Wieści są same dobre, choć na początku dobrze nie wyglądało.
Najpierw Kresia dostała kolejnego ataku w niedzielę 3 listopada. Bardzo źle to nie wyglądało, przewracała się trochę przy chodzeniu i łapki jej się rozjeżdżały. Niestety bardzo bardzo jej się pogorszyło we wtorek, apogeum było w środę - ze wszystkimi atrakcjami czyli zawroty głowy, wymioty, niemożność jedzenia i picia. Żal było na psicę patrzeć, a zarejestrowane byłyśmy na czwartek. Naprawdę myślałam, że już natychmiast przyjdzie mi podejmować najtrudniejszą decyzję :(
Cały czas trzymałam kciuki, żeby jej przeszło, bo atak zwykle przechodzi samoistnie po 72 godzinach, ale zostawia w mózgu spustoszenie. We czwartek było już dużo lepiej, choć NNNŚ Wet nie poznawał naszej Kresi, tak się posunęła babuleńka od ostatniej wizyty - na wiosnę. Dostała leki różne, różniste i jakoś stanęła na łapki. Jest siwiuteńka niemal cała, prawie ślepa, ledwo drepcze i nie zawsze pyszczkiem trafia w jedzenie - ma problem, kiedy coś jest poza miską, bo z miski ogarnia - jest chudziutka i zasuszona, a kręgosłup się wygiął w pałąk i wystaje, choć teraz apetyt ma.
Postarzała nam się psica, oj postarzała!
Ale 15. urodziny Kresi, które wypadają 11. listopada świętowaliśmy wołowiną z rosołu i wiejskim kogutem :)
Co prawda Wet twierdzi, że to raczej jeszcze kwestia tygodni, a nie miesięcy, ale przecież może ten jeden raz w życiu się mylić, co nie?
Zeszłam na psy, obrosłam kotami, mam szafy pełne ulubionych swetrów hmmm... zobaczymy, co będzie dalej :)
czwartek, 14 listopada 2019
sobota, 2 listopada 2019
Gucio prześliczny!
Gucio jest pięknym, półrocznym kocurkiem, który trafił do mnie „na oswojenie” z piwnic jednego z wrocławskich osiedli. Miejsce to dla kotów nie jest bezpieczne, bo akurat tam brakuje wolontariuszy, którzy ogarnęliby sterylizację, koty się mnożą, a to przeszkadza mieszkańcom. A stąd już blisko, by jakiś samozwańczy miłośnik porządku w piwnicy wziął się za sprawę kocią po swojemu, po głupiemu, po ludzku okrutnie.
Gucio jednak, choć dostał milutkie imię na zachętę, ani myślał się oswajać. Siedział z uszami położonymi na bok, miną „aj-kill-ju!” i syczał. A próby dotknięcia ucinał waląc pazurami.
(Zdjęcia kiepskie, bo robione zoomem w telefonie. Nos sobie Gucio rozwalił o klatkę, w której siedział po odłowieniu zanim trafił do mnie. Teraz nosek jest już piękny i gładki!)
Zapadła decyzja, że wobec niechęci Gucia do oswajania, po kastracji i zaszczepieniu Gucio zostanie u mnie jako kot zewnętrzny, opcjonalnie wchodzący. Martwiła mnie tylko pora roku i fakt, że Gucio terenu zupełnie nie zna, a poznawanie nowej okolicy i innych dzikich kotów odbędzie się w warunkach jesienno-zimowych. Ale do czasu kastracji i szczepień Gucio został umieszczony w kocim pokoju i mogłam sobie Gucia poobserwować, pobyć z nim i pogadać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)