Ano tak. Kusiło mnię wypróbować insze farsze niż ruski i skusiło. Zrobiwszy klasyczny farsz do pielmieni w wersji ze świni i ukręciwszy nieco gęściejsze ciasto na naleśniki, przystąpiłam do smażenia.
Jakby kto przepisu potrzebował dokładniejszego to po farsz należy zajrzeć do AniaGotuje.pl, a po całą resztę wykonu do Marzyni Mamci.
Ze swej strony dorzucam garść przemyśleń. Niezależnie jaki farsz zastosujemy, jeśli kto nie jest szybkim i sprawnym w ręcach kolejnym wcieleniem Ćwierciakiewiczowej lub innszej Monatowej (ja nie jestem), niechże sobie najsampierw z farszu ukręci kuleczki, placuszki, kawałeczki - zwał jak zwał. Będzie szybciej i łatwiej.
Do farszu mięsnego zrobiłam trochę gęściejsze ciasto i myślę, że można te farszowe kuleczki ciut mąką potraktować, żeby się ciasto lepiej ich trzymało. Niestety, jak ciasto spłynie, a mięsko ma kontakt z tłuszczem, to pryska paskudnie.
Zemściło się na mnie również wykształcenie i trochę za długo smażyłam - stąd ciemny kolor. Bo wicie, rozumicie, to jednak surowa świnia za farsz robi i tego no... zajęcia z parazytologii mi się odpaliły. Ale spoko, można użyć drobiu. Może być nawet lepsze. Warunek to nie żałować pieprzu i czosnku!
Pyszne na ciepło - pożarte zostało pod barszczyk Krakus z kartonu, bo zalegał jako zapas od Wielkanocy - ale na zimno też miodzio! Niestety nie dane mi będzie wypróbować jako wsad do rosołku - a by się świetnie sprawdziło! - gdyż nie doczekało...
W planach test z naszym ukochanym farszem z kaszy i twarogu :)
Jakby kto jeszcze za Zarinkiem tęsknił to melduję, że Zarinek ma się świetnie, przejął stery w domu, wziął pełną odpowiedzialność za zorganizowanie życia rodziny i z odwagą i wizją patrzy w przyszłość!
Wprowadził nowe, prozdrowotne zwyczaje gimnastyki porannej. Zarinkowa mame jest bezlitośnie ściągana z łóżka o 4.30 w celu energicznego majtania wędką przez pół godzinki lub godzinkę, póki Zarinek nie uzna, że krążenie w górnych kończynach mame osiągnęło prawidłowe parametry.
Żeby personel nie zgnuśniał, Zarinek zatroszczył się również o solidną dawkę hormonów stresu. Rzygnął sobie mianowicie kłaczkiem i trochę śliną podbarwioną krwią z podrażnionego gardełka lub wcześniej skonsumowanej surowej wołowinki, czym zasymulował w oczach mame stan zagrożenia życia.
Pytana o radę, doradziłam pozostawienie kota na chrupkach do dnia następnego i wypicie melisy. Melisa wypita została, ale przecież kitku głodzić nie można. Kitku jeszcze tego samego wieczora dostało duszoną polędwiczkę od schabu, na którą się również tate załapał. Nasza pani Wet filozoficznie podsumowała sytuację: "niejeden chłop się przy kocie uchował" :D
No i tak, że tak.
A w kocim pokoju znowu tłoczno.
Tym razem kiblują dwie moje gwiazdy, Groszka i Łapa.
W grudniu też wespół zespół urządziły mi życie, bo obie były uprzejme. Groszka dostała biegunki i miała obolałe flaczki. Niestety do dziś nie wiadomo od czego, bo badania krwi wyszły książkowe, a w USG wyszła tylko powiększona śledziona. Kot przeszedł na dietę łatwo strawną na bazie gotowanego mięska i nie muszę się wywnętrzać, kto przy tych garach stoi.
Łapa zaś przestała jeść i ogólnie miała się gorzej, bo jak się okazało dokuczają jej dwa symetryczne i pięknie uhodowane kamyczki w nerkach. Kamyczki rozpuszczamy lekami za miliony monet.
Obecnie Groszkę znowu bolą flaczki i została zapuszkowana w celu sprawdzenia czym tym razem kot jest uprzejmy defekować. Wyszło, że dla odmiany ma zaparcia. Się zobaczy z czego i co z tym począć.
Łapę po dobie niebytności zgarnęłam wczorajszego poranka z ogrodu, gdzie leżała obolała na trawie pod stołem ogrodowym. Wygląda na mocno obitą i poturbowaną, tylne łapki są bolesne i sztywne. Podejrzewam, że coś w nią wjechało, na szczęście nie ze skutkiem śmiertelnym.
Może wreszcie geriatria zacznie się bardziej domu trzymać i zarzuci szwendactwo, bo w przeciwnym razie trzeba będzie choć po jednej łapce upitolić, żeby nie lazło toto, gdzie nie powinno. Dzisiaj na ten przykład musiałam nawrócić na właściwą ścieżkę półgłuchego, neurologicznego Kapsla, któren też się wybierał przez drogę do sąsiadów, krowy w oborze policzyć - kocisyn paskudny i taka jego mamusia!
Jeżu kolczasty! Jak ja mam czasem ochotę podusić to pluszowe towarzystwo!!!
Chciałabym uprzejmie poinformować że upitolenie łapki nie załatwia sprawy włóczęgostwa, jako mami Szpagetki mam za sobą tzw. doświadczenia graniczne. Mła opypłała ciastem naleśnikowym, odciśnięte liście szpinakowe z rozmrożonej mrożonki z odrobiną czosnku zusammen z lepiącym syrem gorgonzola, przecenionym bo na terminie i zwiórkowanym syrem parmigniano reggiano, pozyskanym w cenie rozsądnej, coby się konstrukcja czymała. Było bardzo me gusta. We włoskich smakach metoda tyż się sprawdza. Trza tylko pilnować żeby syry nie dominowały. :-D
OdpowiedzUsuńW sumie mnie też refleksja naszła, że upitolenie łapki guzik da, bo Jojo na trzech łapkach była mobilna jak zając! Wychodzi, że za łapkie to trzeba co bardziej wyrywnych sznurkiem przywiązać do nogi stołowej.
UsuńJednym słowem Marzynia dała nam natchnienie, a farsz to se każdy zorganizuje we własnym zakresie ;)
Przyjemnie poczytać, pośmiać się nawet z kocio-ludzkich przygód. Smutno tylko, że koty chorują. Mam nadzieję, że wszystko szybciutko będzie ok. Przy takiej opiece nie może być inaczej:) Buziaki wszystkim:)))
OdpowiedzUsuńFajnie, że zajrzałaś :) Nie martw się. Po dzisiejszej wizycie u naszej pani Wet wiemy Łapa żyć będzie, a Groszka jest bezczelny symulant, nastawiony na wyłudzanie mięska gotowanego i mielonej surowizny. Tak że tak... no.
UsuńOjej! To mi z łakomstwa język ucieka, to śmiech mnie ogarnia albo dreszcz przechodzi po plecach. Dzieje się!
OdpowiedzUsuńWykonanie bajkowo proste, więc bez wysiłku szybko możesz dogodzić kubkom smakowym :D
UsuńCo do "dzieje się", to nie bardzo. Jak na standardy tego domu, to obecnie cisza i spokój, jak w dobrze prowadzonym domu uciech ;D Póki nie nałożą się na siebie sesja egzaminacyjna, klęska urodzaju kocich podrzutków i/lub kocich znajd życiem sponiewieranych, to w zasadzie mam wczasy :)
Tak się zastanawiam czy Rudemu Hrabiemu meliska smakowała:)))))
OdpowiedzUsuńNie on pytał o poradę, więc i nie jemu została zalecona. Z pewnością jednak musiałby jej wytrąbić sporo, gdyby wiedział, że próbowałam go pozbawić wieczornego mięsnego posiłku :D
UsuńA mnie się Twój dywan podoba. A raczej dywany, bo to nie tylko ten z tego postu rwie mi oczka. Kotom na nich pięknie 😄
OdpowiedzUsuńDywany to moja duma i chluba. Wszystkie bez wyjątku wełniane, wszystkie zdobyczne za psi grosz na allegro, olx i w tranciarniach :D
UsuńI jeszcze napiszę, że u mnie w takiej gęstej ciapai przez całe dekady były i są smażone wątróbki drobiowe, noszące wdzięczne miano "skaczące ropuchy" - bo rzeczywiście skaczą po patelni i urody kostropatej, za to w smaku cudne. Tylko że ta ciapaja musi być doprawiona za siebie i za wątróbki, na ostro, z kurkumą, pieprzem, solą i tym co w rękę wpadnie i się lubi.
OdpowiedzUsuńNo paczpani! O wątróbce bym nie pomyślała. U mnie namiętnie się w takie ciasto upycha plastry cukinii - mogę zeżreć w ilościach nie reglamentowanych - no i jabłka of course! A w ciasto podobne ale na bazie majonezu to pcham kawałki kurczaka. Może kiedyś napiszę, bo to dobre jest.
UsuńMoja matula miała taką maszynę do szycia jaka stoi w kącie twojego pokoju, na takiej właśnie drewnianej podstawie a nie metalowej. A ponieważ przywędrowała do nas także maszyna po ciotce mej na metalowej podstawie, to tą maminą ociec porozkładał na części. A potem ja zarządziłam aby na tej metalowej podstawie ciotczynej zrobił mi ociec biurko pod komputer ;)
OdpowiedzUsuńTakie smażeniny jak to plemieni to niestety nie na mój system trawienny ;)
Z Mykiem zaś mam cichą umowę że nie uprzykrzamy sobie życia nawzajem, żadne karmienia i zabawy w nocy absolutnie są nie do przyjęcia. Zaś głaski kot przyjmuje tylko w określonych godzinach przez niego ustalonych :)
Teraz to takie maszyny i stoliki są w cenie. Moda wróciła.
UsuńNatomiast co do Myka - jesteś w tej świetnej sytuacji, że masz nad nim przewagę liczebną. Moje stado mnie zupełnie w jasyr wzięło. Chrupki mają porozstawiane po całym domu, inaczej oka bym nie zmrużyła!
Oj znamy te przeboje, jak Mefi się przytykał... Jest taka pasta VetExpert ponoć superowa, ale na Mefim nie zdążyłam wypróbować. On miał saszetki miamor odkłaczające na te swoje jelita buntujące się i na trzustkę niepracującą.
OdpowiedzUsuńTemat kamyczków i piasków też ciężka sprawa, ale ciepliwości życzę w obu przypadkach geriatrycznych...
Żdrowia życzę i żeby się dziewczyny ogarnęły! 💚🍀
Dziękujemy i wzajemnie zdrowia życzymy!
UsuńKociarnia to niekończąca się opowieść i ja też obserwuję, jak stare koty od Ciotki wciąż "beszują" (określenie Matyldzi) po okolicy. Nasze nie gorsze (z wyjątkiem Manula) - kiedy wstaję rano widzę np. Bałabuszkę, który wraca środkiem drogi z jakiejś szwendaczki. I bardzo się cieszę, że cudny Zarinek ma się tak dobrze :-)
OdpowiedzUsuńP.S. Jadę do Słowenii, oni tam mają najlepszą, miękutką wołowinkę - spróbuję zrobić takie pierożki! Buziaki kochana, do przeczytania!
Czekamy na relację ze słoweńskich szaleństw kulinarnych! Buziaki!
UsuńPiesko, a przeplułaś przez lewe ramię to "dzieje się/wakacje"?
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie! Tfu!
UsuńAuajku! Nie plwaj mieu na klawiature bo sie palce slizgajo! Lata temu jako niedoswiadczony personel pozwolilismy kociarstfu wlezc na siwe glowy: jedno wolalo o 4:30 w NOCY, ze koniecznie, absolutnie MUSI wyjsc za potrzeba na dwor jakby w domu malo kuwet bylo. Zas drugie 3 razy w nocy jesc wolalo a my jak te durnie po schodach do kuchni, 3 chrupki w recach i z powrotem do lozka. W koncu kolana odmowily wspolpracy a zlasowane mozgi wpadly na pomysl, zeby kolo lozka tez miseczke postawic...
OdpowiedzUsuń