zaczął się bawić jak mały kociak wędką i myszami z kocimiętką oraz szeleszczakami. Rozgadał się, wyrozkoszniał, ocierać się zaczął i miziać i wywalać na plecki, a przede wszystkim wypiękniał!
O Zarinku oczywiście będzie w najbliższym czasie, bo chłopak zrobił olbrzymie postępy!
Ale dzisiaj garść różnych takich innych.
Na początek, jak to mi jeden Student dzień zrobił i humor poprawił. A nastrój podły miałam, bo akurat wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak i ogólnie pod górkę było, a w dodatku jakieś bydle niemiłe rozjechało kota Serduszka vel Serdla tuż przy mojej bramce. No i się poryczałam. No.
A potem moi studenci pisali ostatnie kolokwium z połączenia przemian metabolicznych i pan Leon oddał mi kartkę z dobrą odpowiedzią na jedno z czterech pytań i takim oto wyznaniem:
Uff! Doczołgałam się z powrotem do bloga! Nie wiem na ile mi sił starczy, ale sprawa jest warta opisania, więc mus już było wrócić. Ale najpierw kilka słów wyjaśnienia.
Roma mnię uświadomiła w okolicy ubiegłej Wielkanocy, że zaniknęłam na pół roku. Z tego pól zrobiło się półtora... Był to ciężki okres w tematach pracowych.