W ostatnich dwóch miesiącach miałam sposobność uczestniczyć w dwóch psich historiach. Obie dotyczyły psów podwórkowych, z funkcją stróżowania.
Pierwsza historia dowodzi, że ludziska są w gruncie rzeczy może nie tacy najgorsi, jak da im się szansę i czas na przemyślenie. Druga, no cóż... druga to zaskoczenie. A w zasadzie ZASKOCZENIE.
Ale do brzegu :)
Lipiec. Historia pierwsza:
Umówiłam się z nim na 9.00.
Z NNnŚ Weterynarzem. W celu sterylizacji tandemu Mamba-Bura. Zajeżdżam na miejsce, a tu przed przychodnią kikują jeszcze dwie osoby ze swoimi zwierzakami - ciut niemiłe zaskoczenie.
Pani z puchatym Maine Coonem w kontenerku (tylko na zastrzyk) i pan, fenotyp wiochmen-gumofilc z młodym, wystraszonym psem zwiniętym w skrzynce po jabłkach na pace furgonetki (kompletnie na krzywy ryj bez kolejki).
Nie było czasu na rytuały zapoznawcze, bo oto pojawił się nasz Wet, drzwi do przychodni stanęły otworem i pan z psem w skrzynce wysunął się na czoło zanim pani z kotem i ja zdążyłyśmy chwycić za kontenerki :)
Weszłyśmy do poczekalni, a pan z psem już był w gabinecie i zza zamkniętych drzwi dobiegały odgłosy rozmowy. No dobra... coś dziwna była ta rozmowa... i stawała się coraz dziwniejsza.
Otóż nasz Wet nie dość, że mówi dość cicho i baaaaardzo spokojnie, to w ogóle jest niezwykle wyluzowanym kwiatem lotosu na aksamitnie gładkiej tafli jeziora. No zen po prostu. I można mu na język nadepnąć. Jak się okazuje do czasu.
Nawet przez zamknięte drzwi słychać było jego podniesiony i zdenerwowany głos.
Pani MaineCoonowa najpierw dyskretnie przysunęła się do drzwi, a potem już jawnie przystawiła ucho do dziurki od klucza.
- Jezu kochany! Ten gość przyjechał uśpić psa! - wyszeptała głośno, popatrząc na mnie oczami okrągłymi z przerażenia.
- Jak to uśpić? - odszeptałam zdenerwowana.
- Chce go uśpić, a Doktor mu go nie uśpi.
Darujmy sobie dialogi. Była szybka burza mózgów, dylematy uśpi-nie uśpi - no nie! na bank nie uśpi! - bo istniało realne zagrożenie, że gość psa zabierze i "uśpi" metodami domowymi. Postanowiłam, że jak co to psa zabiorę do siebie na tymczas, a potem coś się wymyśli. Szybki telefon do Oli (Pies we Wrocławiu), no kto ma dać radę jak nie my! Pani, że ona nie może psa wziąć, bo ma - UWAGA! - 24 koty! Maine Coony pohodowlane. No wiecie, takie, które już są nieużyteczne... Ale jak co, to ona koszty leczenia itd. Decyzja była prosta - gość z psem stąd nie wyjdzie, chyba że po naszych trupach!
Zastukałam do drzwi, wsadziłam łeb i poprosiłam, żeby Wet wyszedł do nas na korytarz.
Wyszedł.
Zdenerwowany jak jasna... no wiecie co.
Szybka wymiana zdań. Pies młody. Miał wypadek, wpadł pod samochód i tylna łapa ten teges. Nie dało się jej dobrze poskładać, bo więcej zmiażdżeń niż złamań, a właściciel nie godził się na amputację. Wet spróbował zatem archaicznej metody usztywnienia i opatrzenia łapy - czasami daje dobre rezultaty u młodych zwierząt, co nawet Herriot opisywał w jednej ze swoich książek - bo jednak młodość to najlepsze lekarstwo. Niestety nie tym razem. Łapa się zaczęła paprać, wdała się martwica, a właściciel nadal nie chciał zgodzić się na amputację, tylko chciał zwierzaka uśpić.
Czyli tu wyszła cała mentalność wiochmena-gumofilca. Wiadomo, że pies to nie jest zwierze wartościowe gospodarsko - mleka nie daje, jajek nie nosi, wełny z tego nie ma. Szczeka. Ot taka tradycja psa mieć przy budzie na ozdobę podwórka. No to nie może być pies bez łapy!
Nie wiem, czego uczą na tej biologii w szkole, ale chyba można by gdzieś w programie umieścić, że amputacja łapy nie wpływa na zdolności szczekania u psa.
Ale wróćmy do poczekalni.
Przedstawiłyśmy Wetowi nasz zamysł, na poczekaniu zostały skalkulowane koszta, wszystko ustalone.
- Ale facet musiałby się zrzec praw do psa - zauważył przytomnie Wet
- To proszę mu to powiedzieć - ja również błysnęłam przytomnością.
Mocno uspokojony Wet wszedł z powrotem do gabinetu, gdzie dalsza rozmowa była już tak cicha i spokojna, że nic, no NIC ZUPEŁNIE nie udało nam się podsłuchać.
Pan wiochmen wypadł po chwili z gabinetu z impetem otwierając drzwi (Cham i prostak! Przecież musiał wiedzieć, że prawie na nich leżymy podsłuchując jawnie i w związku z tym niemal runęłyśmy na podłogę!), obrzucił nas dziwnym spojrzeniem i wybiegł z przychodni.
Klinując się prawie w drzwiach, wepchnęłyśmy się z MaineCoonową do gabinetu żądne dalszego ciągu.
Wiochmen-gumofilc mając czas na przemyślenia gdy Wet wyszedł na korytarz, a potem postawiony pod ścianą naszym ultimatum, pogrzebał głębiej w swym jestestwie, odrzucił precz swój wiochmeński strach przed nieznanym wyrosły na gruncie gospodarskiego zabobonu i zgodził się na amputację łapy, pokrycie kosztów leczenia zwierzaka i zobowiązał się do dalszej nad nim opieki.
Happy end dla psa jest taki, że żyje i ma się dobrze. Jako biedny kaleka i wioskowe kuriozum jest otoczony miłością i troską szczególną żony i córki wiochmena. A wiochmen, ze względu na swą niebywałą odwagę i wyjście naprzeciw nowym, światowym trendom opieki nad niepełnosprawnym psem, jest bohaterem w swoim domu!
Sierpień. Historia druga:
Miała miejsce późnym wieczorem w dniu, kiedy udało nam się odłowić Groszka z zapchlonej piwnicy.
Z powodu pojawienia się PIĄTEGO kota w domu Mężczyzna chodził szczęśliwy i promienny niczym nagi w pokrzywach.
By dać mu czas na oswojenie się z nową sytuacją i odparowanie emocji, wzięłam sucze i Tofika (z którym miałam szczerze do pogadania - no wiecie, ucz się i posprzątaj ten pokój) na spacer.
Późno było, ciemno. Kończymy spacer, wychodzimy z ciemnego parku w stronę oświetlonej ulicy i co ja widzę?!
Psa widzę.
Dużego.
Nieznanego nam psa. Nie ma co się dziwić. Po sylwetce psiarz z długoletnim stażem rozpozna każdego psa, którego wcześniej widział.
Pies był sam. Bez właściciela w zasięgu wzroku. No to pierwsze skojarzenie - znowu ktoś wywalił psa w naszym parku!
A że u mnie co w sercu to na języku, zatem rozwinęłam elokwencję siejąc groźbami karalnymi pod adresem. Szczęście od Boga Tofik wziął geny opanowania po spokojniejszych członkach familii i wyciszył mnie na momencie.
- Matka, a nie przyszło ci do głowy, że ten pies mógł zwyczajnie komuś zwiać?
No tak. Nie przyszło.
A słowo ciałem się stało.
Pies, ładny mix haskiego z umaszczeniem wilczura, grzecznie podszedł się przywitać z suczami. Na szyi miał solidną, wypaśną obrożę parcianą, podbitą grubym polarkiem, z niebieskim światełkiem i adresówką oraz eleganckiego bayerowskiego kiltixa. Dał się zapiąć na smycz. Przysmaków od obcego - czyli mnie - nie wziął. Stał spokojnie kiedy z adresówki odczytywałam numer.
Dzwonię do właściciela.
Tak, oczywiście jego pies. Naturalnie zaraz po niego przyjedzie, ale chwilę mu zejdzie, bo ma kawałek.
Tofik zapiął nasze sucze na jedną smycz i zabrał do domu, ja sobie z nowym nabytkiem pospacerowałam na drugiej smyczy. Telefonicznie uspokoiłam Mężczyznę w stanie agonalnym, że jednak tej nocy nie spędzi u nas jeszcze TRZECI pies.
20 minut później zajechał samochód moich marzeń. No na biednego nie trafiło.
Wysiadł miły pan, z którym pies się radośnie przywitał po czym grzecznie wskoczył do samochodu.
I tu następuje owe ZASKOCZENIE.
Pan mi bardzo podziękował. Wyjaśnił, że pies jest stróżem warsztatu samochodowego, gdzie ma sporej powierzchni działkę do biegania. Całe dnie lubi leżeć pod samochodami i trzeba go zachęcać do wychodzenia na spacer, a każdy pracownik tego pana, kiedy ma wolną chwilę, chodzi z psem!
- No bo wie pani, nie mamy sumienia go uwiązać na łańcuchu, a on nam prawie co noc ucieka. I niemal co noc jeździmy z żoną go łapać. Bo kilka minut po pani telefonie na komórkę żony przyszedł sms z GPSa...
Dalej nie słuchałam. Zatkało mnie! Pies podwórzowy ma obrożę z GPSem!
To było to niebieskie światełko przy obroży.
I państwo szanowne jeździ po nocach pieska zgarniać z nielegalnych spacerków.
Nie no, norma przecież. Jesteśmy w Europie.
Olkę i mojego Weta też zatkało.
Omatkubosku, Psie, obie historie są krzepiące. Oby ich więcej!
OdpowiedzUsuńLudziska się nawracają, ale GPS wymiata :)
UsuńOMG, zanim doczytalam do konca pierwszej históri, juz Cie widzialam spiaca na wycieraczce z nowym nabytkiem... Pies z GPS-em - poczylam sie cholernie pio niedouczona :). Musze sprzedac to kolezance, bo tez ma takiego, co permanentnie nawiewa. A jak Groszkówna?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń*psio (chyba musze zmienic klawiature, bo s nie wlazi bez mlotka)
UsuńO Groszku-Troszku bedzie niedługo :) Lepiej jest i kryzys mamy zażegnany.
UsuńGPS robi wrażenie. Ot taki sposób na życie po nocy za psem jeździć. Urozmaicenie takie, gdy państwu nudą w sypialni powiało :)))))
A, no ta wizja z wycieraczką nabiera niepokojąco realnych kształtów. Muszę koniecznie znaleźć dobry domek dla Jupilona. No i Groszka też, jak już bedzie na tyle silna i zdrowa. W przeciwnym razie poproszę o zrzutkę na ciepły śpiwór i kartony...
UsuńPokrzepienie z rana!
OdpowiedzUsuńJakże się cieszę :)
UsuńCzyli (mój) świat (Polska) się zmienia, a może świat się śmieje :)No, nie, ja się uśmiecham, bo to dobre wieści.Żeby nie było, że wciskam jakieś zamierzchłe podteksty.
OdpowiedzUsuńA wciskaj sobie, mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie.
UsuńMam nadzieję, że się zmienia. A może tylko ja miałam szczęście trafić na dwa jasne przebłyski w oceanie mroku? Bo jednak tych okropnych historii zwierzęcego dramatu jest wszędzie pełno. Może też za mało opisuje się tych dobrych sytuacji? Bo zwykle dobro jest ciche i niewidoczne?
Masz Rację. Gdyby głośno było o dobrym traktowaniu zwierząt, a nie o złym, to może ludzie by się zmieniali, a tak sobie myślą, ze to normalne źle traktować stworzenia.
UsuńPsie, a jak działa taki GPS? Sam wysyła info, czy pan najpierw musi go "poprosić" telefonicznie? Bo ja bym sobie do różnych rzeczy poprzyczepiała takie urządzenia. Po pierwsze do samochodu, który bezustannie daje nogę na dużych parkingach. No i do okularów, które chowają się przede mną w domu. I do kluczy od mieszkania, których ucieczki z pola widzenia są spektakularne. I do pióra. No i jeszcze do... itd. ;-)
OdpowiedzUsuńA podczas czytania historii z psią łapą pomyślałam sobie, że matka i córka są teraz bardzo szczęśliwe, bo nabrały pewności, że gdy same zaniemogą, to tatuś/mąż nie ubije ich dla utrzymania estetyki domostwa ;-)
GPS wysyła smsa jak obiekt przekroczy ustaloną strefę pobytu. Dużo byś miała tych smsów ;)
UsuńWiesz, to nie tak, że wiochmeni są złe ludzie i pozbawione empatii. Oni po prostu mają inną mentalność i inne wzorce. Często jadąc gdzieś na wieś spotykałam ciepłych serdecznych ludzi, którzy by ci ostatnią koszulę oddali. Wracałam zwykle z takiej wsi zapakowana dobrem wszelakim, jajami od chłopa, tfu! od kury, płodami rolnymi świeżymi i produktami przetwórstwa owocowo-warzywnego. A jednocześnie na podwórkach tych ludzi błąkał się jakowyś pies czy kot, do psa i kota niepodobny. Raz myślałam, że pies jest baaaaaaardzo leciwy, a się okazało, że ma 4 lata zaledwie. Bo dla tych ludzi to tylko pies lub kot. Kota jak wiadomo powszechnie się nie karmi, bo nie będzie myszy łapał... Dlatego podziwiam naszego weta, bo on tak cierpliwie judymuje u podstaw :)
Te dwie opowieści dają nadzieję, że jednak coś się zmienia.
OdpowiedzUsuńFajnego masz weta, no i pani MaineCoonowa stanęła na wysokości zadania.
Drugiemu psu przydałoby się psie towarzystwo, może by nie uciekał, albo by uciekali razem.
Drugiemu psu przydałaby się zmiana roli życiowej, bo jak świat światem huski i jego pochodne na psy stróżujące się nie nadają :)
UsuńA weta mamy rzeczywiście fajnego. I cierpliwego do ludzi. O ile ja bym większość tych ludziów pod ścianę i z kałacha, on zawsze potrafi jakoś tak wykręcić, że właściciel o włanych siłach intelektualnych dochodzi do właściwych wniosków. Nic dziwnego - 30 lat pracy w schronisku, a teraz na wsi. Ma chłopina podejście :)
O! Mojej kocinie by się taki GPS przydał na wakacje w lesie :) Ciekawe ile to kosztuje i gdzie można kupić?
OdpowiedzUsuńO! Mojej kocinie by się taki GPS przydał na wakacje w lesie :) Ciekawe ile to kosztuje i gdzie można kupić?
OdpowiedzUsuńZwykle są to obroże z wbudowanym GPSem - dość duże. Ten pies miał GPS wielkości pudełka od zapałek. Ale w sieci znalazłam coś takiego: http://waruj.pl/gps-traker-obroza-dla-kota-psa-appello4-na-android-apple-stacja-dokujaca-powerbank.html
UsuńCena zaporowa...
UsuńFaktycznie, drogo, ale jeśli ma się powsinogę to rzecz warta uwagi.
Usuńfajne historie.. trzeba mieć oczy i uszy otwarte na krzywdę zwierząt. Ja musiałam wziąć sąsiada na sposób,żeby pojechał z psem do weta. Pies się pociął na czymś ostrym, na jakimś szkle. No ale najważniejsze że sąsiad pojechał....
OdpowiedzUsuńI to jest najważniejsze i dla zwierząt najlepsze, by ktoś mądry umiał tak sprytnie właściciela wziąć pod włos, by ten uznał, że wszelkie pomysły są jego własne i w ogóle taki dobry i poczciwy to z natury i z genów jest :)
UsuńNo Kwiatowa 22, nie trzymaj mnie w niepewności tylko dawaj, jak Ci się to udało, że gość psa do weta zabrał!?
Ale historie, prawie nie z tej ziemi :-) Zwłaszcza ta druga!
OdpowiedzUsuńZwłaszcza ta druga :) Zachęcona rozważaniami DorKi poszukałam w necie ile takie cudeńko kosztuje i szacun dla gościa, że mu się chciało na psa wybecylować. Tzn. widać było, że pana na takie cudeńko stać, niemniej jednak wielu których stać fizycznie, nie stać mentalnie :)
Usuńładne :-)
OdpowiedzUsuńdziękuję za komentarz u mnie. Gdyby Jupi była kocurkiem i mogła wychodzić, to wiesz.
Myśle, że Jupi byłaby szczęśliwa mogąc wychodzić, ale fakt - nie jest kkcurkiem :)
UsuńU nas w domu jakoś tak sie teraz złożyło, że same babsztyle.
Wreszcie coś krzepiącego, miałam ciężki początek tygodnia a dziś jeszcze dobiłam się Kropsonem. Przynajmniej dobrze z psiej strony.
OdpowiedzUsuńCześć Tabasiu, postaram się więcej krzepiących rzeczy wstawiać na zasadzie kontrastu z tymi strasznymi wieściami na różne tematy, które zalewają nas zewsząd (radio, tv, internety - czasem się człek boi lodówkę nawet otwierać). Może jak się każde dobro stosownie obtrąbi, to ktoś sobie do serca weźmie i zacznie naśladować...?
UsuńDzieki za te historie.
OdpowiedzUsuńProszę uprzejmie :)
Usuń