W niedzielę wieczorem, w czasie jednej z ulew - bo w niedzielę u nas lało z przerwami - na osławionych deskach pojawił się kot.
Siedział i wrzeszczał.
Czytałam akurat bajki na dobranoc kocim dzieciom w kocim pokoju, tzn. ja czytałam, a towarzystwo się bawiło i oswajało, kiedy Mężczyzna zaczął nerwowo nawoływać:
- Chodź, chodź, nowy kot przyszedł!
No przyszedł. Siedział i darł sznupę.
Szybko zorganizowaliśmy kotu jedzenie - zjadł chętnie, ale bał się podejść.
Jednocześnie nie miał ochoty nigdzie sobie pójść, tylko dalej siedział na dechach i płakał.
Bo w sumie to nawet nie był kot, nawet nie pół kota, tylko takie ćwierćkocię.
Żal to było zostawiać w tę zawieruchę na dworze, ale złapać się nie dało - w sensie, że po dobroci.
Godzinę żeśmy się uwijali wokół drewutni i kicialiśmy zawzięcie.
W końcu Mężczyzna się poddał i poszedł spać, a ja postanowiłam złapać kiciusia na klatkę-łapkę.
Jako, że akurat nasza klatka jest chwilowo nieobecna, potrzeba matką wynalazków.
Pogasiłam światło wszędzie poza moją sypialnią, otworzyłam drzwi na oścież i położyłam się spokojnie z książką. Słowem użyłam domu jako największej dostępnej klatki-łapki.
Za jakieś 20 minut zakotłowało się w pokoju w głębi domu, bo zgodnie z przewidywaniami nowy wszedł do ciepłego z resztą stada.
Oczywiście reszta stada postanowiła go od razu zeżreć, bo skubane przeliczyły, że misek jest tyle co mord i mord jest tyle co misek, więc nowego trzeba zagryźć, ale najważniejsze, że już był w domu i szczęśliwie w pokoju, gdzie stoi wciąż niezłożona klatka kenelowa.
Szybka akcja z zamykaniem drzwi i ubieraniem skórzanych rękawic i już kilka kwiatków doniczkowych później udało mi się skubańca ściągnąć z rolety okiennej.
Umieściłam to kocie nieszczęście w kenelu i wszyscy poszliśmy spać.
Smarkacz był tak przerażony, że też poszedł spać do kociej budki, bo nie miał innych pomysłów na życie.
W poniedziałek świtem wybyliśmy do fabryk. Ja obroniłam ostatnią partię moich dyplomantów i tu się muszę pochwalić, że obronili się PIĘKNIE! Na same piątki! Naprawdę poniedziałek był nagrodą za moje wszystkie trudy ślęczenia nad poprawą ich prac przez długie miesiące. Puchłam z dumy jak młoda matka :)
Poniedziałek i wtorek Bigos, który okazał się kolejnym klonem Fraczka i Rzępola, przesiedział w kenelu, udając dzikiego kota. Z tym że już całą noc z poniedziałku na wtorek postanowił się drzeć.
W poniedziałek byliśmy u wetów, żeby odrobaczyć smarkacza i ogólnie obejrzeć - krew się polała, ale nie kocia. Orzeczono, że kot nie ma oznak choroby i choć kondycja raczej byle jaka, ale wszystko do podrychtowania.
We wtorek wieczorem, kiedy już nabrał tlenu w płucka, by zacząć kolejny koncert, po wstępnych oględzinach (czy aby jednak nie chory), został przeniesiony do rodzeństwa w kocim pokoju.
No i dobrze było.
Po wstępnych sykach i sapnięciach oraz wzajemnym obsiusianiu swoich kuwet, dzieci zabrały się do tego, do czego dzieci są stworzone, czyli do roznoszenia kociego pokoju we wspólnej zabawie.
Pojawienie się Bigosa było darem niebios dla Krokietki.
Tak, tak. Krokiet jest dziewczynką. W sensie, że płeć Krokieta była na dwoje babka wróżyła, ale teraz raczej nie pozostawia wątpliwości - zwłaszcza na tle klejnotów rodowych Bigosa ;)
Pragnę zwrócić Państwa uwagę, że ta smuga to Krokiet w swoim żywiole :)
Niestety Bigosa trzeba bardzo pilnować z jedzeniem. Tzn. chwila nieuwagi i wyzeruje wszystkie miseczki, a potem ma brzuszek pękaty i wzdęty jak balonik. Ale fakt, nigdy nie heftnął z przejedzenia.
We środę przyjechała bardzo miła Rodzina, adoptować Pieczarkę.
Pieczarka będzie miała starszą koleżankę do zabawy, dlatego poszła sama na tzw. dokocenie.
Tak kochani Blogoczytacze, to, co widzicie, to dziki dziki Bigos w objęciach dziecka!
I gdyby nie Bigos, Krokietka by chyba załamanie przeżyła. Nie z tęsknoty za Pieczarką jako taką, bo w naturze kotowate i koty wolno żyjące też się nie trzymają razem z rodzeństwem przez resztę życia.
Poza tym takie malce pamięć mają króciutką - jak mawia moja Siostra, pamiętają dwie myszy do tyłu.
Sęk w tym, że Krokiet nie może być sama. No nie może i już. Nie nadaje się na jedynaczkę. Pozostawiona sama z frustracji zdemoluje otoczenie, bo jest to żywioł taki jak Klops, którego, jak może PT Blogoczytacze pamiętają, ściągałam nawet z oblodzonego dachu garażu w pewien piękny, grudniowy poranek.
No to teraz Krokiet zamęcza Bigosa, co Bigosowi z kolei dobrze robi na socjalizację.
Kiedy Bigos ma dość Krokiet walczy z ręcznikiem albo nakryciem
Po Bigosie widać ciężkie dzieciństwo. Krokiety też wymagały nieco podrychtowania, ale podkreślam nieco! Ładnie nabrały ciałka i puchatości i przy nich zmierzwiony i chudy, patykowaty Bigos ze sterczącym na boki brzuszkiem, wyglądał biednie.
Jeszcze tylko trzeba Bigoska trochę podrasować dobrym jedzonkiem, witaminkami i Vetomune na odporność i mogą wyruszać na podbój świata! Najlepiej razem, bo ślicznie się razem bawią i tarmoszą.
Ciocia Gosia prosiła o ładne, nieporuszone zdjęcie Krokiet, żeby było jak raz do ogłoszenia.
Bóg mi świadkiem, jak bardzo się staraliśmy! Nawet tak ze trzy wyszły ;)
Coby jednak nie rzec, to własnie żywiołowa Krokiet jest moją ulubienicą. Jest tak słodko bezczelna i tak pełna uroku, że nawet za masakrowanie moich nóg nie potrafię się na nią gniewać - wbiega na mnie pionowo do góry, wbijając pazury w moje nogi, obojętnie czy mam na sobie spodnie, czy... nie.
Na filmikach ładnie smarkacze widać i wyglądają na spokojne, zrównoważone kotki, bo filmy kręciłam po wcześniejszym, godzinnym (!) zmęczeniu towarzystwa gonitwami za myszą na sznurku :)
Piękności!!! 💖
OdpowiedzUsuńPiękności :)
UsuńHehe świetnie Wam idzie, z dwojga zrobiliście trzy, a potem znowu dwa ;)
OdpowiedzUsuńTrzymiem kciuki aby znalazły wspaniały domek :)
Tylko mocno trzym!
UsuńTa tendencja na miarę leninowskiego, żeby zrobić krok naprzód trzeba zrobić dwa kroki w tył, nieco mnie niepokoi ;D
Krokiet przypomina Szaflika i wyglądem i charakterem, to będzie ostra dziewczynka. Natomiast Bigos, no ja nie chcę nic pisać ale on rzeczywiście ma cóś z Felka. Założę się że te jego ryki to były z taką lekką pretensją w głosiku. ;-) Nieźle już wyglądają, domek czyni cuda. :-)
OdpowiedzUsuńKrokiet jest z jednej strony ostra, a jednak delikatna, krucha i pełna uroku - jestem w niej zakochana po uszy!
UsuńNatomiast Bigos popłakiwał na zasadzie: Idź precz, straszna istoto! No czemu mnie nikt nie ratuuuuuuuuje! Niech mnie ktoś uratuuuuuje!
Zmieniają się w oczach! Z agresywnie broniącego się kota, Bigos robi się mruczysław, który sam już nieśmiało lezie na głaski. Fajny jest!
He, he, he, felicjanizm na całego jest uprawiany. Nie daj się nabrać i uważaj na to niby usocjalizowanie, pomruczeć pomruczę a dziabnąć zawsze można i potem sznupę pruć że nieszczęśliwy i nikt go nie rozumie. Krokiet jak widzę podbija tłumy, taka z niej urocza zwinka. Co do kociej rasy to cóś jest na rzeczy, aż trzy koty w tym typie - hym...nizinna podwrocławska? A może krawaciarz dolnośląski? ;-) A tak na poważnie to niestety trza nam nieść ten kaganek oświaty i oświecać na temat sterylizacji zwierząt. Ódź niby miasto ale problem z brakiem kontroli nadal jest, łebskie ludzie ciągle muszą walczyć z rzeczywistością bo gupie ludzie są gupie i przez to bardzo niedobre. Ale przynajmniej cisza w temacie tyrawniczów i białych krawężników, nieco to mła pociesza. Ale tylko nieco. :-/
UsuńTe smarkacze są niemożliwe 😊człek się ino lekko pochyli a one potrafią być na czubku głowy 🤪 Bigosk smaczny a Krokietka mega smaczliwa.,. Nie może być zebu jakiś domek na nie szybko nie zasłużył 👍😘😘
OdpowiedzUsuńSzybko! Domek! Najlepszy!
UsuńTroskliwy i kochający!
Bo te smarkacze są niemożliwie cudowne! :D
Yyyy, a może... ten, tego... Bigos to po prostu kolejne wcielenie Mamby i powinien zostać na stałe? Auć, nie bij!
OdpowiedzUsuńEch, Krokiet oczywiście, nie Bigos.
UsuńRozważałam taką opcję, w jednym i drugim przypadku, ale na razie dość mam problemów ze stadem i nie mam siły wprowadzać do niego kolejnych zwierząt.
UsuńAle Ty zawsze się możesz dokocić, a ja chętnie osobiście dostarczę Ci maluchy ;D
Cudne kociaki, na ich widok aż sam uśmiech się na twarzy pojawia :D A imiona genialne, jedzeniowe, staropolskie haha! Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńKociaki są cudne. Moje domowe Discovery i Animal Planet w jednym ;)
UsuńZwiedzialy sie wszystkie koty w okolicy blizszej i dalszej, ze prowadzisz tymczas i bedo sie schodzic gromadnie, siadac na deskach i jojczyc o przygarniecie. Dobrze, ze ja juz mam komplet, bo smakowite te maluchy.
OdpowiedzUsuńI tak co roku.... a to dopiero początek sezonu :(
UsuńJestem przekonana ze masz na dzielni jakiegos plodnego Rzepola, ktory co roku produkuje to sliczne kociaki co sa toczka w toczke. Trzeba by go dorwac i wykastrowac, no bo jak to tak. Zeby takie male, w srodku nocy, podczas ulewy .... no. Jak dobrze ze do Was trafil.
OdpowiedzUsuńŻeby to jednego! Ja bym musiała ze trzy wsie wykastrować (z właścicielami razem he, he, he). Tu jest zagłębie takich Fraczko-Rzępolo-Bigosów. A wieś obok to tylko takie biegają. Poza tym wiesz, że kocurów na wsi w zasadzie nie ma co kastrować, zwłaszcza dzikich. Możesz wykastrować wszystkie kocury, a jak będzie jedna, jedyna płodna kocica, to reproduktor 500 mil przejdzie i zapyli :)
UsuńRaczej kombinuję jak tu biznes kręcić. Zgłosić jako rasę, z grubsza opisać wzorzec, a potem łapać i sprzedawać w okazyjnej cenie po 2 tysie za ogon! ;D Byłoby na karmę dla tymczasków, koty miałyby nowe domy, a gawiedź by się cieszyła, że ma takie oryginalne koty nowej rasy. Ech, marzenia...
Żywiołowa Krokiet mnie bardzo sobą zauroczyła, ma coś w sobie. Bardzo miło mi się czytało, a zdjęcie po prostu budzą same dobre myśli i poczucie miłości do zwierząt rośnie i rośnie. Tyle dobra dla nich robicie .:) No imiona śmieszą mnie na całego, bardzo mi się podobają. :) Pozdrawiam całą rodzinkę i to super serdecznie. :)
OdpowiedzUsuńJestem w Krokiet zadurzona po uszy! Jest łobuz ale rozmruczany, dający buziaczki, przytulny, barankujący. Jestsliczna - filigranowa, czarna i pręgowana na czarno, co nie wychodzi na zdjęciach, ma nakrapiany na czarno brzuszek i robią jej się już złote oczka. Piękna jak obrazek!
UsuńKochana, cały czas śledzę i wici rozpuszczam o kotełkach, ale moment jest trudny, wakacyjny i wszystko jak kulką w płot, niestety...
OdpowiedzUsuńDoczytałam w Kurniku, że jeszcze jakiś powypadkowy Maluch się trafił, naprawdę? Jak sobie dajesz radę? A jak tam jego kondycja? Ściskam bardzo mocno, trzymajcie się.
OdpowiedzUsuń